Betowała Esbeth J. Lorensen - olbrzymie, olbrzymie podziękowania :)
Dedykowana Yolande,
za tytuł (jest zarąbisty, co tu ukrywać)
za fantastyczne dyskusje nad tekstem
za te koszmarnie wciągające fiki, które obudziły mój ff nałóg
za towarzystwo w obłędzie
za ty-już-wiesz-za-co :)
Nic nie było dobrze
Hermetyda Robins zawsze uważała, że jej życie byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby bezkrytycznie przyjmowała wszystko, co było jej mówione. Na swoje nieszczęście, w jej głowie odzywał się mały przekorny głosik, który wprost uwielbiał doszukiwać się drugiego, trzeciego czy dwudziestego dna w każdej wypowiedzi, czy sytuacji. I właśnie ten głosik dostawał ostatnio istnego szału, kiedy Hermetydzie zdarzało się czytać „Proroka Codziennego". Artykuły na pozór nie były niepokojące. Tu relacje planów odbudowy Hogwartu, tam siermiężne opisy śmierci Voldemorta, gdzieniegdzie wywody jakichś przekonanych o własnej genialności narwańców, którzy próbowali dowieść, że całego konfliktu można było uniknąć, gdyby tylko skorzystano z dyplomacji. I pośród tej całej pisaniny jakaś krótka notatka, że Pius Thicknesse ma zamiar szczegółowo zlustrować swoich współpracowników odnośnie wspierania Czarnego Pana. Ten sam Pius Thicknesse, który nie bardzo było wiadomo, co robił przed głównym starciem z Voldemortem. A potem kolejna informacja mówiąca o tym, że Ministerstwo ma zamiar, oczywiście dla dobra obywateli, tłumić wszelkie podejrzane działania mogące naruszyć panujący spokój. Tylko kto miałby go naruszać, skoro Ministerstwo z uporem maniaka twierdziło, że śmierciożercy zostali pokonani i unieszkodliwieni? Czyżby więc ktoś jednak się ostał? A może, szeptał uparty głosik, ciemna strona przygotowuje się do następnego ataku?
Hermetyda, coraz bardziej niespokojna, przesiadywała każdą wolną chwilę w bibliotece, przegrzebując się przez kolejne gazety i dostępne materiały, szukając czegoś, co stanowiłoby konkretny dowód. Jak do tej pory znalazła niewiele, wszystko opierało się na poszlakach, a osoby, które próbowała o to delikatnie wypytać, natychmiast milkły. To tworzyło kolejne pytania, a pośród nich jedno najważniejsze na czele – skoro Czarny Pan upadł, czemu wszyscy byli tacy nerwowi? Ten strach, to nie była tylko obawa, że gdzieś tam mogą znajdować się niedobitki jego popleczników. To bardziej lęk, że ktoś może usłyszeć za dużo i pewnego dnia nie wróci się do domu. Czuło się to nawet u niej w Magicznym Urzędzie Morskim, który – nie ma co ukrywać – nie odgrywał nie wiadomo jakiej roli w Ministerstwie i przez większość czasu zajmował się sprawdzaniem stanu przystani oraz wydawaniem pozwoleń na żeglugę.
Hermetyda miała na tyle rozsądku, aby wiedzieć, że cokolwiek by się działo, nie poradzi sobie z tym sama. Przy tak delikatnej sprawie jak ta istniała tylko jedna osoba, której mogła w pełni zaufać.
Było coś nieprawdopodobnie urzekającego i irytującego w sposobie, w jaki Neville zajmował się swoimi roślinami. Urzekającego, bo w każdym jego geście dało się dostrzec głęboką troskę i czułość; gdzie każdy, nawet najmniejszy kwiatek dostawał jego pełną uwagę, a każdy listek był zbadany, czy czasem nic mu nie dolega. Irytującego zaś, bo człowiek nie mógł opędzić się od myśli, że to jednak on powinien być ważniejszy niż jakieś głupie zielsko.
– Neville, ja się naprawdę martwię. Jest coraz więcej niepokojących symptomów, że dzieje się coś złego i nie wiem, co się stanie, jeśli jakoś nie zareagujemy.
Mężczyzna dalej klęczał bez słowa, metodycznie wyrywając chwasty. Kiedy wyrwał ostatni, podniósł się i spojrzał na Hermetydę.
