Ktoś ci to musi powiedzieć, więc niech będzie, że ja: głupio robisz. Nie możesz tak po prostu wyjechać!

— Już ci mówiłem…

— To, co mi mówiłeś, to za przeproszeniem, kupa hipogryfiego łajna! Naprawdę sądziłam, że jesteś mądrzejszy. Ta szkoła cię potrzebuje! Uczniowie cię potrzebują! Na twoje miejsce na pewno przyjdzie jakiś stary pryk, jeszcze nudniejszy od Binnsa.

Gustaw uśmiechnął się lekko, z pobłażaniem patrząc na maszerującą obok niego Hailey. W nocy ściął mróz, a rano spadł pierwszy w tym roku śnieg, pokrywając wszystko skrzącą warstwą bieli. W popołudniowym słońcu błonia wyglądały czysto i pięknie, i Zieleziński nie mógł oprzeć się pokusie krótkiego spaceru. W gabinecie co prawda czekał na niego stos papierzysk, którymi musiał się zająć, ale przecież mógł poczekać jeszcze godzinę. Hailey, którą spotkał w pokoju nauczycielskim, z równym entuzjazmem porzuciła uczniowskie wypracowania i natychmiast zaproponowała, że się przyłączy. Najwyraźniej uznała, że to doskonała okazja, żeby dobitnie wyłożyć mu, co myśli o nim i jego planach.

— O, spójrz, Gryfoni chyba mają trening — rzucił, chcąc odwrócić jej uwagę.

Podziałało nawet lepiej niż się spodziewał.

— Chodź, popatrzymy — zaproponowała Hailey i nie czekając na jego odpowiedź, ruszyła w kierunku boiska, nad którym unosiło się kilkanaście postaci w złoto-czerwonych strojach.

Kilka minut później, kiedy podeszli wystarczająco blisko, by rozpoznać poszczególne osoby, Gustaw pożałował, że wyrwał się z taką propozycją.

— Chyba powinienem już wracać… — zaczął.

— Daj spokój. Popatrz, jest z nimi Liza! Po świętach grają z Hufflepuffem, ciekawe, co kombinują…

Hailey zaczęła wdrapywać się na trybuny, a jemu nie pozostało nic innego, jak ruszyć za nią. Niewątpliwym plusem sytuacji było to, że natychmiast porzuciła temat jego wyjazdu, żeby przeanalizować taktykę Gryfonów. Minusem było to, że Gustaw i ledwie słyszał to, co mówiła, bo jego uwagę odwracało coś zupełnie innego.

Nie mógł się zmusić, by na nią nie patrzeć. Trzymała się na uboczu, nie wtrącając za bardzo do ćwiczeń, czasem tylko wymieniała jakieś uwagi z Ginny albo którymś z zawodników, ale z tej odległości nie mógł ich słyszeć. Uczniowie czuli się przy niej swobodnie, a i ona sprawiała wrażenie rozluźnionej. Gustaw wiedział, że nie po raz pierwszy brała udział w treningu, i że lubiła to bardziej niż skłonna była przyznawać.

Prawdę mówiąc, czuł się już nieco znużony jej humorami. Przez ostatnie dni starał się jej unikać i nawet całkiem nieźle mu to wychodziło, tylko że najwyraźniej ona wcale nie czuła się z tym dobrze. Kiedy przedwczoraj zaprosiła go na herbatę i rozmowę, odniósł wrażenie, że chciałaby, żeby wszystko zostało jak dawniej — a on, oczywiście, jak ostatni idiota, zgodził się na to, choć tak naprawdę nie mógł znieść tego, że będąc tak blisko, pozostawała tak nieosiągalna. Był jednak gotów przez następne tygodnie zaciskać zęby i udawać, że wszystko między nimi jest w porządku, jeśli tego właśnie pragnęła…

Tyle że teraz znów z jakichś powodów, nad którymi nie miał siły się zastanawiać, wydawała się na niego zła.

„Cóż, przynajmniej Liza powinna ucieszyć się z mojego wyjazdu" — pomyślał.

— Och, Gustaw, Gustaw — westchnęła nagle Hailey, szturchając go łokciem.

Zieleziński spojrzał na nią pytająco, z trudem odrywając wzrok od Vector.

— Ogarnij się, człowieku — powiedziała dziewczyna z rozbawieniem. — Skoro ta wiedźma tak ci się podoba, to zrób coś z tym!

— Nie, ja wcale nie...

— Daruj sobie. Wszyscy wiedzą, że energicznie na nią lecisz.

Zieleziński skrzywił się lekko. Miał idiotyczne wrażenie, że jego uczucia już od dawna były oczywiste dla większości osób w tej szkole. Oprócz Lizy, rzecz jasna.

— Od samego początku wiedziałam, że tak będzie — ciągnęła Simms. — Gapiłeś się na nią ukradkiem już podczas pierwszego zebrania kadry.

— Ach. To dlatego, że kwadrans wcześniej spotkałem ją przemoczoną do suchej nitki i wykrzykującą obelgi pod adresem Irytka. No i najwyraźniej nie miała pojęcia, kim jestem...

— A poza tym od razu ci się spodobała, bo pewnie wkurzona i w mokrej sukience wyglądała wyjątkowo interesująco — zakpiła Hailey. — Nie tłumacz się. Nie rozumiem tylko, dlaczego wzdychasz do niej, zamiast po prostu się z nią umówić. Może ona wybiłaby ci z głowy durne pomysły.

— O, spójrz, Ginny Weasley prawie oberwała tłuczkiem…

— Nie zmieniaj tematu! — prychnęła Hailey. — Zaraz, Gustaw... czy ty próbowałeś się z nią umówić?

Zieleziński z zakłopotaniem wzruszył ramionami.

— A więc to dlatego od tygodnia snujesz się po Hogwarcie smętny jak Jęcząca Marta?! — wykrzyknęła Hailey z rozbawieniem, ale widząc jego minę, opanowała się szybko. — Przepraszam — powiedziała cicho. — Przykro mi. Ostrzegałam cię, że to jędza.

Przez chwilę w milczeniu obserwowali grę, ale w końcu Simms nie wytrzymała:

— Czyli to dlatego wyjeżdżasz? — zapytała. — Serio?

Zieleziński wziął się w garść i spojrzał na nią z wyrozumiałym uśmiechem.

— Wiem, że może wam się to nie podobać, ale od początku zakładałem, że zostanę tu tylko na jeden semestr. Liza nie ma z tym nic wspólnego, bo decyzję podjąłem jeszcze zanim w ogóle ją poznałem. Taka była umowa, dyrektor McGonagall się na to zgodziła. Zapewne liczyła, że przez pół roku zdoła znaleźć bardziej kompetentnego nauczyciela.

— Nie znalazła.

— Jeszcze znajdzie. Bardzo was wszystkich polubiłem, Hailey, naprawdę, ale na mnie już czas.

x

Przez całą środę Liza miała wrażenie, że szkoła mówi tylko o jednym. W porannym wydaniu „Proroka Codziennego" ukazało się ogłoszenie o naborze na stanowisko nauczyciela mugoloznawstwa. Wymagania nie były wygórowane: wiedza na temat świata mugoli, komunikatywność i odporność na stres; doświadczenie i wykształcenie kierunkowe mile widziane, acz niekonieczne. Najwyraźniej Minerwa nie wierzyła zbyt mocno w to, że ktoś się zgłosi.

Podczas jednej z przerw do dyżurującej na dziedzińcu Lizy podeszła delegacja z Gryffindoru.

