Skrzypienie długopisu, szelest kartek, przekleństwa i znużone westchnienia od parunastu minut wypełniały pokój. Nierówne pismo błyskawicznie zapisywało kolejne akapity, a właściciel ręki, która owe bazgroły tworzyła, co rusz zerkał niecierpliwie na zegarek i zaraz wracał do pracy, wyraźnie się spiesząc. Światło słoneczne dopiero co wdzierało się przez rolety, nieśmiało zalewając ciemny pokój i tym samym odkrywając stosy kubków i pustych opakowań po przekąskach, piętrzących się pod ścianami. Gospodarz, nieuk i bałaganiarz najwyraźniej wcale się nimi nie przejmował podejmując się walki z czymś innym, czymś znacznie ważniejszym niż parę gnijących kubków.
Takao zawsze wiedział, że lenistwo było dobre i słuszne. Bardzo cenił swój wolny czas i był bardzo dumny z postawy, która pozwalała mu w pełni cieszyć się życiem podczas gdy jego rówieśnicy dzień w dzień zaczytywali się w podręcznikach, pili dużo kawy, jedli w pośpiechu i popadali w depresję. Nierozsądne podejście, co nie? Brak poszanowania dla własnego życia i zdrowia, prawda? A dziś był dzień, jeden z niewielu, kiedy miał ochotę im pogratulować, pokornie paść na kolana i strzelić sobie w czoło. Otwartą dłonią. Z całej siły.
- Jestem kretynem... - jęknął żałośnie i potarł poczerwieniały od wcześniejszego plaskacza policzek, patrząc ze szczerym niesmakiem na swoje dzieło. Ominął wzrokiem karniaki na akapitach, tworzone w chwilach zwątpienia, spojrzał na nierówne, niestaranne nawet jak na niego pismo i oniemiał, widząc na miejscu zadania z angielskiego niezrozumiałe hieroglify.
Jakim cudem?
Wiedział, że nie powinien grać do późna. Wiedział, że jego czas na bezkarne leżenie do góry brzuchem już dawno minął i chcąc nie chcąc powinien ruszyć tyłek, zrobić do szkoły... powinien chociaż raz zachować się stosownie do swojego wieku i przyjąć na klatę obowiązki, zwłaszcza że jako uczeń poza nauką miał ich niewiele. I zrobił to, a przynajmniej próbował; niefortunnie tak się rozpędził, że teraz sam nie mógł odczytać własnego pisma. Był wyjątkowo kiepski z tego przedmiotu jeśli chodziło o gramatykę, więc nawet nie musiał go rozszyfrowywać żeby wiedzieć, że napisał same bzdury.
Brutalnym ruchem wydarł zabazgroloną kartkę, zgniótł w pięści i cisnął ją za siebie, trafiając w idealnie krawędź śmietnika. Zgrzytając zębami, pochylił się nad zeszytem i nie tracąc więcej czasu na powtórzenie "trójki", ponownie zabrał się do pracy. Kątem oka zerknął jeszcze na godzinę i westchnął z ulgą. Miał jeszcze dobre kilka chwil do wyjścia, powinien na spokojnie zdążyć do szkoły.
Zmęczony zarwaną nocą, chyba jednak trochę przysnął, bo zeszyt wraz z pokojem zniknęły, zastąpione przez urywki dawnych wspomnień i rozmów, odtwarzanych w głowie w formie snu. Zachrapał cicho i przechylił się na bok, wypuszczając z dłoni długopis, który pechowo poleciał prosto w stos brudnych szklanek pod jego nogami. Takao poderwał się, wybudzony przez charakterystyczny dźwięk szkła i zajęczał, niechętnie podnosząc się na łokciach.
Nie, niemożliwe...
