Jest to fanfiction autorstwa Embracing-Immensity, które również możecie znaleźć na fanfiction. net
Siadam na łóżku, czując jak serce podchodzi mi do gardła. Próbuję uwolnić się od koszmaru, który jednak nie chce mnie zostawić w spokoju.
- Oddychaj, Katniss – mówię ostro do siebie. – Oddychaj.
I robię to. Powoli i z drżeniem biorę głęboki wdech i po chwili wypuszczam powietrze z ust. Czuję jak moje serce się uspokaja, a ja przyłapuję się na tym, że spoglądam na swoje odbicie w lustrze wiszącym nad moją toaletką.
Moja ekipa przygotowawcza zacznie prace nade mną od samego rana. Ostatnia noc była szczególnie okropna, ale to nic dziwnego, biorąc pod uwagę jaki dziś dzień.
To wielki, wielki, wielki dzień, jak to mawia Effie, ale zawsze uważałam, że dożynki to nic innego jak horror, który musi się wydarzyć. Zwłaszcza, że zeszłego roku…
Nie. Nie będę o tym myśleć, nie zmusi mnie bym przechodziła przez to ponownie. Poza tym i tak nie mogę nic z nim zrobić i wiem, że moją uwagę muszę poświęcić czemuś innemu.
Mimo że chcę spędzić resztę dnia w łóżku, wiem, że to niemożliwe i niebezpieczne. Mam robotę do wykonania i jestem zdeterminowana by wykonać ją dobrze. Nie dam mu powodu by znów był ze mnie niezadowolony. Odrobiłam swoje lekcje.
Wyślizguję się z pokoju na korytarz i zauważam, że Prim nie ma w swoim pokoju. Prawdopodobnie wślizgnęła się do pokoju mamy, szukając schronienia. Czuję tępy ból na tę myśl. Zazwyczaj to do mnie przychodziła, gdy męczyły ją koszmary w nocy, ale od tej pory minęły już trzy lata. Nie przychodzi do mnie odkąd… odkąd przeprowadziłyśmy się do Wioski Zwycięzców trzy lata temu.
Podskakuję, słysząc dźwięk dochodzący z dołu, ale zdaję sobie sprawę, że to telefon dzwoni. Czuję jak ogarnia mnie strach. Znam tylko kilka osób, które mają dostęp do telefonu i jeszcze mniej, z którymi chciałabym teraz porozmawiać.
Podnoszę słuchawkę, wiedząc że po prostu muszę to zrobić.
- Halo?
- Co masz teraz na sobie?
Śmieję się. Finnick potrafi rozśmieszyć mnie nawet w taki dzień jak dziś.
- Jesteś niemożliwy.
- Ja nie mam na sobie nawet kawałka materiału – mówi cicho.
- Finnick!
Finnick chichocze, porzucając ton, dzięki któremu kocha się w nim tyle kobiet.
- Dzień dobry. Dzwonię, bo chciałem sprawdzić, co u ciebie.
- Znasz mnie – odpowiadam i wręcz czuję jak Finnick poważnieje.
- Znowu kolejny koszmar? – Nie odpowiadam, ale Finnick odczytuje moje milczenie jako potwierdzenie. – Co z Prim, jak ona się trzyma?
- Nie wiem, jeszcze się z nią nie widziałam – mówię. – Ale to jej pierwsze dożynki, więc możesz sobie wyobrazić, jak ona się czuje.
- Wszystko będzie dobrze. Nie wylosują jej - mówi spokojnym głosem, a przynajmniej stara się.
- Skąd wiesz?
- Ponieważ takie rzeczy zdarzają się tylko raz, Katniss. Los jej sprzyja.
- Wiesz tak samo dobrze jak ja, że bycie wybranym nie przynosi szczęścia. – Finnick milczy, a ja kontynuuję. – Pamiętasz ostatni rok? To nie była szansa, to była kara.
- Masz rację. – To właśnie kocham w Finnicku, zawsze jest ze mną szczery, bez względu na wszystko. – Ale do tej pory nie zrobiłaś nic, za co mogłabyś zostać ukarana.
- Jesteś pewien?
- Byłaś idealną zwyciężczynią przez cały rok. Wiesz, że jeśli podpadłabyś komuś z Kapitolu, to wiedziałbym o tym.
