Rozdział osiemdziesiąty czwarty: Tydzień słońca
Czwartek
Harry'ego nie było przy łóżku Dracona, kiedy Draco się obudził, ale wszedł w chwilę potem, niosąc ogromną książkę i posyłają Draconowi uśmiech, który był dokładnie tak słodki, jak Draco miał nadzieję zobaczyć.
– Jak się czujesz? – zapytał.
– Okropnie – powiedział Draco wprost, przeciągając się i krzywiąc, kiedy ból przeszył mu wyciągnięte nad głową ręce. – Co się właściwie wczoraj stało? – Pamiętał tylko mignięcie białego orła i biegnącego ku niemu czarnego wilka, a potem już nic.
– Falco cię zaatakował – powiedział cicho Harry. – Uderzył cię strzałą zrobioną z trucizny, która starała się cię zniszczyć. – Pogłaskał Dracona po ramieniu, jakby potrzebował się upewnić, że Draco wciąż był zdrowy, żywy i obecny. – Wściekłem się i zaatakowałem go w odpowiedzi, ale zdołał mnie odeprzeć. Wtedy zaatakował go Snape i kiedy Falco zaatakował jeszcze jego, to znalazło się we mnie wreszcie dość furii, żeby go zniszczyć.
– Czy profesorowi Snape'owi nic nie jest? – zapytał Draco, usiłując opanować własną zazdrość o to, że innym przyszło zobaczyć coś takiego na własne oczy, a jemu nie.
– Nie. Dochodzi do siebie po nagłym uzdrowieniu złamanej nogi, ale Madam Pomfrey powiedziała, że nic mu nie będzie. – Harry zmarszczył lekko brew. – Coś nie tak, Draco? Przygryzasz wargę i starasz się nie krzywić.
– Uwielbiam patrzeć na ciebie, kiedy rozwijasz w pełni swoją moc – powiedział Draco, uznając że najwyraźniej nie udało mu się w pełni ukryć ze swoją zazdrością. – A teraz inni to widzieli, a ja nie.
Harry oparł książkę o krawędź łóżka, nachylając się nad nią uważnie. Draco zauważył, że policzki mu lekko drżały, jakby próbował się ukryć z uśmiechem. Skrzywił się, a potem jeszcze mocniej, kiedy Harry zaczął się cicho śmiać.
– No skoro cię to tak bawi – zaczął Draco.
Harry pomachał mu ręką przed nosem, srebrna plamka na dłoni zalśniła mocno.
– Nie, to nie tak. Och, Draco. Pewne rzeczy się w tobie po prostu nie zmieniają i naprawdę to w tobie uwielbiam. – Nachylił się, żeby pocałować Dracona i zrobił to tak pociesznie, że Draco czuł się po tym nieco ukojony. – Wrzucę wspomnienie do myślodsiewni, żebyś mógł to sobie obejrzeć, jak już ci się polepszy. A teraz. Madam Pomfrey powiedziała, że będziesz się czuł okropnie po obudzeniu, więc przyniosłem książkę, żeby ci poczytać i czymś cię zająć. Ale przede wszystkim, czy chciałbyś coś zjeść?
– Nie – powiedział Draco. Jego brzuch dawał wrażenie pustki, ale była to skotłowana pustka. Był przekonany, że gdyby coś teraz zjadł, to by momentalnie zwymiotował. Ułożył się wygodnie na poduszkach i spojrzał żałośnie na Harry'ego. – Co to za książka? Lepiej, żeby to nie była praca domowa.
Harry pokręcił głową i zajął krzesło obok łóżka, po raz kolejny podnosząc książkę.
– Nie. Zapytałem twoją matkę, jaka była twoja ulubiona książka w dzieciństwie i z samego rana dostałem od niej tę.
Draco poczuł, jak szczęka mu opada. Być może powinien był od razu rozpoznać tę książkę, ale nie widział jej już od lat, odkąd ojciec wygłosił krótką przemowę w czasie jego ósmych urodzin, że Draco powinien wreszcie zostawić za sobą dziecięce historie i skupić na czystokrwistych rytuałach, historii i zaklęciach. Ale faktycznie, kiedy Harry obrócił książkę, Draco zobaczył dobrze sobie znany, jasno zielony tytuł na skórzanej oprawie. Być może powinien wydawać się mu zbyt pstrokaty. Ale pokochał tę książkę, kiedy był zbyt młody, żeby przejmować się czymś takim. Kojarzyła mu się z wieloma wspomnieniami, kiedy jego mama, albo skrzaty domowe, czytały mu te historie.
Oczywiście, gdyby tylko ktoś teraz wszedł do skrzydła szpitalnego i zobaczył, że Harry czyta mu bajki, to obaj poczuliby się głęboko zakłopotani. Draco spróbował go przed tym przestrzec.
– Ee, Harry, może rozłożyłbyś osłonę prywatności? – Chwilę potem potrząsnął głową. – Skąd w ogóle cię wzięło, żeby zapytać moją mamę o coś takiego?
