Sam nigdy nie przyznał, że wie, czemu skończyły się koszmary Deana. Że którejś nocy obudzony tymi potwornymi krzykami zobaczył siedzącego na łóżku Deana Castiela, który przykłada mu dłoń do policzka, ociera kciukiem łzy z jego oczu i szepcze coś po enochiańsku. I Dean się uspokaja i zasypia, ale Castiel wcale nie odchodzi. Nie, siedzi tam, głaszcze jego brata po policzku. Przychodzi każdej nocy. Sam zawsze udaje, że śpi.
Nigdy też się nie przyznał, że kiedyś przez szparę w drzwiach zobaczył Deana płaczącego na jawie. Klęczał obok łóżka, szlochając, i zaraz pojawił się Castiel. Nie powiedział ani słowa, tylko klęknął obok niego i pozwolił położyć sobie głowę na ramieniu. Sam przymknął drzwi.
Nie przyznał się, że zauważył, jak Castiel uzdrawia Deana. Przykłada mu dłoń, czasem obie, do twarzy. Choć jego, Sama, Cas leczy dotknięciem jednego palca.
Nie przyznał się, że odwraca wzrok kiedy Dean z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami spogląda w niebo. Kiedy modli się do Castiela.
No i nigdy nie przyznał, że doskonale widzi i zawsze widział, jak Dean i Castiel patrzą na siebie nawzajem, gdy myślą, że nikt tego nie zauważy.
Ale Sam udaje, że tego nie zauważa.
Wie, że to nie dla niego są przeznaczone te widoki.
