''Najgroźniejsi wrogowie, z którymi musimy walczyć, są w nas''.
~ Miguel de Cervantes
NADIA
W jednej chwili straciłam wszystko.
Nie umiem wyjaśnić, co się ze mną dzieje. Z moim ciałem, z moim umysłem. Jakby każda część mnie cierpiała. Jakby usilnie moja pamięć wracała do tego, co się stało. Za każdym razem, kiedy zamknę oczy, wszystko widzę od nowa. Wszystko rozgrywa się od początku, burząc namiastkę spokoju, która rodzi się w moim sercu.
Zapomniałam. Nie mam już serca.
Czuję, jak dusi mnie poczucie winy. Ból paraliżuje całe moje ciało. Strach. Cierpienie. To wszystko jest przecież dobre. Znoszę to z godnością. Wiem przynajmniej, że wciąż żyję. Martwi nie są zdolni do odczuwania czegokolwiek.
W głowie mam pustkę. Nie słyszę swoich myśli, ale czy da się słyszeć coś, co jest tylko w moim umyśle? Może to wszystko, co się stało, też działo się jedynie w mojej głowie. Może nadal śpię w arsenale i za moment obudzi mnie Gorelov.
Nie obudzi. Nie wsiądę do samochodu. Nie zatrzyma mnie Steve. Nie rozwalę głowy Nixona siekierą. Nie rzucę granatu. Nie podpalę Bazy HYDRY. A Oleg drugi raz nie zginie. To nie jest sen. To wszystko się już zdarzyło.
Wciąż jestem wewnątrz metalowych korytarzy anteny. Biegnę, żeby znaleźć Barnesa. Widzę zieloną chmurę, ciągnę go za sobą. Wbiegamy na dach. Metalowa płyta się łamie. Oleg ginie. Znowu i znowu. Wywietrznik się urywa. Oleg spada. Wtedy ja zaczynam krzyczeć. I słyszę swój wrzask, dopóki nie pochłania mnie całkowita ciemność.
…
JAMES
Tajna Jednostka Kryzysowa, Winchester (stan Kentucky)
16 kwietnia, 02:43
Mocno trzymam Nadię w pasie, kiedy pułkownik Collins wprowadza nas do środka bazy wojskowej. Przypomina ona wielki magazyn z wieloma jasnymi reflektorami zawieszonymi na ścianach z grubego metalu. Kilku żołnierzy otwiera wysokie, przesuwne drzwi. W środku jest około dwudziestu osób. Kilku wojskowych wysiada z zaparkowanych wozów uzbrojonych i zaczyna przenosić karabiny, rozmawiając. Reszta siedzi w oddzielonej metalowymi filarami kantynie. Podtrzymują one platformę prowadzącą do rzędu drzwi piętro wyżej.
- Zaprowadzę was do izby chorych – rzuca przez ramię pułkownik. Nosi mundur polowy i ma nie więcej niż czterdzieści lat, krótkie ciemne włosy i kilkudniowy zarost.
Przechodzimy przez hol bazy i wkraczamy w szeroki korytarz. Co kilka metrów mijamy zamknięte drzwi. Na każdych wisi tabliczka z innym napisem. ''Magazyn''. ''Leki''. ''Amunicja''.
Dziewczyna z rosyjskim imieniem ledwo idzie, więc kiedy docieramy do dużego pomieszczenia oznaczonego ''izba chorych'' pomagam jej usiąść na jasnoniebieskiej kozetce. Klękam koło niej i spoglądam w jej oczy, które skierowane są w przestrzeń. Oczy o martwym spojrzeniu.
Ma rozwarte usta i powoli oddycha, ale nie umiem powiedzieć, na co patrzy. Dotykam jej dłoni.
- Nadia? - mówię cicho. - Nadia?
Nie odpowiada. Nie jestem nawet pewien, czy mnie słyszy. Wpatruje się w jakiś odległy punkt. Być może ja nie potrafię go zauważyć.
Zaczyna mnie przerażać pustka, którą widzę na jej twarzy. Zapadnięte policzki, sine półkola pod oczami, szkliste oczy. I martwy, nieruchomy wzrok.
