Oryginalna wersja historii Corrie zaczyna się kilka miesięcy przed początkiem akcji "Bleacha", zaś sama główna bohaterka pochodzi z innego świata. Jednak z czasem powstała druga, alternatywna wersja będąca dużo bardziej osadzona w klimacie mangi. Przede wszystkim Corrie trafia do Seireitei trzydzieści lat wcześniej z Rukongai, zaś Dwór Wiatru jest bardziej powiązany z shinigami, niż by pewnie tego chcieli. Na napisanie całej historii nie mam czasu przy tylu projektach, więc postanowiłam przy okazji kilku innych wyzwaniach zapisać ją jako powiązane ze sobą historyjki z różnych punktów historii Corrie.
Na pierwszy ogień coś o liskach :)
Od kilku chwil wpatrywała się w śpiącą dziewczynę, która teraz wydawała się dużo drobniejsza i niewinniejsza niż na co dzień. A może to kwestia tego, w jakim stanie zasnęła? Czerwone od alkoholu policzki, luźne kosmyki, które uciekły spod zielonej wstążki, przytulona do poduszki jak do ostatniej deski ratunku. Może chociaż miała dobre sny. Tego Rangiku życzyła jej z całego serca.
Była zaskoczona, gdy zobaczyła ją tego wieczoru w swoich drzwiach. I to w takim stanie. Pozorna wściekłość tylko ukrywała bezbrzeżny smutek i Rangiku doskonale wiedziała, kto doprowadził Corrie do takiego stanu.
– Nienawidzę go. – Usłyszała na powitanie. – Nienawidzę go z całego serca.
Rangiku nie widziała nic zabawnego w grze, którą Gin prowadził z Corrie, a której stawką był jego porucznik. Uwielbiał drażnić się z Shiroyamą, przestał nawet zwracać uwagę na to, jak dziewczyna się do niego odnosi, ba! wydawał się tym jeszcze bardziej rozbawiony.
Tego wieczoru schemat był ten sam. Corrie miała spędzić czas z Kirą, którego Ichimaru zatrzymał w biurze. Wymiana zdań i dopięcie swego przez Gina.
Pogłaskała śpiącą po brązowych kosmykach. Niewiele mogła zrobić. Może była już przyzwyczajona do pokrętnego charakteru Ichimaru, że nie potrafiła go powstrzymać przed ingerowaniem w związek tej dwójki.
– Gin, co ty robisz tym dzieciakom? – Westchnęła do siebie.
Pamiętała te dni wspólnie spędzone w Rukongai, gdy wychodził, nic nie mówiąc. Już wtedy miał skłonność do zabawy innymi, a ona dała się w to wciągnąć do tego stopnia, że poszła za nim aż do Seireitei. Gdy tak o tym myślała, dochodziła do wniosku, że niewiele o nim wie. Mimo to nie potrafiła przeciąć tej więzi. A może nie chciała.
– Dlaczego on mu na to zawsze pozwala? – zapytała ze złością Corrie po drugiej czarce sake. – To nasze życie prywatne. Ichimaru nie powinien mieć tam wstępu.
Rangiku trochę rozumiała Kirę, znała ten czar, któremu trudno było się oprzeć. Dla chłopaka dowódca był osobą, która uratowała mu życie, do tego autorytetem. Jak ona dał się zdominować temu lisowi. Corrie miała prawo tego nie rozumieć. Od początku pałała niechęcią do Gina.
Może dlatego, że byli podobni. Rangiku odkryła to całkiem niedawno i trochę przypadkiem. Uśmiech dziewczyny zawsze był promienny, rzadko widywała ją przygnębioną czy poddenerwowaną. Dokuczała Shuuheiowi, gasiła Renjiego, nie bała się stawiać Ikkaku, a to wszystko robiła z wdziękiem, którego wielu jej zazdrościło. Nigdy też się nie skarżyła.
Tamtego dnia Kira również nie pojawił się na wyznaczone spotkanie, choć mieli spędzić ten czas wspólnie nad rzeką. Corrie jak zwykle nie piła zbyt wiele, dokazywała jak zawsze. Dopiero gdy panowie pod wpływem sake zaczęli wskakiwać do zimnej jeszcze rzeki, nieco ucichła. Początkowo Rangiku nie zwracała na nią uwagi, ale kiedy w końcu spojrzała na nią, zobaczyła całkiem inną osobę – opuszczoną, małą dziewczynkę bliską łez. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo Corrie zorientowała się, że jest obserwowana i znów się uśmiechnęła. Na pytanie o samopoczucie odparła, że wszystko jest w porządku. To wtedy Rangiku dostrzegła to podobieństwo. Oboje nikomu nie pokazywali swojego prawdziwego oblicza. Nawet najbliższym.