– Prawie cię wczoraj straciłem – powiedział Harry wprost. – W ostatecznym rozrachunku Falco popełnił tym śmiertelny błąd. Sparaliżowałby mnie, gdyby zrobił z ciebie zakładnika...
– Jak wszyscy inni – powiedział Draco, myśląc o Rosierze i Voldemorcie.
Harry złapał go za rękę i pocałował jej wierzch.
– Ale spróbował cię zabić – powiedział miękko. – Tak strasznie się wściekłem, Draco. Wydaje mi się, że jakaś część mnie wciąż usiłuje sięgnąć ku tej nocy, odnaleźć fragment temperamentu, który rozwiał się wtedy na niebie. Chciałbym przeczytać ci coś, co wiem, że ci się spodoba. Proszę?
Draco przez chwilę przyglądał się jego twarzy. Mógłby stanąć w obronie własnej godności i powiedzieć, że to przecież zwykłe bajki i oczywiście, że wolałby jakąś bardziej dorosłą lekturę, ale prawda była taka, że żadna inna fikcja nie cieszyła go równie mocno i niewinnie, co ta zawarta w trzymanej przez Harry'ego książce.
– Niech będzie – wyszeptał.
Harry uśmiechnął się szeroko, rozsiadł wygodnie i zaczął przeglądać książkę.
– Którą lubisz najbardziej? – zapytał.
Draco szybko znalazł na to odpowiedź.
– Miecz, Puchar, Drzewo – powiedział. Zawsze czuł się, jakby ta historia zalewała go falami podziwu, wypełniając pięknymi słowami i obrazami. Starał się ją zapamiętać, ale za każdym razem, kiedy ją czytał, albo słyszał, wciągał się w nią tak bardzo, że słowa potem stawały się być tylko rozrzuconymi szczątkami w jego umyśle. Uważał, że i tak miał szczęście, że zdołał zapamiętać tytuł.
Harry przez chwilę przeglądał spis treści, po czym odchylił się i zaczął czytać. Draco zamknął oczy, nie żeby zasnąć, ale by pozwolić sobie na głębsze chłonięcie historii.
– Miecz piękny jak poranek! Puchar niczym dno klejnotu! Drzewo z pieśnią ukrytą między konarami! Te właśnie dary życzę sobie otrzymać z okazji ślubu, matko, i nie przyjmę żadnych innych.
Wokół Dracona wezbrały wspomnienia ciepła, miłości i komfortu i osiadły na cieple koców i dłoni Harry'ego, która wciąż trzymała jego, otaczając go kokonem takiego spokoju, że zamruczałby, gdyby tylko wiedział jak. Pozwolił sobie ponownie się porwać.
Piątek
Snape powoli podniósł głowę. Jakiś cichy, delikatny dźwięk odciągnął jego uwagę od sprawdzania wypracowań. Obejrzał się, niemal pewien, że lada moment zobaczy gnojka Potterów przykucniętego w kącie pod peleryną–niewidką i usiłującego go rozproszyć. To byłoby dla niego typowe.
Harry zmarszczył na niego brwi ponad warzonym właśnie eliksirem, maścią na oparzenia dla skrzydła szpitalnego. Snape próbował wyjaśnić Harry'emu, że wcale nie musiał odpłacać się Madam Pomfrey za opiekę nad Draconem, a Harry zapewnił go, że rozumie, ale i tak chciał to zrobić.
– Czy coś się stało, Severusie?
– Wydawało mi się, że coś... słyszałem. – Snape wyciągnął różdżkę i rzucił kilka zaklęć, które pozwoliłyby mu na wykrycie niewidzialnych intruzów, na wypadek gdyby komuś jednak udało się minąć jego osłony. Nikogo nie znalazł. Poza pająkiem, tworzącym w kącie pajęczynę, Argutusem owiniętym wokół nóg stołu, na którym Harry warzył swój eliksir, oraz niewielkiej armii mrówek z Zakazanego Lasu, która znalazła jakieś okruszki i teraz radośnie niosła ją z powrotem do mrowiska, w pokojach nie było nikogo poza nim i Harrym.
– Niczego nie słyszałem.
Snape wreszcie kiwnął głową i wrócił do sprawdzania. Tym razem, kiedy cichy dźwięk się wznowił, Snape nie obejrzał się, ani nie uniósł różdżki. Zamiast tego spróbował wyostrzyć zmysły, wyobrażając sobie, że jego zmysł słuchu zaczyna rozciągać się poza głową. Odciął się od innych bodźców poprzez opuszczenie powiek, aż ciemna sieć nie zajęła w pełni jego wzroku, zmuszając do poświęcenia uwagi czemuś innemu, niż tekstura pergaminu i pióro pod palcami.
