!UWAGA!

Nim zaczniecie czytać macie tutaj kilka informacji:

1. Jest to historia, która przedstawia fabułę gry Dragon Age Inkwizycja jak i również poprzednich części. Więc SPOJLERY!

2. Pierwsze rozdziały są czystą fikcją, która została stworzona na podstawie wybujałej fantazji i domysłów.

3. Konstruktywna krytyka mile widziana. Jak są jakieś błędy to proszę pisać i mnie uświadamiać bom jest dyslektyk i gupek tom nie wiem XD

4. Fandom całej gry jest tutaj traktowany tak swobodnie jak Pustka długa i szeroka. Czyli bardzo. Więc proszę się nie dziwić jak będą takie przewroty historyczne, że wam gały będą wyłazić na wierzch.

5. Przed rozpoczęciem poniżej lektury należy skonsultować się z lekarzem lub farmaceutą, gdyż każdy wers niewłaściwie przeczytany zagraża waszemu życiu bądź zdrowiu.

!Miłego Czytadła Misiaki!

-Piękna melodia! – Gdzieś z dołu dobiegł ją męski głos. Odłożyła flet i zerknęła zza kotary rozłożystych liści. Wzrokiem świecących purpurą oczu dostrzegła smukłą sylwetkę ubraną w dalijskiej roboty pancerz utrzymywany głównie w zielonych i srebrnych tonach. Czarne włosy sięgały bezproblemowo ramion, przy skroniach widoczne były dwa warkoczyki. Spomiędzy atłasowo czarnych pasm wystawało dwoje długaśnych ostro zakończonych uszu. Z jasnej twarzy pokrytej tatuażami Andruili śmiały się do niej dwie fiołkowe gałki oczne. Usta rozciągały się w rozbawionym uśmiechu.

-Zejdziesz czy ja mam przyjść do ciebie? – Pytanie padło. Wcisnęła flet w specjalnie uszytą na ten przedmiot saszetkę i zabrała swój ukochany kostur z żelazodrzewa. Na całej długości dwumetrowej laski wyryte zostały przeróżne runy, które przy każdym dotyku lśniły złotym światłem. Na jednym końcu kostura umieszczone zostało smukłe ostrze inkruszcowane kryształkami lyrium, wyjątkowo jasnego lyrium. Wykonała delikatny acz zawiły gest dłonią dotykając opuszkami pnia mocarnego drzewa. Roślina jakby żyjąc wygięła się na prośbę uginając jedną z gałęzi aż do samej ziemi. Czarodziejka lekko zeskoczyła na gęstą trawę pozwalając drzewu wrócić do pierwotnej formy.

-Ciągle nowe sztuczki.. Nie dasz sobie spokoju? – Spytał ją z tą nutą sarkazmu. Nutą sarkazmu, którą tak kochała.

-Skoro mam zostać następczynią Opiekunki Deshanny muszę odkrywać nowe poziomy magii.. Wiesz o tym Sarraelu..

-A nie robisz sobie czasami przerw? No wiesz.. Leżenia do góry brzuchem pod krzakami jarzyn.. Albo coś..

-A ty? Nie robisz sobie przerw od ciągłego strzelania do celu? Albo do ludzi? – Szli ramię w ramię. Monumentalny las otaczał ich ze wszystkich stron. Ona podpierając się kosturem i on z przewieszonym przez pierś łukiem.

-To jest moja przerwa.. Masz pojęcie jak to odpręża?

-A ty masz pojęcie jaką radość sprawia mi naginanie świata za pomocą magii? – Popatrzyli po sobie. I zaczęli się śmiać. Śmiali się długo i głośno.

-Ach Lizarra.. Z tobą nie można się nudzić.. – Elf otarł czającą się w kąciku oka łzę.