– Nie sądzę, żeby były powody do niepokoju. Wojna się już skończyła, dzięki Merlinowi, a teraz trzeba jakoś to wszystko poukładać. Ministerstwo przejęło kontrolę nad sytuacją i, jak na razie, świetnie sobie radzi.
Hermetyda spojrzała na niego, nie wierząc w to, co usłyszała. Spodziewała się po nim wszystkiego, ale nie takiej uległości i bierności. Jeszcze jakiś czas temu nie zważając na nic, walczył ze śmierciożercami, broniąc uczniów w Hogwarcie i niemal stracił życie w pojedynku z Carrowem, a teraz ignoruje potencjalne zagrożenie? Czy to traumatyczne wydarzenia tak go zmieniły? A może zawsze był taki? Nie, w to nigdy nie uwierzy!
– Że akurat ty mówisz coś takiego! Doskonale widziałeś, co zrobiło, a raczej czego nie zrobiło Ministerstwo, kiedy zaczęły pojawiać się sygnały, że coś może być nie w porządku i Voldemort powraca. Nie chcę, aby historia się powtórzyła.
Zwłaszcza, że nie mamy już Pottera, który mógłby go powstrzymać, dopowiedział niecichnący głosik.
Neville patrzył przez dłuższą chwilę na Hermetydę. Zdawało się jej, że chce coś powiedzieć, ale zamiast tego przywołał zaklęciem sekator i zajął się pobliskim krzakiem róży.
– Voldemort nie żyje. Ta historia już się skończyła.
– Skąd masz pewność?
– Bo tam byłem i widziałam to na własne oczy – odparł spokojnie.
Hermetyda poczuła się przegrana i zawiedziona. Była taka pewna, że Neville jej uwierzy i jakoś pomoże, a on to wszystko zbagatelizował, chociaż przecież sam był w większym niebezpieczeństwie niż inni.
– Przemyśl to wszystko jeszcze. Proszę cię – powiedziała Hermetyda już całkiem zrezygnowana.
Po czym aportowała się do swojego mieszkania, nie chcąc nikogo widzieć.
Hermetyda rzuciła zaklęcie podgrzewające na posiłek i apatycznie zaczęła go jeść. Na dzisiejszego Proroka starała się nawet nie zerkać. Co ona tam może wiedzieć? Może rzeczywiście przesadza i szuka dziury w całym? Nie walczyła w końcu w pierwszej linii, starając się zamiast tego pomóc rannym na tyle, na ile umiała. O śmierci Voldemorta dowiedziała się, jak wszyscy – z przekazu innych. Tak samo o tym, co się stało z Harrym Potterem. Może teraz paranoicznie boi się, że cały ten koszmar może powrócić i doszukuje się czegoś, czego nie ma? A jednak instynkt mówił jej coś innego, a on jak dotąd nigdy jej nie zawiódł. Coś się szykowało i to coś potwornego.
Hermetyda poczuła, jak rodzi się w niej żelazna determinacja. Przekona Neville'a. Pójdzie do niego jutro, a jeśli trzeba, to i pojutrze, i popojutrze i każdego następnego dnia. Przekona go i razem przygotują się na najgorsze. Nie pozwoli, aby coś mu się stało. On uratował ją, a teraz ona uratuje jego – jest mu to winna. Gdyby wtedy nie był tak szybki i nie zauważył Carrowa, już by nie żyła. Śmierciożerca zaszedł ją od tyłu i tylko refleks, dzięki któremu Neville w ostatniej chwili chwycił ją za ramię, sprawił, że Avada minęła ją dosłownie o centymetry.
Pokrzepiona nowym planem ruszyła do łóżka, szczegółowo obmyślając, co jutro powie Longbottonowi.
Hermetyda obudziła się natychmiast, kiedy ktoś zasłonił dłonią jej usta. Znaleźli mnie, pomyślała przerażona, próbując dostrzec coś w ciemności panującej w pokoju. Gdzie różdżka? Powinna być pod poduszką. Zawsze ją tam chowała, aby móc się w każdej chwili bronić. Tylko że wojna skończyła się, a różdżka prawdopodobnie leżała sobie spokojnie w kuchni, gdzie ją ostatnio zostawiła. Hermetyda czuła, jak ogarnia ją czysta panika. Nie zważając na nic, zaczęła się miotać i wyrywać, próbując uwolnić od napastnika.
– Herma, spokojnie – powiedział znajomy i kojący głos.
