Hej. Z okazji 100. odsłony pierwszej części TTEWM kilka słów od autorki;). Dziś koleżanka z uczelni (pozdrawiam, A.!) powiedziała, że czyta mojego fanficka. Za „Kronikami..." niespecjalnie przepada; ogląda dla Thomasa Dekkera, ale przyznała, że Erica w serialu naprawdę by nie zaszkodziła, a pomogła, bo czwórka głównych bohaterów to trochę za mało (zgadzam się). „Twoje opowiadanie ma kobiece spojrzenie na całą historię", usłyszałam, „a to jest fajne". A jakżeXD, ale akcji i u mnie nie brak (patrz: kolejne chaptery).
Dobra, w tym rozdziale zjawia się moja „ulubienica", Jesse. Co jeszcze? Hm, tytuł to oczywiście bardzo znana piosenka Bryana Adamsa. „Everything I do, I do it for You." Wszystko, co Erica robi, robi dla... no właśnie, bez spojlerów, sorki;).
P#1: „Z kim będzie Erica?"; „oby tylko nie Erica/Derek, no sorry ale jakoś kompletnie tego nie widzę :/"; „Kogo kocha Erika? Johna czy Dereka?"; „Jameron. Derica?".
O: No właśnie;). Głosowanko?...
P#2: „Myślałam, że twoja OC będzie taką Mary Sue, ale chyba się myliłam^^."
O: Bardzo mnie to cieszy.
Chapter dedykuję peesemowi z Filmwebu jako „ciekawemu wszystkiego młodzieńcowi";).
Aha, dodawanie reviewów nie boli. Naprawdę chcę wiedzieć, co myślicie. Zapraszam do czytania!
NAGRANIE
Odwróciłam się na plecy i spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziesiąta, a ja nadal byłam w łóżku i miałam zamiar zostać w nim do wieczora. Niestety Alex miała co do mnie inne plany.
- Ranyści, ty jeszcze w łóżku?! Wstajemy!
Ukryłam głowę pod poduszką. Moja przyjaciółka wskoczyła na materac i położyła się obok.
- Zostaw mnie – jęknęłam.
- Dajże spokój. Spoliczkowałaś Johna, pokłóciłaś się z jego mamą i ciachnęłaś Dereka, co to dla ciebie?
- Zapomniałaś o wciśnięciu kitu Cameron i tym, że Matt pojechał za mnie na szkolenie.
- Ano fakt. No to może powinnaś spędzić dziś cały dzień w łóżku, żeby nie robić sobie więcej wrogów?
- Mam właśnie taki zamiar.
- Sprawdziłam ci porządnie tego Timura. Wszystko okej. Dziennikarz, jeden Pulitzer na koncie.
Telefon na moim stoliku nocnym zawibrował. Alex od razu go odebrała.
- Słodkie Gniazdko Miłości Erici Williams, w czym mogę pomóc?
Kopnęłam ją w kostkę.
- Mnie nie ma – mruknęłam.
- O, hej, Johnny. – Alex poklepała mnie po ramieniu. – Tak, leży obok mnie i mówi, że jej nie ma. Dobra. – Odstawiła komórkę od ucha. – Chce gadać z tobą i ma taki słodki głosik.
Przeklęłam i sięgnęłam po telefon.
- Tak? – rzuciłam do słuchawki.
- Cześć.
- Cześć. Coś się stało?
- Możesz do nas przyjechać?
- „Możesz do nas przyjechać, bo jesteśmy w niebezpieczeństwie" czy „Możesz do nas przyjechać, bo nie ma kto kupić bajgli"?
- „Możesz do nas przyjechać, bo chcemy porozmawiać".
Wysunęłam się spod poduszki i usiadłam.
- Będę za półgodziny. Na razie.
Rozłączyłam się. Alex nagrodziła mnie brawami.
- Jadę z tobą – powiedziała, zeskakując z łóżka. – Będę rozjemcą.
Westchnęłam zrezygnowana, rozglądając się za ubraniami. Wcale nie miałam ochoty jechać do Connorów, ale nie było innego wyjścia. Po drodze kupiłyśmy bajgle. Pojechałyśmy Morrisem. Mój jeep nadal stał z dziurawą oponą na podjeździe, a przynajmniej tak myślałam, bo na miejscu okazało się, że ktoś zmienił koło i przestawił wóz bliżej garażu. Prezent na znak zgody?
- Dzień dobry wszystkim! – Alex pierwsza wpadła do kuchni; powlekłam się za nią. – Kupiłyśmy bajgle.
Przy stole siedzieli John i Cameron. Sarah zmywała naczynia, a Derek grzebał w lodówce.
- Cześć – przywitał nas John.