- Nadia, spójrz na mnie – proszę ją. Zaczynam wariować. Nie słyszy mnie. Nie wie, że do niej mówię.
Słyszę głos Fury'ego dochodzący zza moich pleców. Wstaję i odwracam się, nie puszczając jej zimnej dłoni. Dyrektor TARCZY wchodzi do środka z agentką przy swoim boku. Zaraz za nim pojawia się ubrany w białą koszulkę i wojskowe spodnie Steve i jego przyjaciel, Sam.
Rogers uśmiecha się i podchodzi do nas pierwszy. Spogląda na mnie radosny i kładzie ręce na biodrach, szczerząc się. Musi się cieszyć, że wróciliśmy.
- Już myśleliśmy, że... - zaczyna, przenosząc spojrzenie na Nadię. - Że...
Steve nagle milknie. Za moimi plecami staje Fury. Spojrzenia wszystkich są rozbiegane. Patrzą raz na mnie, raz na Nadię. Ale Steve nadal nie rozumie.
- Gdzie jest Gorelov? - pyta.
- Fury, pokaż mi, gdzie będziemy spać – mówię, chcąc powstrzymać Steve'a przed zadawaniem kolejnych pytań. Jednak Kapitan Ameryka nie ustępuje. Marszczy brwi.
- Gdzie jest...
Sam chwyta go za ramię. Widzi, co się dzieje i chce wyprowadzić stąd Rogersa. Spogląda na Nadię i szybko odwraca wzrok. Tylko Steve nie rozumie, co się stało. Może nie chce zrozumieć.
Agentka stojąca koło Fury'ego podchodzi do sanitariuszy i zaczyna im coś tłumaczyć. Po chwili podchodzi do nas czarnowłosy mężczyzna w białym kitlu.
Samowi udaje się wyprowadzić zszokowanego Steve'a. Mnie też jest ciężko uwierzyć w to, że Rosjanin, z którym wczoraj piłem samogon w arsenale, nie żyje. Zginął na moich oczach. I na oczach Nadii.
- Doktor Whatley – mężczyzna podaje rękę Fury'emu. Potem mi. Lustruję go zimnym spojrzeniem. Lekarz wzdycha i zaczyna mówić, spoglądając na Nadię. - Stan głębokiego szoku psychicznego. Nie rusza się, nie mówi, patrzy usilnie w jeden punkt. Reakcja obronna organizmu. Na szczęście przejściowa. Podamy jej leki. Jutro powinno być lepiej.
Sanitariuszka podaje mu metalową tacę ze strzykawką. Doktor Whatley podchodzi do Nadii i schyla się nad jej prawym ramieniem. Kobieta pomaga mu zdjąć jej kurtkę i podnosi krótki rękaw. Lekarz wkłuwa igłę i aplikuje całą zawartość strzykawki.
- Niedługo zaśnie – informuje mnie Whatley. - Ale za kilka godzin może się nagle obudzić. Pilnuj jej, żołnierzu – kiwa głową i odkłada igłę na tacę.
Dziwi mnie jego zwrot, ale jesteśmy w końcu w bazie wojskowej. ''Żołnierzu''. Niektórzy mówią tak do mnie, chcąc mnie wyśmiać. I ma to nierozerwalny związek z kryptonimem, który stworzyła dla mnie HYDRA.
Zbliżam się do Nadii i pomagam jej wstać. Jednak nie może ustać na nogach, więc wsuwam jedną rękę pod jej zgięte kolana, a drugą pod plecy i podnoszę ją.
Fury prowadzi mnie do oddalonego o sto metrów pomieszczenia. Chwyta za metalową klamkę i przepuszcza mnie w progu.
- Jej matka będzie się chciała z nią jutro zobaczyć. Na ciebie pewnie czeka Steve. Szukaj go w kantynie – mówi i czeka, aż wejdę do środka. - Czekał na wasz powrót kilka godzin. Powinieneś do niego iść – kończy i zamyka za mną drzwi, nie dając mi powiedzieć nawet słowa.
W pomieszczeniu sypialnianym zapalają się automatyczne świetlówki. Rozglądam się wokół. Stoi tu łóżko z czarną, metalową ramą, dwa stoliki nocne z tworzywa i komoda. Za długą, żółtawą firaną widzę dwa duże okna. Na ścianie wisi elektroniczny zegar.
