„Światło w twoich oczach"

I can't see your star
I can't see your star
How can the darkness feel so wrong?

Evanescence „Your star"

Rozdział 1 : Krew, leki i nadzieja

Krzyki naokoło. Krzyki tak głośne, że aż mogą ogłuszyć. Jęki chorych, płacz bliskich i lodowate kazania lekarzy, o tym ile jeszcze zostało miesięcy życia, jakie mogą być skutki uboczne zażytych leków czy inne nieistotne pierdoły. Szpital. Pełen krwi, leków i ślepej nadziei. Obu kojarzył się z cierpieniem i bezsilnością. Jednemu z bólem i traumą po postrzeleniu w Afganistanie, drugiemu z tępą bezslinością po przedawkowaniu. Dwa zupełnie różne wspomnienia, dwa zupełnie różne charaktery. Takie same wielkie nienawiści. A właściwie teraz tylko jedna - świadoma.

John oparł głowę o szarą ścianę szpitalnego korytarza i przekręcił się na niewygodnym kszesełku. Siedział tak od blisko dwóch godzin. Czemu? Proste.

Kolejna sprawa, kolejna procja adrenaliny, za którą John tak bardzo przepadał. Tym razem jednak, za duża. Zdecydowanie za duża. Napastnik był szybki. Bardzo szybki. I silny. Zanim Sherlock zdążył dosiegnąć pistoletu, ten wypchnął go przez okno. Z pierwszego piętra, na szczęście, ale upadek i tak był bardzo niebezpieczny. I zapewne cholernie bolesny. Po tym, jak John obezwładnił „durnego sukinsyna" , jak go potem w myślach nazywał, od razu wezwał pogotowie. Okazało się, że Sherlock ma jakieś urazy wewntętrzne i trzeba go od razu operować. I w ten oto sposób, John Waston siedział teraz na korytarzu szpitala Bart's , roztrzęsiony i pełen obaw. Nagle w kieszeni kurtki zabrzęczała mu komórka. Popatrzył na wyświetlacz, pełen niechęci. Mary. No tak – był z nią umówiony na kolację. Ale skąd mógł wiedzieć, że jego najlepszy przyjaciel zostanie wypchnięty przez jakiegoś psychopatę z pierwszego piętra i że ten przyjaciel będzie teraz walczył o życie na sali operacyjnej?

Odebrał.

Cześć Mary, kochanie. Przepraszam...

Gdzie jesteś? Coś się stało? Byliśmy umówieni, zapomniałeś? – jedyną wadą jego ukochanej dziewczyny, było to, że uwielbiała dramatyzować przy każdej możliwej okazji. Było to równocześnie urocze, co (czasami) irytujące. Jak teraz na przykład.

Nie, skąd. Po prostu Sherlock... miał wypadek. Jesteśmy w szpitalu.

Coś poważnego? – Johnowi zdawało się przez ułamek sekundy, że Mary wypowiedziała to pytanie ze znużeniem, bez żadnego śladu troski. Ale to trwało tylko ułamek sekundy.

Tak... ma operację. Boże, gdybym tylko...- głos Johna lekko zadrżał, ogarnęły go wyrzuty sumienia.

Mam przyjechać?

Nie, nie trzeba, dam sobie radę. Zostań w domu... i przepraszam za kolację

Nie wygłupiaj się, John. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Kocham cię.

Ja ciebie też. – rozłączył się.

John nie był do końca pewien, czy już ją kocha. Wiedział za to, ze Mary była dla niego bardzo ważna i gdyby była taka potrzeba, oddałby dla niej wszystko.

Nagle poczuł, jak ktoś dotyka jego ramienia. Podniósł głowę jednocześnie z nadzieją, jak i z lękiem.

Panie Watson. Operacja przebiegła pomyślnie. Życie pańskiego... przyjaciela nie jest już zagrożone – John zignorował znączącą przerwę przed słowem „przyjaciel". Nie miał teraz ochoty na kolejne kazania o swojej seksualności.

Mogę do niego pójść?

Doktor Kleiton pokręcił ze smutkiem głową.

Dopiero, gdy się obudzi. Co, jak przewiduję, nastąpi za jakąś godzinę. Na razie jest jeszcze w stanie śpiączki farmakologicznej.

John czekał kolejną godzinę. Teraz jednak, już bez lęku, ale z ogromną ulgą w sercu.

„Jednak szpital nie jest aż takim beznadziejnym miejscem" pomyślał zmęczony, ale z uśmiechem na ustach. Gdy w końcu wszedł do sali, w której leżał Sherlock, poczuł jak ciepło zalewa całe jego serce. Jego przyjaciel był bezpieczny - kolejna sprawa zakończona sukcesem. Poniekąd...

- Sherlocku... obudź się – położył deliktanie rękę na ramieniu swego przyjaciela. Ten powoli otworzył oczy. – No, już po wszystkim. Jak się czujesz?

Sherlock odwrócił głowę w jego kierunku z pewnym zdziwieniem.

John? To ty?

