114. Rozdział zamknięty w odległej przeszłości.
Dumbledore obudził się zrezygnowany.
Wydarzenia wczorajszej nocy uświadomiły mu, że gdzieś po drodze zatracił kontrolę nad tym co dzieje się w zamku. Czy to dlatego, że umierał? Czy może czas spędzony na poszukiwaniu horkruksów tak oderwał go od rzeczywistości, że nie przyjrzał się dokładnie wydarzeniom w Ministerstwie?
Malfoy uciekł, Wydział Przestrzegania Prawa nie zgłaszał aktywności jego różdżki, a potem sam Riddle ogłosił, że zabił arystokratę. Reakcja młodego Malfoya nie wydawała się wtedy podejrzana. Czy możliwe było, że Draco nie wiedział, że jego ojciec przetrwał? Sądząc z tego, że nie zabrali go wczoraj ze sobą – było to bardzo prawdopodobne.
Sprawa dotyczyła Severusa, Albus więc nie specjalnie się dziwił, że Harry był w to zaangażowany, co natomiast umknęło mu po drodze – to motywacja czystokrwistego czarodzieja. Mężczyźni znali się odkąd Snape pojawił się w Slytherinie, a sam Malfoy już wtedy wydawał się bardzo przychylny młodemu brunetowi, mimo nieczystej krwi w jego żyłach. Jeśli więc z jakiś powodów blondyn kilkanaście lat później zdecydował się wyjść z ukrycia, by pomóc...
Komu właściwie? Kim dla siebie byli ci ex-ślizgoni?
Albus po wydarzeniach w Dolinie Godryka i uwiązaniu Severusa wieczystą przysięgą nie zastanawiał się nad jego lojalnością ani przez moment. Miał pewność, że Harry będzie jego priorytetem, że nie da skrzywdzić chłopca i wystarczyło go tylko lekko szturchnąć w ranę po Lily, żeby mu przypomnieć po co to robi, gdy zaczynał się skarżyć na cokolwiek. Dyrektor potarł nasadę nosa i z westchnieniem ubrał miękkie kapcie. Wciąż w piżamie, ruszył do myślodsiewni. Potrzebował odpowiedzi i jego pamięć mu ich dostarczy.
Wyciągnął z umysłu srebrzystą mgiełkę wspomnień i umieścił ją w kamiennej misie, by po chwili zanurzyć w niej głowę.
Siedział za stołem, jak zwykle przy śniadaniach, obok niego Minerwa i Filius, przed nim taca ciasteczek francuskich i szklanka soku. Uśmiechnął się do wspomnienia... Wszyscy byli tacy młodzi... Ruszył przed siebie, minął stół gryfonów, omijając Lily i huncwotów... Czy już wtedy wiedział o pelerynie Pottera? Czy to wtedy wymyślił, żeby Lily pomagała mu z transfiguracją? Żeby się poznali? A może rok później? Jak to możliwe, że James z tego pewnego siebie bachora wyrósł na animorfomaga, który świetnie radził sobie z magią obronną, a jednak wciąż tępego niczym stare nożyce?
Cóż, nie po to tu przyszedł. Niebawem spotka się zarówno z Jamesem Potterem, jak i z jego zidiociałym przyjacielem – Blackiem.
Severus.
Dzieciak jadł śniadanie na czele stołu, niedaleko prefektów, zatem to musiał być drugi rok. Wcześniej znikał w tłumie, gdzieś pomiędzy Averym a Rosierem. Teraz jeszcze nie siedział przy samym Malfoyu. Obok blondyna panny Carrow i Black wymieniały uprzejmości. Narcyza już wtedy wydawała się zainteresowana Lucjuszem, może nawet byli po słowie. Blackom bardzo zależało na połączeniu majątków i zostaniu na liście boskiej 28-ki. Albus skrzywił się. Jakie miało znaczenie pochodzenie mocy? Ważne jak dobrze umiało się nią władać. Sam był tego najlepszym przykładem. I siedzący przed nim dzieciak. Chudy, blady i uparty jak sto diabłów. Spoglądający z pogardą na ludzi, jakby byli śmierdzącymi odpadami. Albus wiedział, że to jego obrona: wzbudzanie strachu. Im bardziej się bali, tym rzadziej podchodzili. A jednak ktoś się czasem zbliżył i Severus opuszczał swoje bariery. Wpuszczał powoli i ostrożnie, testując osobnika wielokrotnie. Lily była już w jego sercu, gdy przybyli do Hogwartu. Jednak cały proces Albus mógł oglądać kilka razy na przestrzeni lat, mimo to tylko dwie osoby przetrwały do dziś (Harry, i ku jego zaskoczeniu – Malfoy), choć do wczorajszej nocy, Albus dałby sobie uciąć rękę, że tylko dzieciak wdarł się do życia Snape'a i pozostał w nim na dłużej. Cóż, gdyby przekonania lub niewiedza mogły ucinać kończyny, po czarodziejskim świecie lewitowałoby sporo czarodziei nie mających czym trzymać swoich różdżek.