Zamrugał i złapał się za skroń. Ostatnie senne wspomnienie rozpłynęło się przed oczami, zostawiając po sobie... zdziwienie? Chwilę siedział w bezruchu, marszcząc w skupieniu brwi. Czuł się tak, jakby ktoś mignął mu serdeczną lampą błyskową przed oczami w której świetle był zawarty przekaz. Przekaz, którego mimo prób nie potrafił zrozumieć ani wyjaśnić.
Wiedziony dziwnym przeczuciem, obrócił się na krześle obrotowym i spojrzał na pokój. Całościowo, wszystko wyglądało w porządku. Ominął wzrokiem przepocony podkoszulek, górę papierków i ostatecznie wybór padł na niewielką maskotkę przedstawiającą królika, stojącą niewinnie w rogu szafki i wciśniętą pomiędzy inne rupiecie. Niezdrowo zaciekawiony, odepchnął się stopami od podłoża i z głośnym klekotem plastikowych kół przejechał kawałek na krześle, zatrzymując się kilkanaście centymetrów od mebla.
- Szlag... - zaklął i wyciągnął rękę tak, aż poczuł ból w mięśniach. - No chodź...!
Z trudem sięgając maskotki, odbił się na stopie i szarpnął ją koniuszkami palców za ucho, przyciągając do siebie. Obrócił ją przodem po siebie. Trzymał w dłoniach pulchnego, fioletowo-granatowego królika o gigantycznych gałkach ocznych, rozmiarem przypominającym piłki do pingponga. Każdą z nich zdobił pojedynczy pierścień tęczówki, połyskujący czerwienią. Nic specjalnego.
- Próbujesz mnie przestraszyć, Bonnie? - uśmiechnął się kpiąco pod nosem, przypominając sobie horrorówkę w którą niedawno namiętnie nawalał. Może i był fanem, ale nigdy nie kupował żadnych gadżetów związanych z Five Nights at Freddy's, dlatego ten królik mnie miał czerwonej muszki, sztucznych zębów ani endoszkieletu, skrytego pod miękkim pluszem. Przypominał go jedynie kolorem i był tylko osobistym skojarzeniem z fikcyjnym straszakiem.
Pomijając krótką plątaninę myśli nie mógł zaprzeczyć, że widział go po raz pierwszy od dłuższego czasu i szczerze nie pamiętał, skąd się tam w ogóle znalazł. Możliwe, że odkopał go pół roku temu sprzątając pokój i nieświadomie położył na szafce, do której już przecież w ogóle nie zaglądał. Był w tym samym miejscu od tygodni, może nawet miesięcy. Dlaczego zwrócił na niego uwagę dopiero teraz?
Obrócił maskotkę kilka razy w palcach, mrużąc oczy. Nie znajdując w niej niczego dziwnego, wzruszył ramionami i odjechał do biurka, rzucając uszatemu ostatnie, podejrzliwe spojrzenie. Po tym wrócił do odrabiania zadań.
- Wcześnie przyszedłeś, Takao.
Wbrew temu co sobie założył, plan odrobię-raz-i-będzie-spokój zakończył się fiaskiem. Wyjąc, wiercąc się i narzekając w końcu podjął decyzję i po prostu przyszedł wcześniej do szkoły, ignorując tradycję, tendencję do ciągłego spóźniania się na pierwsze lekcje. Przyszedł wcześniej niż ktokolwiek inny i przez pozostały do rozpoczęcia lekcji czas po prostu gapił się przez okno, obserwując uczniów, idących niewielkimi grupkami lub w pojedynkę. Na drugi typ zwracał większą uwagę, dokładnie śledził każdy przypadek wyłaniający się zza wejściowego murku, wypatrując zielonej czupryny...
- Takao?
Na szczęście dzisiaj był wtorek i mógł sobie pozwolić na pieszą wędrówkę. Z Midorimą mieli taką umowę, że w poniedziałki i wtorki zero rikszy, także mógł się zrelaksować i...
- Takao!