To była prawda. Finnick zawsze wszystko wiedział, to on ostrzegł mnie o konsekwencjach mojej zeszłorocznej akcji. Nie posłuchałam go. Jakże byłam głupia.
Muszę zmienić temat i to nie na taki, o którym Finnick chciałby teraz ze mną rozmawiać.
- Jak Annie? Pojedzie w tym roku do Kapitolu?
- Katniss… - mówi znużonym głosem, wiedząc, że celowo zmieniam temat, ale pozwala mi na to. – Nie będzie jej nawet na dożynkach. Mags zajmie jej miejsce, znowu.
- Szkoda. Kocham Mags, ale już dawno nie widziałam Annie. Miałam nadzieję, że spędzę z nią trochę czasu.
Finnick ma już dość.
- I tak nie miałabyś na to czasu. Wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale musisz mnie posłuchać... Masz szesnaście lat, co oznacza, że jesteś już dorosła i wiem, że Snow ma sporo kupców, liczących na skorzystanie z tego.
Czuję ucisk w gardle. Milczę przez kilka sekund, a gdy odpowiadam, ledwie poznaję swój głos.
- Nie wiem, czy potrafię to zrobić.
- Zrobisz. Ponieważ masz ludzi, których kochasz i chcesz ich chronić przez zemstą Snowa. Pomyśl o Prim i będziesz zaskoczona tym, ile jesteś w stanie dla niej zrobić.
Kiwam głową pomimo tego, że Finnick nie może mnie zobaczyć.
- Dla Prim.
- I uśmiechnij się – mówi, powracając nagle do tego żartobliwego tonu. – Dożynki oznaczają, że znów się spotkamy.
Nie potrafię powstrzymać uśmiechu.
- Dziękuję, Odair. Zaprawdę jesteś jedynym jasnym punktem w mojej żałosnej egzystencji – mówię, a przed moimi oczami pojawiają jego zielone oczy, błyszczące w świetle poranka.
- I nie zapominaj o tym.
- Pozdrów ode mnie Annie.
- Oczywiście, a ty życz Prim szczęścia ode mnie. I Katniss?
- Tak?
- Załóż coś ładnego, okej? Wiesz, coś, co odciągnie uwagę od twojej poważnej miny.
Odkładam słuchawkę bez pożegnania, odwracam się i zauważam siostrę, która stoi za mną. Prawie podskakuję ze strachu.
- Prim! Wystraszyłaś mnie! – mówię i kładę rękę na piersi.
- Przepraszam, nie chciałam. – Prim uśmiecha się przepraszająco. – Z kim rozmawiałaś?
Przytulam ją mocno do siebie.
- To tylko Finnick. Wkurzający, jak zwykle. Życzy ci szczęścia.
Oczy mojej siostry rozszerzają się, gdy wymieniam jego imię. Ku memu niezadowoleniu wygląda na to, że Prim podkochuje się w tym człowieku.
- Naprawdę? Nie wierzę! Muszę powiedzieć Lesse. Będzie taka zazdrosna!
Nie mogę się uśmiechnąć. To już dwie panny Everdeen, który udało mu się rozproszyć tego poranka mimo, że tylko na krótką chwilę. Muszę mu za to później w jakiś sposób podziękować. Pewnie będzie chciał coś śmiesznego i wyróżniającego się, ale to będzie tego warte. Ale teraz muszę się ubrać i wyjść, jeśli chcę wykonać pewne zadania, zanim przybędzie moja ekipa.
Zapach ciepłego sera wypełnia moje nozdrza, ale mam jeszcze przed sobą kilka przystanków, zanim dotrę do domu. Wciąż czuję się dziwnie, wchodząc do sklepu z pustymi rękami i biorąc z niego, to co chcę. Wcześniej robiłam wymianę, ale to było zanim ogrodzenie naszego dystryktu zostało podłączone do prądu na dwadzieścia cztery godziny na dobę i dodatkowo jeszcze patrolowane. Teraz mam mięso od rzeźnika, a za zakupy płacę monetami. Nie przywykłam do tego, ale nie mam innego wyboru.
Zresztą wygląda na to, że już nie mam jakiegokolwiek wyboru w moim życiu.