Chłopcy nie zwracali na siebie uwagi, niemal ostentacyjnie. Malfoy omiatał spojrzeniem cały stół, jakby sprawdzając czy wszyscy są na właściwych miejscach i tylko na wybranych zatrzymywał wzrok na dłużej. Na Severusie wyjątkowo często. Młody brunet jakby zdawał się urażony taką atencją i karcił spojrzeniem prefekta. Ci dwaj już wtedy coś ukrywali. Ale czy Severus nie był za młody dla starszego o kilka lat blondyna? Może wtedy był, ale jakiemu bogatemu dupkowi kiedykolwiek przeszkadzało, że nagina zasady czy prawo?
Wspomnienie rozmyło się, by płynnie przejść w kolejne.
Ciepły, słoneczny poranek. Lucjusz pilnował porządku po raz ostatni jako prefekt, uczniowie szykowali się do odjazdu ze szkoły. Dzieciaki wsiadały do pociągu. Większość z nich radośnie witała wakacje, inne nieco się ociągały, patrząc tęsknie na mury zamku majaczące w oddali. Severus zdecydowanie był w grupie tych mniej zadowolonych z konieczności powrotu do domu. Stał przez chwilę z boku, obserwując Malfoya, patrząc na niego z pod przymrużonych powiek i przygryzając lekko podrapane usta.
- A ty co? Zostajesz Śmiecierusie? – złośliwy ton Syriusza Blacka przeciął powietrze.
Ruch dłoni Severusa, ledwo zauważalny, i młody Black leżał na plecach, a z ust dochodziło kwiczenie zamiast kolejnych szyderstw.
- Jakiś problem? – Blondyn stał nad głową Blacka z różdżką w dłoni sekundę później. Zmarszczone brwi Malfoya miały nastraszyć gryfona, ale zdawały się jedynie rozbawić Snape'a. Syriusz z pomocą Jamesa wycofał się natychmiast i wskoczyli do pociągu.
Czarne oczy spoglądały na blondyna z reprymendą.
- Może nie spałem całą noc, ale jeszcze mam siłę się bronić przed idiotami – sarknął brunet cicho. Lucjusz uśmiechnął się łagodnie i pokręcił głową z rozbawieniem.
- Jedziemy? – spytał w końcu blondyn i objął Severusa ramieniem, kierując ich kroki do pociągu. Palce jego dłoni wędrowały leniwie po koszuli bruneta.
- Narcyza nie będzie marszczyć noska, że siedzisz ze mną w przedziale?
- Ma swoje sprawy, w które nie musi mnie wtajemniczać – odparł starszy chłopak. – Czy wiesz, że Mulciber wczoraj...
Głos zanikał i Albus nie był w stanie odtworzyć już nic więcej. Ostatnie co zobaczył, to Severus dotykający niby przypadkiem uda blondyna, gdy wsiadał do Hogwart Expressu.
Albus przejrzał wspomnienia zebrań Rady szkoły z późniejszych lat, wizytacji Malfoya, czy oficjalnych spotkań poza murami, a jednak nigdy później nie dostrzegł tego błysku w oczach obu, już teraz dorosłych mężczyzn. Czy był to jednorazowy wybryk? Romans, który skończył się wraz z zacieśnianiem się więzów z Lily i ślubem Malfoya? A może po prostu nauczyli się lepiej to ukrywać? Istnienie więzi, która łączyła Severusa i pannę Evans, zdawało się przeczyć możliwości trwania tej relacji, a jednak najwyraźniej wciąż byli blisko, skoro uznany za zmarłego czarodziej ryzykował tak wiele, by... wykraść byłego kochanka z zamku. Co właściwie zamierzał? Co może uczynić śmierciożerca, czego nie była w stanie Poppy?
Albus nie rozumiał więcej niż kilka godzin wcześniej, ale miał wściekłą nadzieję, że czegokolwiek nauczył się Malfoy do tej pory, będzie wystarczająco innowacyjne, by sprawić pieprzony cud. Potrzebował bowiem Severusa wśród żywych i to natychmiast.
Nie spadał długo, nie wiedział nawet czy w ogóle spadał. Choć jego błędnik zdecydowanie tak myślał przez chwilę. Drzwi z cienia zniknęły, gdy tylko zrobił kilka kroków przed siebie.
I nagle pojawiło się przeświadczenie, że to co widział do tej pory było tylko iluzją. Zmyśleniami, które stworzył Snape, by ukryć siebie. Wszystko tam, na górze, od mroku i wirujących ostrzy, po najgłupsze wspomnienia jakie przeskakiwały przed jego oczami, było tylko złudzeniem, które Sev stworzył na potrzeby innych legilimentów.
Teraz przed jego oczami przemykały skrawki obrazów, tak szybko, że ledwo mógł je dostrzec. Wokoło kakofonia dźwięków: krzyki, szepty, mruki, słowa, śmiech. Kręciło mu się w głowie. Musiał mieć przed sobą strumień świadomości. Wiedział, że nie będzie w stanie zostać tu długo nie popadając w szaleństwo.