-Ani z tobą bracie… My to mamy we krwi.. – Było to po części prawdą. Rodzeństwo Sarrael i Lizarra z klanu Lavellan od najmłodszych lat byli nierozłączną parą która wszystko robiła razem. Wraz z upływem lat młodsza z bliźniaków Lizarra została pierwszą opiekunki Istimaethoriel i z każdym rokiem jak potężniała jej moc tak dalijka stawała się coraz piękniejsza. Z Sarraelem było z goła trochę inaczej, mimo iż byli bliźniakami nie przejął on daru magii, miał za to bystre oko i pewne dłonie przez co bardzo szybko dołączył do Łowców. Jego strzały chybiały coraz rzadziej a jego osoba przystojniała wraz z tym. W wieku dwudziestu lat przyjęli na twarze tatuaże swych bogów. Sarrael przyjął znaki Andruil, bogini łowów. Lizarra zdecydowała się, że odda się pod patronat June. Boga rzemieślników. Uznała, że skoro magia jest rzemiosłem June wspomoże ją w jej praktykowaniu. Jednak świat w koło dalijskiego klanu nie stał.. Kiedy oni podróżowali przez Wolne Marchie na południu zapanował chaos. W Fereldenie powstrzymano Plagę, w wolnym mieście Kirkwall najpierw wybuchło powstanie Qunari a następnie jakiś apostata wysadził budynek Zakonu zabijając wszystkich obecnych w środku. W tym Wielką Kapłankę. W chwili kiedy wieści zaczęły się rozchodzić, a nic nie roznosi się szybciej niż złe wieści. Kręgi maginów zaczęły padać jeden po drugim jak kostki domina. Templariusze zbuntowali się przeciwko Zakonowi. Żaden apostata nie był bezpieczny.. Nawet magowie z Wolnego Ludu. Templariusze skierowali swój oręż nie tylko na uciekinierów z kręgów. Dzieci, kobiety i starców. Skierowali go również na elfich czarodziei. Uznając, że stanowią oni zagrożenie dla otoczenia. Boska miała nie lada ambaras z tym wszystkim. Próbując na raz uspokoić i templariuszy i magów nie wiele wskórała. Orlais nie mogło pomóc rozdarte własnymi konfliktami wewnętrznymi. Ferelden pomagał jako tako dzięki swemu królowi Alisterowi, który wspomagał uciekinierów z kręgów i nie pozwalał ich tknąć, ale i to nie mogło trwać wiecznie. Trzeba było działać. Najpierw próbowano uspokoić walczących. Efekt był marny. Potem spróbowano znaleźć symbole które przemówiłyby do rozumu tym jełopom. Tyle, że Bohaterka Fereldenu, która ukatrupiła Arcydemona zniknęła w najmniej odpowiednim momencie szukając dla Strażników ratunku przed Powołaniem. A Czempionka Kirkwall wsiąkła jak kamień w wodę po wydarzeniach w Katowni. Nic zresztą dziwnego jak niedługo potem w mieście pojawił się cały szwadron zbrojnych Boskiej z Casandrą Pentaghast na czele. Przenajświętszej Justyni V zaczęło brakować pomysłów. W końcu zdecydowano o zorganizowaniu Konklawe. Ryzykowne, ale coś zrobić było trzeba. Konklawe urządzono na gruncie neutralnym w górach Mroźnego Grzbietu, konkretnie w odkrytej na nowo Świątyni Świętych Prochów, gdzie ongiś przechowywano prochy samej prorokini Andrasty. Jednak urna razem z zawartością przepadła w niewyjaśnionych okolicznościach. Świątynia był miejscem pielgrzymek wiernych andrastian z całego kontynentu. Nikt nie odważyłby się zaatakować na świętej ziemi. Rozesłano wici, każdy kto miał jakikolwiek interes w wojnie magów i templariuszy mógł stawić się na rokowaniach. Dalijskie elfy nie były obojętne. Klan Lavellan chciał wiedzieć jak konklawe wpłynie na losy świata.

-Gdzie jest Lizarra? – Opiekunka chodziła nerwowo w to i z powrotem po ruinach jednej z dawnych świątyń Mythal. Zza jednego z łuków wyłoniła się wyżej wymieniona. Podpierając się kosturem na podobieństwo swej mentorki kroczyła lekko i z gracją. Warta grzechu figura i smukłe kończyny przywodziły na myśl letni wiatr poruszający koronami drzew. Twarz o delikatnych rysach pokryta była jasną skórą oraz tatuażem June, smukły nos, pełne usta i elfie uszy tylko podkreślały jej dalijską nieczęsto widywaną urodę. Duże oczy pokryte ciemnym tuszem zdawały się jeszcze większe i bardziej purpurowe niż zwykle. Czarne jak nocne niebo włosy spływały delikatnymi falami na łopatki. Ubrana w leciutką kolczugę i zielony samit wyglądała prawie, że jak istota nie z tego świata. Była piękna i nie było o tym dyskusji.

-Tu jestem Opiekunko.. O co chodzi?