Powoli kładę jej bezwiedne ciało na szerokim łóżku. Przykrywam ją kocem i siadam obok. Przez chwilę tylko patrzę na jej spokojną, pogrążoną w głębokim śnie twarz i zastanawiam się, jak tak piękna istota może być tak zabójcza. I jednocześnie chcieć ochronić wszystkich wokół siebie.
Nie wiem nawet, co dokładnie kazał jej zrobić Fury. Baza HYDRY poszła z dymem, ale jej zadanie musiało też obejmować zabicie zdrajcy z Rady. Nowego szefa HYDRY? Ktoś się pospieszył z zastąpieniem Pierce'a. I pewnie przypłacił to życiem.
Mam tyle pytań, które chcę jej zadać. Jednocześnie nie chcę mówić nic. Chcę tylko być obok niej. Szczególnie teraz.
Zakładam za ucho kosmyk jej włosów.
- Niedługo wrócę – szepczę, zanim całuję ją w czoło.
W ciszy wycofuję się i wychodzę z pomieszczenia. Zapamiętuję napis na tabliczce wiszącej na drzwiach: ''S62''. Idę prosto korytarzem aż do izby chorych i skręcam w lewo. Wychodzę prosto na hol. Kantyna leży kilkanaście metrów dalej, w rogu ogromnej hali.
W środku pozostał tylko Steve. Żołnierze najwyraźniej poszli spać, co jest zupełnie zrozumiałe. Jest po trzeciej w nocy.
Wsuwam dłoń w kieszeń i ruszam w kierunku siedzącego przy stole Steve'a. O krzesło jest oparta jego tarcza. Podpiera głowę ręką i jest wyraźnie przybity. Gdyby nie to, że na mnie czeka, szukałbym ukojenia we śnie. Łóżko wydawało się być odpowiednim rozwiązaniem.
Odsuwam składane krzesło z jasnego drewna i siadam na nim. Odchylam się i opieram. Steve unosi spojrzenie i uśmiecha się pochmurnie.
- Cieszę się, że żyjesz – mówi. - Naprawdę.
- Ja też się cieszę – odpowiadam, kiwając głową.
Patrzymy na siebie, obaj tak samo zmęczeni. Słowa nie chcą padać z ust żadnego z nas. Może ich nie potrzebujemy, aby się porozumieć. Kiedyś spaliśmy w tym samym pokoju, nosił moje koszule, a ja pożyczałem jego buty. I wystarczyło jedno odpowiednie spojrzenie, aby przekazać jakąś wiadomość. Często robiliśmy to samo i myśleliśmy o tym samym. Nasze umysły były złączone przyjaźnią. Mam nadzieję, że przez te siedemdziesiąt lat nic się zmieniło. Ale mogę się mylić.
Rogers w końcu przerywa ciszę:
- Powiedz mi, co się tam stało.
Biorę głęboki wdech i kładę dłoń na stole. Zobaczyć śmierć Gorelova to jedno, opisać ją, to drugie. Nie umiem ubrać w słowa tego, co miało tam miejsce. Chociaż widziałem wiele śmierci i w większości sam je zadawałem, to moje serce zabolało, gdy Rosjanin spadł razem z metalową płytą. Może dlatego, że patrzyłem na cierpienie Nadii.
- Kiedy tam dotarłem, oni... - zaczynam mówić. - …musieli tam już być jakiś czas. Wszedłem do środka i zacząłem szukać Nadii. Wtedy ona mnie znalazła. Zaczęliśmy uciekać po schodach na najwyższe piętro. Po korytarzach rozchodził się jakiś zielony dym. Nadia rzuciła granat... Wszystko zaczęło się palić, a potem walić. Przyleciał śmigłowiec, ale lądowisko zaczęło się łamać. On pomógł mi wskoczyć do helikoptera. Wtedy urwał się ten cholerny wywietrznik...
Milknę. Zbieram w sobie siłę, aby dokończyć. W głowie słyszę krzyk Nadii. Przeraźliwy wrzask rozpaczy. Agonię. I czuję, jakby ktoś wycinał mi bijące serce.