Zamknął oczy. Serce podpowiadało mu, że potrzebował dotrzeć do Severusa, jego umysł w tym samym czasie krzyczał, że należy wydostać się stąd gdzie pieprz rośnie. Zaczął nucić melodię, kołysankę o testralach, którą zamęczał rodziców gdy był mały. Musiał jakoś zagłuszyć jazgot wokół.
Kiedy w końcu jego percepcja przestała reagować na natłok bodźców, ostrożnie otworzył oczy z nadzieją, że znajdzie się oko w oko z kochankiem. Gdy jednak rozejrzał się dookoła, ujrzał błonia Hogwartu pogrążone w ciemności, a w tle Bijącą Wierzbę oświetloną srebrzystą poświatą księżyca w pełni. To musiało być wspomnienie, które zawsze wracało do Lucjusza. To, które go prześladowało, mimo że nigdy nie był jego częścią. To tam Lupin prawie zabił Severusa. Lucjusz wiedział to doskonale. Pamiętał każde słowo z wyznania bruneta. Pamięta swój strach o niego i dziwne uczucie wibrujące w jego trzewiach, gdy zdał sobie sprawę, że jest jedną z dwóch osób, którym Severus o tym powiedział.
Jeśli ma rację, i było to najgorsze wspomnienie Severusa, będzie w stanie znaleźć go w tej przeklętej chacie, uwiną się szybko i wrócą na powierzchnię w ułamku sekundy.
Malfoy uśmiechnął się i ruszył w kierunku tajnego przejścia pod drzewem.
Severus był zmęczony. Kolejny raz ten sam dzień. Te same słowa, te same gesty, ta sama agresja. Cholerny dzień świstaka. Spodziewał się piekła w swoim umyśle, sam je tam ukrył. A jednak, czas nie płynął... przynajmniej do tej pory i było to wycieńczające.
Gdy jednak ocknął się kolejny raz, w swojej starej sypialni, oczekując krzyku zza drzwi i pięści ojca na swojej małoletniej twarzy, nic takiego nie zarejestrował. Była cisza, słońce za oknem świeciło jasno i nikt nie próbował wyważyć drzwi. Zamrugał, wciąż oszołomiony, że coś się zmieniło. Młodszej wersji siebie nie widział i w Severusie zakiełkowało ziarnko nadziei, że może jednak się stąd wydostanie.
Natychmiast się podniósł i ruszył biegiem do wyjścia z domu.
Wypadł na zewnątrz z impetem, by zamiast na obskurnym podwórku, znaleźć się na polanie w Hogwarcie. Zwisał głową w dół, James z Syriuszem jak zwykle śmiali się z niego, grozili, że straci bieliznę. Czemu u diabła ciężkiego wyrzuciło go tutaj? Wspomnienie nie wydawało się traumatyczne. Lily... zjawiła się na ratunek. Nadszarpnęła tym trochę jego dumę, ale byłaby bardziej uszkodzona, gdyby ci idioci spełnili swoje pogróżki. Pamiętał swoją złość z tamtego dnia, plucie jadem na wszystkich, łącznie z Lily. Musiał ją potem solidnie przeprosić.
A jednak teraz patrzył z rozbawieniem na sytuację. Obaj oprawcy nie żyli.
Uśmiechnął się i ciepło rozlało się po jego sercu. James Potter gryzł ziemię, a on praktycznie wychowywał jego syna. Czy można było dokonać lepszej zemsty na swoim szkolnym wrogu?
Pomyślał o Harrym i do głowy przyszła mu kolejna myśl: czy to byłoby wspomnienie, w którym chłopak by go szukał? Możliwe, to jedno z niewielu, które dzieciak widział z jego czasów szkolnych – uznał. Snape spojrzał w górę, jakby miał tam ujrzeć spoglądającą na niego z góry twarz młodego Pottera. Niebo było bezchmurne, szaro-srebrzyste, w kolorze oczu... Ach, no tak, Lou.
Gdy tylko pomyślał o Malfoy'u, świat zawirował, a on znalazł się w pokoju prefektów, milion lat temu...
Szczupły, bardzo wysoki brunet stał z zadziorną miną na środku pokoju wspólnego Slytherinu. Jego włosy opadały na ramiona. Przed nim stał porządnie umięśniony, starszy chłopak o włosach koloru srebrzystego blondu, rozpływających się po jego plecach aż po pośladki. Przypatrywał się brunetowi z pogardą. Na jego piersi widniała plakietka prefekta Slytherinu. Jego szare oczy wyrażały rozbawienie.
- Nie tkniesz jej nawet palcem! – warknął ze złośliwą miną czarnooki dzieciak.
- A mówisz to ty? I mam cię posłuchać? Bo? – W głosie blondyna słychać było rozbawienie.
