Poranne słońce wypełniło pokój jasną poświatą. Nastawał właśnie ranek. Jeden z wielu dni gdy ludzkość wygrywała z tytanami.
Z głową na biurku spał potężny mężczyzna z blond włosami. Jego grzywka niedbale opadała na czoło. Oddychał spokojnie. Na policzku zrobiła mu się wielka plama od tuszu wypływającego z przewróconego kałamarza.
Do drzwi pokoju nastało pukanie. Kiedy jednak nikt nie otworzył owy gość, postanowił wejść do pokoju. Zmierzając wzrokiem śpiącego, po wejściu, przestąpił z nogi na nogę. Podszedł odrobinę bliżej ale nie za blisko.
-Erwin... - odchrząknął lekko się denerwując. Zbliżył się bardziej - Erwin. - powiedział tak samo ale z jawną irytacją.
Patrzył na niego tym zimnym przerażającym wzrokiem. Jego wzrok popłynął ku stercie papierów. Złapał jeden miedzy chude palce i prześledził tekst.
- Znowu skargi... - rzucił niedbale kawałek papieru i wytarł rękę, brudną z tuszu w swoją chusteczkę. Jednak on nie schodził. Zirytowany bardziej westchnął ciężko. Już wiedział że ten dzień nie będzie jego najlepszym.
-Erwin! - niemal to wykrzyczał.
Mężczyzna otworzył nagle oczy i poderwał się do góry. Wybełkotał coś o podatkach i potarł oczy. Kiedy zabrał ręce ujrzał znajomą twarz, uśmiechnął się ciepło.
- Levi co ty tu robisz o tak wczesnej porze? - układał na biurku tak aby cokolwiek można było na nim zrobić - Chcesz coś do picia?
- Nie. - odparł zimnym tonem lekko przymykając szare oczy. Przysunął krzesło stojące nieopodal i usiadł na nim zakładając nogę na nogę.
- To co cie do mnie sprowadza? - Erwin wstał i przeciągnął się delikatnie. Był o wiele wyższy niż siedzący mężczyzna. - Hm?
- Mam sprawę... - ciężko przeszło mu to przez gardło. Nie lubił nikogo prosić o przysługi pomoc a zwłaszcza pomoc. I zwłaszcza Erwina. Już chyba nic nie mogło być nic gorszego... Nie wróć... Pomoc świruski byłaby ponad jego nadludzkie siły.
- Ohm... Jaką to Levi możesz mieć do mnie sprawę?
Siedzący na krześle przełknął ślinę. Nie wierzył że to się dzieje. Wziął dziesięć wdechów i tyle samo wydechów.
-Levi? Co jest? Co się dzieje? - w glosie Erwina było zmartwienie i troska. W końcu wziął go pod swoje skrzydła jakiś czas temu.
Nagle kapral poderwał się do góry, zacisnął pięści. Otworzył usta ale zamknął je tak samo szybko. Odwrócił się i wymaszerował z pokoju jak najszybciej się dało.
-Le...vi... - Erwin ruszył za nim - Levi! - nagle stracił go z oczu. Znikł mu. Tak po prostu.