- Chciałem go złapać – kontynuuję o ton ciszej. - Ale nie dałem rady. Spadł prosto w walące i palące się zgliszcza żelaznej anteny. Nie ma szans, aby to przeżył. Nie byłoby nawet co zbierać. Odlecieliśmy.
Steve przeciera twarz dłonią i wbija spojrzenie w blat okrągłego stolika.
- Ona na wszystko patrzyła. Wyskoczyłaby za nim. Nie dociera do niej, co mówię. Dali jej jakieś środki – kręcę głową. - Muszę zaraz wracać. Może się obudzić.
- Zobaczymy się jutro, od szóstej rano żołnierze jedzą śniadanie – Steve ścisza głos. - Mam nadzieję, że będzie z nią dobrze.
Wstaję i zasuwam za sobą krzesło. Steve obejmuje mnie jednym ramieniem i klepie w plecy. Obaj ruszamy w kierunku, z którego przyszedłem. Rogers niesie tarczę, na którą ukradkiem zerkam. Pamiętanie o tym metalowym krążku musi być uciążliwe.
Milczymy przez całą drogę. Spoglądam przez szybę do środka izby chorych i mój wzrok przykuwa leżący na jednym z łóżek mężczyzna, którego razem z Nadią wyciągnęliśmy z płonącego schronu. Nie wiem, jak ma na imię. Znam tutaj ledwo kilka osób. Za to pewnie większość wie, kim jestem. Ciężko nie zwrócić uwagi na dziwadło z metalową ręką i czerwoną gwiazdą na ramieniu. Nie wiem, czy wzbudzam strach, czy pożałowanie. Może jedno i drugie.
Staję koło drzwi opisanych ''S62'', a Steve idzie niemalże do końca korytarza. Unosi niemrawo rękę, w której trzyma tarczę, chyba chcąc mi pomachać i znika w środku. Łapię się na tym, że pilnuję, czy na pewno wszedł do tego pomieszczenia i jest bezpieczny. Stare nawyki. Zawsze tak robiłem, kiedy skądś wracaliśmy i on szedł do swojego mieszkania, a ja do swojego. Nikt inny nie dbał o bezpieczeństwo Steve'a. Nikogo poza mną nie miał.
Po cichu wchodzę do pokoju i przemykam od drzwi do łóżka, ale lampy i tak się zapalają. Zsuwam buty i siadam koło Nadii. Nadal ma włosy założone za ucho. Dopada mnie dziwne uczucie, kiedy na nią patrzę. Świetnie wyszkolona agentka, której prawie nie da się zabić, jest teraz zupełnie bezbronna. Ale ja z pewnością nie należę do tych, którzy by to wykorzystali. Z pewnością jest wielu ludzi, którzy chcieliby jej śmierci, zupełnie jak mojej.
Dwóch ocalałych.
Kładę się po drugiej stronie łóżka i nie ruszam wystarczająco długo, aby zgasło światło. Elektroniczny zegar na ścianie wyświetla cztery złowrogie czerwone cyfry. Szybko zamykam oczy, aby dłużej nie widzieć, która jest godzina. Od razu zasypiam.
...
NADIA
Biegnę. Znowu jestem w metalowym korytarzu. Znowu wbiegam po schodach. Antena znowu płonie. A Gorelov znowu spada.
Goni mnie płonąca, trująca chmura oparów z maszynowni. Uciekam przed nią ostatkiem sił. Ziemia pod moimi nogami znika, wszystko wokół mnie rozmazuje się w jedną plamę. Czuję ścisk w klatce piersiowej, moje płuca odmawiają posłuszeństwa. Powietrze buchające z moich ust zmienia się w parę. Czuję przeszywające zimno. Wiatr rozwiewa mi włosy, które zasłaniają mi widok.
Nagle odchylam się do tyłu, próbując się zatrzymać. Przez moje ciało przechodzi fala bólu. Staję, chwiejąc się. Wiatr wieje wprost na moją twarz. W oczach stają mi łzy.
Sto metrów przede mną leży czyjeś zakrwawione ciało.