- Hej, śliczny. – Alex cmoknęła go w czubek głowy i usiadła obok niego. – Co słychać? Buźka się zagoiła?
Wywróciłam oczami.
- Ale to od rykoszetu, co? – Dotknęła jego policzka. – Erica chyba...
Drzwi od lodówki trzasnęły głośno. Alex urwała. Sarah zmierzyła mnie wzrokiem.
- Nie mam przed nią żadnych tajemnic – powiedziałam twardo; kobieta wróciła do naczyń.
Derek usiadł przy stole, otwierając jogurt.
- Erica. – Spojrzałam na Johna. – Chcesz nam coś powiedzieć?
- Wiele rzeczy – rzuciła szybko Alex. – Że jest jej głupio i takie tam. Może ograniczyć się tylko do „przepraszam", co? Nie jest dobra w te klocki.
- Alex! – syknęłam.
- No co? Co? – Moja przyjaciółka zmarszczyła brwi. – Pomagam ci przecież!
- Dzięki. – Oparłam się o framugę drzwi, krzyżując ramiona na piersiach.
Nagle John położył na blacie telefon komórkowy.
- Nie mój – mruknęłam.
Nacisnął jakiś klawisz.
- Tak. Zostałam okłamana przez kogoś, kogo kocham. – Usłyszałam swój własny głos; drgnęłam; przewinął nagranie. - Powiedziałabym: „Nie, zostaję".
- Skąd?... – Zrobiłam krok w stronę stołu; Cameron sięgnęła ręką po komórkę.
- Zamontowaliśmy pluskwę u Shermana – poinformował mnie John.
- „Słuchajcie, okłamuję was, wielkie sorki, ale to lepiej dla was". – Terminatorka puściła kolejny fragment. Przestąpiłam z nogi na nogę. Ile razy to już przesłuchali?... – „Są źli. Nie wierzą mi. Nie chcą ze mną rozmawiać"... „część tego jest bolesna... zwłaszcza dla jednej osoby. Nie, dwóch."
Milczałam. Wbiłam wzrok w czubki swoich butów.
- Przekonamy się? – zapytała Sarah.
- Czy faktycznie będziemy źli i ci nie uwierzymy? – dodał Derek z przekąsem.
- Czy to będzie dla nas przykre? – dorzucił John, odchylając się na krześle i wbijając we mnie wzrok.
Przestąpiłam próg.
- Alex, idziemy – powiedziałam szybko. Nie miałam pojęcia, że ktoś mnie podsłuchuje.
- Uciekasz? Ty? – Moja przyjaciółka nie ruszyła się z miejsca.
- Zostań, jeśli chcesz. Ja...
- Powiedz to! – krzyknął nagle John. – No dalej! Powiedz to!
Spojrzałam na niego uważnie.
- Słuchajcie, okłamuję was, wielkie sorki, ale to lepiej dla was – wypaliłam.
- I...? – podsunął mi.
- Powiem wam prawdę w swoim czasie, jak będziecie gotowi - zakończyłam.
- Bolało? – zapytał John cicho.
- Nie – przyznałam.
- Więc dlaczego od razu tego nie powiedziałaś?
- Po co wymyślałaś... – zaczął Derek.
- Nic nie wymyślałam! – wyrzuciłam z siebie. – Przemilczałam część mojej historii. To wszystko.
- Naprawdę zginę od kuli? – zapytała nagle Sarah.
- Tak. – Nie kłamałam. – Zginęłaś od kuli, Saro Connor.
Przez chwilę panowało w kuchni milczenie.
- Przepraszam – powiedziałam w końcu, szukając przychylnych mi oczu. – Przepraszam.
- Ptak nie odleciał – rzuciła nagle Cameron.
- Jeszcze – uściśliłam. – Nauczy się używać skrzydeł i odleci.
- Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
- Ja ci wierzę – zapewniła mnie. Miałam nadzieję, że każdy z nich mógł tak powiedzieć.
- Dobra. – John wstał od stołu. – Mamy wizytę u Shermana.
Mijając mnie, dotknął mojego ramienia. Niby nic, ale jego dotyk podziałał jak balsam na moje serce.
- Ja lecę po wpisy. – Alex podeszła do mnie i objęła mnie łagodnie. – Biorę Morrisa. Cześć wam.
Wyszła, podzwaniając kluczykami. Po chwili minęła mnie także Sarah. Bez słowa.
- Przebiorę się. – Cameron wstała sztywno od stołu i poszła na górę.
Zostałam z Derekiem. Mężczyzna rozprostował palce.
- Potrzebujesz towarzysza broni? – zapytał, wstając. Kiwnęłam głową. – Idę pobiegać.
- Idę z tobą. Tylko założę dres.