-Mam dla ciebie zadanie da'len.. Nie łatwe zadanie..

-Podołam każdemu wyzwaniu które mi zlecisz Opiekunko!

-Mimo to mam obawy.. W świątyni Świętych prochów w Azylu na południu odbywać się ma Konklawe zorganizowane przez przywódczynię Zakonu. Boską Justynię.

-Co my mamy z tym wspólnego?

-Decyzje, które zapadną podczas rokowań mogą mieć wpływ na Elvhen.. Dlatego musimy wysłać tam naszego szpiega..

-Masz kogoś konkretnego na myśli Opiekunko?

-Tak.. Ciebie Da'len – Lizarrę krótko mówiąc zatkało. Spodziewała się czegoś ważnego, skoro Opiekunka wyjeżdżała jej na dzień dobry z niepewnością.. Ale rola szpiega na konklawe? Gdzie roiło by się od templariuszy i im podobnych?! Zadanie graniczące z cudem.

-M-Mnie?

-Jesteś bystra i potrafisz wtopić się w tłum. Wiesz jak zadbać o dobro Elvhen, nie wpędzisz nas w kłopoty.. Poza tym jesteś moją Pierwszą to zadanie powinno być testem dla twoich umiejętności..

-Ale.. Ale ja nigdy nie opuszczałam klanu! – Było to tylko częścią prawdy. Co prawda Lizarra podróżowała razem z grupką łowców i ich rzemieślnikiem Arrondanem do ludzkich miast chcąc sprzedawać swoje wyroby i wykupywać rzeczy których w polowych warunkach swoich araveli nie byli w stanie zrobić. Na przykład mąkę, jajka i inne tego typu produkty spożywcze. Sami ze względu na koczowniczy tryb życia ni jak nie uprawiali ziemi, a do kradzieży by się nie zniżyli. Pierwsza klanu była tam głównie jako obserwator, ale ludzkie dzieci, które czasami przybiegały oglądać dziwnych obcych bywały niezwykłymi słuchaczami. Lizarra lubiła opowiadać dalijskie legendy o Stworzycielach, jednak udawało się jej opowiedzieć góra połowę jednej legendy nim rodzice dzieciarni ruszali na nią z kijami i nic nieznaczącymi groźbami. Nie wiedzieli w co się ładują. Wystarczyło jedno jedyne spojrzenie lśniących zimnym fiołkowym blaskiem oczu lub proste smugi światła z palców. Od razu tracili zapał i odciągali dzieci.

-Ale ja chce posluchać! Pani z dlugimi usami baldzo ladnie mówi! – Darła się jakaś małolata sepleniąc przez brak przednich zębów. Włosy miała rdzawe a oczy zielone jak liście monstrualnych drzew, jej twarzyczka o owalnym kształcie była pstrokata od piegów. Jej ojciec tylko ścisnął ja mocniej za ramię i warknął.

- To plugastwa które namącą ci w głowie. Nigdy więcej do niej nie podchodź, to wiedźma elfów.. – Z przestrachem obejrzał się przez ramię, jakby chcąc się przekonać czy Lizarra nie wyrosła tuż za jego plecami i nie podsłuchuje gotowa w każdej chwili zmienić go w ropuchę. Zazwyczaj w takich sytuacjach Pierwsza klanu przez chwile wpatrywała się w odchodzącą grupkę, większość dzieci się odwracała, a ich twarze przecinał wyraz smutku. Uśmiechała się do nich pokrzepiająco. Łowcy którzy z nią byli przyglądali się temu z dezaprobatą, ale nie ośmielili się skomentować, nigdy nic nie wiadomo czy elfka nie zamieniłaby ich w jakieś robactwo. Arrondan był inny. Przez większość czasu zajmował się swoimi wyrobami, ale jeśli już patrzył to w jego bursztynowych oczach nie było wstrętu czy pogardy, było w nich poparcie. Rzemieślnik nigdy nie wchodził w konflikty z ludźmi, był ugodowy i nie schodził z obranej ścieżki. Liz podziwiała go za to. Elf był sporo starszy od Lizarry i jej brata, niektórzy mówili, że jest w wieku opiekunki i dalijka skłaniała się ku ten właśnie wersji. Widując jak Deshanna i Arrondan ze sobą rozmawiają utwierdzała się w tym przekonaniu. Nie to, że podsłuchiwała czy coś w tym rodzaju… Po prostu siedziała sobie na gałęzi i.. Cóż obserwowała, a to, że słyszała co nieco było kompletnie inną sprawą.