Znów zaczynam biec, ale przestaję słyszeć jakikolwiek dźwięk, poza głuchym nawoływaniem. Ktoś woła moje imię. Jęczy i wyje z bólu. Zaczyna krzyczeć coraz głośniej. Chce, żebym znalazła się koło niego.
Oleg.
Krzyki zaczynają narastać. Słyszę je z każdej strony.
Pięćdziesiąt metrów. Oleg z trudem podnosi się z ziemi. Jego ciało jest całe we krwi, jedną rękę ma zupełnie zmiażdżoną i nie może się wyprostować. Z twarzy kapie mu krew. Skórę na głowie ma zdartą do czaszki. Z szyi wystaje mu metalowy pręt.
Moim ciałem wstrząsa ból i potężna siła próbuje mnie spowolnić. Prę naprzód i wyciągam rękę, aby złapać Olega, który traci równowagę.
Wtedy jego plecy wyginają się do tyłu i słyszę głuchy trzask. Oleg pada na ziemię, a ja tracę równowagę, chcąc go złapać. Uderzam o twardy beton, a jego ciało znika, zanim nasze dłonie się spotykają.
Wrzaski cichną. Usiłuję się podnieść. Spomiędzy moich opartych na ziemi palców zaczyna wypływać krew. Dźwigam się do góry i spoglądam na swoje zakrwawione dłonie. Zaczynają się trząść. Pod moimi nogami pojawia się pistolet. Cofam się, a broni przybywa. Depczę po niej. Z mojego gardła wyrywa się jęk i paraliżuje mnie strach. Spod pistoletów i karabinów wypływa krew. To wszystko moje dzieło.
Wtedy moje plecy zderzają się z czyimś ciałem i ktoś chwyta mnie za ramiona. Moje ręce trzyma matka.
Wyrywam się z jej uścisku i wstaję, cofając się. Wystawiam do niej rękę w ostrzegawczym geście, dając jasno do zrozumienia, że ma się nie zbliżać. Nie wiem, co się wokół mnie dzieje. Gdzie jest Oleg? Przed chwilą deptałam po broni. Miałam ręce we krwi.
- Nadia... - mówi matka, ciężko dysząc.
Sięgam do wnętrza swojego buta i wyciągam nóż. Cofam się kolejne dwa kroki, wyciągając ostrze przed siebie. Nie wiem, czy mam się przed nią bronić. Nie wiem, czego chce. Nie wiem nawet, gdzie jestem. Otacza mnie kilka pasów startowych dla samolotów, a dalej zamglone pole i połacie lasów.
Nagle koło matki pojawia się Fury.
- Agentko Sołowjow, połóż nóż na ziemi – mówi stanowczym tonem. Nick Fury każe mi rzucić broń. Nie wie, co mogę teraz zrobić. Nie ufa mi. Ale nie dziwię się mu. Sama sobie nie ufam. Za chwilę ten nóż może tkwić w szyi któregokolwiek z nich. Albo w mojej. Ciekawe, ile dni goiłaby się taka rana.
Wskazuję ostrzem noża moją matkę, którą Fury powstrzymuje przed podejściem – rzuceniem się - do mnie. Jej oczy są pełne lęku i troski.
- Miałaś odpowiedzieć na wszystkie moje pytania – wyduszam z siebie z wielkim wysiłkiem. Brzmię jakbym była opętana.
- Tak. Odpowiem. I wszystko ci wytłumaczę – zapewnia mnie, ale jej gardło ściska strach.
- Wytłumacz to – mówię i podciągam swoją czarną koszulkę. Przykładam ostrze do skóry na brzuchu i przecinam ją jednym pociągnięciem. Krew spływa na moje spodnie, ale po kilku sekundach przestaje płynąć. Fury patrzy na to wszystko z coraz bardziej zszokowaną miną, ale moja matka zasłania tylko usta dłonią.
Rozcięcie blednie, a krew zasycha. Fury znika równie nieoczekiwanie, co się pojawił.
- Zanim rozwaliłam głowę Nixona siekierą, powiedział mi, że kazali cię napromieniować – zaczynam mówić drżącym głosem. - Żeby dziecko w twoim łonie urodziło się zmutowane.
- Porozmawiamy w środku – matka wyciąga do mnie dłoń. - Oddaj mi nóż.
