Autor: Annilaia
Tłumaczenie: Mille&.wymyślona.
Beta: .wymyślona., frill, Mille
ACROSS THE OCEAN - PO DRUGIEJ STRONIE OCEANU
Rozdział I
Bella Swan
- Bello, skarbie? Jak się czujesz? - usłyszałam łagodny głos mojej najlepszej przyjaciółki. Otworzyłam oczy, napotykając jasne światło szpitalnych lamp. Wydałam z siebie zaspany pomruk, po czym przekręciłam się na bok, zwracając się twarzą do Alice Brandon.
- Hej, kochanie – powiedziała wesoło, podpierając głowę rękami u szczytu mojego materaca. - Martwiłam się o ciebie. Ale wiesz co? Lekarz mówi, że to na pewno twój ostatni pobyt tutaj. To było tylko niewielkie przeziębienie, które wymknęło się spod kontroli. Twój organizm jest już niemal całkowicie zdrowy. Czy to nie wspaniale?- Uśmiechnęłam się do siebie, wtulając głowę w poduszkę.
- To świetnie, Ally – wyszeptałam. - Nie mogę się już doczekać powrotu do domu.
Od dziecka miałam problemy z układem odpornościowym. Nawet najmniejsze przeziębienie czy grypa kończyły się pobytem w szpitalu. Zwykle potrzeba około tygodnia, żeby mi się polepszyło, jednak jeśli trwa to dłużej, muszę być hospitalizowana. Nigdy nie wyzdrowieję całkowicie. Mieszkam poza miastem, w wielkim domu przy plaży. Mam doskonały widok na ocean, a także świeże, morskie powietrze. Odkąd skończyłam college i założyłam swoją własną firmę, parter mojego domu zajmuje piekarnia. Przygotowywałam dania specjalne i zajmowałam się kateringiem na licznych przyjęciach. Alice była szefem kuchni, ale w praktyce przygotowywała potrawy, pełniąc te same funkcje, co reszta naszej ekipy.
Patrzyłam jak Rosalie i Jasper Hale'owie, bliźnięta, wchodzą do pokoju, uśmiechając się i machając do mnie. Byli zarówno moimi najlepszymi przyjaciółmi, jak i najlepszym kelnerami. Jasper spotykał się z Alice od kilku lat i miałam wiadomości z pewnego źródła, że wkrótce jej się oświadczy. Tego się mogłam spodziewać. Zakochali się w sobie jeszcze w czasach liceum i teraz, w wieku dwudziestu trzech lat, byli więcej niż gotowi, by być razem.
- Więc – powiedziałam, przeciągając się – Które z was, cieniasy, wyrwie mnie z tego miejsca? - Roześmiali się i Rose usiadła u podnóża mojego łóżka.
- Cieszę się, że już ci lepiej, Bells. Mamy na dziś wieczór zamówienie. - Uśmiechnęłam się szeroko.
- Och, co tym razem? Szczęśliwej pięćdziesiątej rocznicy? Bar micwa? - Jasper zachichotał, splatając swoje palce z Alice.
- To jakieś przyjęcie służbowe. Przejście na emeryturę czy jakieś przeniesienie, sam już nie wiem. My tylko serwujemy jedzenie. - Usiadłam prosto na łóżku. Czułam, że odżywam, gotowa zrobić wszystko, czego ode mnie potrzebują. W tym momencie weszła lekarka.
- Bello, widzę, że czujesz się już o wiele lepiej, ale nie przemęczaj się, dobrze? - przytaknęłam z uśmiechem, wciągając na nogi skarpetki. - Pamiętaj, aby zawsze ciepło się ubierać, kiedy będziesz przesiadywała na tarasie. Nie możemy dopuścić, żebyś znów zachorowała. Byłoby lepiej dla twojego organizmu, gdybyś pozostała zdrowa jak najdłużej. Okej?
- Oczywiście, doktor Collins! - zawołałam radośnie, wkładając kurtkę na plecy. - Skontaktuję się z panią któregoś dnia. A to ciasto na przyjęcie Mae będzie gotowe jutro! - Powiedziała jeszcze kilka miłych słów, zanim wyszłam z przyjaciółmi pod rękę. Jasper odwiózł mnie do domu, podczas gdy Alice i Rosalie zastanawiały się, czego będziemy potrzebować na przyjęcie.