Nie byłam jeszcze pewna, czy powiem mu wszystko, ale kiedy wciągnęłam na siebie dres, który wcale nie znalazł się w mojej torbie przypadkiem, myślałam tylko o Damienie.
- Jak ręka? – zapytałam, kiedy schodziliśmy do parku dwie ulice niżej.
- Jesteśmy kwita – mruknął. – Kiedyś złamałem ci dwa palce, zapomniałaś?
- Gdybyś mi wtedy zaufał, nic by się nie stało.
- Daj sobie spokój z tym zaufaniem na jakiś czas, okej?
Pokiwałam głową. Weszliśmy do parku; Derek kupił hot doga i usiadł na pobliskiej ławce. Stałam obok, rozciągając się. Reese miał to do siebie, że szybko się denerwował, ale też szybko zapominał. Przynajmniej z tego, co o nim wiedziałam. Miałam nadzieję, że nie zmienił się w tej materii. Zrobiłam kilka skłonów i wyprostowałam się, zbierając włosy w warkocz. Rozejrzałam się. Mózg sprawdzał otoczenie.
Derek skończył jeść i zmiął papier w kulkę. Nagle Oko wypatrzyło znajomą twarz. Drgnęłam.
Smukłą, biegnącą szybko kobietą była bez wątpienia Jesse. Wbiłam w nią wzrok, nie wierząc własnym oczom. Oko jednak nigdy się nie myliło. Prawe ramię przeszył impuls elektryczny.
- Erica? – Derek spojrzał na mnie. – Co zobaczyłaś? – Zaczął się odwracać.
- Nic! – Szybko chwyciłam jego twarz w dłonie, znowu patrząc na kobietę. Zmarszczyłam brwi.
Spróbował się wyrwać, ale przytrzymałam go mocniej. Nad jego czołem dojrzałam Jesse i już nie miałam wątpliwości, że mnie poznała. Durna dziwka! O mało nie zabiła mojego oddziału!
- Co się stało? – syknął Derek.
Jesse posłała mi uśmiech. Miałam ochotę rozszarpać ją na miejscu. O nie! Upewniłam się, że nadal tam stoi. Będziesz się trzymała od nas... od niego z daleka!
A ja będę tego żałowała.
Zbliżyłam twarz do twarzy Dereka i pocałowałam go prosto w wargi. Otworzyłam Oko. Po tej pieprzonej zdrajczyni nie było ani śladu.
Dlaczego mnie nie odepchnął?!
Odsunęłam się od niego.
- Ja... muszę coś załatwić – powiedziałam szybko.
- Erica! – zawołał, kiedy zaczęłam się cofać.
- Nie mo... – Urwałam. Wybiegłam na chodnik i ruszyłam slalomem między ludźmi. Nie miał szans mnie dogonić. Nie gonił mnie jednak. Przeskoczyłam murek i wpadłam z powrotem do parku.
Oko odszukało Jesse i bez wahania pobiegłam jej śladem. Błyskawicznie wbiegłam do jakiegoś hotelu. Akurat zdążyła przesunąć kartką po czytniku. Zamek ustąpił. Pchnęłam ją, otwierając nią drzwi do pokoju. Podniosła się szybko i od razu mnie zaatakowała. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zbiłam jej pięść i sparowałam kopnięcie. Moje uderzenie przewróciło ją na łóżko. Chwyciła lampę i rzuciła we mnie. Mechaniczna dłoń rozcięła ciężki klosz i strąciła ją, jakby nic nie ważyła. Jesse znowu zaatakowała. Odepchnęłam ją na komodę. Na to liczyła, bo zanim znalazłam się znowu przy niej, w jej dłoni był pistolet. Zatrzymałam się.
- Broń zwalnia nawet ciebie, co? – wydyszała, ucierając krew z ust.
Zacisnęłam pięści.
- Erica Williams – wysyczała. – A może Malcolm Smith? Czy wolisz po prostu: Erica Connor?
- Co tu robisz?!
- Nie twój zasrany interes. A teraz wynoś się!
Nie ruszyłam się z miejsca.
- Kula ma ci pomóc? Tej dobrze wycelowanej nie uciekniesz, co? Wiesz, jak celne są moje strzały.
- Nikogo nie skrzywdzisz.
- Nie mam takiego zamiaru.
- Serio? Myślałam, że tylko tym się zajmujesz! Narażaniem życia innych ludzi.
- Źle myślałaś.
- Nie oddam ci go!
- Nawet cię nie poproszę. Sama sobie wezmę to, co moje. – Uśmiechnęła się złośliwie.
- Zabiję cię – syknęłam.
- Nie zabijasz niewinnych ludzi.
- Niewinnych – powiedziałam z naciskiem.