Dźwięk zdecydowanie dochodził gdzieś zza niego i to całkiem niedaleko. Miał w sobie muzyczną nutę, o ile można było przypisać to czemuś tak cichemu i niemrawemu. Nucenie? Tak, to mogłoby być nucenie.
Snape w pierwszej chwili pomyślał o jakimś złapanym w pajęczynę owadzie, może pszczole, której nie wykryło jego zaklęcie.
Ale potem przyszło mu do głowy coś znacznie bardziej interesującego, więc rzucił na siebie zaklęcie, które wytłumiło wszystkie wydawane przez niego dźwięki i obrócił się.
Harry ważył kolejne składniki, potrzebne do maści. Argutus wydał z siebie przeciągłe syknięcie, co prawdopodobnie było jego wersją rady. Harry syknął w odpowiedzi, brzmiąc na cokolwiek rozbawionego, mimo zwykłego dla wężomowy ostrego i gniewnego tonu.
A cichy dźwięk urwał się, po czym wznowił, jak tylko Harry zakończył syczenie.
Harry nucił pod nosem, kiedy przygotowywał maść na oparzenia i zdawał się kompletnie nie zdawać z tego sprawy.
Snape przyglądał mu się przez dłuższą chwilę w ciszy. Harry nie spiął się, nie wzdrygnął, nie poderwał na niego wzroku, co też było niezwykłe; zazwyczaj był tak świadom swojego otoczenia, że Snape powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że przez swój trening Harry już nigdy nie zdoła się w pełni odprężyć. Teraz jednak był skupiony, zaabsorbowany, a mimo to wciąż nieskrępowany i w dodatku nucił.
Snape nie sądził, żeby mogła go do tego skłonić maść, która była cokolwiek nieskomplikowanym eliksirem.
Lubi przebywać ze mną w tym samym pokoju. Lubi warzyć eliksiry pod moim okiem.
Snape pokręcił lekko głową, a Harry najwyraźniej zauważył ten ruch kątem oka i urwał nucenie.
– Czy coś się stało? – zapytał ponownie.
– Wypracowania Gryfonów – powiedział Snape z pewną godnością – są wyjątkowo koszmarne. – To nie tak, że to nie była prawda.
Harry roześmiał się, a w tym dźwięku pojawiło się więcej rozbawienia, niż ten komentarz w ogóle zasługiwał. Snape czuł, jak w żołądku osiada mu kompletnie nieznajoma emocja. Harry... cieszył się, że tu był.
– Jestem pewien, że dasz popalić temu domowi bałwanów – powiedział mu Harry.
Snape obrócił się z powrotem do wypracowań.
– Bez wątpienia.
Odczekał, póki nucenie się wznowiło, po czym wrócił do sprawdzania.
Trwało to mniej więcej dziesięć minut, po których Harry krzyknął po angielsku: „Argutusie zostaw!" i nagle doszło do głośnej eksplozji, po której węża omenu trzeba było uratować z gęstej, niebieskiej pasty, która przykleiła mu się do łusek. Ale nawet to nie zirytowało Snape'a. Uważał, że to wcześniejsze nucenie sprawiło, że był na to w zdecydowanie zbyt dobrym humorze.
Za rzadko dochodziło do takich chwil między nim, a jego synem. Miał zamiar czerpać z nich tak wiele, jak się dało.
Sobota
Harry zatrzymał się, kiedy usłyszał głosy przed sobą. Wydawało mu się, że był sam w korytarzu prowadzącym do biblioteki. Zastanawiał się, czy powinien iść dalej i po prostu minąć rozmawiających; wydawali się bardziej skupieni na sobie nawzajem, niż pobliskiej bibliotece, a Harry przecież potrzebował kontynuować badania horkruksów.
Ale wtedy rozpoznał jeden z głosów jako należący do Hermiony, drugi do Zachariasza i usłyszał własne imię. Zawahał się. Nie chciał ich podsłuchiwać, ale Draco z pewnością by mu powiedział, że idiotyzmem byłoby takie przeoczenie okazji do zorientowania się, co ludzie o nim mówią. W dodatku już wcześniej słuchał Argutusa, który mówił mu o zachowaniach ludzi, co przecież było innym rodzajem podsłuchiwania.
Obiecał sobie, że odsunie się, jak tylko usłyszy cokolwiek, co wywołałoby u niego dyskomfort, po czym przyłożył głowę do ściany.
– ...co jest znacznie bardziej do przyjęcia – mówił akurat Zachariasz pewnym siebie tonem. Oczywiście, Harry nie sądził, żeby kiedykolwiek słyszał od niego ton, który nie byłby jakąś wariacją pewności siebie, czy wywyższania. – Przyznała nawet, że może, być może przekona się jednak do Wielkiej Ujednoliconej Teorii, bo Harry w bardzo wyraźny sposób nie uważa, żeby to w jakimś sensie kalało jego magię, albo go osłabiało.