— Czy to prawda, że profesor Gustaw rezygnuje? — zapytała Cornelia Riley z piątego roku i wyraźnie się zmartwiła, kiedy Liza, tłumiąc irytację, potaknęła.

— Ale znajdzie się ktoś na jego miejsce? — wtrącił jej kolega. — Chodzi o to, że chcielibyśmy zdawać sumy z mugoloznawstwa, ale jeśli zajęcia zostaną odwołane... Już i tak mamy straszne zaległości przez zeszły rok...

— Czy to znaczy, że skończą się zajęcia dodatkowe? — dodał Gareth Hartley.

Uczniowie zaczęli mówić jeden przez drugiego.

— Nie można nic zrobić, żeby profesor został?

— Dlaczego w ogóle odchodzi?

Vector uciszyła ich i spokojnie odpowiedziała, że lekcje mugoloznawstwa będą odbywać się normalnie, kolejny nauczyciel z pewnością okaże się kompetentny i sympatyczny, zajęcia dla najmłodszych nadal będą prowadzić pozostali nauczyciele, a odejście profesora jest jego prywatną sprawą i uczniowie mogą ewentualnie wypytywać jego, jeśli mają śmiałość. Ani Lizie, ani jej podopiecznym ta rozmowa nie poprawiła humorów.

Jakby tego było mało, wieczorem, kiedy Vector uzupełniała dzienniki w pokoju nauczycielskim, mimowolnie została świadkiem rozmowy Hailey i Rolandy.

— On naprawdę chce wyjechać! Nie słucha żadnych argumentów! — żaliła się ta pierwsza. — A pani Minerwa powiedziała, że szanuje jego decyzję i nie będzie nalegać.

— Przecież go nie zmusi. Imperius jest zakazany przez prawo — rzuciła lekko Hooch, ale i ona wyraźnie była zmartwiona.

— Gdzie my teraz znajdziemy kogoś choć w połowie tak dobrego, jak on?

— Eskarne wspominała, że jej bratanica szuka pracy.

— No co ty! — wykrzyknęła Hailey. — Krewna panny Powell zna się na mugolach?

— A tam zaraz się zna — prychnęła Rolanda. — Są podręczniki, no nie? Teorię można wykuć, a po co szanujący się czarodziej miałby naprawdę interesować się światem mugolskim? Czarodziejski już nie wystarcza? — zakpiła.

— Mam nadzieję, że nie mówisz poważnie — wtrąciła zaniepokojona Liza odrywając się na chwilę od pracy. — Minerwa coś jej obiecała?

— Nie, skąd. Na razie ją zbywa oficjalnym naborem, dzięki Merlinowi. Jedna panna Powell w zupełności nam tu wystarczy.

Vector odetchnęła z ulgą, bo w tej akurat kwestii zgadzała się z Rolandą w całej rozciągłości. Korzystając z tego, że i tak już zrobiła sobie przerwę, wstała i dolała sobie herbaty.

— Ale jeśli nikt inny się nie zgłosi, to chyba nie będzie miała wyjścia — westchnęła Hooch. — Tak swoją drogą, Lizzie, to mogłabyś się trochę postarać, jeśli nie chcesz, żeby nam się tu rozpanoszyli protegowani Eskarne.

— A co niby ja mam z tym wspólnego? — zdziwiła się Liza, podnosząc do ust filiżankę.

Hooch spojrzała na nią ironicznie.

— Daj spokój — rzuciła beztrosko. — Mogłabyś sprawić, że Gustaw zrobiłby wszystko, co zechcesz.

Vector o mało nie zakrztusiła się herbatą.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — odparła, siląc się na opanowany i wyniosły ton.

Rolanda i Hailey wymieniły między sobą znaczące uśmieszki. Liza zignorowała je i z godnością wróciła do wypełniania dzienników.

xxx

Skrzydło szpitalne pachniało środkiem dezynfekującym i opatrunkami. Było sobotnie popołudnie, ale Poppy jak zawsze siedziała w gabinecie, przeglądając jakieś dokumenty. Auriga zapukała cicho we framugę, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Cześć, Poppy. Mogę ci zająć chwilę?

Pomfrey spojrzała na nią znad okularów.

Coś się stało, Aur? Źle się czujesz?

To nic takiego, zwykła migrena, a mi skończył się eliksir przeciwbólowy.

Sądziłam, że zwykle prosisz o niego Severusa. Pokłóciliście się?

Auriga zmarszczyła brwi, nieco zaskoczona tym pytaniem.

Nie — powiedziała. — Po prostu ostatnio jest strasznie zajęty i nie chcę zawracać mu głowy.

Prawdę mówiąc była nieco zła na Severusa. Wczoraj w końcu udało jej się odciągnąć go od kociołków i nakłonić, żeby zjadł z nią kolację w jej komnatach. Poprosiła skrzaty, by przygotowały jego ulubione danie, zapaliła świece, włożyła sukienkę, którą lubił, i rozpuściła włosy. Sev wydawał się jakiś nieswój, bardziej zdystansowany, spięty i burkliwy niż zwykle, jakby myślami błądził gdzieś daleko. W okolicach głównego dania, kiedy już prawie udało jej się poprawić mu humor i wieczór zaczynał być naprawdę miły, zjawił się Ogryzek z informacją, że jakichś dwóch Ślizgonów wdało się w bójkę z Gryfonami i nieodzowna jest interwencja opiekuna domu. Snape obiecał, że wróci, jak tylko się z tym upora, ale oczywiście już się nie zjawił. Rano wysłał jej lakoniczny liścik, że zajęło mu to dłużej, niż przypuszczał, i że dziś także nie zdoła się z nią spotkać, bo będzie zajęty warzeniem eliksirów. Auriga wiedziała, że to głupie, ale poczuła się odrzucona.

Zamiast tego wybrała się z Lizą i Charity do Hogsmeade, pochodziły po sklepach, a potem udały się do Rosmerty na miód pitny i plotki. Zgiełk panujący w Trzech Miotłach przyprawił ją jednak o ból głowy, więc wróciła do zamku wcześniej.

Poppy wstała, wyciągnęła z kieszeni fartucha klucz i otworzyła szafkę z eliksirami. Auriga z niejakim zaskoczeniem zauważyła, że wnętrze wypełnione było po brzegi.

Szykujesz się na jakąś epidemię? — zażartowała.

Pomfrey westchnęła ciężko.

To Severus. Ostatnio nawarzył tego tyle, że skrzydło szpitalne jest zaopatrzone lepiej niż Szpital Świętego Munga.

Myślałam, że teraz, kiedy nie uczy już eliksirów, przestanie się tym zajmować — zauważyła Auriga, niby to od niechcenia. — Rozumiem jakieś specjalne eliksiry, obie wiemy, że świetnie się przy tym bawi… Ale o Eliksir Pieprzowy możesz chyba poprosić Horacego?

Poppy spojrzała na nią dziwnie.

Nie zrozumiałaś mnie. Nie prosiłam Severusa o żadne eliksiry. To jego prywatna inicjatywa. Wręcz mówiłam mu, żeby sobie odpuścił, ale przecież on nikogo nie słucha.

Och. — Sinistrze nie przychodziła do głowy żadna mądra odpowiedź. Po co Severus warzył eliksiry, których nikt nie potrzebował?

Wszystko w porządku, Aur?

Poppy przyglądała jej się ze zmartwieniem.

Migrena — przypomniała, zmuszając się do uśmiechu.