Zaskoczona przestała się szamotać, próbując jakoś poskładać rozbiegane myśli. Ręka została cofnięta, a chwilę później pokój rozjaśnił się od zaklęcia Lumos. W błękitnym świetle oczy Neville'a zdawały się być lazurowe, a twarz blada i poważna.
– Co się dzieje? – zapytała niespokojnie dziewczyna, próbując jakoś ukryć zakłopotanie ze swojego zachowania.
– Musimy porozmawiać, ale nie tutaj. Ubierz się.
Hermetyda bez słowa wstała i zaczęła wyciągać ubrania z szafy, starają się przy tym nie myśleć, jak śmiesznie musi wyglądać w swojej ukochanej piżamie w stokrotki. Przebrała się w czarne spodnie i bluzę tak szybko, jak mogła, na nogi założyła tenisówki, a długie, jasne włosy spięła w ciasny kok. Różdżka rzeczywiście leżała na stole w kuchni. Schowała ją szybko do kieszeni i gotowa wróciła do sypialni.
– Gdzie idziemy? – zapytała w końcu.
– Za chwilę. Chodź – Neville wyciągnął do niej rękę.
Hermetyda przywarła do niego, obejmując go mocno w pasie. Choć do aportacji zbiorowej wystarczał minimalny kontakt fizyczny, to im bliżej rzucającego zaklęcie ktoś się znajdował, tym łatwiejsza ona była i zmniejszało się ryzyko, że dojdzie do przerwania połączenia. Hermetyda zamknęła oczy, próbując wyciszyć umysł, aby nie zaingerować w czar. Już dawno temu przekonała się, że najlepszym sposobem było skupić się na jednej rzeczy. Ot na przykład Neville'u, który pachniał ziemią, świeżym potem i jakąś wodą kolońską, której nazwy nie znała, ale która zawsze nieodparcie kojarzyła się jej z Longbottonem. Hermetyda za każdym razem sobie obiecywała, że zapyta go o nazwę tych perfum, ale było jej okropnie głupio.
Nagłe szarpnięcie, poczucie wessania, a następnie gwałtownego wyplucia były wyraźnym znakiem, że dotarli na miejsce. Hermetydzie zakręciło się w głowie, ale szybko złapała równowagę. Pospiesznie rozejrzała się wokół. Z tego, co mogła zauważyć w mętnym świetle ulicznej latarni, znajdowali się w jakimś starym, mocno zniszczonym budynku. Wszędzie wokół leżała gruba warstwa pyłu, okna zostały zabite deskami, a w pokoju znajdowały się tylko dwa krzesła i stary odrapany stół. Patrząc na zarysowane ściany i kruszący się sufit, można było się bać, czy całość nie zwali się człowiekowi na głowę.
– Dobrze, tu możemy bezpiecznie porozmawiać – stwierdził Neville, siadając na jednym kiwającym się krześle.
– Bezpiecznie, o ile ta cała rudera nie spadnie nam na łeb – stwierdziła półżartem Hermetyda, ale zaraz spoważniała. – Gdzie my w ogóle jesteśmy? I czemu w ogóle musieliśmy się tutaj aportować? Coś się stało, prawda? Kolejny atak?
– Usiądź, wszystko ci wyjaśnię – odparł spokojnie Neville.
Hermetyda posłuchała, próbując uzbroić się jeszcze w resztki cierpliwości.
– Powiedz mi tylko, czy z kimś rozmawiałaś o swoich wątpliwościach, o których mi wczoraj mówiłaś?
– Nie, tylko z tobą.
– To dobrze – stwierdził Neville, a na jego twarzy zarysowała się wyraźna ulga. – Nie mów o nich nikomu. Twoje pytanie budzą niepokój i docierają do różnych groźnych osób. Mam podejrzenia, że możesz być od jakiegoś czasu obserwowana, a po naszej wczorajszej rozmowie z całą pewnością założą ci podsłuch i śledzenie aportacyjne. Dlatego też musiałem porozmawiać z tobą zanim do tego dojdzie.
– Skąd wiesz? – Hermetyda próbowała opanować chaos, który zaczynał tworzyć jej się w głowie.
– Bo ja jestem śledzony i podsłuchiwany już od dobrych paru miesięcy. Chyba nawet nie zliczę, ilu animagów chodzi za mną każdego dnia w każdej możliwej formie. Jeden trafił z poważnym zatruciem do św. Munga, kiedy w formie żuka siedział na drzewie, które spryskiwałam przeciwko mszycom. – Na twarzy Neville'a pojawił się mimowolny uśmiech.