– Oczywiście, Harry jest półkrwi – powiedziała Hermiona głosem odprężonym i zamyślonym. Harry uśmiechnął się, wyobrażając sobie ją wreszcie bez tej ciągłej postawy z rękami opartymi na biodrach. Może nawet nachylała się do Zachariasza i przymykała oczy. Jeśli ktokolwiek zasługiwał na możliwość odsunięcia od siebie wszystkich trosk i opadnięcie z sił na jakiś czas, to była to właśnie Hermiona, zwłaszcza że nadciągały końcowe egzaminy i Hermiona niebawem stanie się nie do zniesienia w wieży Gryffindoru, zmuszając wszystkich do nauki... o ile już tego nie robiła. – Co może oznaczać, że twoja matka cokolwiek niechętnie będzie go słuchała.
– Nie jest aż tak uprzedzona – powiedział Zachariasz, a Harry aż poczuł spojrzenie, które Hermiona mu posłała. – No dobra, niech będzie, jest, ale Harry jest specjalnym przypadkiem. Jego magia zwykle przytłacza jej odczucia wobec jego krwi. Gdyby tak nie było, nie walczyłaby u jego boku w czasie letniego przesilenia, a już na pewno nie pozwoliłaby mi na to.
– Ale i tak byś to zrobił? – przerwała mu Hermiona.
Nastąpiła pełna refleksji przerwa.
– Tak – powiedział wreszcie Zachariasz. – Matka dostałaby szału, ale tak.
Hermiona wydała z siebie cichy, usatysfakcjonowany dźwięk. Harry z kolei starał się powstrzymać przed szerokim uśmiechem, ale bez powodzenia. Miał tylko nadzieję, że nikt go nie zauważy i nie zapyta, czemu się tak szczerzył jak idiota.
– Jak już mówiłem – ciągnął Zachariasz – naprawdę wydawało jej się, że Harry poczuje się urażony albo poniżony Wielką Ujednoliconą Teorią, albo po prostu ją zignoruje. W końcu nie ma zbyt wielu mugolackich sojuszników. Jego najbardziej wpływowe kampanie dotyczyły innych gatunków. Ale powiedziałem jej, że w pełni ją wspiera, co jest prawdą i w pełni akceptuje wolną wolę magii, która wybrała go najwyraźniej z czystego kaprysu.
Kaprys byłby lepszy od przepowiedni, pomyślał Harry.
– Przez to postanowiła się nad tym zastanowić – powiedział Zachariasz. – Jeszcze daleko jej do przekonania, że mamy rację, ale to i tak lepsze od absolutna odmowa.
– To dobrze – powiedziała Hermiona, po czym zaczęły rozlegać się dźwięki całowania, które najwyraźniej miały trwać jeszcze jakiś czas.
Harry ostrożnie wycofał się i ruszył do biblioteki zupełnie innym korytarzem. Wciąż nie był w stanie przestać szczerzyć się jak idiota, przez co kilku mijających go uczniów rzuciło mu osobliwe spojrzenia.
I tak to się rozrasta, rozprzestrzenia. Kawałek po kawałku, kosmyk po kosmyku. Niewielkie sprawy pomagają bardziej od ogromnych oświeceń. I zazwyczaj, jeśli w ogóle się pojawiam, to jako przewodnik, a nie ktoś, kto musi stale i aktywnie pomagać.
Harry poderwał głowę. Skrzaty domowe odzyskują swój głos i to przede wszystkim dzięki Zgredkowi. Jeśli czarodzieje i czarownice zaczną robić to samo, to będzie z nich wszystkich równie dumny.
Niedziela
Harry uśmiechnął się, zrobił krok przed siebie i mocno ścisnął wyciągniętą przez Periwinkle Lyrebird dłoń. Była drobną kobietą, niemal skarlałą przez swoje ogromne, czerwone szaty, naznaczone tańczącym lirogonem. Harry zauważył na nich łaty i kiwnął w zaciszu własnego umysłu. Jeśli dobrze odczytywał sygnały, Lyrebirdowie byli równie biedni co Weasleyowie. Wiele zyskają na pieniądzach, które im przekazał, a dług wdzięczności przysporzy mu się bardziej, niż wzniesienie kilku zubożałych czystokrwistych rodzin z powrotem do ich starego statusu.
– Targ dobity zgodnie z ustaleniami – powiedziała Periwinkle cichym, skrzypiącym głosem, który niósł się daleko dzięki zaklęciom, które Harry ostrożnie zawiesił na wietrze poza Hogwartem. Tłum uczniów, kilku dziennikarzy, paru urzędników z ministerstwa, oraz inni czystokrwiści, zarówno świetliści jak i mroczni, którzy przybyli do szkoły, jak tylko usłyszeli, do czego miało tego dnia dojść, nachylili się bliżej. – Otrzymaliśmy od vatesa obietnicę, że jego sojusz będzie nas chronił przed wrogami, włącznie z Cupressusem Apollonisem. W zamian otrzyma on nasz sojusz i wsparcie. Wypełniono też obietnicę finansową. – Obejrzała się na niewielką grupę czarodziejów i czarownic za sobą, zebranych reprezentantów świetlistych rodzin, które jeszcze do niedawna były zbyt przerażone, żeby spróbować zrobić cokolwiek wbrew Apollonisom. – Czas, żebyśmy spełnili obietnicę dotyczącą naszych skrzatów domowych.