- Lizarro. Ja wiem i wierze, że sobie poradzisz. Nikogo innego nie wysłałabym tak daleko od araveli.. To ty jesteś moja Pierwszą, nie kto inny. – Głos opiekunki nie ukoił jej ani w jednej kwestii.

-Wysyłasz mnie na pewną śmierć! Tam się będzie roić od templariuszy! Po drodze będzie od nich gęsto! A ja jestem magiem jakby to komukolwiek umknęło! – W swój głos Liz włożył za dużo ostrości niż zamierzała. Starsza klanu nie zareagowała, patrzyła się tylko na swą Pierwszą tymi wielkimi orzechowymi oczami. Siwe włosy związane zostały w ciasny kok w tyłu łowy za pomocą ozdobnego rzemienia, uwydatniało to jej kości policzkowe, które tak jak czoło i podbródek pokryte były białymi tatuażami Opiekunów. Liz poczuła, że popełniła błąd.

-O-Opiekunko.. Przepraszam.. Ja.. Ja po prostu..

-Spokojnie da'len – Głos Istimaethoriel był przepełniony zrozumieniem i ciepłem. Cokolwiek dostrzegła w fiołkowych oczach swojej podopiecznej zachowała to dla siebie.

-Nawet jeśli jakimś cudem dotrę konno do tego całego Azylu.. Nie wiem czy w ogóle dostane się do środka.. Nie jestem łowcą, ani tym bardziej jakąś akrobatką..

-A kto powiedział, że pojedziesz tam konno? – W oczach starszej klanu błysnęły dziwne iskierki. Lizarra przywdziała podejrzliwą minę. Wyczuwała, że w zarzuconej przynęcie jest jakiś paskudny żelazny haczyk.

-Co masz na myśli? – Pytane zadanie ostrożnie i z typowym dla Liz zacięciem. Każdy kto znał młodą dalijkę musiał wiedzieć, że ona z czystej reguły nigdy nie kupuje kota w worku.

-Jedno słowo.. Zmiennokształtność.. – Kości zostały rzucone. Pionki ruszyły. Oczy Pierwszej stały się wielkie jak koła araveli.

-Ale.. Przecież zabroniłaś mi..

- Byłaś za młoda, żeby zmieniać się w pierwsze „widzi mi się".. To po pierwsze.. Chyba nie muszę przytaczać historii z workiem i pętlą? – Policzki młodej Lavellan przybrały kolor karminu. Przygryzła dolną wargę z zawstydzenia które nią ogarnęło. Harmonijną ciszę w ruinach zakłócił perlisty śmiech Opiekunki.

-Przepraszałam za to już tysiące razy.. Poza tym byłam mała.. – W głosie Liz dało się bez trudu wyłapać nutkę czy dwie przepełnione urazą. Gdyby elfka potrafiła najpewniej położyłaby długie uszy po sobie.

-Może i byłaś mała, ale miałaś niezwykły talent do zmiennokształtności. –Stwierdziła Deshanna Istimaethoriel Lavellan, w której tonie ktoś wyjątkowo bystry mógł wychwycić nutkę podziwu. Lizarra zamyśliła się na chwilę.

-Talent to nie wszystko Opiekunko.. Nie wiem czy zdołałabym przebyć cały dystans.. To nie jest mało..

-Nie musisz od razu przemierzać całego kraju jednego dnia! Do tego całego Konklawe został jeszcze cały księżycowy cykl. Wystarczy? – Starsza odkręciła się do podopiecznej plecami i zapatrzyła na częściowo zniszczoną przez czas mozaikę, najprawdopodobniej przedstawiającą Mythal. Dalijka zamyśliła się jeszcze bardziej.

-Być może.. Na skrzydłach wiatru jest znacznie szybciej niż lądem.. Poleciałabym jako ptak. Może dotarłabym w jakieś dwa tygodnie o ile nie było by burz, ani sztormów na morzu.

- A będziesz mogła wytrzymać wystarczająco długo w postaci ptaka? – Proste pytanie nie zawsze wymagało równie prostej odpowiedzi. Nikt nie wiedział o tym lepiej niż Deshanna Lavellan, która zadając je odwróciła się na nowo do swej Pierwszej.