Pomfrey podała jej eliksir. Wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w końcu stwierdziła tylko:

Wróć do siebie i połóż się, to szybciej zadziała.

Tak zrobię. Dziękuję. — Auriga pożegnała się i wyszła ze skrzydła szpitalnego.

Na korytarzu zatrzymała się i odetchnęła głęboko.

Do cholery, Severusie, co to ma znaczyć?" — pomyślała. Po chwili wahania zamiast do własnych komnat, ruszyła w stronę lochów.

Wcale nie miała zamiaru go sprawdzać. Przecież mogła tak po prostu odwiedzić swojego chłopaka. Cokolwiek nie robił, chyba znajdzie piętnaście minut, żeby z nią porozmawiać, prawda? Była zresztą pewna, że to zwykłe nieporozumienie, że źle go zrozumiała, w końcu nawet bez zleceń od Poppy miał mnóstwo obowiązków jako nauczyciel, opiekun domu i szpieg. Co prawda Czarny Pan wydawał się ostatnio bardzo wyrozumiały i nie wzywał go do siebie zbyt często… Ale na pewno rodzice Ślizgonów nie dawali mu spokoju, musiał wystawiać oceny i uzupełniać dzienniki, i po prostu tak samo jak ona chciał przed przerwą świąteczną uporać się ze wszystkimi obowiązkami, żeby potem zrobić sobie wolne...

Bo przecież chyba specjalnie jej nie unikał?

Nonsens" — pomyślała natychmiast, wyobrażając sobie jego minę, gdyby go o to zapytała: uniesione brwi i kpiący uśmiech, mówiący „nie bądź niemądra, Aurigo".

Pomyślała, że mimo wszystko chciałaby to od niego usłyszeć.

W pracowni panowała ciemność, wygaszony kominek dawno już wystygł, a na stole nie stał ani jeden kociołek czy fiolka. Również gabinet i prywatne komnaty Severusa były puste. Auriga z konsternacją potarła skronie, starając się ignorować uporczywy ból.

Może poszedł na Wieżę" — pomyślała. To by było, gdyby po prostu się minęli.

Niewiele myśląc, przywołała do siebie Ogryzka.

Nie wiesz, gdzie znajdę Severusa?

Profesor Snape jest teraz bardzo zajęty — odparł skrzat, wbijając wzrok w podłogę.

Auriga zmarszczyła lekko brwi.

Spójrz na mnie, Ogryzku — poprosiła. — Czy Severus jest w zamku?

Na twarzy skrzata odmalowało się zakłopotanie.

Został wezwany — stwierdziła Auriga.

Ogryzek spuścił wzrok. Czarownica prychnęła ze złością, minęła go i weszła do sypialni. Z irytacją otworzyła szafę i stuknęła różdżką w jej bok, żeby ujawnić sekretny schowek, w którym Snape trzymał pelerynę i maskę. Schowek oczywiście był pusty.

Czarownica spojrzała oskarżycielsko na Ogryzka, który ze smętną miną podążał za nią.

Jak długo?

Wezwanie przyszło o piątej.

Auriga z niedowierzaniem pokręciła głową.

Kiedy jeszcze?

Przedwczoraj. We zeszły wtorek i w piątek.

Na Merlina...

Profesor Snape zabronił mówić pani Auridze — powiedział zrozpaczony Ogryzek. — Powiedział, że pani Auriga jest zajęta i nie trzeba zawracać jej głowy.

Auriga westchnęła ciężko. Wiedziała, że ostatnio nie poświęcała Severusowi wiele uwagi, ale czy naprawdę sądził, że przestało ją obchodzić, co się z nim dzieje?

Pani jest zła na Ogryzka — zmartwił się skrzat. — Profesor będzie zły. Ogryzek będzie musiał ponieść karę.

Nie. Ani mi się waż się karać! Jak on się czuł? Wracał o własnych siłach?

Tak. Profesor był tylko zmęczony.

Auriga skinęła głową.

W porządku — westchnęła. — Muszę iść się położyć. Poproś Severusa, żeby do mnie przyszedł, kiedy tylko wróci. Nie przejmuj się, jeśli będzie marudził, dobrze, że mi o tym powiedziałeś.

xxx

Gustaw zaszył się w kącie pokoju nauczycielskiego i obwarował murami z wypracowań uczniów i dzienników lekcyjnych, które musiał odpowiednio ocenić i uzupełnić. Może rozsądniej byłoby zabrać się za to w gabinecie, ale jakoś raźniej mu się pracowało, kiedy wokoło kręcili się ludzie, przy wtórze rozmów i syku czajnika. Poza tym istniało pewne prawdopodobieństwo, że przy świadkach i bez rozpraszaczy w postaci książek i szkicownika, w końcu naprawdę się za to zabierze.

Batsheba drzemała w fotelu, pochrapując cicho, Auriga czytała jakąś książkę, Minerwa porządkowała jakieś dokumenty przed spotkaniem z Radą Nadzorczą, a zaaferowana Sybilla opowiadała nieco zakłopotanemu Filiusowi o czymś, co zobaczyło jej wewnętrzne oko. Dzień jak co dzień w pokoju nauczycielskim.

— ...Coś jest nie tak. — Słowa Sybilli były szybkie i nerwowe. — Widziałam zagrożenie, którego Hogwart nie będzie w stanie powstrzymać. Widziałam też mężczyznę. Wydaje się znajomy, ale nie potrafię powiedzieć, kim jest… Nie patrz tak na mnie, Minerwo — fuknęła obronnym tonem w stronę dyrektorki, która nawet nie starała się ukrywać dezaprobaty. — Wiem, że w to nie wierzysz, ale wszystkie znaki mówią to samo. Postawiłam tarota. Spojrzałam w szklaną kulę. Zajrzałam nawet do twojej filiżanki…

McGonagall prychnęła cicho.

— Nie wierzysz mi. Oczywiście, że mi nie wierzy — poinformowała Filiusa — w tej szkole nigdy nikt mi nie wierzy. Ale tym razem mam rację. Nie zawracałabym nikomu głowy, gdyby to nie było nic poważnego… Poza tym to dotyczy całej szkoły…

W tym momencie Minerwa straciła do niej cierpliwość, której chyba nigdy nie miała zbyt wiele.

— Na Merlina, Sybillo, uspokój się. Takimi bzdurami możesz straszyć trzeciorocznych, my nie mamy na to czasu. Chodź, Filiusie, zaraz powinni tu być.

Czarownica zgarnęła dokumenty i opuściła pokój. Flitwick pożegnał ich nieco przepraszającym uśmiechem i podążył za nią. Gustaw odprowadził ich wzrokiem, a potem zwrócił się do obrażonej Trelawney pocieszającym tonem:

— Proszę się nią nie przejmować. Wścieka się, bo pewnie ma pani rację.

— Mam rację? — zdziwiła się wieszczka. — To znaczy, oczywiście, że mam rację, kryształowe kule nie kłamią. ...Ale dlaczego pan tak uważa? — Spojrzała na niego nieco podejrzliwie.

— Cóż, to co pani przepowiedziała mnie, spełniło się. Ostrzegała mnie pani, a ja to zignorowałem — powiedział Gustaw ponuro. — Powinienem pani wtedy wysłuchać, może to oszczędziłoby mi problemów. Przepraszam, że nie uwierzyłem w pani słowa.

Wieszczka zakłopotała się lekko.

— Och... ja, ehm... być może się myliłam... Taak, czasem moje wewnętrzne oko podsuwa mi mylne wizje...