Mężczyźni i kobiety łagodnie przyprowadzili do niego skrzaty. Harry zastanawiał się, czy byliby wobec nich równie łagodni, gdyby do ceremonii doszło w miejscu prywatnym, po czym zmusił się do zignorowania tej troski i odetchnięcia ciepłym, lekkim powietrzem i majowym słońcem. Wszystko odbywało się publicznie i póki co skrzaty były traktowane łagodnie.
A już za chwilę nie będzie musiał się tym przejmować.
Periwinkle odsunęła się, ciągnąc za sobą pozostałych ludzi, a Harry przyklęknął, żeby spojrzeć w ogromne, szczere oczy skrzatów domowych. Niejedna para była mokra. Inne łapały się za uszy i ciągnęły za nie w milczeniu, albo usiłowały schować za nimi twarz. W tej chwili wiedziały tylko, że zostały przegonione od rodzin, którym od dawna wiernie służyły i nie wiedziały dlaczego.
Harry sięgnął ku ich sieciom. Były bezwładne dzięki swojej podstawowej słabości, która nie pojawiłaby się, gdyby właściciele nie zrezygnowali z prawa do nich. Zamknął oczy, skupiając na wizji przezroczystych, zmieszanych ze sobą ścieżek, pełnych ogromnych supłów, które wiązały typowe okowy ograniczające wolność z tymi, które przekonywały skrzaty domowe, że służba była ich jedynym pragnieniem, po czym skoczył przed siebie.
Nie było to łatwe, ale praktycznie równie typowe, co każde inne niszczenie sieci, którym do tej pory zajmował się Harry. Czuł, jak Draco, który dopiero tego ranka opuścił skrzydło szpitalne, podchodzi do niego i zaciska rękę na ramieniu, ale wszystkie inne wrażenia, nawet te pochodzące z własnego ciała, wydawały się odległe. Przecinał się przez sieci niczym sztylet, kopał supły, przegryzał przez splątania i gdzieś pośród tego wszystkiego wyczuł, jak magia skrzatów zaczyna się wznosić, pomagając mu w zrzuceniu reszty pęt.
Jak tylko poluzowały się ostatnie nici, Harry odsunął się szybko, ściągając magię do siebie i formując ją w lśniących na złoto podobiznach skrzydeł feniksa, żeby dać znać widowni, że już było po wszystkim.
Kiedy otworzył oczy, zobaczył jak ciała skrzatów domowych roztapiają się, zmieniając w mieszankę potężnych zielonych welonów i srebrnych zasłon magii. Tańczyły wokół siebie, świętując, tracąc wszelki kształt, aż Harry'emu zaczęło się wydawać, że chyba wróciły na moment do swojej najbardziej prymitywnej, zmiennokształtnej formy, z której w ogóle się zrodziły. Oczy wypełniły mu się łzami, kiedy pośród tego wszystkiego srebro i zieleń utworzyły sobą konkretny obraz: zdrowego, żyjącego drzewa o srebrnych liściach i owocach, zakorzenionego w ziemi głębiej, niż dowolny człowiek kiedykolwiek zdołałby się udać i wyrastającego wyżej, niż normalne drzewo kiedykolwiek zdołałoby sięgnąć.
A potem magia zebrała się w jednym, długim strumieniu i pomknęła do nieba. Harry przesłonił oczy dłonią. Wydawało mu się, że mierzyły w słońce.
Rozejrzał się i zobaczył, że niejedne policzki były mokre, niejeden człowiek na widowni musiał pośpiesznie ocierać oczy. Niektórzy po prostu gapili się z otwartym podziwem. Harry uśmiechnął się. Wpływ Zgredka poniósł się daleko, ale to powinno roznieść się jeszcze dalej. Niektórzy ludzie już wyglądali na wygłodniałych, jakby pragnęli zobaczyć coś takiego ponownie i to czym prędzej. No, otrzymają to, jak tylko znajdą mi jakieś skrzaty domowe do uwolnienia.
– Dziękuję za przybycie – powiedział, kiwając głową do Periwinkle Lyrebird. – Oby wszystkie skrzaty domowe zdołały uciec z niewoli z równą gracją.
Po raz kolejny, zupełnie jak wczoraj, szczerzył się jak idiota, ale przynajmniej tym razem dzielił to z wieloma ludźmi, włącznie z Draconem, który obrócił go do siebie i ukrył własny głupawy uśmiech poprzez przyciśnięcie swoich ust do ust Harry'ego.