Nie czuję już do nie tyle wrogości, ile przedtem. Nie chcę jej zabić. Nie jestem już nawet wściekła. Wszystko nagle staje się dla mnie obojętne.
- Nie słuchaj jej – słyszę nagle głos przy uchu i strach łapie mnie za serce. Moich ramion dotyka mój ojciec i nie przestaje mówić mi prosto do ucha. - Ona nic ci nie powie. Kłamie. Nie możesz jej posłuchać. Zostawiła cię. I nie chciała cię widzieć przez osiem lat, kiedy była już wolna. Porzuciła cię. Pozwoliła, żebym zrobił z ciebie maszynę do zabijania.
Mocniej zaciskam palce na rękojeści i cofam rękę, nie kładąc narzędzia na jej dłoni. Moje mięśnie tężeją. Słowa ojca są druzgoczące, ale przemawiają mi do rozsądku.
- Zabij ją.
Serce podskakuje mi do gardła, a moje tętno graniczy z górną granicą.
- Zabij ją, albo ona zabije ciebie. Tylko po to wróciła. Żeby cię zabić. Posłała ciebie i Gorelova na pewną śmierć. Wcale jej nie obchodzisz.
Spoglądam w oczy mojej matki. Zaciska zęby i czeka, aż oddam jej nóż.
- Prawda, Varvara? - odzywa się do niej ojciec. Tak dawno nie słyszałam jej imienia, że brzmi dla mnie obco. - Po co wróciłaś?
- Żeby patrzeć, jak ból doprowadza cię do obłędu. W końcu to ty zabiłaś Gorelova – uśmiecha się i zabiera rękę. Jej spojrzenie staje się zupełnie obłąkane. - Ty, Nadia. I ty będziesz z tym żyć.
Ojciec puszcza mnie i na ramię skapuje mi kilka kropel krwi. Odwracam się, aby spojrzeć na jego twarz. Ale widzę pokryte krwią wystające kości i dziurę w głowie.
Gorelov uśmiecha się i z jego ust wypływa krew, gdy mówi:
- Ty będziesz z tym żyć.
…
JAMES
Z głębokiego snu brutalnie wyrywa mnie krzyk. Odzyskuję świadomość w kilka sekund. W pomieszczeniu pali się światło. W drzwiach znika czarna kurtka Nadii.
Zrywam się i w biegu wciągam na stopy buty. Wybiegam za nią. Na korytarzu panuje pół mrok, do środka wpada nieco światła przez wysoko umieszczone okna. Musi być koło szóstej rano.
Nadia znika w korytarzu prowadzącym do izby chorych. Zaczynam biec, aby ją dogonić. W końcu wołam:
- Nadia, stój!
Zatrzymuje się przy dużym oknie od izby chorych i zaciska pięści. Nie odwraca się do mnie, póki do niej nie podchodzę.
- Zły sen? - pytam zupełnie spokojnie, przyglądając się jej bladej twarzy i sinym półkolom pod oczami.
- Można tak powiedzieć – odpowiada słabym głosem. Zamyka na moment oczy i bierze głęboki wdech. - Przepraszam, że cię obudziłam.
Kręcę głową.
- I tak musiałbym za chwilę wstać – wzruszam ramionami.
W szybę zaczyna pukać lekarz, który kilka godzin temu podał Nadii zastrzyk. Pokazuje nam, żebyśmy weszli do środka.
- Powiedział, że możesz się obudzić.
Nadia kiwa głową. Wydaje mi się, że chce mi coś powiedzieć, ale rezygnuje. Rzuca tylko:
- Miał rację.
Idziemy do rozwidlenia korytarza i skręcamy w prawo. Otwieram jej drzwi, mówiąc:
- Poczekam tutaj.
Nadia spogląda na mnie dziwnym, nieodgadnionym wzrokiem i wchodzi do izby chorych. Znika za przeszklonymi drzwiami.
…
NADIA
Lekarz każe mi usiąść na kozetce i staje naprzeciwko mnie, składając ręce na piersi. Nie patrzę ani na niego, ani na personel medyczny i otaczającą mnie sterylną biel. W głowie mam cały czas słowa Barnesa. Obudziłam się, bo jestem odporna na leki. A to zawdzięczam swoim zmutowanym genom.