— Ależ nie! — zaprzeczył żywo Zieleziński. — Przyjazd tutaj był błędem i nie przyniósł nic dobrego ani mnie, ani wam. Rozczarowania i nieszczęścia, czy nie tak pani powiedziała? No i mam.

— Bardzo dziwnie pan do tego podchodzi — zauważyła kobieta niezręcznie.

— Dlaczego? — Gustaw spojrzał na nią zdziwiony.

Wieszczka przez chwilę myślała intensywnie, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

— Naprawdę nie powinien się pan tym tak przejmować — oznajmiła w końcu zbolałym tonem. — Proszę wybaczyć, muszę iść — bąknęła i oddaliła się prędko, podzwaniając doszytymi do skraju chusty dzwoneczkami.

— Na Merlina, Gustawie, powiedz, proszę, że tylko starałeś się być miły dla Sybilli i wcale tak nie myślisz!

Zieleziński odwrócił się i z zaskoczeniem spojrzał na Aurigę, która wstała z fotela, odkładając na oparcie książkę.

— Przepraszam, nie chciałam podsłuchiwać... Więc?

Gustaw wzruszył ramionami.

— Nie wierzę, że to powiem, ale Sybilla ma rację. To znaczy co do tego, że nie powinieneś brać sobie do serca jej przepowiedni. Sam widzisz, że nawet ona za bardzo w nie nie wierzy.

Uśmiechnął się.

— To było trochę dziwne — przyznał.

— Naprawdę żałujesz, że tu przyjechałeś?

Pokręcił głową.

— Nieee... Po prostu chciałbym, żeby wszystko ułożyło się nieco inaczej.

— Rozumiem.

Spojrzał na nią z zainteresowaniem.

— Nie będziesz próbować mnie przekonać, że źle robię wyjeżdżając?

— A powinnam?

Ponownie wzruszył ramionami.

— Sam już nie wiem. To miał być tylko jeden semestr i nie sądziłem, że w ciągu czterech miesięcy wszystko może się tak skomplikować. Najgorsze jest to, że naprawdę czuję się tu jak w domu... To głupie, prawda? Pewnie ta cała magia jakoś miesza mi w głowie czy coś.

Sinistra pokręciła głową uśmiechając się łagodnie.

— Sądzę, że po prostu zachorowałeś na to samo, co my wszyscy. Wiesz, ja też nie zamierzałam tutaj zostawać na dłużej. Dawałam sobie rok, ale potem chciałam znaleźć coś bliżej związanego z moim zawodem. Możesz pomyśleć, że po prostu łatwiej było zostać, niż gonić nie wiadomo za czym. Ale po drodze naprawdę to polubiłam. To nie jest może najlepsza i najwdzięczniejsza praca na świecie, szczególnie ostatnio, kiedy zamek się sypie i na każdym kroku wszystko przypomina ci o rzeczach, które cię bolą i które najchętniej wyrzuciłbyś z głowy... Ale jak widzisz nikt z nas nie odpuszcza. Może to rzeczywiście jakiś rodzaj magii...

Gustaw westchnął ciężko.

— Więc dlaczego nie zostaniesz? — zapytała Auriga. — Jeśli chodzi o Lizę...

Ze zniecierpliwieniem pokręcił głową.

— Nie chodzi o Lizę. Nie mogę mieć do niej pretensji. Chodzi o to, że po prostu jestem do niczego.

— Nie mów tak.

— Daj spokój, jestem beznadziejnym nauczycielem — westchnął gorzko.

Auriga z zaskoczeniem zmarszczyła brwi, nie wiedząc, czy naprawdę tak myśli, czy tylko się kryguje. To drugie raczej nie bardzo do niego pasowało, poza tym wydawał się naprawdę przygnębiony.

— Spójrz na to. — Z rezygnacją podsunął jej leżące przed nim wypracowanie. — Wałkujemy ten temat od miesiąca, a czwartoroczni wciąż piszą mi takie bzdury...

Auriga roześmiała się.

— Daj spokój, to wcale nie znaczy, że jesteś beznadziejny. Uczniowie dużo wynoszą z twoich zajęć. Może trudno ci w to uwierzyć, kiedy poprawiasz ich sprawdziany, ale zobaczysz, że świetnie wypadną na egzaminach. Poza tym robisz dla nich o wiele więcej...

Gustaw przerwał jej, kręcąc głową.

— Na litość, Aurigo — westchnął. — Chcesz wiedzieć, dlaczego tu przyjechałem? Tak naprawdę? Bo zupełnie nie zależało mi na tym, żeby kogokolwiek czegokolwiek nauczyć albo komukolwiek pomóc. To miała być zabawa; kolejna przygoda... Kiedy usłyszałem, że macie wakat, podjąłem decyzję w ciągu pięciu minut. Bo co to za problem uczyć dzieci czarodziejów o czymś, z czym się ma do czynienia przez całe życie? Tłumaczyć im, co to jest prąd albo jak kupuje się bilet na metro... to przecież zakrawa na żart! A ja... ja potraktowałem to jak szansę na zrekompensowanie sobie tego, że sam nigdy nie mogłem uczyć się w magicznej szkole. To wszystko.

Sinistra patrzyła na niego zdumiona i lekko skonsternowana tym gwałtownym wyznaniem.

— Gustaw... Nawet nie wiem od czego zacząć! — stwierdziła po chwili. — Naprawdę uważasz, że obchodzą nas powody, dla których tu przyjechałeś? Tym bardziej, że przecież nie ma w nich nic złego! Przecież nikogo nie oszukałeś, rzetelnie wywiązywałeś się ze swoich obowiązków. I naprawdę bardzo nam wszystkim pomogłeś. Nawet nie wiesz, ile to znaczy. I jeżeli jednocześnie dobrze się przy tym bawiłeś, to tym bardziej mogę ci tylko pogratulować pomysłowości i wyczucia.

Zieleziński nie wyglądał na przekonanego.

— A po drodze naprawdę zaczęło ci zależeć — dodała Auriga.

— To prawda — westchnął. — Może właśnie dlatego czuję, że powinienem jak najszybciej wyjechać? — zauważył z przekąsem.

Czarownica uśmiechnęła się krzepiąco.

— Może jeszcze to przemyśl, co?

Gustaw odetchnął głęboko, zbierając się w sobie.

— Dość tego marudzenia, powinienem wracać do pracy. Sam sobie jestem winien, że zostawiłem to na ostatnią chwilę, ale muszę to skończyć. I... przepraszam, że usłyszałaś ode mnie to wszystko. Masz pecha, zawsze trafiasz na moment, kiedy muszę się wygadać.

Auriga roześmiała się.

— Daj, pomogę ci z tymi dziennikami.

— Nie musisz, z pewnością masz własne zajęcia...

— Lekcje zaczynam dopiero za dwie godziny. A ty w takim tempie nie skończysz tego do końca roku. Szkolnego. Od czego zaczynamy?

x

Auriga siedziała zwinięta w fotelu, usiłując skupić się na esejach piątorocznych. Było to trudne, bo choć eliksir od Poppy trochę pomógł na migrenę, to nie zdołał stłumić obaw. W zasadzie już dawno przyzwyczaiła się do tego, by uznawać za stracone te godziny, które Severus spędzał poza zamkiem. Starała się zachowywać spokój i czymś zająć, ale dopóki nie wrócił, cały czas towarzyszyło jej uczucie mdlącego niepokoju. Tym razem niepokój mieszał się w niej ze złością. Sev obiecał, że będzie informował ją, kiedy tam idzie i gdy wraca. Dlaczego nagle postanowił tego nie robić? Na Merlina, jak kiedykolwiek mogła sądzić, że wie, co dzieje się w głowie tego nieznośnego, upartego mężczyzny?