Poniedziałek
Connor zawahał się, kiedy podszedł do stolika w bibliotece, przy którym zwykle uczył się zaklęć. Harry tam siedział, nachylony nad podręcznikiem do zaklęć, mamrocząc pod nosem wulgarne słowa wyraźnie wycelowane w fakt, że nie był w stanie znaleźć dowodów na poparcie swojej tezy w wypracowaniu.
– Harry? – zagadał wreszcie Connor. Rozejrzał się, żeby zobaczyć czy Ron nie usiadł czasem przy jakimś innym stole, ale wciąż go nie było. Dracona też nie, skoro już o tym mowa, co tym bardziej zaskoczyło Connora. Wydawało mu się, że skoro chłopak jego brata wreszcie opuścił skrzydło szpitalne, to pewnie wolałby przy nim przebywać non stop.
– Connor! Siemasz. – Harry uśmiechnął się do niego i kiwnął w kierunku książki. – Zacząłeś już pisać wypracowanie dla Flitwicka?
– Hermiona próbowała mnie zmusić, ale się nie dałem – powiedział Connor wprost, po czym usiadł, ochrzaniając się w głowie za swoje zaskoczenie. Czemu tak dziwnie zareagował na ideę, że Harry mógłby chcieć się z nim pouczyć?
No bo nigdy wcześniej tego nie robił.
A ponieważ był Gryfonem i nie musiał się kryć za skomplikowanymi manewrami słownymi i emocjonalnymi, za pomocą których Ślizgoni najwyraźniej zwykle się porozumiewali, Connor po prostu zapytał, nie czując się z tym źle, czy niewłaściwie.
– Co tu właściwie, robisz, Harry?
– Tak do mnie dotarło – powiedział Harry, wciąż przeglądając podręcznik i zatrzymując się przy jednym a akapitów, który ciągnął się od poprzedniej strony – że poza ćwiczeniem quidditcha w sumie nie spędzamy ze sobą zbyt wiele czasu. Żeby nie było, lubię latać, ale to naprawdę nie powinno być jedyne, co nas łączy. A ponieważ w tym roku nie gram, a ty tak, to w sumie po prostu cię ćwiczę, co w żaden sposób nie pomaga Slytherinowi. – Ponownie się uśmiechnął, pokazując Connorowi, że wcale nie miał tego na myśli. – A wiem, że obaj mamy problemy z zaklęciami. Znam konkretne zaklęcia, ale niewiele związanej z nimi teorii, bo uczyłem się głównie magii obronnej, bez względu na to, czy byłaby związana z zaklęciami, klątwami, czy czymkolwiek innym. – Connor wzdrygnął się nieco, oglądając się na Harry'ego, ale nie wyglądało na to, żeby jego brat przeżywał jakieś złe wspomnienia związane z dzieciństwem tylko dlatego, że wspomniał o swoim treningu. – A ty masz z nimi problemy, bo... – Harry urwał i potrząsnął głową. – Nawet nie wiem, Connor, a powinienem. Takie sprawy powinno się po prostu wiedzieć o własnym bracie.
– Rozumiem, czemu tego nie wiesz – powiedział Connor, zaniepokojony że Harry po raz kolejny zaraz zacznie się obwiniać.
– No wiem – wyszeptał Harry. – Ale chciałbym spędzić z tobą więcej czasu i samemu to odkryć. No to powiedz, co sprawia ci największy problem w zaklęciach?
Connor odetchnął lekko z ulgą, po czym otworzył własny podręcznik.
– Hermiona już mnie o to pytała – powiedział. – I Parvati też. Wielokrotnie. – Skrzywił się, myśląc o tym, że Parvati mogła po prostu machnąć różdżką i wykonać najdrobniejsze i najbardziej drobiazgowe zaklęcia, które układały jej włosy, żeby opadały dokładnie tak, jak tego chciała, albo przemieszczały jej po twarzy makijaż bez konieczności spędzania wielu godzin przed lustrem, jak to Connor widział, że wiele mugolackich dziewczyn robiło. – I sam już nie wiem. To chyba nie jest tylko jeden problem. Czasami rozumiem samo zaklęcie, ale okazuje się, że kompletnie nie pojmuję, jak inne są z nim związane.
– No to sprawdźmy – powiedział Harry, przysuwając swój fotel do jego.
Connor nie był w stanie się powstrzymać i ponownie rozejrzał po bibliotece.
– Widziałeś może Rona? Zwykle uczymy się razem.
– Wiem. – Harry zerknął na niego spod grzywki. – Złapałem go wcześniej i zapytałem, czy nie moglibyśmy spędzić tej godziny sami. To samo powiedziałem Draco. Chyba ci to nie przeszkadza? Wiem, że pewnie powinienem był zapytać, ale chciałem zrobić ci niespodziankę.
– Nie, jasne – powiedział Connor i poczuł, jak w brzuchu otwiera mu się niewielka i uradowana otchłań, kiedy pochylał się obok Harry'ego nad podręcznikiem zaklęć.