- Leki przestały działać? - z ust doktora pada najbardziej idiotyczne pytanie, jakie mogłam usłyszeć.
- Jak widać – odpowiadam beznamiętnie.
- Możemy podać ci środki, które...
- Nie – kręcę głową, wchodząc mu w słowo. - Nic nie chcę.
- Jesteś pewna? - dopytuje się mężczyzna w białym kitlu.
Kiwam głową, splatając palce obu dłoni i spoglądając na nie. Opieram łokcie na kolanach.
- Dobrze, w takim razie zaraz sanitariuszka przyniesie ci czyste ubranie. Poczekaj moment – mówi i odchodzi. Zamienia słowo z wysoką kobietą w białym ubraniu.
Spoglądam na swoje ramię, ale nie widzę na nim ani jednej kropli krwi. Przykładam dłoń do brzucha. Nie czuję, żeby skóra w którymkolwiek miejscu była przecięta. To był tylko sen. Wytwór mojej chorej wyobraźni.
Rozglądam się po izbie chorych i cała moja uwaga skupia się na mężczyźnie leżącym na łóżku, któremu sanitariuszki zmieniają opatrunek. Tylko jeden agent może mieć taką ranę na szyi.
Eugene.
Kiedy kobiety kończą, obie idą do drugiego pomieszczenia, w którym siedzi lekarz i reszta sanitariuszy. Eugene dostrzega mnie po chwili i nieruchomieje na mój widok. Ściąga z siebie białe nakrycie i siada na łóżku. Stawia stopy na ziemi i robi kilka chwiejnych kroków w moją stronę.
- Gdzie jest moja siostra? - pyta słabym głosem.
Opuszczam wzrok na ziemię, bo nie umiem patrzeć na człowieka, któremu muszę powiedzieć, co się stało z jego siostrą. Nie umiem zmusić się, aby przekazać mu, że zdrajczyni nie żyje.
- Gdzie jest moja siostra? - ponawia pytanie ostrzejszym tonem. Zaciska prawą dłoń w pięść, a jego oczy stają się szkliste.
- Ostatni raz widziałam twoją siostrę podczas pożaru, który sama wznieciła. Zaatakowała mnie. Spadł na nią płonący strop. Nikt z nas nie wiedział, że... - mówię i jestem pod wrażeniem swojego nagłego przypływu odwagi. Jednak na moment milknę. Nie patrzę na niego.
- Że? - jego głos staje się przerażająco spokojny. Zbyt spokojny.
- Że była zdrajczynią, Eugene. Była agentką HYDRY – odpowiadam, unosząc wzrok. - I podpaliła schron TARCZY pełen niewinnych ludzi. Gdyby nie spadł na nią ten odłamek, i tak musiałabym ją zabić.
Pojmuję wagę swoich ostatnich słów dopiero, kiedy Eugene przenosi na mnie spojrzenie pełne bólu i wściekłości. Ma bladosiną twarz i skórę wokół opatrunku na szyi. Ale opanowuje go zimna furia. Zaciska drugą pięść i widzę, jak jego wszystkie mięśnie się napinają. Zmienia się wyraz jego twarzy. I wtedy już wiem, co zrobi.
Wstaję, kiedy rusza w moim kierunku. Nie zrobię mu krzywdy i nie pozwolę, żeby komukolwiek jeszcze coś się stało.
Nie odpieram jego ataku, kiedy łapie mnie za gardło i podnosi do góry. Nie wykonuję żadnego ruchu, gdy rzuca moje ciało na ziemię i od uderzenia ciemnieje mi przed oczami. Nie reaguję, kiedy łapie mnie za tył kurtki i z impetem wrzuca na szklaną szybę oddzielającą korytarz od wnętrza izby chorych.
Szkło pęka i razem z masą odłamków wylatuję na korytarz. Uderzam o ziemię i sunę po podłodze dobre dwa metry, zanim zatrzymuję się na ścianie.
Eugene wyskakuje na korytarz przez dziurę po szybie.