Na dźwięk otwieranych drzwi natychmiast zerwała się z miejsca.

Severusie…

Był cały i zdrowy, na tyle, na ile mogła to ocenić na pierwszy rzut oka, i na jego widok jak zwykle zalała ją fala ulgi. Miała ochotę rzucić mu się na szyję, ale w porę przypomniała sobie, że jest na niego zła, więc zatrzymała się, zaplatając ręce na piersiach.

A więc rozmawiałaś z Ogryzkiem — odezwał się Snape z niezadowoleniem.

Tak. I nie waż się mieć do niego pretensji!

Nawet przez myśl mi to nie przeszło. Jestem pewien, że nie miał z tobą żadnych szans.

Dlaczego mi nie powiedziałeś?

Wzruszył ramionami.

Za bardzo się tym przejmujesz, Aurigo.

Więc mam przejmować się jeszcze bardziej, bo nigdy nie wiem, czy akurat tam nie poszedłeś? — zapytała ironicznie. — Jak się czujesz? — dodała jednak łagodniej. Za bardzo cieszyła się, że nic mu nie jest, żeby się z nim kłócić, poza tym przecież mogli porozmawiać o tym na spokojnie. — Usiądź, Sev, zaparzę herbatę.

Snape jednak nie przyjął pokojowej propozycji.

Nie, wracam do siebie — odparł natychmiast.

Auriga spojrzała na niego ze zdziwieniem.

Jestem zmęczony — wyjaśnił.

Możesz spać tutaj.

Westchnął ze zniecierpliwieniem.

Po drodze muszę wstąpić do Albusa. Nie mam siły, Aurigo, porozmawiamy o tym później.

Kiedy? — zapytała spokojnie.

Na Merlina, nie wiem...

Jutro, pojutrze?

Nie wiem... Nie. Muszę dokończyć eliksiry dla skrzydła szpitalnego…

Poppy nie chce od ciebie żadnych eliksirów. Rozmawiałam z nią dzisiaj.

Snape zmarszczył lekko brwi.

Od kiedy to rozmawiasz o mnie z Pomfrey? — prychnął.

Od kiedy mnie okłamujesz" — cisnęło jej się na usta, ale zdołała się opanować, wiedząc, że podobnymi pretensjami absolutnie niczego nie osiągnie.

W porządku, uzupełniam zapasy dla Zakonu — powiedział Severus. — Nie chciałem ci mówić.

Dobrze — stwierdziła Auriga, wciąż starając zachować spokój, chociaż coraz bardziej drażniły ją jego wymówki, a nawracający ból głowy nie pomagał jej nad sobą panować. — W czwartek mamy zebranie. Zatem w piątek?

Zawahał się i już wiedziała, co odpowie.

Będę zajęty.

Czarny Pan urządza mikołajki? — zakpiła, nim zdążyła ugryźć się w język.

Severus spojrzał na nią ze złością.

Przyjęcie u Slughorna — wycedził.

Sinistra zamrugała ze zdumieniem, a potem roześmiała się, bo to zabrzmiało zbyt absurdalnie, żeby mogło być prawdą.

Poważnie? Zamierzasz pójść na przyjęcie do profesora Slughorna?

Tak. Żeby pilnować uczniów, podobnie jak cała reszta kadry — odparł ze zniecierpliwieniem.

Auriga pokręciła głową.

Ja nie idę. Nie dostałam zaproszenia. Najwyraźniej nie jestem w gronie osób godnych dostąpienia tego zaszczytu. Profesor Slughorn chyba myśli, że obliczenia astronomiczne przygotowują dla niego skrzaty domowe. — Przewróciła oczami. — Chyba że mogę pójść z tobą…?

Na litość Merlina, przecież doskonale wiesz, że…

Wiem, wiem — przerwała mu. Zaczynała ją nużyć ta dyskusja. — Po prostu tęsknię za tobą, Severusie.

Jej bezpośredniość go zaskoczyła, przez moment wyglądał na zmieszanego.

Daj spokój, przecież cały czas się widujemy... — zaprotestował bez przekonania.

W Wielkiej Sali i pokoju nauczycielskim. Kiedy ostatnio byliśmy sami? Dłużej niż przez te parę minut potrzebnych, żebyś mógł mi powiedzieć, że znowu nie będziesz miał dla mnie czasu?

Na jego twarzy znów odmalowało się rozdrażnienie. Najpewniej oznaczało to, że wiedział, że miała rację, ale nie zamierzał jej tego przyznawać.

Jakoś ci to nie przeszkadzało, kiedy sama miałaś nad czym pracować — zauważył.

Teraz jesteś niesprawiedliwy...

Czego ty właściwie chcesz? Mam rzucić wszystko, bo nagle czujesz się samotna? Wiedziałaś, jak to będzie wyglądało. Ostrzegałem cię. Już i tak zachowujemy się zbyt ostentacyjnie.

Ostentacyjnie?! — zdziwiła się. — Chodzi ci o to, że ostentacyjnie mówimy sobie dzień dobry? — zapytała sucho.

Dobrze wiesz, o co mi chodzi! Zbyt często ze sobą rozmawiamy. W Wielkiej Sali, na korytarzach, w pokoju nauczycielskim... Ciągle się do mnie uśmiechasz!

Sev, najdroższy, uśmiecham się do wszystkich! Wzbudziłabym większe podejrzenia, gdybym nagle zaczęła cię ignorować — zapewniła go cierpliwie, choć miała raczej ochotę nim potrząsnąć. — Jestem pewna, że teraz nikt niczego się nie domyśla.

Tak czy inaczej powinniśmy rzadziej się widywać — oznajmił Severus.

Auriga spojrzała na niego z niedowierzaniem.

Masz na myśli... jeszcze rzadziej niż dotąd?!

Skinął głową. Auriga poczuła, że traci resztki cierpliwości.

Przestań! — poprosiła ze złością. — Nie wiem, co znowu wbiłeś sobie do głowy i dlaczego przez ostatnie tygodnie zachowujesz się tak dziwacznie, ale po prostu przestań! Rozumiem, jak wiele na tobie ciąży, ale to nie musi odbijać się na nas. Jestem po twojej stronie. Cokolwiek się stanie, zawsze będę. Doskonale o tym wiesz! Skończ więc z tymi idiotycznymi unikami i wyjaśnij mi, o co naprawdę ci chodzi!

Severus przewrócił oczami.

Na litość, Aurigo, daruj sobie tę psychoanalizę. O nic mi nie chodzi. To ty urządzasz tu sceny — odparł lekceważąco.

Sceny?! — powtórzyła, zupełnie wyprowadzona z równowagi. Severus ewidentnie był w nastroju, żeby się z nią pokłócić. Najgorsze, co mogła zrobić, to wdawać się z nim w dyskusje. Powinna pozwolić mu iść i wrócić do tematu jutro, kiedy nieco ochłonie. Ale, na Merlina, była zmęczona, bolała ją głowa, a on zachowywał się jak skończony dupek i w tym momencie miała ochotę rozerwać go na strzępy…

Jestem po prostu tym wszystkim zmęczony — powiedział.