Harry skupił się i książka otworzyła się na stronie, którą Connor najczęściej czytał i wciąż kompletnie nie pojmował zaklęcia wzywającego ptaki.
– Jak ty to zrobiłeś? – zapytał Connor, któremu to naprawdę zaimponowało. – Zajrzałeś mi do głowy, czy co?
Harry spojrzał na niego, jakby już do reszty oszalał.
– Nie, wyczułem zagięcie na grzbiecie książki i poruszyłem nią tak, żeby właśnie tam się otworzyła – powiedział, podnosząc rękę, której Connor wcześniej nie zauważył.
Connor pokręcił głową. Wciąż nie był przyzwyczajony do tego, że Harry miał lewą dłoń, przez co kompletnie to przeoczył.
– Jasne.
W żaden sposób nie przytłumiło to jego szczęścia.
Wtorek
– Powiedz mu, że jest bękartem – powiedziała pomocnie Millicenta, nachylając się nad ramieniem Harry'ego. – To najgorsza możliwa obraza dla kogoś takiego, takie sugerowanie, że nie jest prawowitym dziedzicem swojej rodziny. – Wtedy oczy jej pojaśniały. – Nie, skorzystaj z jakichś dowodów ze strony Wielkiej Ujednoliconej Teorii, żeby mu udowodnić, że musi być półkrwi, albo mugolakiem, bo przecież w liniach czystokrwistych nie pozostał już nikt inteligentny.
Harry podniósł brew i odnotował sobie, że Millicenta najwyraźniej pogardzała Wielką Ujednoliconą Teorią bardziej, niż mu się wydawało. Warto o tym pamiętać.
– A ty co o tym myślisz, Draco?
Draco w milczeniu czytał list od Cupressusa Apollonisa, napisany do Harry'ego po zorientowaniu się, że jego sojusznicy go opuszczają. Teraz podniósł głowę i leniwie zadarł brew.
– Nie zauważyłeś sugestii, że znajdujecie się na równej pozycji społecznej? – zapytał.
– Jakiej równej pozycji? – zapytała wyzywająco Ślizgonka z trzeciego roku, Josephine Hornblower, nachylając się do nich. Harry zdawał sobie sprawę, że list ściągał uwagę coraz większej ilości ludzi poza grupą zebraną z niego, Millicenty, Owena i Dracona, ale to była pierwsza osoba, która faktycznie się wtrąciła.
– No popatrz tylko. – Draco bezwstydnie pokazał jej list, ignorując Harry'ego, który próbował zabrać go z powrotem. – Twierdzi, że obaj są Panami. To uwłaczające przynajmniej na dwóch poziomach. Harry jest niezadeklarowany i nie użyje przymuszenia, a Apollonis nie ma dość mocy, żeby móc być Lordem.
– Po prostu chciał być uprzejmy – mruknął zdegustowany Harry. – Użył niewłaściwej frazy, albo przypadkiem napisał to z dużej litery. Nie o to mu chodziło, Draco.
Druga brew Dracona przyłączyła do pierwszej.
– No to co?
Harry otworzył usta, żeby odpysknąć, ale Josephine się wtrąciła.
– To odrażające – powiedziała stanowczo, po czym zamachała listem jak sztandarem. – Nie ma prawa tak się do kogokolwiek zwracać, a co dopiero do kogoś silniejszego od siebie, kto właśnie przejął jego sojuszników. Skoro nie był na tyle silny, żeby ich przy sobie utrzymać, to nie powinien był wymuszać na nich tego rodzaju obietnic. – Spojrzała na Harry'ego. – Chcę wysłać to kuzynowi, żeby to opublikował. Mogę?
Harry wyobraził sobie ten list w „Vox Populi" i otworzył usta, żeby zaprotestować. To koszmarnie urazi Cupressusa, prawdopodobnie nawet rozwścieczy do stopnia, że uderzy na ślepo.
Ale potem pomyślał o uwłaczającym tonie listu, który uznałby za nie do przyjęcia nawet w trakcie swojego treningu, i tym, w jaki sposób Cupressus wyrażał się o sojuszu z Periwinkle Lyrebird i pozostałymi, jakby byli jakąś jego własnością, którą Harry ukradł i powinien mu z grzeczności zwrócić.
Czy coś takiego zasługuje w ogóle na odpowiedź?
Nie, nie zasługuje.
Harry zamknął usta i kiwnął do Josephine.
– Jeśli chcesz wysłać to do swojego kuzyna, Dionizosa, to proszę bardzo.
Josephine uśmiechnęła się do niego, przypominając przy tym rekina, po czym poderwała się od stołu i uciekła do sowiarni.
– Czy to było rozsądne? – zapytała z rozbawieniem Millicenta.
Harry wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia.