- Dawno się nie zmieniałam.. – Zaczęła jednak Opiekunka przerwała jej bez ceregieli

-Nic nieznaczące kłamstwo Lizarro.. – Pierwsza już chciała oponować, najpewniej zaczynając kolejną kłótnię, ale ostatecznie zamknęła usta nic nie mówiąc, tylko patrząc na opiekunkę z jeszcze większą nieufności w oczach.

-Skąd wiesz, że się zmieniałam? – Spytała niedowierzająco. Przecież była ostrożna i pilnowała miejsca i czasu zmienia się jak oka w głowie.

-Nie wiedziałam.. Teraz już wiem.. – Przez chwilę Deshanna Istimaethoriel Lavellan panowała na twarzą perfekcyjnie, jednak widok zdruzgotanego oblicza Lizarry zaprzepaścił kontrolę i doprowadził do kolejnej fali śmiechu.

-A tak poważniej to od jakiegoś już czasu widywałam ptaka..

-Przez obóz przelatują różne ptaki..

-Tyle, że zawsze był to gatunek który jest w danych stronach dosyć rzadko widywany.. Jaskółka Orlesiańska? W Wolnych Marchiach.. Puszczyk Fereldeński w Nevarrze.. Kruk Tevinterski w Tirasham.. Mam wymieniać dalej? – To, że Opiekunka klanu Lavellan była takim wybitnym ornitologiem do dzisiaj stanowi tajemnicę zarówno dla obcych jak i dla pozostałych elfów z klanu. Liz przez dobre dwie chwile czy trzy miała minę średnio inteligentnego bronto. Zdołała tylko pokręcić głową z niedowierzaniem.

-A więc?

-Zdołam dolecieć.. – Stwierdziła wreszcie niechętnie Pierwsza klanu.

-Miałabym tylko jedną prośbę.. – Rzekła jakby na zakończenie rozmowy Deshanna.

-W drodze staraj się nie zwracać na siebie uwagi.. Nie zatrzymuj się nigdzie dłużej niż dwa dni. To mogło by wzbudzić podejrzenia..

-Coś jeszcze? – Tym razem w głos Lizarry wdarła się nie ciekawość a najzwyklejsza irytacja. Opiekunka albo nie usłyszała tego tonu, albo zwyczajnie nie zrobiło to na niej wrażenia.

-Pamiętaj, żeby się pożegnać. Zwłaszcza, z Sarraelem, bo znając jego możliwości będzie chciał cię albo zatrzymać za wszelką cenę, albo ruszyć z tobą na co pozwolić nie mogę. Zrozumiałaś?

-Tak Opiekunko.. – W wypowiadanych słowach brzmiała stal. Liz skinęła sztywno głową w stronę Istimaethoriel i bez większego pożegnania odwróciła się na pięcie i ruszyła przez ruiny. Wzrok młodej dalijskiej czarodziejki mógł kruszyć skały. Co prawda nie kruszył ich, ale zdołał usuwać z jej drogi większe skałki marmuru odsuwając je na bok. Wyszła z ruin nie oglądając się na nikogo. Obok ruin świątyni znajdował się jednak znacznie większy kawałek.. Taki mniej więcej na 50 metrów wzwyż. Na czarnowłosej nie zrobiło to jednak wrażenia. Chwyciła kostur w dłoń i wysyczała zaklęcie. Moc przebiegła po całej długości kostura niczym ładunek elektryczny sprawiając, że cała długość drzewca zabłysła złotem, niewidzialna dla oka łuna magii otoczyła na moment elfkę nim jej ciało rozbłysło białym światłem na identycznie krótką chwilę. W miejscu gdzie przed chwilą stała Lizarra, przycupnął sporej wielkości kruk. Czarne paciorkowate oczy zdawały się ciskać gromy, a z dzioba wydobywało się złowrogie krakanie. Zwierzę załopotało zaopatrzonymi w mroczne pióra skrzydłami i wzniosło się w powietrze. Dwa razy okrążyło w spiralnym locie skałę nim przysiadło na jej czubku. Kruk zakrakał dwa razy i jego pióra zabłysły na biało. W jego miejsce na nowo pojawiła się Lizarra Lavellan. Elfka usiadła gwałtownie na litej skale odkładając na bok swój kostur i podwijając smukłe nogi pod brodę. Objęła je ramionami i wbiła nieprzeniknione spojrzenie w granice lasu. Była zła, a jej gniew był wręcz namacalny.