- Bo inaczej nie możesz mieć pewności, że pewnego dnia twój pasztet z zająca na wypieczonym rogaliku nie okaże się przyprawiony cykutą. Nie będziesz miał pewności czy zapach migdałów na ciastku to faktycznie migdały czy cyjanek. Nie odważysz się wypić wina... bo nigdy nie wiesz, które z nich przemknęło przez moje ręce.
- Próbujesz mnie straszyć, gówniarzu? – Jasna brew powędrowała w górę, ujawniając zdziwienie.
- Och nie próbuję, ja to robię. – Usta skrzywiły się złośliwie.
- Czy ty w ogóle wiesz kim jestem?
- Jesteś wężem, który plunął jadem nie w tą stronę co trzeba – syknął Snape w odpowiedzi.
- Powinieneś być po naszej stronie, a nie wtykać nos w sprawy gryfonów. Nic dla nich nie znaczysz. Jesteś tylko brudnym gadem – niemal splunął Malfoy.
- Och, jakbym z moim statusem mógł wybić się wyżej wśród węży... – sarknął brunet.
- No, no, no... Severus Snape... pół krwi czarodziej ma ambicje... kto by pomyślał. – Rozbawienie zatańczyło na wąskich wargach.
- Każdy kto ma choć okruch mózgu – warknął Severus. Serdeczny śmiech rozbawienia wyrwał się z gardła prefekta.
- Z czym do ludzi? – parsknął Malfoy, po czym przyjrzał się dokładniej wściekłemu obliczu przed sobą. – Chociaż… jest pewien sposób, w jaki mógłbyś mi się przysłużyć.
- Zamieniam się w słuch – skwitował Snape i zaplótł ramiona na piersi.
- Uwarzysz mi od czasu do czasu eliksir wieloskokowy, wiem że potrafisz. W zamian za to, ja obdarzę cię atencją, która pozwoli ci się wznieść na wyżyny... – To powiedziawszy, przemknął palcami po policzku Severusa. Zatrzymał się patrząc w jego oczy i dotknął kciukiem jego ust. Severus zacisnął je nerwowo i zrobił krok w tył.
- Zabieraj łapy. Nie jestem jakimś pedałem.
- Och... takie słowa... – Uśmiechnął się blondyn – ale niech będzie. W zamian za to dorzucę jeszcze swoje słowo: ta twoja szlama będzie nietykalna.
- Idiotyzm. Ja mam sprzedawać swoją pracę, za rok czegoś co mogę sobie wywalczyć przemocą? – drwina tańczyła na jego wargach.
- Wąż nie porywa się nigdy na silniejszego przeciwnika – syknął Lucjusz i przycisnął do ściany młodego ślizgona. Jego dłoń znalazła się w jednej sekundzie na szyi Snape'a. Severus uśmiechnął się drwiąco.
- Silny wąż nie może sobie pozwolić, by lekceważyć kogoś, tylko dlatego, że wcześniej o nim nie słyszał. – Lucjusz spojrzał w dół i zobaczył różdżkę przytkniętą do swojego krocza.
- Chcesz mnie tym połaskotać? – zadrwił.
- Może cię nie zabije... ale twój ojciec byłby raczej wielce nie... hmmm… jak to wy arystokraci mówicie? „Nierad", jeśliby się okazało, że potomek wspaniałego rodu Malfoyów jest wałachem. – Severus skrzywił się, w jego oczach było wyzwanie. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. W końcu jednak Lucjusz puścił szyję chłopaka i odstąpił o krok, poprawiając swoją szatę i odznakę prefekta.
- Przemyśl moją propozycję. Moje wpływy sięgają głębiej niż prefektura. Twoja szlama będzie chroniona... kto wie... Jeśli dobrze mi się przysłużysz, być może na wieki... – Lucjusz pochylił się do ucha Severusa, jakby miał coś szepnąć.
Nigdy go jednak nie zaszantażował, jak uznał Harry, kiedy dotarł do tego wspomnienia w zeszłym roku.
Malfoy skubnął ustami ucho Severusa, wprawiając go tym w osłupienie. Snape próbował odskoczyć, a wtedy zwinne palce powędrowały do jego spodni i rozpięły je jednym wprawnym ruchem.
- Zamknij oczy – szepnął Malfoy, a jego gorący oddech połaskotał szyję Severusa.
Severus nawet teraz, patrząc na wspomnienie, czuł tamto doznanie: drżenie gdzieś w ciele, gdy przyjemne wrażenie ciepła spłynęło wprost do jego podbrzusza. Pamiętał jak zacisnął powieki, gdy smukła dłoń dostała się do jego bielizny. Czuł doskonale zapach tego chłopaka. Wiedział, że słodkawa woń go podnieca. Malfoy był starszy, silniejszy, a jednak go nie trzymał. Gorący oddech znów przy karku i uchu, i wilgotne usta lekko szczypiące jego skórę.
- Zamknij oczy – powtórzył cicho Lucjusz. Młody Severus spojrzał uważnie w szare tęczówki, które zamigotały przez chwilę i zdawało mu się, że błyszczą niczym płynne srebro. – Zamknij oczy – szepnął znów ten aksamitny głos i Snape, wciąż niepewny, wykonał w końcu polecenie.