– Może najlepiej byłoby tego nie rozgłaszać – powiedział. – Ale wydaje mi się, że gdyby tak było, to uznałby, że wolę się przed nim ukorzyć. Starszy Juniper z Wizengamotu chyba myślał tak samo, przynajmniej tak długo, jak akceptowałem jego odmowy. A ja po prostu nie mam czasu, czy cierpliwości na tańce z Cupressusem Apollonisem na sposoby, których by ode mnie wymagał. Nie mam też do niego żadnego szacunku, biorąc pod uwagę co zrobił swojej córce. – Możliwe, że córkom. Scrimgeour powiedział mu, że z jej ostatniego listu wywnioskował, że bezimienna osoba, która pomagała im w walce z Falco Parkinsonem była prawdopodobnie córką Apollonisa, młodszą siostrą Ignifer, którą planował uwolnić tak szybko, jak się da. – A przynajmniej w ten sposób wszyscy dowiedzą się, czemu pozostajemy w niezgodzie.
– Dokładnie – powiedział Draco, wyglądając szczerze i niewinnie. – Właśnie dlatego w ogóle pokazałem list Josephine.
Harry pozwolił mu tak o tym myśleć.
Środa
– Co to jest? – Harry zatrzymał się gwałtownie w pokoju, który zajmował Thomas, i po prostu się zagapił. Przyzwyczaił się do porozrzucanych wszędzie osobliwych notatek, równie dziwnych diagramów i czasem pozostałości po zaklęciach, ale jeszcze nigdy nie widział, żeby wokół głowy Thomasa krążyła biała kula. Początkowo wydawało mu się, że podążała za ruchami różdżki, ale szybko zorientował się, Thomas po prostu stał, trzymając obie ręce opuszczone z różdżką wiszącą luźno w palcach i śmiał się.
– Tu jesteś, Harry. – Thomas gestem zachęcił go do podejścia bliżej. – Do tego właśnie doszło, kiedy powiedziałem Diffindo z zatkanym nosem.
– Zatkanym nosem.
– Tak, dokładnie – powiedział Thomas, nie zwracając uwagi, albo ignorując ton jego głosu. – Otrzymałem dzisiaj wyniki nowych badań Jing–Xi. Powiedziała, że nos jest najmniej zagrożoną częścią ciała ze strony zaklęć tnących, takich jak Diffindo. – Dotknął własnego nosa w miejscu skóry, która dzieliła nozdrza. – Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że zaklęcie nie chce przecinać czegoś już dziurawego, nawet jeśli te dziury są otoczone ze wszystkich stron przez skórę.
– Czyli jak zatkałeś sobie nos...
– Wpłynąłem na tor zaklęcia – powiedział z wyższością Thomas. – Magia sięga z powrotem do osoby, która rzuca zaklęcie i opiera się na obecności nienaciętego nosa. Jing–Xi uważa, że ludzie z uszkodzonymi nosami, na przykład złamanymi w czasie bitwy, zwykle nie są w stanie rzucić go z powodzeniem. Zatkałem sobie nos i magia nie zdołała wyczuć ani rany, ani zwykłego miejsca, w którym zwykle się zaczepia. Dlatego implodowała i zmieniła się kulę. – Wyszczerzył się do białej kuli. Wyciągnął rękę i zawisła mu nad palcami, nie starając się na nich wylądować.
– To strasznie dziwne – powiedział Harry, zanim zdążył się powstrzymać.
– Nie, wcale nie – powiedział Thomas nieobecnym tonem, wciąż nie odrywając wzroku od kuli. Harry też jej się przyjrzał, ale nie przypominała kryształowej kuli; nie był w stanie zobaczyć swojego odbicia, ani żadnej wizji. Po prostu istniała, niczym okrągły gołąbek pokoju. – To ma sens. Po prostu zwykle prawa magii są ze sobą posplatane na sposoby, które ignorujemy, albo których istnienia nawet nie pojmujemy. Dopiero co zaczęliśmy je badać.
– Jak myślisz, zdołasz je kiedykolwiek wszystkie zrozumieć? – zapytał Harry, zaintrygowany niemal wbrew sobie. Podejście Thomasa do magii jako takiej przypominało mu jego własne podejście do magicznych stworzeń. Nie miało znaczenia, czy prawa, albo magiczne stworzenia, miały jakikolwiek wpływ na przyszłość magicznego społeczeństwa, albo były użyteczne. Wystarczyło, że istniały.
– Oczywiście że nie – powiedział Thomas, wyglądając na przelotnie zaniepokojonego. – A przynajmniej mam nadzieję, że taka chwila nadejdzie już po mojej śmierci. Życie w takim świecie byłoby strasznie nudne.
Wrócił do przyglądania się kuli, a Harry wrócił do przyglądania się jemu i uśmiechania się, bo nie był w stanie powstrzymać się przed wyrażeniem jakoś swojego rozbawienia. Chciał zapytać Thomasa, czy znalazł w ciele Dracona jakieś ślady po magicznym skażeniu.
Ale kiedy zobaczył minę Thomasa i powolne, bezsensowne wirowanie kuli, uznał że jednak może poczekać.
