Przedstawiam już dawno temu ukończone opowiadanie. Swego czasu opublikowane było na twilightseries. Mam duży sentyment co do tego tekstu - włożyłam wiele serca w napisanie go. Historia alternatywna, wszyscy są ludźmi, relacje rodzinne są pozmieniane, ale wyraźnie zarysowane już są w prologu. Postacie też się różnią od oryginału, chociaż starałam się trzymać kanonu.

O czym jest historia? Ano chciałoby się rzec o miłości. I jest miłość, owszem, nawet w wielu odcieniach.
Historia o dziewczynce, która łaknęła miłości. O Kopciuszku, który szukał księcia. A Książe był obok. A może nie? Alice/Carlisle/Jasper.


Prolog

Dzwon żałobny rozbrzmiewał donośnym echem w całym Forks. Tak, to był dzień pogrzebu szanowanej obywatelki miasta, do której okropna śmierć przywitała zdecydowanie za wcześnie.

Nieszczęsną okazała się Esme Cullen, żona znakomitego doktora Cullena, matka Belli Swan, macocha Edwarda i Emmetta Cullenów oraz opiekunka siostrzenicy Rosalie Hale, a także wychowanicy męża – Alice Brandon. Nikt z przybyłych nie umiał zrozumieć dlaczego tak wspaniałą osobę musiał odebrać los, wszyscy dziwili się, że powodem śmierci było zwykłe zapalenie płuc.

Teraz cała rodzina i najbliżsi stali wokoło grobu Esme, żegnając się z nią i ubolewając nad stratą. To był cios dla całego Forks, ale najbardziej zabolał on Carlisle'a, który dopiero od ponad roku był jej mężem.

- Moja żona była doprawdy wspaniałą istotą o gorącym sercu, czystej duszy i pięknym geście. Będzie jej brakować nam wszystkim, a szczególnie Belli – objął przyjaznym gestem stojącą tuż obok niego wysoką szatynkę o dużych orzechowych oczach, w których malował się ogromny ból. – A także Rose, którą Esme opiekowała się jak rodzoną córką. – Do Belli podeszła piękna dystyngowana blondynka, po jej policzku spłynęła urocza łza. – Pewnie za macochą zatęsknią i moi synowie, którzy traktowali Esme jak dobrą przyjaciółkę i powierniczkę najśmielszych sekretów. Nikt i nic nie zapełni pustki pozostałej po śmierci mojej ukochanej żony, może tylko czas zabliźni tę ranę – Carlisle uśmiechnął się smutno i oddał głos Belli, która chciała jeszcze powiedzieć kilka słów o swojej wspaniałej mamie, bez której nic nie będzie już takie samo.


W tym samym czasie Alice organizowała przyjęcie goszczące żałobników po ceremonii pogrzebu. Ustaliła wszystkie szczegóły, sprawdziła stan sali i przygotowała laptopa potrzebnego ,,siostrom'' do wyświetlenia prezentacji. Gdy wychodziła z restauracji spojrzała na zegarek i przeraziła się. O tej porze już na pewno Esme była pochowana, gorzej, teraz z pewnością już Carlisle przemawiał. Przyspieszyła, słyszała tylko szybki stukot obcasów na chodniku i jeszcze szybsze bicie serca. Czuła, jak ogarnia ją znajome zdenerwowanie.

Proszę, tylko nie dzisiaj…

Zaryczał głośny klakson, obróciła się gwałtownie. W samochodzie ujrzała uśmiechniętego Charliego Swana, ojca Belli Swan i byłego męża Esme, który machał do niej dłonią. Poczuła jak kamień spada jej z serca.

Charlie był jedną z nielicznych osób, którym ufała; osobą, która nie uważała jej za kogoś gorszego; osobą, do której zawsze mogła się zwrócić o pomoc.

Uśmiechnęła się, ojciec Belli nie pierwszy raz ratował ją od kolejnej klęski towarzyskiej. Usiadła w policyjnym wozie i zwracając uwagę na mundur, zapytała:

- Wracasz ze służby?

Charlie skinął głową i dodał: - Nie miał mnie kto zastąpić, więc dopiero teraz zostałem wypuszczony.

A na pogrzeb jadę tylko ze względu na Bells, sama Esme… - urwał i wzruszył ramionami. – Jak się czuje Carlisle? Jego to dotknęło chyba najbardziej.

- Zrobił się cichszy, bardziej skryty. W domu jakoś nie poruszamy tego tematu specjalnie, każdy przeżywa to mniej lub bardziej w zaciszu własnego pokoju. Jeżeli w ogóle to robi.

- No tak. – Charlie jak zwykle był bardzo dyplomatyczny. – A z Bells jak?

- Jak zawsze, ale możesz ją spytać. Domyślasz się, co usłyszałbyś? – Alice spojrzała na niego z delikatnym uśmiechem.

Policjant skinął głową, jego córka nigdy się nie zmieni. Bella miała skłonności do zbytniego dramatyzowania na zewnątrz, ale wewnątrz zawsze pozostawała sobą. Sobą, czyli materialną egoistką.

- Dobrały się w duet z Rose, co? – zapytał Charlie, a Alice przytknęła. – Nie najszczęśliwszy dla ciebie… - umilkł i skręcił w prawo, wjeżdżali już na cmentarz. – Chodźmy.

Alice wzięła głęboki oddech i wysiadła z samochodu.

Ceremonia, tak, jak pomyślała, dobiegała już końca. Teraz swoją mowę wygłaszała Rosalie, która z własnej słabości musiała podpierać się na wysokim, umięśnionym Emmetcie. Za nią znajdowała Bella wtulona w swojego Edwarda. Tuż obok samotnie stał Carlisle pogrążony w zadumie. Podbiegła szybko do niego i wyszeptała mu na ucho:

- Wszystko gotowe w restauracji.

Carlisle skinął głową, a gdy ceremonia dotarła do końca, ogłosił:

- Córki Esme zapraszają teraz na krótkie spotkanie w restauracji, gdzie pokażą film, który Esme wyreżyserowała podczas niedawnej podróży po Alasce. Chodźmy.

Wszyscy ruszyli gromko za Carlisle, tylko Bella na chwilę przyszła do niej:

- Nieładnie się spóźniać, to nieeleganckie. Po za tym sprawiłaś ogromny zawód Esme… - spojrzała jej w oczy. – i Carlisle'owi. Wysyczawszy te gorzkie słowa, ogromny ból powrócił na jej twarz. Podeszła do Edwarda i złapała go mocno za ramię. Ten ją objął.

A Alice została sama tuż obok grobu Esme, bez nikogo, kto mógłby ją przytulić. Jedynie gdzieś w oddali machał do niej Charlie, który znowu chciał ją podwieźć.