Zastanawiało ją, czy Kira również to dostrzegł. W końcu ten chłopak nie miał zbyt wielu znajomych i wydawało się, że mu to pasuje. Jego relacja z Corrie była dość sporym zaskoczeniem, choć od początku to dziewczyna inicjowała spotkania. Mimo to dogadywali się. Przyjemnie było patrzeć, jak rodzi się pomiędzy nimi to szczere i niewinne uczucie. Rangiku trochę im tego zazdrościła i przez to tym bardziej była zła na Gina, że próbuje im to odebrać. Czy naprawdę był takim psychopatą, za jakiego wszyscy go mieli?
Kirze było naprawdę przykro, że to wszystko tak wyszło. Znowu. Wcale więc się nie zdziwił, że Corrie unikała go przez kilka kolejnych dni. Owszem, to kapitan jak zwykle ją zdenerwował, ale sam też nie był bez winy. Mógł być bardziej asertywny wobec dowódcy – oboje mu to ciągle powtarzali – i jakoś przerwać tę wymianę zdań. Tylko jak zwykle nie potrafił z jakiś głupich powodów. Nie umiał postawić się własnemu kapitanowi ani uspokoić wybuchu ukochanej. Sam był sobie winien.
Gdzieś w kącie głowy narodziła się myśl, że Corrie może go zostawić i byłoby to dobre rozwiązanie. Przede wszystkim dla niej. Nie do końca rozumiał, co ona w nim w ogóle widzi. Miał więcej wad niż zalet, do tego taka dziewczyna jak ona mogła zainteresować się każdym. Zresztą widział, jak dobrze dogaduje się z innymi mężczyznami z ich paczki. Gdy tak dokazywała Hisagiemu, czuł zazdrość, bo porucznik Dziewiątki zdawał się lubić te pogonie za Shiroyamą i bezkarne wygrażanie jej bez konsekwencji gorszych niż łaskotki.
To nie tak, że nie kochał Corrie. Przy niej czuł się doceniany i wyjątkowy, nie chciał się nią dzielić z innymi. Tylko jakoś nie potrafił tego udowodnić, gdy do wszystkiego zaczynał mieszać się kapitan.
– A ty co tu tak sam siedzisz, Izuru?
Jak zwykle nie usłyszał jego wejścia i podskoczył jak oparzony, gdy Ichimaru odezwał się tuż nad jego uchem. Uwielbiał tak go straszyć.
– Nie pogodziłeś się jeszcze z Corrien-chan? – zapytał pogodnie Gin.
Nie używał jej imienia, gdy była w pobliżu. Nie znosiła tej bezpośredniości w jego głosie, więc był jedyną osobą, która mogła używać jedynie jej nazwiska. Jednak gdy o niej rozmawiał, nie żałował sobie.
Kira tylko pokręcił głową. O tej porze zwykle jedli wspólnie obiad u niej bądź w jakiejś knajpie, gdy miała za dużo pracy, by zdążyć coś przygotować.
– To niedobrze. Bardzo niedobrze. Nie wolno się długo na siebie gniewać.
Ten pogodny ton i szeroki uśmiech zdawały się kpić. Kira chciałby, naprawdę chciałby powiedzieć mu, że to jego wina i wymóc choć odrobinę poczucia winy, ale nie potrafił. Wolał wziąć to na siebie. Nic nie odpowiedział.
– Nie tęsknisz za nią, Izuru? A może już jej nie kochasz? Co, Izuru?
– Kocham – odpowiedział cicho.
– No to leć do niej, Izuru. Jestem pewny, że już się nie gniewa i chętnie zje z tobą deser, bo na obiad pewnie już nie zdążycie.
Wahał się jeszcze przez chwilę. Jakiś złośliwy głosik mówił mu właśnie, żeby zostawił to tak, jak jest i nie słuchał Ichimaru. Jednak Gin nie zamierzał mu na to pozwolić.
– Izuru, czemu ja cię tu jeszcze widzę? – zapytał ze zniecierpliwieniem w głosie.