Nagle jego spodnie znalazły się gdzieś na wysokości kolan, a coś wilgotnego i ciepłego otoczyło jego penisa. Dotyk był przyjemny. Myśli wirowały jak szalone w jego głowie. Był przekonany, że Malfoy kazał mu zamknąć oczy, żeby zrobić mu krzywdę. Żeby go ośmieszyć. Żeby go okaleczyć... prefekt ostatniego roku był znany ze swojego wrednego temperamentu. Po szkole krążyły pogłoski, że dołączył do Voldemorta... czemu ktoś taki miałby się interesować nim? Snape'em? Człowiekiem bez pieniędzy? Bez znajomości... brzydkim... wiecznie bitym przez własnego ojca... spodziewał się, że dostanie klątwą, że wokół nich stoi ukrytych kilku ślizgonów, którzy będą chcieli go zgwałcić albo nagiego wypuścić na boisko od quidditcha by ośmieszyć i upokorzyć. Nie dość, że miał na pieńku z bandą debili z Gryffindoru, teraz jeszcze…
Syknął cicho, gdy coś gorącego przemknęło po jego jądrach. Otworzył oczy i zerknął w dół. Malfoy klęczał przed nim, jego jasne włosy zafalowały niczym płynąca woda i po chwili spojrzały na niego srebrzyste ślepia.
- Zamknij oczy – powiedział kolejny raz Malfoy. Snape pokręcił tylko głową, przygryzając wargi i rozejrzał się podejrzliwie po pomieszczeniu. Pokój wciąż wydawał się pusty. – Nikt nie wejdzie. Zabezpieczyłem drzwi – szepnął Lucjusz szczerze.
Severus sam nie mógł uwierzyć w to co widzi. Czuł podniecenie, ale patrząc na całą sytuację, zapragnął schować się w ciemnym kącie. Oglądanie tego przystojnego chłopaka w tej uległej pozycji podkręciło go jeszcze bardziej. Sapnął cicho, starając się powstrzymać jęk i cofnął się o krok.
- Nie uciekaj. – Silne dłonie pochwyciły jego biodra. – Pozwól mi. – Zaczerwienione usta uśmiechnęły się i Malfoy oblizał własne wargi w bardzo niedwuznacznym geście. Severus zacisnął szczęki bojąc się stracić nad sobą kontrolę. Tak bardzo go w tym momencie pragnął, że nie był w stanie trzeźwo myśleć.
- Jesteś chory. Jesteś... zboczony... co mi robisz? – wyrzucił z siebie cicho.
- Doskonale wiesz co robię... – Malfoy uśmiechnął się i przemknął palcami po jego przyrodzeniu.
- Przestań... ja nie jestem... – wysyczał Snape wbrew własnym pragnieniom. Lucjusz natychmiast się podniósł, by spojrzeć w oczy Severusa.
- Chciałem sprawić ci przyjemność...
- Czemu? – spytał Snape, wciągając na siebie spodnie. Starał się uspokoić swój puls i odzyskać rozum.
- Bo jesteś piękny – padła odpowiedź.
- Jesteś szalony – prychnął Severus. Lucjusz przemknął palcem po linii szczęki Snape'a, a potem wzdłuż linii jego nosa. Jego kciuk znów wylądował na ustach Severusa.
- Są takie czerwone... założę się, że są słodkie.
- Nie są.
- Kto ci tak powiedział? – oburzony wzrok Malfoya świdrował go na wylot, Sev spuścił wzrok, nie chcąc żeby ten śmierciożerca zajrzał do jego głowy. – Pozwól mi tylko raz, a potem dam ci spokój... i będę chronił tą twoją... Evans. – Malfoy wypluł nazwisko, jakby było obelgą. Snape zmierzył go podejrzliwym spojrzeniem.
- Nie kupuję tego. To jakiś podstęp. Chcesz chronić szlamę, za to że pozwolę ci żebyś mi obciągnął? Założyłeś się z kimś i przegrałeś? – Lucjusz obruszył się oburzony słowami Severusa.
- Mógłbym cię wziąć tutaj na tysiąc sposobów, gdybym chciał. Jestem pół wilą i wystarczy, że mrugnę, a posikasz się z podniecenia i wypniesz dla mnie ten swój chudy tyłek. Zamiast tego wychodzę do ciebie z ofertą...
- Pokaż mi. – Severus nagle stał się uosobieniem ciekawości.
- Słucham? – Brwi Lucjusza powędrowały w górę.
- Wilę. Pokaż mi jak działa twoja krew.
- Nie – uciął ostro Malfoy.
- Czemu?
- Bo wtedy nigdy się nie dowiem czy sprawiłem ci przyjemność. Twój mózg będzie chciał mnie i tylko mnie.
- Czemu więc nie weźmiesz sobie czego chcesz? – Severus zaplótł ręce na swojej piersi. Nie bardzo rozumiał całą tę grę.