Przekroczenie progu mojego domu sprawiło, że w sekundę poczułam się jeszcze szczęśliwsza niż byłam przedtem. Zakasałam rękawy, kierując się w stronę kuchni. Alice tanecznym krokiem poruszała się pomiędzy półkami, cały czas chichocząc. Pracowaliśmy przez kilka godzin, przygotowując wszystko do perfekcji. Potem wyruszyli vanem kateringowym na imprezę, zostawiając mnie z pieczywem i ciasteczkami do zrobienia na następny dzień.
Kiedy skończyłam już kilka partii, a reszta piekła się w piekarnikach, napiłam się chłodnej wody i opatulona kocem, usiadłam na tarasie. Oparłam stopy o balustradę, wpatrując się w ocean; nagle poczułam się taka osamotniona.
Uświadomiłam sobie, że mieszkam w zaledwie jednym z miliarda miast na świecie. Po drugiej stronie oceanu jest kontynent pełen ludzi, którzy przeżywają tam swoje życie tak, jak zwykli robić to każdego dnia. A tutaj byłam ja, siedząc samotnie, podczas gdy moi przyjaciele zajmowali się moim biznesem. I tylko częściowo mi to odpowiadało.
Miałam ochotę zrobić coś spontanicznego. Coś, o czym nie musieli wiedzieć. Wpatrywałam się w fale uderzające o plażę i w księżyc odbijający się w wodzie. Przypomniałam sobie zdarzenie z czasów szkoły średniej, kiedy do mojej koleżanki z klasy przyszedł list z Francji. List, który był odpowiedzią na wiadomość w butelce.
Zeskoczyłam z siedzenia. Szanse na to, że się uda były marne i nie miałam pojęcia jak poradzić sobie z przypływem, ale chciałam to zrobić.
Na kartce papieru zanotowałam swój adres i rozpoczęłam list. Napisałam o swojej chorobie, pracy, domu. O moich przyjaciołach i w większości po prostu o sobie. O moich poglądach oraz przypuszczeniach, co się stanie z tym listem.
Znalazłam w kredensie starą butelkę po winie; zwinęłam kartkę, wsadzając ją do środka. Zatkałam ją szczelnie, po czym zanurzyłam w wosku z jednej z zapachowych świec Alice. Potem chwyciłam taśmę, uszczelniając jeszcze bardziej górę. Zaśmiałam się do siebie, schodząc w dół schodami prowadzącymi na plażę. Nie wiem, czego właściwie się spodziewałam, ale gdy ujrzałam parę spychającą swoją łódź do wody, pomyślałam, że to największy i przy okazji najgłupszy zbieg okoliczności.
- Przepraszam – zawołałam. Zatrzymali się i odwrócili nerwowo. Byłam przyzwyczajona, że ludzie przechodzili przez moją posiadłość, by popływać albo pożeglować. Nigdy mi to nie przeszkadzało. - Daleko macie zamiar wypłynąć?
- Um, tak. Planujemy odpłynąć na jakieś kilka mil, aby poobserwować gwiazdy - powiedział chłopak. - W porządku? - Uśmiechnęłam się i podeszłam bliżej.
- Nie, jasne. Nie ma problemu – wytłumaczyłam. – Możecie to robić, kiedy chcecie... Tylko... Moglibyście coś dla mnie zrobić? - mężczyzna kiwnął głową. Podałam butelkę jego dziewczynie.- Wrzucicie to, kiedy będziecie już wystarczająco daleko? Chcę zobaczyć, czy chociaż gdziekolwiek dopłynie. - Zgodzili się wesoło, życząc mi dobrej nocy. Patrzyłam jeszcze przez chwilę, jak oddalają się od brzegu.
Wróciłam do domu i nagle poczułam się jak idiotka – Ech, to jedna z najbardziej pokręconych rzeczy, które zrobiłam albo i najgłupsza. Tak, zdecydowanie najgłupsza. Mogłam ich jednak nie prosić o pomoc. Czas pokochać spontaniczność! Powinnam przestać mówić do siebie. Okej – Alice śmiałaby się, gdyby usłyszała, że rozmawiam sama ze sobą. Westchnęłam i poszłam zmęczona do piekarni, by wyjąć gotowe wypieki. Zastanawiałam się, co się stanie z moim listem.
Oczywiście... Moja odpowiedź powinna dotrzeć za kilka miesięcy.