Auriga uniosła lekko brwi. Wiedziała, że to dziecinne, ale zapytała szybciej, niż pomyślała:

Mną także?

Severus skrzywił się z irytacją.

Tobą czasem najbardziej — odpowiedział z jakąś bezmyślną złośliwością.

Tego się nie spodziewała. Na jej twarzy musiało odbić się zdziwienie i ból. Severus również natychmiast zorientował się, że przesadził, bo zakłopotaniem odwrócił wzrok.

Jestem zmęczony nieustannymi pytaniami, pretensjami i tłumaczeniem ci najzupełniej oczywistych rzeczy — dodał szybko, jakby chciał złagodzić wydźwięk swoich wcześniejszych słów.

Auriga obserwowała go w milczeniu, wściekła i urażona. Jakaś część niej wiedziała, że nie powinna brać sobie do serca jego słów, a jego paskudny humor zapewne jest wypadkową stresu, zmęczenia, poczucia bezsilności i niepokoju... Ale to w gruncie rzeczy nie sprawiało, że czuła się lepiej i nie miała ochoty go przekląć.

W ciszy jaka między nimi zapadła rozległo się pukanie do drzwi. Odruchowo wymienili zaskoczone spojrzenia. Auriga zmarszczyła brwi i podeszła do drzwi, by otworzyć.

W progu stała Poppy Pomfrey.

Przyszłam sprawdzić, jak się czujesz, Aur… O, Severusie, tu jesteś, zdaje się, że Albus cię szukał, spotkałam go po drodze... Co tutaj robisz?

Przyszedłem po notatki — odparł Snape automatycznie.

Auriga spojrzała na niego z wściekłością.

Oczywiście — fuknęła. — Po nic innego przecież tu nie przychodzi. — Zgarnęła ze stołu pierwszy lepszy arkusz pergaminu z jakimiś obliczeniami i wcisnęła mu w ręce. — Idź już. Albus cię szuka — powiedziała chłodno.

Severus posłał jej pełne irytacji spojrzenie, ale nic nie powiedział, tylko wyszedł, łopocząc peleryną.

Sinistra zdusiła w sobie chęć rzucenia czymś w zamykające się za nim drzwi. Zamiast tego przywołując na twarz słaby uśmiech odwróciła się, żeby porozmawiać z Poppy.

xxx

W drodze na śniadanie Liza zagadnęła jednego z robotników o postęp prac w lochach, a on potwierdził to, o czym parę dni temu opowiadał jej Gustaw. Nie mogła się jednak powstrzymać, by nie sprawdzić tego na własne oczy, dlatego po posiłku zamiast od razu wrócić do swoich komnat, skierowała się do podziemi.

Korytarz faktycznie wyglądał lepiej. Kiedy ostatnio tu była, nie dało się nawet przejść, a teraz cały gruz zniknął, strop podparto drewnianymi stemplami, a wzdłuż ścian rozciągnięto rusztowania. Liza aż uśmiechnęła się na ten widok. Zdawała sobie sprawę, że pozostało jeszcze wiele do zrobienia, ale sama świadomość, że po paru miesiącach stagnacji remont znów ruszył pełną parą, dziwnie podnosiła ją na duchu.

Nie tylko w lochach widać było postępy. Także prace przy Pokoju Życzeń trwały w najlepsze i nauczyciele codziennie musieli przeganiać ciekawskich uczniów z okolic siódmego piętra. Na początku tygodnia położono nowy dach nad szklarnią numer pięć; z okien swojego gabinetu Liza widziała robotników uwijających się, by zdążyć przed załamaniem pogody. Pomona, która już od miesiąca zamartwiała się o to, jak jej rośliny przetrwają zimę, teraz nie posiadała się ze szczęścia.

Nagle Vector usłyszała dobiegające zza zakrętu głosy. Zatrzymała się, żeby zawrócić — widziała wystarczająco, a nie chciała przeszkadzać — ale wtedy głosy przybrały na sile i zorientowała się, że wcale nie należą do robotników.

Kiedy podeszła bliżej, zobaczyła Deana Thomasa i Seamusa Finnigana, którzy wybierali gruz z jednej z sal. Na jej widok przerwali pracę, żeby się przywitać.

— Dzień dobry, pani profesor.

— Dzień dobry — odparła Liza, marszcząc brwi. Seamus pewnie wciąż odrabiał szlaban u Gustawa, ale nie słyszała, żeby Dean coś przeskrobał. Czyżby także wdał się w jakąś bójkę ze Ślizgonami? Na litość, jako opiekunka Gryffindoru chyba powinna wiedzieć o takich rzeczach.

— Za co dostał pan szlaban, panie Thomas? — zapytała sucho.

Dean uśmiechnął się zawadiacko.

— Nie dostałem szlabanu. Pomagam. W ramach czynu społecznego — oznajmił.

— Nie rozumiem. Jak długo trwa pana szlaban, panie Finnigan? Czy profesor Gustaw wie, że ktoś panu pomaga?

Seamus roześmiał się.

— Już odrobiłem szlaban u profesora Gustawa. To były tylko dwa wieczory, ale nie skończyliśmy z robotą, więc stwierdziliśmy, że możemy przyjść jeszcze raz… No dobra, to w zasadzie wyszło od Zabiniego… — Wzruszył ramionami. — W każdym razie wczoraj napisaliśmy do dyrektor McGonagall, a ona się zgodziła.

Liza poczuła się jakby traciła grunt pod nogami. Pracowała w szkole od lat i uczniowie zaskakiwali ją wiele razy, ale czegoś takiego się nie spodziewała.

— I chce mi pan powiedzieć, że zarówno panowie, jak i pan Zabini, przyszli tutaj dobrowolnie, żeby pomóc odgruzowywać lochy?

— Nie tylko my. Ernie Macmillan i Justyn Finch-Fletchley pracują w sąsiednim korytarzu. Zabini z Goylem mają nas zmienić za godzinę.

Nie miała pojęcia, co na to odpowiedzieć.

— Czy Gustaw o tym wie? — Tylko to przychodziło jej do głowy.

Seamus wzruszył ramionami.

— Po co zawracać mu głowę — mruknął. — To nic wielkiego, nie robimy przecież nic specjalnego. Nie chcemy punktów ani nic...

— Rozumiem — przerwała mu Liza łagodnie. — Mimo to jestem pewna, że profesor chciałby o tym usłyszeć. — Z jakiegoś powodu to wydawało się ważne.

Zza zakrętu wyszedł pan Filch z łopatą w ręce.

— Co to za pogaduszki… O, dzień dobry, pani profesor. Co pani tutaj robi? Jeśli szuka pani...

— Tylko przechodziłam — powiedziała Liza szybko. — Mogą panowie wracać do pracy — odprawiła uczniów. — Panie Filch, proszę upewnić się, żeby skrzaty podały im jakiś posiłek, kiedy skończą albo zrobią sobie przerwę — zwróciła się do woźnego, który wciąż patrzył na nią nieco podejrzliwie. — Do widzenia.

Opuściła lochy, starając się zapanować nad przedziwnym kłębowiskiem myśli i emocji. Była zaskoczona i cóż, nieco skonsternowana, ale nie mogła udawać, że ta sytuacja jej nie poruszyła. Coś w niej rozpływało się z dumy, podczas gdy coś innego skręcało się z zazdrości. Uważała się za dobrą nauczycielkę, ale nigdy nie miała na swoich uczniów aż takiego wpływu!