Wzdrygnął się i podskoczył w krześle, kompletnie nieprzygotowany na taki zawał. Midorima właśnie zajmował miejsce przed nim, starannie rozkładając przybory i książki na ławce, a Takao obserwował go w zdumieniu, nie wierząc że mógł się przestraszyć czegoś tak błahego. Bo Midorima owszem, potrafił być całkiem przerażający, szczególnie kiedy był wściekły i miał coś ciężkiego w silniejszej ręce, ale żeby na zwykłe powitanie...
- Shin-chan... - odchylił się w krześle i złapał się za pierś, rzucając mu oburzone spojrzenie. - Tak się podkradłeś, że prawie mnie zabiłeś... czy to zemsta? - wypalił bez zastanowienia.
W zeszłym tygodniu niechcący nadepnął na puszkę Oshiruko, zalał fasolą torbę i znajdujące się w niej przedmioty; szczęśliwy przedmiot, kolekcję pilniczków i parę rolek czystych bandaży. Kara okazała się bardzo bolesna, a jego czoło, niesamowicie wrażliwe. Po tygodniu wciąż miał wrażenie, że jest lekko napuchnięte, przyjęło w końcu dwa ciosy; jeden, uderzenie kantem dłoni, drugie, rzut za trzy z połowy boiska.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz... - odparł niewzruszenie Midorima, patrząc na niego dziwnie. - Wcześnie przyszedłeś.
- A, tak jakoś... nie mogłem skupić się na zadaniu, pożyczysz mi zeszyt? - zapytał szybko, udając przepraszający ton. Midorima posłał mu najbardziej karcące w jego wydaniu spojrzenie, wybełkotał coś o nieukach i odwrócił się od niego plecami, jakby chcąc w ten sposób zademonstrować, że nie będzie się z takimi cieciami zadawał. Mimo wszystko po zamanifestowaniu niezadowolenia dał mu zeszyt, dodatkowo pokazując palcem miejsce zadania w zeszycie i przykłady, które powinien przepisać.
Takao pokiwał głową z uśmiechem, patrząc nie na zadanie, a na niezabandażowany palec lewej ręki. Już wcześniej zwrócił uwagę, że miał bardzo ładne paznokcie. Często się z tego wyśmiewał, upierając się przy tym, że prawdziwi faceci nie nosili ze sobą całego zestawu do manicure, ich palce były brutalnie szorstkie, skórki mieli poodrywane do krwi, a paznokcie odpowiednio skrócone... zębami. Za to palce Midorimy zdawały się być idealnie gładkie... i miękkie.
- Zrozumiałeś?
Otrząsnął się z zamyślenia, słysząc stukanie; to palec Midorimy uderzał w papier, przywołując go do porządku. Skinął szybko głową i podłożył zeszyt pod zeszyt, biorąc do ręki długopis. Jak przystało na pilnego okularnika, jego pismo było cienkie i bardzo równe, z łatwością odczytywał kolejne litery a następnie słowa.
Do klasy wchodzili kolejni uczniowie. Po dzwonku usłyszał chrząknięcie i szybko oddał mu zeszyt, nie przepisawszy ani jednego zdania. Przez resztę lekcji gapił się w kark Midorimy i liczył drobinki słońca, gromadzące się na jego kołnierzyku.
Takao zatrzasnął za sobą drzwi od pokoju nauczycielskiego i oparł się plecami o ścianę, wzdychając ciężko.
- Cóż, to było do przewidzenia. - uśmiechnął się krzywo pod nosem i włożył ręce w kieszenie, powoli zmierzając w kierunku sali lekcyjnej. A kiedy już do niej dotarł padło pytanie, którego najbardziej się spodziewał... i obawiał.
- Dlaczego nie przepisałeś zadania, skoro dałem ci zeszyt?
Intensywnie zielone spojrzenie przeszywało go na wskroś. Siedział jak siedział, na swoim miejscu i patrzył na niego spode łba z wyraźnym wyrzutem. Był zły. I chyba trochę rozczarowany.