- Dlaczego. Dlaczego. Dlaczego. Musisz wszystko wiedzieć?
- Chciałbym. – Czarne oczy świdrowały blondyna jakby mógł w ten sposób zajrzeć do jego głowy. Cóż, mógł, wtedy tylko tego nie wiedział.
- A ja chciałbym zrobić ci loda. – Malfoy wzruszył od niechcenia ramionami i obszedł Severusa w koło.
- To nie takie proste. Ze mną trzeba pochodzić – burknął Snape, odsuwając się od blondyna na bezpieczną odległość. Oszałamiający zapach jego ciała sprawiał, że Severus chciał podejść i go pocałować.
- Kwiatki też sobie życzysz?
- Jeśli uda ci się zdobyć konwalie. – Snape uśmiechnął się drwiąco.
- Skąd ja ci wezmę konwalie w zimie?
- Nie wiem, twoje ciało nimi pachnie. Pomyślałem, że możesz mieć dostęp do świeżych kwiatów i liści. Potrzebuję do eliksiru.
- Kogo chcesz załatwić? – spytał natychmiast prefekt Slytherinu.
- Nie twój interes – odpyskował Snape. – Czemu miałem na ciebie nie patrzeć jak klęczałeś?
- Jak się podniecam mogę niechcący użyć mocy... jeśli sam nie jestem zaspokajany... jak już wspomniałem, nie chciałem ci tego zrobić. Ona najbardziej działa na zmysł wzroku – powiedział spokojnie Malfoy, rozsiadając się w fotelu przy kominku. Obracał w palcach jakiś pierścień, bawiąc się nim bezwiednie.
- Ja nie jestem gejem – powtórzył jak mantrę brunet.
- Nie szkodzi – odparł blondyn, Snape milczał przez chwilę obserwując starszego chłopaka. Był przystojny, dobrze zbudowany. Jego oczy były srebrzyste, na bladej zwykle twarzy gościł teraz rumieniec, a jego usta były wilgotne. Jego penis drgnął, gdy ułożyły się w przyjazny uśmiech. Severus złapał się na tym, że nie może oderwać wzroku od Lucjusza.
- Używasz teraz na mnie swojej krwi? – spytał niepewnie. Nie rozumiał dlaczego podnieca go widok tego bufona. Zwykle nikt poza Lily tak na niego nie działał.
- Nie. Już ci powiedziałem dlaczego. Przysięgam. Nie chcę w ten sposób... to upokarzające. – Malfoy wstał z fotela i z gracją podszedł bardzo powolnym krokiem do Severusa.
- A nie jest upokarzające prosić mnie o seks?
- Jesteś piękny – szepnął kolejny raz. Smukłe palce znów dotknęły twarzy bruneta.
- Jesteś pomylony. Nie wiesz o czym mówisz. Nie widziałeś mnie – zaprzeczył Snape, wycofując się pod regał z książkami.
- Patrzę na ciebie. – Blondyn był poważny. Severus, nawet teraz, nie dostrzegał cienia kłamstwa w mowie jego ciała.
- Nie widzisz – upierał się Snape, zażenowany, że ktoś mógłby go pragnąć.
- Widzę twoje czarne jak węgiel oczy. Są jak bezdenne studnie wypełnione pasją i życiem. Widzę twoje wargi skrzywione w wyrazie dezaprobaty... widzę tę zmarszczkę między brwiami... – Lucjusz przemknął palcem po czole Severusa – jest oznaką myślenia.
- Czemu ja? – Snape nadal nie kupował tych słodkich słów.
- Jesteś pierwszą osobą od kilku lat, która śmiała mi się przeciwstawić. Widzisz rzeczy takimi jakie są naprawdę. Rozpoznajesz zależności i grę, którą prowadzą wszyscy w koło.
- To nie takie rzadkie w Slytherinie.
- Taki umysł? W tym wieku… wierz mi, jesteś wyjątkowy. Obserwuję cię już jakiś czas.
- Dlaczego myślisz, że możesz mnie mieć?
- Mogę dać ci przyjemność. Mogę dać ci dostęp do władzy...
- Władza jest iluzją... – Malfoy zaśmiał się szczerze, słysząc słowa młodszego węża.
- Więc pokażę ci jak używać tej iluzji.
- Kto uczył ciebie? – spytał Snape.
- Dziadek – odparł blondyn. – Za pół roku zniknę z Hogwartu. Skończę szkołę, ale potrzebuję uszu w tych murach.
- Więc jednak czegoś chcesz...
- Chcę cię pocałować.
- To brzmi jak kontrakt z diabłem. Mam też zakopać swoje serce gdzieś na rozstaju dróg? – Na ustach Severusa drgał złośliwy uśmiech.
- Nie. Pozwól się wyszkolić. Nauczę cię wszystkiego co umiem.