Wychodzę na plac z zakupami i patrzę ze smutkiem na zmiany, które zaszły w ciągu ostatnich trzech lat. A to wszystko z mojego powodu. To co było jednym z niewielu przyjemnych miejsc w Dwunastym Dystrykcie, teraz było tylko przypomnieniem wpływu, jaki ma na nas Kapitol. Na ulicy stały narzędzia do publicznych kar i pilnowała nas większa liczba Strażników Pokoju. Oczywiście, nikt mnie za to nie winił, ale jestem pewna, że to strach jest powodem ich milczenia. Widzę przecież ich spojrzenia i milczące oskarżenia.
Wchodzę do Złożyska i czuję, że tęsknię za życiem tutaj. Mój stary dom nie jest tak luksusowy jak ten w Wiosce Zwycięzców, ale tutaj przynajmniej czuję się jak w domu. A teraz, w ubraniach od mojego przyjaciela i stylisty, Cinny, czuję bardziej jak intruz.
Zwiększam tempo i ruszam w kierunku domu Hawthorne'ów. Hazelle wita mnie ciepło i obejmuje czule, a ja na krótką chwilę niemal zapominam, że zabiłam jej syna. Ale pamięć wraca szybko i odwracam wzrok z zawstydzeniem.
Podaję jej mięso kupione u rzeźnika, przepraszam, że nie jest świeże tak jak powinno i wiem za co tak naprawdę ją przepraszam. Hazelle potrząsa głową i uśmiecha się delikatnie.
- Dziękuję, Katniss. Ale wiesz przecież, że nie musisz tego robić.
- Owszem, muszę! – Z trudem powstrzymuję łzy. – Mam więcej pieniędzy niż pomysłów na pozbycie się ich i wolę wydać je na ciebie i twoją rodzinę.
- To nie twoja odpowiedzialność i…
Przerywam jej, czując, że nie będę wstanie nad sobą zapanować, gdy będzie dalej mówić.
- Obiecałam Gale'owi, że zaopiekuję się wami. Upewniam się, że Rory nigdy nie dostanie wpisu za astragal. Nie potrafiłam utrzymać go przy życiu na arenie, ale przynajmniej mogę ochronić jego rodzinę przed głodem.
Hazelle łapię mnie za ramiona i potrząsa mną. Spuszczam wzrok, a Hazelle znów mną potrząsa, zmuszając do spojrzenia w jej oczy.
- Posłuchaj mnie. To nie twoja wina, że Gale został wylosowany, a już na pewno nie jest twoją winą to, że został zabity. Musisz przestać winić siebie za jego śmierć.
Myli się, oczywiście, ale co mogłam powiedzieć. Prezydent Snow wyraził się jasno na temat zeszłorocznych dożynek, na których został wylosowany Gale – wszystko dokładnie zostało zaplanowane jako konsekwencje moich czynów. Gdy na arenie pojawiła się szansa, że Gale może wygrać, organizatorzy wypuścili mutanty, które go wytropiły i zabiły. Ale o tym nie mogłam powiedzieć Hazelle. Taka informacja mogła ją narazić na niebezpieczeństwo. I tak już wystarczało, że widywała się ze mną. Poza tym nie mogłam zaryzykować i pozwolić na to, by i oni zniknęli z mojego życia. Nie zobaczyłabym Rory'ego, Vicka czy Posy, a z tym bym sobie nie poradziła. Byli wszystkim, co przypominało mi o Gale'u. Jestem samolubna, wiem o tym, ale nigdy nie twierdziłam, że jestem szlachetną osobą.
Więc tylko kiwam głową, znając możliwe konsekwencje moich czynów i milczę. Na szczęście Hazelle także kiwa głową i całuje mnie w czoło.
- Dbaj o siebie w Kapitolu, dobrze? Nie pozwól, by zmusili się do zapomnienia kim jesteś i skąd pochodzisz. Nie mogą cię kontrolować.
- Wiem – mówię, ale to kłamstwo. Jestem ich własnością i właśnie dlatego za kilka krótkich tygodni, gdy Głodowe Igrzyska będą skończone, zostanę sprzedana temu, kto zapłaci za mnie najwięcej i wtedy już nie będę w stanie tego powstrzymać. – Upewnię się, że Prim przyniesie ci zakupy, gdy mnie nie będzie.