– Ale kto za tym stoi? Voldemort nie żyje, sam to mówiłeś. Jacyś jego poplecznicy? Śmierciożercy są na listach gończych, a takie podsłuchy i śledzenie to nie w ich stylu. O wiele bardziej woleliby bezpośredni atak i tortury, aby dowiedzieć się, co się stało. Takie działanie pasuje raczej do działania rządowego… – zamarła, przerażona tą myślą.
Neville skinął głową, a wyraz twarzy pełen smutku i zrezygnowania sam w sobie był odpowiedzią.
– Zakon liczył, że jeśli Voldemort upadnie, to my przejmiemy Ministerstwo i usuniemy wszystkich jego zwolenników. Niestety Harry'ego zabrakło, nas było za mało, śmierciożercy okazali się lepiej zorganizowani, niż sądziliśmy. Po śmierci Czarnego Pana, jak zwykli nazywać tego potwora, władzę przejął Yaxley i Rookwood. Na razie działają w cieniu i starają się umocnić swoją pozycję, ale kiedy im się uda, to będzie sto razy gorzej niż było, bo nawet nie bardzo mamy jak się bronić.
– Mają duże wpływy w Ministerstwie? – zapytała Hermetyda, przerażona taką wizją. Jak mogła być taka ślepa i tego nie zauważyć?
– Jeszcze nie. Wiele śmierciożerców zginęło i w Ministerstwie po śmierci Voldemorta mnóstwo przychylnych im osób zmieniło zdanie. Mimo to wciąż jest tam niemało ludzi, którzy, jeśli przyjdzie co do czego, to ich poprze. Obecnie szale w Ministerstwie nie przechyliły się jeszcze na żadną ze stron, ale każdy dzień może doprowadzić do zmiany sytuacji.
Przegramy tę wojnę, uświadomiła sobie Hermetyda. Pokonaliśmy szaleńcza z olbrzymią mocą, ale jego spuścizna jest na tyle mocna, że sprawy toczą się już własnym trybem i nawet bez niego się zrealizują. I ten cały wysiłek, te poświęcone życia w obronie ich świata pójdą na marne. Jak to powstrzymać?
Hermetyda zerwała się z miejsca i zaczęła chodzić po pokoju w te i we te, wzbijając w powietrze tumany kurzu. Neville obserwował ją ze spokojem.
– Myślałam, że ten koszmar już się skończył, a tu okazuje się, że jest tylko gorzej i gorzej. Przedtem mieliśmy Harry'ego, Dumbledore'a i cały Zakon, a teraz? – zapytała żałośnie.
Neville wstał i chwycił ją za ramiona, zatrzymując w miejscu i zmuszając do spojrzenia na niego.
– Zrobimy to, co do nas należy. Jak zawsze – jego słowa były dla Hermetydy kojące. Jeżeli Neville wierzył, że dadzą sobie radę, to tak będzie. Nigdy jej nie zawiódł i musi wierzyć mu również teraz.
– Musimy mieć jakiś plan – powiedziała spokojniej dziewczyna. – Nawet niewielki kamień może wywołać lawinę, jeśli tylko wie się, gdzie go zrzucić.
– Dlatego też wrócimy do siebie i będziemy udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku, aby osoby, które nas śledzą, niczego nie podejrzewały. Ty postaraj się sprawiać wrażenie, jakbyś znudziła się poszukiwaniem i zadawaniem pytań, a ja spróbuję się skontaktować z innymi osobami, które mogą nam pomóc. Kiedy będziemy wiedzieć, kto jest po naszej stronie, będziemy mogli wymyślić, co robić dalej.
Hermetyda spojrzała na niego z uznaniem. Wiedziała, że Neville jest świetnym dowódcą – udowodnił jej to wielokrotnie w Hogwarcie – ale nie podejrzewała, że poza gryfońską szlachetnością ma w sobie tyle ślizgońskiego sprytu. Najwyraźniej jeszcze wiele musiała się dowiedzieć o Longbottomie.
Uzgodnili, że za cztery dni, jeśli wszystko będzie szło zgodnie z planem i nikt niczego nie będzie podejrzewał, spotkają się w tym samym miejscu o tej samej porze.