- Sprecyzuj. – Czarne oczy zwęziły się. Ta rozmowa zaczynała przybierać naprawdę dziwny obrót. A pomyśleć, że został wezwany do prefekta Slytherinu po przepychance na korytarzu z Potterem. Potraktował go własną kompozycją czarów, którą opracowywał przez ostatni miesiąc, po tym jak zmienili z Blackiem kolor jego szat na czerwony.
- Czarna magia. Aportacja. Animagia. Seks.
- Czemu? Jaka jest cena?
- Nie ma ceny. – Wzruszył ramionami Malfoy. Severus wpatrywał się w niego przez moment uważnie i w końcu w pełni zrozumiał, że cena została już wymieniona wśród potencjalnych rzeczy, których miałby go nauczyć ten dziwny blondyn.
- Zwariowałeś. Kompletnie ci odbiło... seks?!
- Podaję ci na tacy dwie zakazane w Anglii dziedziny magii, a ty pytasz o seks... jakie to dziecinne. Nie chcesz, nie będzie seksu. – Kolejne irytujące wzruszenie ramion i Lucjusz zaczął się przyglądać swoim paznokciom. Czarne oczy zwęziły się...
- Voldemort cię przysłał? – Srebro natychmiast zmieniło się w szarość i oczy Malfoya straciły blask. Wyglądał jakby się nad czymś poważnie zastanawiał, zanim przemówił.
- Nie - odpowiedział po chwili.
- Dumbledore? – zadał kolejne pytanie Snape. Lucjusz zaśmiał się w odpowiedzi.
- Są na świecie potężniejsi czarodzieje niż ten stary cap i fanatyczny morderca... – odparł w końcu Malfoy.
- Kim ty jesteś? – Severus był zaintrygowany, jak jeszcze nigdy w życiu.
- Lucjusz Malfoy. – Blondyn uśmiechnął się uroczo. – Syn Abraxasa... urodzony 2 listopada 1954 roku.
- A jeśli się nie zgodzę teraz? – Snape zbył jego absurdalną odpowiedź.
- Oferta zostaje aktualna póki tu jestem. Potem będzie mi ciężko dostać się do szkoły, żeby dotrzymać ci towarzystwa – odparł już teraz rozbawiony blondyn. Snape spojrzał na niego przenikliwie.
- Nie ufam ci. – Severus nazwał w końcu tego niewidzialnego słonia, który tańczył przed nimi walca.
- Nigdy tego od ciebie nie oczekiwałem. Byłbyś idiotą, gdybyś wszedł w to bez cienia podejrzliwości.
- Mogę to przemyśleć? – spytał Severus, po czym odwrócił się i zaczął krążyć po pokoju.
- Nie masz nic do stracenia – stwierdził blondyn.
- Godność osobistą, jeśli się okaże, że kłamiesz.
- Mogę ci złożyć przysięgę – wzruszył ramionami Malfoy.
- Przysięgniesz, że nauczysz mnie wszystkiego o czym mi powiedziałeś?
- Przysięgnę.
- Że... mnie nie oszukasz? Że ta umowa będzie tylko tym co ustalimy?
- Tak.
- Że w każdej chwili będę się mógł wycofać i nikt się o tym nie dowie?
- Jeśli taka twoja wola. Chcę mieć w tych murach godnego następcę. – Lucjusz podszedł bardzo blisko do Snape'a. – To jak będzie, młody?
- No, nie wiem...
- Czego się boisz?
- Nie jestem gejem... – wypalił bezmyślnie, choć strach przed pocałowaniem tego chłopaka dawno już zniknął.
- Czyżby? – Drapieżny uśmiech pojawił się na tych zaróżowionych wargach i Snape poczuł usta na swojej szyi... poczuł dłoń na swoim udzie, która wędrowała powoli w górę. Czuł jak całe napięcie z tej sytuacji przeradza się w podniecenie. Gdy ciepła dłoń przemknęła kolejny raz tego dnia po jego bieliźnie, wzdrygnął się.
Srebrzyste oczy spojrzały na niego uważnie, wypatrując kolejnego oporu, ale ten nie nadszedł.
- Zamknij oczy – powtórzył Malfoy kolejny raz tego dnia, Severus jednak nie zamierzał tego robić. Spojrzał w jego tęczówki, poczuł jak w ustach robi mu się sucho i przełknął ślinę. – Możesz odwrócić się i odejść kiedy tylko zechcesz – szepnął blondyn gardłowym głosem i oblizał wargi. Severus czuł jak się czerwieni. Lucjusz włożył do swoich ust palec i oblizał go sugestywnie.
Snape zacisnął zęby, by powstrzymać się od westchnienia, bo ten widok sprawił, że krew znów zaczęła napływać do jego członka. Dłoń Malfoya była tuż przy jego wargach, a jednak nie dotykał ich. Krążył o milimetr od skóry. Severus czuł ciepło bijące z ciała naprzeciw. Nagle dreszcz i prąd przemknęły przez jego ciało, gdy wilgotny palec Malfoya dotknął jego dolnej wargi. Severus poczuł jak bezwiednie otwiera usta i wysuwa język. Chciał posmakować tej skóry. Tylko na chwilę. Potem przestanie.