Była jeszcze ta część niej, która pragnęła natychmiast odnaleźć Gustawa i powiedzieć mu o wszystkim. I zażądać, by zdradził jej, w jaki sposób trafiał do uczniów, skąd wiedział, czego im potrzeba. I nawrzeszczeć na niego, za to, że robił takie rzeczy z ludźmi, że stawiał wszystko na głowie, a teraz zamierzał zniknąć.

Liza szybko odsunęła tę myśl. Nie miała na to czasu. Na szczęście obiecała Auridze, że wybierze się z nią na Pokątną i musiała się przygotować, jeśli chciała zdążyć na umówioną godzinę.

x

Auriga krytycznie przyjrzała się wnętrzu swojej szafy. Większość jej rzeczy zakończyła swój żywot pod gruzami Wieży Astronomicznej i Sinistra do tej pory nie odżałowała utraty ulubionych sukienek i butów. Latem zupełnie nie miała głowy do zakupów i po prostu wzięła u Gladraga kilka pierwszych lepszych rzeczy, które na nią pasowały, żeby tylko mieć co włożyć. Potem stopniowo uzupełniała garderobę, ale wciąż chyba niezbyt się do tego przykładała, bo dziś nagle uświadomiła sobie, że zupełnie nie ma się w co ubrać. Stan jej szafy odzwierciedlał chyba stan jej umysłu w ostatnich miesiącach, bo królowały w niej nudne, zachowawcze ubrania w kolorze w burych szarości i czerni. Na Merlina, nigdy nie było jej dobrze w czerni!

Z ciężkim westchnieniem ściągnęła z wieszaka długą, zwiewną sukienkę w drobny, kwiatowy wzór — jedyną, która przypominała te noszone przez nią wcześniej — zastanawiając się, czy może Liza znała jakieś dobre zaklęcia zmieniające kolor.

Ubrała się szybko i ponownie zanurkowała do szafy. Była pewna, że latem przywiozła z domu jakieś ubrania, w tym kaszmirowy sweter, który powinien pasować do sukienki… Wyciągnęła kartonowe pudło i uniosła wieko, jednak w środku nie było ubrań, tylko jakieś książki i papiery. Dopiero po chwili zorientowała się, że ma przed sobą rzeczy, które jej skrzat zebrał z ruin z Wieży Astronomicznej. W czerwcu nie czuła się na siłach, żeby porządkować niekompletne, a czasem częściowo nadpalone papiery, więc tylko przejrzała je pobieżnie, a potem po prostu spakowała do pudła, a to wepchnęła do szafy, żeby nie zawadzało. Potem kompletnie o nim zapomniała.

Z wahaniem sięgnęła po sfatygowany egzemplarz almanachu astronomicznego i przekartkowała go ostrożnie. Na jej kolana sfrunęła kartka papieru. Auriga podniosła ją i zaskoczeniem rozpoznała własną notatkę, przeplataną ostrym, pochyłym pismem Severusa, na widok którego poczuła nieznośne dławienie w gardle. Skupiła się na treści notatki; chodziło w niej o wpływ położenia planet na poszczególne składniki eliksiru nasennego. Severus przypuszczał, że poprzez odpowiednie rozłożenie procesu przygotowania ingrediencji, będzie można znacznie wzmocnić działanie eliksiru przy jednoczesnym wyeliminowaniu szkodliwych skutków ubocznych, które występowały przy jego długotrwałym zażywaniu. Auriga pamiętała, że przygotowywała mu informacje na ten temat, a on miał jakieś pytania, ale nie przypominała sobie, żeby wrócili do tej rozmowy. To musiało być w czerwcu, tuż przed tym, jak... Nic dziwnego, że Severus już nie wrócił do tych badań.

Ze ściśniętym gardłem ponownie odczytała jego zapiski. Gdy się skupiła, niemal mogła usłyszeć jego głos, rozprawiający z ożywieniem na temat poszczególnych ingrediencji, i wyobrazić sobie jego twarz…

Oczywiście teraz to nie miało już żadnego znaczenia.

Mimo to w przypływie naukowego zaciekawienia, Auriga odłożyła almanach i podeszła do biurka, żeby przejrzeć świeże notatki z obserwacji, które ostatnio prowadziła. Severus wypisał parę teorii i niektóre z nich łatwo było sprawdzić przy odpowiednich warunkach… Nim się spostrzegła, siedziała zakopana w księgach, wynajdując potrzebne informacje.

Z lektury wyrwało ją dopiero pukanie do drzwi.

— Gotowa, Aur? — zapytała Liza, zaglądając do środka.

Auriga nieuważnie zerknęła na wiszący zegar. Nie zdawała sobie sprawy, że jest tak późno.

— Już idę... — rzuciła, zakładając czytaną stronę pierwszym lepszym skrawkiem papieru, który wpadł jej w rękę. — Przepraszam, zupełnie straciłam poczucie czasu...

x

Dam sobie radę, Lucjuszu — powiedział z irytacją Snape. — Nie potrzebuję niańki.

Dwa dni temu w Malfoy Manor zjawił się Cordice z dobrymi wiadomościami — udało mu się namierzyć człowieka, który handlował różdżkami poza oficjalnym obiegiem. Nie zajmował się transakcjami detalicznymi, raczej importem z pominięciem niezbędnych zezwoleń i opłat, ale Cordice'owi udało się umówić spotkanie. Niestety, Malfoy nagle nabrał jakichś dziwnych obiekcji.

— Niech będzie. Ale weźmiesz świstoklik, Snape. Na wszelki wypadek. Na Salazara, nie po to cackałem się z tobą przez ostatnie pół roku, żebyś dał się zabić w jakiejś bójce na Nokturnie. Albo, jeszcze gorzej, dał się przyłapać dziennikarzom na transakcjach z przemytnikami.

Malfoy podał mu srebrny kieszonkowy zegarek na łańcuszku.

— Musisz przekręcić dwa razy, żeby go aktywować. Przeniesie cię prosto pod bramę.

Severus przewrócił oczami.

— W porządku. Mogę już iść?

Nie czekając na pozwolenie, nabrał w dłoń proszku Fiuu i wrzucił go w płomienie.

Severus spodziewał się wylądować w jakiejś brudnej i ciemnej melinie, ale o dziwo, gabinet Cordice'a czystością i wyposażeniem nie ustępował hogwarckiej infirmerii. Cordice'a jeszcze nie było, a zza jednych z zamkniętych drzwi dobiegały głosy, więc Snape założył, że przyjmuje jakiegoś pacjenta.

Wyjrzał przez okno. Ulica Pokątna była jak zawsze zatłoczona. Na lampach i budynkach zawieszono ozdoby świąteczne i Severus zorientował się, że do Bożego Narodzenia pozostał zaledwie tydzień. W zeszłym roku o tej porze był dyrektorem Hogwartu i zastanawiał się, jak załagodzić konflikty Carrowów z resztą kadry i ochronić uczniów przed ich karami, a przy okazji usiłował obmyślić plan przekazania cholernemu Potterowi miecza Gryffindora. Teraz wszyscy uważali go za martwego, a on ukrywał się w domu Malfoya i właśnie zamierzał zdobyć lewą różdżkę i nielegalne składniki eliksirów. Życie bywało zupełnie absurdalne.

— Przepraszam, to był pilny przypadek. — Cordice energicznym krokiem wszedł do pokoju, wycierając mokre dłonie w ręcznik. — Skutki uboczne źle uwarzonego eliksiru, nielegalnego, rzecz jasna... Ale, ale, nie mamy czasu na pogaduszki — zreflektował się. — Jest pan gotowy?