Doktor roześmiał się serdecznie, wciąż przepełniony ogromnym szczęściem, że jego przyjacielowi nic nie grozi.

Oczywiście, że ja. A któżby inny? Sherlocku, dobrze się już czujesz?

John – Sherlock powtórzył otępiale, z wachaniem. John zaczął się niepokoić.

O co chodzi? Coś się dzieje? Zawołać lekarza?

Czemu jest ciemno? Czemu zasłoniłeś okna? Oszalałeś? – pytał szybko, z rozdrażnieniem

Sherlocku... wcale nie zasłaniałem okien. Jest jasno. Co się dzieje?

Sherlock zaczął szybko oddychać. Wyglądał na naprawdę przerażonego. John jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.

John – detektyw błądził oczami po całej sali, pełen paniki - ja nic nie widzę.


Nie przewidzieliśmy tego...

Jak to do cholery nie przewidzieliście?! Jesteście chyba lekarzami?

Pan też, z tego co słyszałem. I pomyślał pan o tym?

Jestem lekarzem wojskowym, a nie okulistą!

John siedział w gabinecie doktora Kleitona wściekły i przerażony. Sherlock stracił wzrok. A John nie miał pojęcia, co robić, jak temu zaradzić, jak pomóc. Nic nie wiedział.

George Kleiton westchnął z rezygnacją.

Pacjent spadł z pierwszego piętra

Został wypchnięty – warknął John. Nienawidził, kiedy ludzie przeinaczali fakty.

Tak... najwyraźniej podczas upadku został poważnie uszkodzony płat wzrokowy, znajdujący się w potylicy. W takim wypadku...

W takim wypadku co? – John nigdy nie był nerwowy, ale teraz sytuacja była inna. Chodziło o jego najlepszego przyjaciela, o jego zdrowie.

Nie możemy nic zrobić. Oczywiście, przprowadzimy tomografię i szereg innych badań, ale proszę nie robić sobie żadnych nadziei. Bo chyba w tej sytuacji jest ona całkowicie zbędna.

John popatrzył na niego z niedowierzaniem. Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał. Jeszcze pół godziny temu niemal skakał ze szczęścia po udanej operacji Sherlocka, a teraz poczuł, jakby los mu się rewanżował porządnym kopanikiem w brzuch.

Jak to? Nic... nic nie można zrobić?

Przykro mi. – to wszystko, co Kleiton mógł powiedzieć. Nienawidził takich sytuacji, choć doświadzcył już ich w swojej lekarskiej karierze dość sporo. Ból, niedowierzanie, wściekłość, żal – to uczucia, które towarzyszyły mu każdego dnia. Błogosławił chwilę, gdy mógł wyjść z tego budynku pełnego smutku i wrócić do kochającej żony i dzieci. Teraz jednak nie była na to pora.

Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by zapewnić pańskiemu przyjacielowi odpowiednią opiekę. Mamy świetnie wykfalifikowanych pielęgniarzy, którzy z pewnością...

Nie chcemy nic od pana. – burknał John. Zaraz jednak się opamiętał. Na Boga, przecież on też był lekarzem, a zachowywał się jak naburmuszone dziecko! – Dziękuję, w imieniu swoim i Sherlocka, ale obawiam się, że ta pomoc na nic się nie zda. Sami damy sobie radę. Do widzenia

Powiedziawszy to, wyszedł z gabinetu pełen żalu i goryczy. Udał się od razu to sali, w której leżał Sherlock. Gdy go zostawiał, ten był pełen niedowierzania i najwyraźniej nie pojmował całej tej sytuacji. Po raz pierwszy, odkąd John go poznał, zdjął maskę chłodnego opanowania. Był po prostu przerażony.

Jak się czujesz? – powoli doktor zaczynał nienawidzić tego pytania.

Sherlock rozejrzał się po sali. Oczywiście bezcelowo.

Nic się nie da zrobić. – to było raczej stwierdzenie, niż pytanie. John westchnął ciężko. Usiadł na krześle koło łóżka, na którym leżał jego przyjaciel, próbujący poradzić sobie z wielką stratą, jakiej dopiero co doświadczył.

Sherlocku... tak mi przykro – wyszeptał John.

A co mnie to obchodzi? – warknął Sherlock ze złością. Doktor popatrzył się na niego ze zdumieniem. Jego przyjaciel bywał chamski i nieczuły, ale jeszcze nigdy nie odzywał się do Johna w taki sposób. – Myślisz, że twoje współczucie cokolwiek naprawi? Czy ty naprawdę nie rozumiesz co się właśnie stało? Jestem ślepy. Stałem się inwalidą, niezdolnym do samodzielnego funkcjonowania. Już nigdy nie będę mógł wykonywać swojej pracy. Stanę się zwykłym, bezslinym człowiekiem! I to wszystko przez jeden cholerny upadek! – słowa wydobywały się z Sherlocka pełne goryczy i złości. John patrzył się na niego z ogromym bólem. Chciał go przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze. Ale chyba sam już w to nie wierzył. Zrezygnowany, wstał z krzesła

Pójdę twój wypis.

Odpowiedziała mu cisza.