Oczy Lucjusza były wpatrzone w jego wargi. Severus słyszał uderzenia własnego serca. Czuł pulsowanie swojego penisa w spodniach. Czuł zapach konwalii na Malfoyu. Blondyn zbliżył się do niego w ciągu mrugnięcia powiek i Snape poczuł gorące ciało opierające się o jego własne. Usta Malfoya dotknęły jego ust. Do jego uszu dobiegł jęk i wiedział, że to nie Malfoy wydał ten dźwięk. Długie, szczupłe palce zatopiły się w jego włosy. Pocałunek w jednej chwili przestał być łagodny. Był nagły, gorący, desperacki. Dłoń zsunęła się z włosów na pośladki bruneta. Dotyk palców niemal parzył, wywołując kolejną falę podniecenia.
Dłonie znalazły się na jego spodniach i tym razem Severus nie oponował. Pchnął biodrami w kierunku ciała przed sobą. Coś znów rozpięło jego spodnie i ściągnęło je razem z majtkami. Chciał się wycofać, ale Lucjusz wciąż go całował i podobało mu się to z każdą chwilą coraz bardziej. Malfoy pożądliwie, zaborczo zagarniał jego usta dla siebie. Jego dłonie zaczęły go pieścić. Usta powędrowały na szyję Sev'a. Czuł język kręcący jakieś wzory na jego skórze. Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy. Coś zaczęło ssać jego ucho i wiedział, że nie wytrzyma ani chwili dłużej. Mruknął cicho i wczepił się dłońmi w ramiona starszego chłopaka, by nie upaść, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa. W tym samym momencie poczuł gorące, wilgotne wargi na swoich i zwinny język wdarł się do jego ust. Skurcz ogarnął całe jego ciało i opisywane w książkach gwiazdy zamigotały mu przed oczami.
„Spuściłem się na rękę prefektowi Slytherinu" – Przemknęło przez jego głowę.
Jęknął i schował twarz w dłoniach, gdy starszy chłopak rzucał czar czyszczący.
- Spokojnie. Wszystko w porządku. – Ciepły szept dotarł do jego uszu. Otworzył oczy i spojrzał w roziskrzoną pożądaniem twarz Lucjusza. Blondyn był wyraźnie z siebie zadowolony.
- Nic nie jest w porządku – wycedził i spojrzał na niego z zażenowaniem.
Lucjusz zbliżył się do niego kolejny raz, zaciągnął się zapachem jego włosów, delikatnie pocałował jego skroń, po czym uśmiechnął się bez cienia złośliwości.
- Znajdę cię jutro... zaczniemy od podstawowych klątw. – Snape zamrugał, nie mógł uwierzyć w to co słyszy. Dopiero po sekundzie dotarł do niego sens słów Malfoya.
- Jeszcze nie powiedziałem, że zgadzam się na twoją propozycję.
- Ależ powiedziałeś, Snape. – Lucjusz uśmiechnął się słodko i mrugnął, po czym przemknął palcem po jego wargach. Patrząc mu głęboko w oczy oblizał swoje usta. – Miłego dnia – rzekł i odszedł w kierunku drzwi wyjściowych z własnego dormitorium, machając jedynie nieznacznie dłonią, by zdjąć nałożone wcześniej osłony. Snape spojrzał na siebie: jego strój był kompletny i ułożony. On sam był czysty i uczesany. Gdy tylko blondyn zniknął w mroku korytarza, Severus oparł się ciężko o regał stojący przy kominku. Wziął kilka głębokich wdechów i spróbował się uspokoić. Miliony myśli biegły przez jego głowę: od „O matko, jestem gejem", przez „Lily w końcu będzie bezpieczna", po „Mam prywatnego nauczyciela zaklęć".
„Jesteś kompletnie pojebany, Snape, napadłeś z różdżką na śmierciożercę, grożąc mu pozbawieniem życia i jąder."
„To on jest kompletnie pojebany, zamiast przekląć cię i zgnieść, jak robaka… obiecał ci, że się tobą zaopiekuje…"
Severus nie mógł pozbierać się jeszcze długo po tym co się wydarzyło. Wrócił do swojego dormitorium i rzucił się na łóżko, po czym nie śpiąc do rana, rozważał co się właściwie wydarzyło i jak z tego w razie czego wybrnąć w białych rękawiczkach.
Severus obserwował te wspomnienia jak oczarowany. Były zdecydowaną zmianą w stosunku do traum poprzednich reminiscencji. Nie to, że chciałby oglądać je przez wieczność, ale nawet zapętlone na jakiś czas, zrobią mu mniejszą krzywdę niż ojciec tłukący matkę.
Czyżby się budził? A może nawet w pułapce, jego umysł dbał na tyle o jego poczytalność, by dać mu chwilę wytchnienia? Kotwicę, coś pozytywnego, czego można było się chwycić, kiedy cały świat gdzieś zniknął, a on nie miał pojęcia, jak wrócić do tego świata.