Żegnamy się i kieruję się do Wioski Zwycięzców. Robię krótki przystanek przy domu Haymitcha i zanim wracam do domu, upewniam się, że ma się dobrze. Wchodzę do jego domu i natychmiast odrzuca mnie ogromny fetor. Wstrzymuję oddech i szukam przyczyny tego smrodu. Haymitch siedzi przy stole w kuchni, nieprzytomny, z głową we własnych wymiocinach. Tyle razy próbowałam budzić Haymitcha i teraz już wiem, że woda działa najlepiej.
Napełniam miskę lodowato zimną wodą, wylewam ją na głowę Haymitcha i chowam się pod stołem. Haymitch natychmiast budzi się z nożem w ręku. Wymachuje nim na wszystkie strony, głośno przeklinając. Czekam aż się uspokoi i wychodzę spod stołu.
- Ty. – Haymitch aż kipi z wściekłości. – Dlaczego to zrobiłaś?
- Ponieważ to jedyny sposób, żeby cię obudzić.
Patrzy na mnie, a krople wody kapią z jego włosów.
- Nie prosiłem cię, abyś mnie budziła.
Cofam się, podnosząc dłonie w geście poddania.
- Nie, ale sądziłam, że wolałbyś bym to ja cię obudziła niż Effie.
Okazuje się, że to nie jest zbyt dobry powód, bo Haymitch wciąż celuje we mnie nożem, ale jak na zawołanie słyszymy Effie wchodzącą do domu. Stuka obcasami po podłodze, kierując się w stronę kuchni.
- Och! – Zatrzymuje się na chwilę, widząc mnie, a jej odrażająco różowe loki trzymając się sztywno w górze. – Co tutaj robisz, Katniss? Nie powinnaś przygotowywać się ze swoją ekipą? Dziś…
- Wielki, wielki, wielki dzień, wiem. Przyniosłam Haymitchowi tylko trochę chleba. – Ostentacyjnie wykładam na stół kilka kromek chleba, odsuwając je jak najdalej od plamy śliny. – I to wszystko. Chyba już pójdę, bawcie się dobrze.
Czuję na sobie spojrzenie Haymitcha, gdy wychodzę i cicho chichoczę. Ale przypominam sobie, co czeka mnie w domu i natychmiast tracę humor.
Jakiś czas później, po kilku godzinach tortur z moją ekipą przygotowawczą, mogę w końcu pokazać się publicznie na placu. Dożynki zaczynają się dopiero za jakiś czas, ale spodziewano się mnie wcześniej. Przed wyjściem zdążyłam jeszcze zjeść parę słodkich bułek z serem.
Wspinam się na scenę, zajmuję swoje miejsce obok Effie i nie jestem zaskoczona nieobecnością Haymitcha.
Obok siada burmistrz Undersee, który wita mnie ledwie zauważalnym kiwnięciem głowy. Wymieniamy smutne spojrzenia, żadne z nas nie lubi dożynek. Rozglądam się wokół i widzę Rory'ego i Prim, uśmiechających się i rozmawiających ze sobą.
Proszę, proszę… Tylko nie Prim.
Patrzę na wszystkie dzieci, które są potencjalnymi trybutami. Jedna dziewczyna i jeden chłopak zostaną wybrani i prawdopodobnie będą martwi przed końcem miesiąca, a ja nie mogę z tym nic zrobić.
Czas mija wolno, plac zapełnia się, a Haymitch pojawia się kilka minut przed drugą i opada na krzesełko obok mnie. Patrzę na niego.
- Jak miło, że do nas dołączyłeś.
On nawet nie patrzy w moją stronę.
- Nie zaczynaj ze mną, skarbie. Jeszcze nie wybaczyłem ci tej dzisiejszej pobudki. Ani zostawienia mnie z tą piekielną kobietą.
Przynajmniej jest trzeźwy, co jest ogromnym postępem, biorąc pod uwagę odożynki, w których ja zostałam wylosowana. Wtedy był tak pijany, że zwymiotował na buty Effie i spadł ze sceny nieprzytomny. Wzbudzał we mnie strach, ale teraz już nam go lepiej.
Podnoszę głowę z przerażaniem, gdy zegar wybija drugą, sygnalizując rozpoczęcie ceremonii. Burmistrz Undersee podchodzi do mikrofonu i czyta historię Panem. Odbywa się to co rok i większość z nas może to wyrecytować z pamięci, ale wszyscy udajemy, że słuchamy.