Severus skinął głową. Cordice rzucił na niego parę prostych zaklęć zwodzących, utrudniających rozpoznanie. Gdyby ktoś przypatrzył mu się bliżej, zapewne nie dałby się oszukać, ale przypadkowy przechodzień powinien ledwie prześliznąć się po nim wzrokiem.

— Proszę pamiętać, by nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Niech pan kupi różdżkę i zaraz tutaj wraca. Lepiej, żeby nie kręcił się pan samemu po Nokturnie. Ma pan awaryjny świstoklik, prawda?

— Tak — odparł z irytacją Snape. — Na Merlina, przecież sobie poradzę.

Cordice wyszedł na chwilę, by upewnić się, że ostatni pacjenci już opuścili budynek, a potem, drugimi drzwiami wyprowadził go do niewielkiej poczekalni, a stamtąd na cuchnącą gotowaną kapustą klatkę schodową.

— To tylne wyjście — wyjaśnił Cordice, kiedy zeszli na dół i zatrzymali się przed odrapanymi drzwiami. — Proszę wrócić tą samą drogą i nie martwić o sąsiadów. Już dawno przyzwyczaili się nie widzieć moich gości.

Zniecierpliwiony Severus skinął głową. Cordice wrócił na górę, a on otworzył drzwi. Zawahał się jednak na progu. Po miesiącach odosobnienia dziwnie było znów znaleźć się w Londynie. Na Nokturnie panował spokój; na ulicy znajdowało się ledwie paru przechodniów, jakiś handlarz artefaktami, z całym dobytkiem rozłożonym na chwiejnym stoliku, i jakiś wyrostek palący papierosa w bramie, który nie odrywał od niego wzroku, kiedy wychodził z budynku. Severus pomyślał, że chyba jednak wolałby Pokątną — w tłumie łatwiej byłoby zniknąć, podczas gdy tutaj miał wrażenie, że każdy jego krok jest obserwowany. Czułby się bardziej komfortowo, gdyby przynajmniej posiadał różdżkę...

„Już niedługo" — uspokoił się, wychodząc w grudniową mżawkę.

Odnalezienie miejsca spotkania przysporzyło mu nieco trudności. Rzadko bywał w tej części Nokturnu, a wciśnięty pomiędzy dwie zniszczone kamienice sklep ze starzyzną był ledwie widoczny od ulicy. Nie miał też żadnego widocznego szyldu, więc Severus przez chwilę wahał się, nie wiedząc, czy to na pewno właściwy adres.

W środku sklep wydawał się jeszcze mniejszy niż na zewnątrz, być może dlatego, że wypełniały go po brzegi najróżniejsze przedmioty. W większości były to stare, pokryte kurzem graty pozbawione jakiejkolwiek wartości. Severus podejrzewał, że sam sklep jest tylko przykrywką dla działalności zupełnie innego rodzaju.

Za ladą stała wysoka, przystojna kobieta w szarej, staromodnej sukni. Nie dałby jej więcej niż czterdzieści lat, ale jej włosy, spięte w wysoki kok, były zupełnie białe. Kobieta obrzuciła go podejrzliwym spojrzeniem, a potem bez słowa machnęła różdżką, zatrzaskując za nim drzwi i przekręcając klucz w zamku. Potem odwróciła się, skinieniem dłoni nakazując mu iść za sobą.

Przez brudną żakardową zasłonę przeszli na zaplecze. Tu panował już większy porządek. Na całej długości ścian ciągnęły się zamykane szafki. W kącie stał drewniany stół, niemal uginający się pod ciężarem ksiąg. Pokój oświetlała naga żarówka zwisająca z sufitu. Jedyne okno zasłonięte zostało grubą, nie przepuszczającą ani odrobiny światła kotarą.

Kobieta zatrzymała się przy jednej z szaf. Z kieszeni sukni wyciągnęła pęk kluczy i zaczęła przeglądać go szybko w poszukiwaniu właściwego.

— Jakiej różdżki używałeś dotąd? — zapytała, nie patrząc na Snape'a. Głos miała suchy i chłodny, z nutą obcego akcentu. Z pewnością nie pochodziła z Anglii.

— Trzynaście cali, cis i włókno ze smoczego serca — odpowiedział.

Kobieta zmarszczyła lekko brwi. W końcu znalazła klucz, otworzyła szafkę i wyciągnęła z niej podłużne pudełko.

— Dwanaście cali — powiedziała, podnosząc wieczko.

Severus ostrożnie sięgnął po spoczywającą na czerwonym aksamicie różdżkę. Starał się zachować opanowanie, ale serce biło mu szybciej. Wyglądała niemal identycznie jak ta, której używał wcześniej... Jednak w ogóle nie zareagowała na jego dotyk.

Lumos — powiedział Snape, ale jedyne, co uzyskał, to słaby poblask. Na kolejne zaklęcia nie odpowiadała w ogóle.

Kobieta bez ceremonii wyjęła mu ją z ręki i podała inną.

— Cyprys i włókno ze smoczego serca.

Przez następne dwadzieścia minut wypróbowywał kolejne różdżki, ale bez lepszych rezultatów. Ledwie potrafił rzucić Lumos czy Accio. Nie wyszła mu ani jedna próba transmutacji czy rzucenia bardziej skomplikowanego uroku.

Zaczynał odczuwać niepokój. Dorosły, sprawny czarodziej powinien być w stanie zapanować nad każdą różdżką. Jedynie niektóre szczególnie kapryśne rodzaje drewna nie pozwalały, by używał ich ktokolwiek inny niż właściciel. Zresztą Severusowi zdarzało się już wcześniej czarować obcymi różdżkami i zawsze potrafił zmusić je, by były mu posłuszne...

Czy to możliwe, że jad Nagini w jakiś sposób wpłynął na jego magię? Snape mimowolnie poczuł ukłucie paniki. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby nie był w stanie czarować.

Kobieta podsunęła mu kolejną różdżkę, jasnobrązową, rzeźbioną na podobieństwo rogu jednorożca.

— Klon i róg rogatego węża, wyprodukowana przez Gillian Wynott z Salem.

Różdżka nie była idealna, źle leżała w dłoni i opierała się jego woli, ale Snape zdołał zmusić ją do rzucenia Lumos i przywołania książki z drugiego końca pokoju.

— Wezmę tę.

— Nie. Przecież widzisz, że nie jest odpowiednia.

Snape wzruszył ramionami.

— Jest nieco uparta, ale dam sobie radę. Zresztą to tylko tymczasowo, dopóki nie odzyskam poprzedniej.

— A jeśli poprzednia przestała do ciebie pasować? Spróbuj tej. — Podała mu prostą, ciemnobrązową różdżkę.

Ledwie dotknął drewna, poczuł przebiegającą przez jego ciało magię. Było to uczucie oszałamiające i przerażające jednocześnie, jakby nagle znalazł się pod wodą i nie zdążył zaczerpnąć oddechu. Pociemniało mu przed oczami i musiał oprzeć się o szafę.

— Co to? — wykrztusił.

— Sosna i pióro feniksa. Rodzimej produkcji.

— Olivander?

Kobieta skinęła głową.

— Do kogo należała wcześniej?

Wzruszyła ramionami. Najwyraźniej nie bardzo ją to interesowało.

— Dwadzieścia galeonów — powiedziała. — Pięćdziesiąt, jeśli chcesz, żebym zapomniała, że kiedykolwiek cię tu widziałam.

x