-Zostań tutaj. Nie jesteś potrzebny. Tylko byś zawadzał – powiedziała mi Mo'at. Trudno było się z nią nie zgodzić. Tylko raz byłem przy narodzinach dziecka, i to wtedy, gdy ja się rodziłem. Mo'at miała znacznie większe doświadczenie.

Głaskałem mojego ikrana po szyi, uspokajając go i zapewniając, że wszystko będzie w porządku, że Neytiri na pewno sobie poradzi. Sam nie wiedziałem, czy chcę uspokoić jego, czy siebie. Zdawało mi się, że upłynęły wieki, zanim zobaczyłem Mo'at. Popatrzyłem na to, co niosła.

-Ojej… - wyszeptałem. – Takie malutkie… takie… podobne do mnie…

Mo'at obrzuciła mnie wiele mówiącym spojrzeniem.

-Skxawng. To pępowina – wyjaśniła. – Neytiri trzyma dziecko.

Pobiegłem do Neytiri. Nasze dziecko było najpiękniejszym dzieckiem, jakie w życiu widziałem. Od stóp do głów niebieściutkie, z długim ogonem zakończonym gęstą kitką, o czterech długich palcach u każdej dłoni…

-Śliczny – westchnąłem.

-Śliczna – poprawiła Neytiri. – To ona. Gdy dorośnie, zostanie Tsahik.

Moja córka. Nie była większa niż ludzkie niemowlę, a miała wyrosnąć na dwukrotnie wyższą od dorosłego człowieka. Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do mnie. Wyciągnąłem do niej rękę, a ona zacisnęła dłoń na moim palcu. Trwaliśmy tak cudowną chwilę.

-Puść ją, mój Jake. Ona musi iść spać – powiedziała Neytiri. Przytuliła naszą córkę i zaczęła śpiewać jej kołysankę.

-Przytul się do mnie, istoto maleńka.
Spokój przyniesie matczyna ręka.
Posłuchaj kołysanki, kołysanki…
Zaśnij w ufności w Eywy opiekę,
Zamknij jedną i drugą powiekę…
Wesołe śnij ikranki, śnij ikranki…
Aaa, aaaa, śnij ikranki.

Nie wiem, czy to kwestia podświadomości, czy też magia Tsahik, ale usnąłem jednocześnie z naszą małą. I śniłem o ikranach.

Kołysanka jest parafrazą – spokojnie znajdziecie oryginał, wklepując w googla pierwsze dwie linijki. Komentarze mile widziane, milej niż dodawanie do ulubionych.