Podnoszę się na kolana i spoglądam w kierunku nachodzącego od strony holu Kapitana Ameryki. Eugene zakłada na moją szyję dźwignię i podnosi mnie do góry. Zaciskam palce na jego przedramieniu i zginam nogi, po czym opieram je na ścianie i odpycham się, przewracając agenta na plecy.
W tym samym momencie trzech żołnierzy łapie Eugene i jeden wyciąga zza pasa gumową pałkę.
- Nie! - krzyczę, dźwigając się na nogi. Mężczyzna bierze zamach i uderza agenta TARCZY w głowę. Ten z łoskotem pada na ziemię.
Żołnierz chce uderzyć go po raz drugi. Rzucam się na niego, wytrącając mu pałkę z ręki. Przewracam mężczyznę i rzucam gumowe narzędzie poza jego zasięg. Staję przed Eugene i odgradzam pozostałym żołnierzom drogę do niego. Wyciągam w jego kierunku rękę w obronnym geście.
Ciężko oddycham, ale nie mam zamiaru się stąd ruszyć. Eugene nie działa racjonalnie. Rozsądek przysłonił mu ból.
Po mojej lewej pojawia się Barnes, który od razu staje zszokowany i przerażony.
Otwieram usta, aby powiedzieć, żeby nie robili mu krzywdy, gdy czuję, jak na moich kostkach zaciskają się czyjeś dłonie. Tracę równowagę i przejeżdżam po rozbitym szkle, gdy Eugene ciągnie mnie do siebie, wstając z ziemi. Zimowy Żołnierz rusza z miejsca i rzuca się na niego, łapiąc go w pasie.
Obaj przewracają się z impetem. Eugene wyciąga do mnie obie ręce, jakby chciał mnie złapać i wydrapać mi oczy. Furia, jaka kieruje agentem, pozbawia go rozumu.
Kiedy Steve stawia mnie na nogi, James dwa razy uderza agenta pięścią, siadając na jego klatce piersiowej.
- Barnes! - krzyczę, chcąc go powstrzymać, ale dłoń Stevena jest zaciśnięta na moim ramieniu. - Przestań!
Eugene zasłania się od kolejnego ciosu, biorąc do ręki duży kawałek rozbitego szkła. Barnes łapie go za szyję metalową ręką i podnosi jego głowę, po czym uderza nią trzy razy o ziemię. Jestem pewna, że rozbił mu czaszkę na pół. Drugą dłoń zaciska na jego nadgarstku. Ale nie wytrąca mu szkła z ręki.
Niemalże mogę zobaczyć, jak odłamek ląduje w ciele Zimowego Żołnierza.
Wyrywam się Steve'owi i zrzucam Barnesa z Eugene. Powalam go na ziemię, kiedy Eugene bierze zamach, chcąc wbić szkło w brzuch Jamesa.
Chwytam oboma rękoma za przedramię agenta i uderzam nim o ziemię. Szkło wypada mu z dłoni. Przybijam jego nadgarstki do ziemi.
- Eugene! - krzyczę, chcąc go obudzić z transu. Jedno spojrzenie w jego oszalałe oczy wystarczy, żeby przeszły mnie ciarki. Zaczyna się wyrywać, ale za mocno go trzymam.
Jeden z żołnierzy chwyta go za ręce i podnosi z ziemi, wykręcając je do tyłu. Wyprowadzają go z korytarza zgiętego w pasie, trzymając jego głowę i ręce.
- Nie róbcie mu krzywdy – rzucam.
Steve pomaga mi wstać. Jest równie zdziwiony, co Fury, który pojawia się znikąd koło nas.
- Wy dwoje – wskazuje mnie i Barnesa. - Ze mną. A ty, Steve, idź poszukaj Sama.
Rogers lustruje wszystkich zaskoczony i przeciera kark dłonią, odchodząc. Nie zadaje żadnych pytań i jestem mu wdzięczna. Fury spogląda znacząco na rozbitą szybę, a potem na mnie.
Odwracam wzrok, łapiąc oddech.
- W takim stanie nie mogą cię zobaczyć – kwituje Nick. - Bo mi się za to dostanie.
Zanim przetwarzam w myślach jego słowa, mija chwila. Marszczę brwi i powoli wracając do siebie, pytam:
- Kto?
