A/N: Po roku czytania fanficków stwierdziłam, że pora wziąć się w garść i spróbować swoich sił. Przed wami mój debiut. Jestem zupełnie zielona w tym biznesie, więc prawdopodobnie coś pokręcę podczas publikowania. Brak Bety.

Akcja ma miejsce mniej więcej po 3 sezonie, Arthur jest księciem i wszyscy doskonale wiedzą, która stronę wybrała Morgana. Nie będę się jednak trzymać kurczowo serialu i być może coś lekko pokręcę, bo w mojej głowie wszystko jest spójną historią i często gęsto muszę sprawdzać, co było najpierw i co w którym sezonie.

Disclaimer: Niestety, tylko ich pożyczam.


Powoli, ale z nabytą, wieloletnią wprawą rozebrała Arthura z jego zbroi. Nie był zdolny do walki, więc nie ważne, w jakim stanie znaleźliby go potencjalni bandyci, zabicie go nie stanowiło w chwili obecnej żadnego problemu. Jednak opatrzenie rany, gdy na drodze stawało grube żelastwo, nie było możliwe nawet dla niej. Chociaż wiedziała, że po otrzymaniu takiego ciosu wiele znaczyło odzyskanie przytomności, miała nadzieję, iż tego uniknie. Pozbyła się napierśników i naramienników, a następnie użyła sztyletu, aby rozerwać koszulę księcia. Z miejsca, w którym zagłębił się miecz wroga, powoli sączyła się krew. Zdusiła przekleństwo.

Najważniejsze to zatamować krwawienie.

Używając tego samego sztyletu, rozerwała materiał swojej sukienki, po czym pociągnęła księcia za ramię, aby znalazł się w pozycji półsiedzącej i zaczęła sprawnie obwijać go materiałem. Gdy go zabrakło, użyła zniszczonej koszuli Arthura, i tak nadawała się już tylko do wyrzucenia. Pilnując odpowiedniego nacisku, miała nadzieję, że nie przybyła za późno i utrata krwi nie przypieczętuje jego losu. Arthur leżał niczym szmaciana kukła bez życia. Z tą różnicą, że czasem oddychał, dzięki Bogu.

Po zakończonym prowizorycznym obandażowaniu i zabezpieczeniu rany, zaczęła mamrotać znane sobie zaklęcia, które mogłyby pomóc. Medyczna magia nigdy nie była jej dziedziną, ale włożyła w to tyle wysiłku, że książę powinien przynajmniej odzyskać przytomność za jakiś czas.

Nie, żeby w obecnej sytuacji tego wypatrywała.

Zajęła się mniejszymi zadrapaniami, gdy jego ręka z niespodziewaną siłą wystrzeliła w górę, aby złapać jej dłonie niczym żelazne kajdany. Sapnęła z bólu, gdy ścisnął jej poparzone nadgarstki. Wstrzymała oddech, atmosfera momentalnie zgęstniała. Oczy Arthura z wrogą podejrzliwością badały jej twarz. Dobry Boże, kiedy on się obudził?

Tylko mnie nie poznaj, Arthurze. Tylko mnie nie poznaj. Oblał ją zimny pot, czuła się jak mucha złapana w sieć.

– Wiedźma.

Wyrwała dłonie z jego uścisku, gdy wypluł słowo z jadem. Wcześniej nie bała się rozpoznania, książę ani razu nie miał okazji oglądać jej twarzy z tak bliska. Miała nadzieje, że sukienka i roztrzepane, długie włosy wystarczą, aby nie skojarzył pewnych istotnych faktów. Oby Arthur był takim idiotą jak dotychczas, gdy w grę wchodziła magia za jego plecami. Przełknęła ślinę, próbując opanować panikę.

– Pozwolisz mi dokończyć? – spytała hardo, wskazując na jego klatkę piersiową. Przeklęła w myślach swój zachrypnięty głos. Ostatnie, czego teraz chciała, to okazać mu słabość.

Rozejrzał się, próbując rozeznać się w sytuacji. Zbroja leżała obok niego, materiał z sukienki ściganej wiedźmy uciskał ranę po ostrzu. Leżał pod skarpą, idealnie schowany przed resztą świata, gdyby ktoś próbował go znaleźć. Sapnął zdziwiony. Co tu się działo? Wlepił wzrok w dziewczynę, która była po części winna całej sytuacji. Dziewczynę, która opatrywała mu rany. Która miała magię.

Którą próbował dzisiaj zabić.

– Wyjaw mi swoje imię, wiedźmo.

Mierzyli się spojrzeniami, które swoją wrogością i intensywnością mogłyby wypalić dziurę w litym kamieniu. Szukała w głowie odpowiedzi na pytanie najlepszego przyjaciela, który był jej śmiertelnym wrogiem.

„Jestem Merlyn" zdecydowanie nie wchodziło w grę. Ale po tych kilku latach miała już dosyć kłamstw.

Przysunęła się, aby zignorować go w typowy dla siebie sposób i kontynuować opatrywanie zadrapań, lecz Arthur chwycił miecz leżący obok niego i pomimo bólu z niespodziewaną szybkością wycelował prosto w jej twarz. Nieprzeniknioną, pełną spokoju twarz z dziwnie znajomymi, niebieskimi oczami. Chciał odpowiedzi.

– Nie tkniesz mnie palcem, dopóki nie wyjawisz swego imienia, wiedźmo.

Jej ciało spięło się, gdy ostrze zatańczyło przed jej długimi włosami, tuż przy sercu.

– Wiedźmą jest Morgana, nie stawiaj mnie w tym samym świetle, jeśli nie wiesz, do kogo się zwracasz.

– Imię, czarownico.

Przekrzywiła lekko głowę, a spokój z jej oczu zdawał się go tylko irytować. Powoli, aby widział jej ruchy, uniosła dłoń i palcem dotknęła końcówki miecza, kierując go z dala od swojej osoby.

– Emrys. Mówią mi Emrys.