- Nic na mnie nie masz. – Każde słowo wymówiła osobno. – Wszyscy popełniają błędy.
- Ty zdecydowanie za dużo.
- Pan Glock pyta się o ciebie. – Wycelowała w moją głowę. – Mózg czy chip?
- Jeszcze się spotkamy.
- Na to przecież liczę.
Wyszłam. Trzasnęłam drzwiami tak, że wypadły z zawiasów.
***
- Hej, Malcolm.
Odwróciłam się, posyłając Damienowi wściekłe spojrzenie. Nie zbiło go to z tropu.
- Jak ci minął dzień, kolego?
- Mam trzy chętne na zostanie moją dziewczyną – mruknęłam, ściągając górę munduru.
Gwizdnął przez zęby.
- I jeszcze nie zdecydowałeś?
- Nie wkurzaj mnie nawet! – Ściągnęłam spodnie i podkoszulek. Zaczęłam rozwijać bandaż. Damien usiadł plecami do mnie. – Ach, więc teraz jestem jednak kobietą, co?
- Na babkę bym sobie przecież popatrzył. – Roześmiał się.
- Oberwiesz. – Zmieniłam ubrania i wyszłam bez słowa.
Johna znalazłam w magazynie. Przerzucał zawartość jakiegoś pudła.
- Już jesteś? – rzucił, idąc w moją stronę z oderwaną mechaniczną ręką. Kiwnęłam głową. – Chodź.
Poszłam za nim do jego pracowni i usiadłam na łóżku. Zajął miejsce przy biurku.
- Był tu dziś Adams – powiedział, pochylając się nad zagraconym blatem. – Coś podejrzewa. Wszędzie ma szpiegów. Ktoś kręci się przy Lightwood.
- Ma na imię Jesse.
- Stwarza zagrożenie?
- Dla kogo?
Przez dłuższy czas siedzieliśmy w milczeniu.
- Kończysz już? – zapytałam, przykrywając się kocem. Nie odpowiedział, ale po kwadransie zgasił lampkę. Usiadł na brzegu łóżka. Ściągnęłam koszulkę i przytuliłam się do jego pleców. Zaczęłam całować go po karku.
- Mogłabyś mieć Oko na Adamsa i tą Jesse.
- Dla ciebie wszystko. Ona chodziła z Derekiem, wiesz?
Odwrócił się i wziął mnie na kolana. Po kilku minutach osunęłam się na materac, oddychając ciężko. Położył się obok mnie. Wiedziałam jednak, że poczeka, aż zasnę i wróci do maszyn. Dziś nie zasnę. Sięgnęłam po spodnie.
- Nie ubieraj się – rzucił; wróciłam na koc. Dziś faktycznie nie zasnę. On mi nie pozwoli.
- Tak się za mną stęskniłeś? – Pocałowałam go w bliznę na obojczyku.
- Jutro wyruszasz w teren. Pójdziesz ze Zbieraczami do strefy R-58.
- Daleko... – mruknęłam, głaskając go po piersi. – Czego potrzebujesz?
- Dostaniesz listę. Jutro.
Odkrył koc i bez słowa położył się na mnie. Wbiłam palce w jego plecy, kiedy zaczął się poruszać.
Jednak zasnęłam ze zmęczenia.
- Erica! – Obudziło mnie łagodnie potrząsanie. Damien.
- Już rano? – Usiadłam; podał mi t-shirt.
- W nocy zaatakowano dwudziestkę dwójkę.
- To bunkier ludzi Adamsa – mruknęłam, ubierając się.
- Wartę wzięły dziewczyny Alex. Twoje dziewczyny!
- Co?! – Zerwałam się z łóżka. – Jak to?!
- Nic więcej nie wiem!
- Pomóż mi.
Po chwili kończyłam spinać mundur pod szyją. Damien podał mi karabin.
- Theo! Julie! – Terminatory wstały i ruszyły za nami.
- X-14A-8. Potwierdź – powiedział szybko Damien; oba cyborgi odpowiedziały. – Obrona Erici Williams. Akcja ratunkowa. Priorytet: Erica Williams. Potwierdź.
- Potwierdzam. – Padła odpowiedź z dwóch par sztucznych warg.
Przerzuciłam karabin przez ramię. Damien odprowadził mnie do bramy.
- Kiedyś z tobą pójdę – rzucił, cofając się.
- X-14A-8. Potwierdź – rozkazałam moim towarzyszom, kiedy pobiegliśmy korytarzem.
- Brak potwierdzenia.
- Kto zablokował? C-0877-G. Erica Williams.
- John Connor.
Spojrzałam na Theo, przeklinając.
- Priorytetem jest akcja ratunkowa! – krzyknęłam bezsilnie.
- Priorytetem jest Erica Williams – odparła Julie.