- Jest to czas skruchy i podziękowań – mówi, kończąc mowę i zaczyna czytać listę zwycięzców z Dwunastego Dystryktu. Do tej pory odbyły się siedemdziesiąt trzy Głodowe Igrzyska, a na liście są trzy nazwiska. Tylko dwójka z nas żyje – Haymitch i ja. W innych dystryktach, takich jak Jedynka, Dwójka, czy Czwórka, ta lista jest dużo dłuższa. Burmistrz przedstawia Effie i zaczyna się to, na co czekałam z przerażeniem przez ostatni miesiąc.
- Wesołych Głodowych Igrzysk! I niech los zawsze wam sprzyja! – Czeka przez kilka sekund nad odpowiedź, ale wszyscy milczą. W końcu zdaje sobie sprawę, że nie otrzyma odpowiedzi. Uśmiecha się delikatnie z napięciem i szczebiocze dalej. Nie słyszę o czym, bo moje serce bije mocno, a krew głośno pulsuje w moich uszach. Próbuję się uspokoić, bo za kilka chwil z ust Effie padną dwa słowa, które są dla mnie tak istotne.
- Na początek panie! – ogłasza Effie tak jak co roku i podchodzi do dwóch wielkich szklanych kul. W jednej są imiona dziewcząt, a w drugiej chłopców. Dzieci pomiędzy dwunastym, a osiemnastym rokiem życia stoją cicho, życząc sobie w duchu, by ich nie wybrano. Wśród tysiąca karteczek jest jedna z nazwiskiem Primrose Everdeen.
Proszę, proszę, tylko nie ona.
Effie sięga do szklanej kuli, wypełnionej imionami dziewcząt i zaczyna mieszać. Wyciąga jedną małą karteczkę – ten moment powtarza co roku i zawsze go nienawidzę. Umyślnie powoli podchodzi do mikrofonu.
Z trudem powstrzymuję się przed zerwaniem tej jej różowej peruki. Jest z Kapitolu, więc nie wie, jakie to są tortury dla nas. Muszę pamiętać że Effie jest zaledwie kukiełką w ogromnej grze, w której wszyscy musimy odegrać swoją rolę.
Effie wciąż nie spieszy się, a ja mam zamiar wydrzeć jej tę karteczkę z rąk i sama ją przeczytać.
W końcu staje przy mikrofonie i rozwija karteczkę. Bierze głęboki oddech, a ja mam nadzieję, że to nie będzie imię mojej siostry.
- Misu Teeyer!
To nie Prim. Widzę jak burmistrz Undersee wzdycha z ulgą, wdzięczny, że to nie jego córka, Madge, i czuję delikatnie poczucie winy, że całkowicie o niej zapomniałam. Spoglądam w stronę szesnastolatków i nasze oczy się spotykają. Madge uśmiecha się, a ja kiwam głową i cieszę się, że moja jedyna przyjaciółka w dystrykcie nie została wylosowana. Haymitch wyciąga rękę i uspokajająco ściska moją dłoń.
Mimo że cieszę się, że to nie Prim, ani Madge, jest mi przykro, bo jednak ktoś został wylosowany. Misu Teeyer ma rodzinę i przyjaciół, których prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy. Muszę przyznać, że dziewczyna na szczęście nie płacze, gdy wchodzi na scenę. Nie znam jej osobiście, ale często ją widywałam, gdy dorastałam w Złożysku. Wiem, że ma osiemnaście lat (tyle miałby Gale, gdyby żył), jest nieustraszona i ma dużo młodszego rodzeństwa, którym musi się opiekować. Stoi wyprostowana obok Effie, która trajkocze o tym, jak to zaszczyt być wylosowanym.
Effie pyta, czy ktoś zgłasza się na ochotnika by zastąpić Misu na Igrzyskach. W tłumie zapada cisza. Co w sumie nie jest żadnym szokiem. W Dystrykcie Dwunastym nikt nie zgłasza się na ochotnika, bo każdy wie, że to samobójstwo.
Ale nieważnie, Effie podchodzi do szklanej kuli, wypełnionej karteczkami z nazwiskami chłopców. Znów przeciąga tę chwilę, a ja czuję, jak mocno bije mi serce, martwiąc się o bezpieczeństwo młodszych braci Gale'a.
Effie podchodzi do mikrofonu, rozwija karteczkę i czyta:
- Peeta Mellark!
Czuję zimny dreszcz i przygryzam usta, by nie zacząć krzyczeć.