- Eee... jakoś się zagapiłem i nie zdążyłem... podziwiałem twoje pismo! - dodał zgodnie z prawdą. - Swoją drogą, Shin-chan, jak nauczyłeś się tak pisać? - zaciekawił się i poklepał go lekko po ramieniu, próbując go udobruchać.
Podziałało. Midorima zrezygnował ze swojego zwykłego, gburowatego wyrazu i zdjął okulary, zaczynając niepewnym ruchem czyścić szkła specjalną szmatką, chociaż nie było na nich nawet drobinki kurzu. W odsłoniętych, szmaragdowych oczach błysnęła duma.
- Lekcje kaligrafii - westchnął, uciekając wzrokiem w bok. Takao zauważył, że kąciki jego ust drgnęły. - Pobierałem je w dzieciństwie...
Midorima nie był osobą lubiącą słuchać własnego głosu, ale w tym wypadku było widać, że opowiadanie o tym sprawia mu przyjemność. A Takao co jakiś czas przytakiwał tępo, bardziej skupiając uwagę na jego dłoniach, w dalszym ciągu czyszczących okulary, niż na opowieści.
- Takao?
- Hm?
- Jesteś podejrzanie cicho, przestań.
- O, przepraszam!
Chociaż dzień właściwie dopiero się zaczął, czuł się dziwnie zmarnowany, najpewniej przez zarwaną nockę i to przełożyło się na jego nastrój na treningu; mniej żartował i śmieszkował, po prostu wziął się do roboty i obiecał sobie, że jak wróci do domu to od razu walnie się na łóżko i należycie odpocznie po ciężkim dniu w szkole.
Pierwsza była rozgrzewka, biegi, a następnie rzuty do kosza, bardzo dużo rzutów do kosza. Po trzeciej serii cofnął się od swojego kosza i sięgnął do wiadra z lodem po butelkę wody. Pijąc, przyglądał się ćwiczącym. Prawie każdemu poświęcał mniej niż sekundę... prawie. Spojrzał na Midorimę; krople potu spływały po jego brodzie i szyi, wsiąkając w koszulkę, którą go ocierał. Takao gapił się na niego bezwiednie, zapominając o otaczającym go świecie. I było mu cholernie gorąco. Może po prostu się zgrzał... a może to coś innego paliło mu policzki?
I wtedy go trafiło. Dosłownie.
- Takao, uwa...!
Zamyślił się tak bardzo, że zlekceważył jedną z ogólnych zasad panujących na boiskach, nie tylko tych do koszykówki, czyli "zawsze mieć oczy dookoła głowy". Nie zauważył lecącej w jego kierunku piłki. Uderzenie zwaliło go z nóg; najpierw zakręcił się parę razy wokół własnej osi i po tym runął na podłogę z paskudnym plaśnięciem kilka centymetrów przed stertą materaców.
Usłyszał parę śmiechów, które natychmiast ucichły i chwilę później poczuł podnoszące go ramiona. Zajęczał cicho z bólu, czując jak puchnie mu policzek. Słyszał nad sobą podniesione głosy, a przy minimalnie rozchylonych powiekach i na granicy przytomności mignęła mu zielona plama...
- Ej, żyjesz?
- Zanieście go do pielęgniarki!
Kwadrans później leżał na kozetce w salce, czując się zdecydowanie gorzej niż parę chwil wcześniej, gdy oberwał piłką. Opuchliznę łagodził woreczek z lodem, owinięty ręcznikiem i położony na jego twarzy.
To był prawdziwy cios. Nie miał na myśli oberwania piłką lecz prawdę, która dopiero teraz do niego dotarła.
- Jestem... jestem...
Zamrugał i zasyczał, czując nawracający ból w skroniach. Odetchnął parę razy. Z każdym wdechem ucisk w piersi stawał się coraz silniejszy i trudniejszy do zniesienia. Przewrócił oczami, wbijając szkliste spojrzenie w sufit.
- Kurwa...