– Już idę, kapitanie.
Wstał i ruszył na poszukiwanie Corrie. Znalazł ją wraz z innymi w jednej z ich miejscówek. Śmiała się radośnie z jakiejś opowieści Matsumoto.
– Kto tu się wreszcie raczył pojawić? – odezwał się Renji.
Po chwili Kira został sam z Corrie, która przyglądała mu się z nieodgadnionym spojrzeniem. Przez chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć. Przeprosić? Za siebie? Za kapitana?
– Nic nie mów – odezwała się pierwsza.
Przytuliła się do niego, więc nie widział bólu w jej oczach na myśl, że przyszedł tylko dlatego, że Ichimaru tak mu powiedział.
Rangiku miała swoiste de javu. Jednak tym razem na jej łóżku zwinięty w kłębek spał Kira. Przeklinała Gina za każdym razem, gdy widziała tego chłopaka. Nie minął jeszcze miesiąc od ucieczki Aizena z Seireitei, a Kira stał się cieniem samego siebie. Gdyby nie Corrie, pewnie zamknąłby się całkowicie we własnym świecie. Schudł, zbladł, pod oczami zagościły głębokie cienie.
Była tylko nieco zdziwiona, gdy zobaczyła go wieczorem na progu swojego mieszkania. Kilka miesięcy temu tak samo przecież przyszła Corrie. Pod złością kłębił się smutek, którego nie mogła znieść u żadnego z tej dwójki. Byli młodzi i zakochani, powinni przejmować się tylko sobą.
– Nie zasługuję na nią. – Usłyszała na powitanie.
Od czasu zdrady wielokrotnie razem pili. Często zabierali jeszcze Shuuheia, który też potrzebował wsparcia, choć mógł twierdzić, że jest inaczej. Dziś jednak byli tylko we dwoje. Szósty Oddział przejął wartę, więc Corrie nie mogła się zerwać choćby na chwilę. Nie w tych warunkach.
– Męczy się ze mną – przyznał po którejś kolejnej porcji sake. – Powinna być szczęśliwa, to jej nie dotyczy. Tylko ją krzywdzę.
Nie chciał, żeby Corrie go takim widziała. Nie chciał, żeby ciągle wyciągała do niego dłoń. Przecież był tylko porzuconą zabawką. Gdyby nie on, nie miałaby tylu problemów. Nie musiałaby się zapracowywać na śmierć.
– A co jeśli nie jest ze mną szczęśliwa?
Rangiku przeraziło, że spodziewała się tego pytania. Więc i on dostrzegł, że Corrie nie do końca jest z nimi szczera, a Gin zrobił mu takie pranie mózgu, że praktycznie w nic już nie wierzył.
– Ona cię kocha, głupku – szepnęła, głaszcząc jasne włosy śpiącego chłopaka. – Nie powinieneś w to wątpić.
Po raz kolejny przeklinała Gina za to, co zrobił tej dwójce. Oboje ledwo się trzymali i udawali, że potrafią żyć po tym, co się stało. Corrie znów musiała podjąć walkę. Czy była skazana na przegraną? Czy tajemnice ich całkiem pożrą? Nie była pewna.
Usłyszała ciche pukanie i nieco się zdziwiła. Było już po północy, o tej porze nie spodziewała się gości. A jednak na progu stała Corrie. Wydawała się zmęczona.
– Jest w sypialni. Śpi. – Uśmiechnęła się Rangiku, wpuszczając ją do środka.
W milczeniu obserwowała, jak Corrie przysiada na chwilę na brzegu łóżka i z czułością gładzi jasne włosy. Było w tym geście coś rozpaczliwego, co widziała u Gina, gdy wychodził od niej po ostatniej wspólnie spędzonej nocy. Usłyszała wtedy te same słowa.
– Zasługujesz na coś lepszego niż lis – szepnęła Corrie.
Rangiku wiedziała, że dziewczyna mówi o sobie. Pogłaskała ją po włosach w geście pocieszenia.
– Powinnam iść – odezwała się po chwili Shiroyama. – Dziękuję, Rangiku-san.
– Nie martw się.
Jeszcze długo po wyjściu dziewczyny myślała o tym wszystkim. Gin starał się trzymać wszystkich na dystans, Corrie bała się stracić akceptację. Zakładali lisie maski, uważając, że nikt ich nie pokocha. Jak bardzo się mylili.
