Otulona śniegiem ulica Pokątna wyglądała wyjątkowo urokliwie. Cała uliczka ustrojona była świątecznie, domy i sklepy migotały sznurami kolorowych lampek, w oknach wystawowych stały choinki, a na drzwiach wisiały wieńce albo pęki jemioły. Ubity śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami Aurigi i Lizy, które szły w zgodnym milczeniu, każda pogrążona we własnych myślach.
Sinistra cieszyła się, że udało jej się namówić przyjaciółkę na ten wypad, bo Vector zdecydowanie potrzebowała wyrwać się z Hogwartu. Ostatnio wyglądała na dość przybitą i łatwiej niż zwykle wpadała w irytację, szczególnie, kiedy ktoś próbował wyciągnąć z niej, co się dzieje. Liza nie należała do osób, które święta nastrajały jakość wyjątkowo optymistycznie, ale nie miała też w zwyczaju popadać w okresie świątecznym w melancholię i przygnębienie, dlatego takie zachowanie niepokoiło Aurigę. Dostrzegała wyraźnie, że Lizę coś dręczy i podejrzewała, że ma to związek z wyjazdem Gustawa. Wydawało się, że po poprzednich wypadkach jakoś doszli do porozumienia, ale teraz znów prawie ze sobą nie rozmawiali, Vector przerwy między zajęciami spędzała w swoim gabinecie, a wieczorami w pokoju nauczycielskim zaszywała się w kącie z książką, zamiast dołączyć do wesołego towarzystwa, jakie zbierał wokół siebie Zieleziński i Hailey.
Gdyby Auriga miała strzelać, to stwierdziłaby, że to wina Julesa, który może i pomógł Lizie dojść do siebie po bitwie, ale zostawił ją z innymi problemami, między innymi z obawą przed zaufaniem i zaangażowaniem się. Chętnie by jej o tym powiedziała, gdyby nie pewność, że Liza natychmiast zirytowałaby się i zaprzeczyła, a potem zrobiłaby wszystko, żeby udowodnić, że Sinistra nie miała racji. Chyba lepiej pozwolić jej samej rozgryźć ten problem. Auridze szkoda było tylko Gustawa, który oczywiście robił dobrą minę do złej gry, ale któremu cała sytuacja również bardzo ciążyła. Nawet nie dziwiła się, że w tych okolicznościach za najłatwiejsze wyjście uznał opuszczenie Hogwartu.
Nie poruszyła tego tematu, po prostu ciesząc się towarzystwem przyjaciółki. Nie pamiętała, kiedy ostatnio spędziły razem popołudnie i zdawała sobie sprawę z tego, że w większości to była jej wina.
Liza musiała dokupić jeszcze prezenty dla kilkorga biedniejszych uczniów, którzy na święta zostawali w zamku. Jak do wszystkich innych obowiązków opiekunki domu, tak i do tego zabrała się skrupulatnie i z zaangażowaniem i nim wybrała się na jakiekolwiek zakupy, przeprowadziła dyskretny wywiad na temat tego, co jej podopieczni chcieliby dostać.
— To wzruszające, Lizzie, jak bardzo o nich dbasz — stwierdziła Auriga z uśmiechem, kiedy wychodziły z kolejnego sklepu, tym razem z akcesoriami do quidditcha, w którym zakupiły zestaw do pielęgnacji miotły dla jednego z rezerwowych ścigających z drużyny Gryffindoru. O dziwo, kiepska sytuacja materialna rodziny chłopaka nie miała nic wspólnego z wojną. Jego rodzice byli mugolami, ojciec dawno zerwał kontakt z rodziną, a matka z trudem zarabiała na utrzymanie siebie i dwójki dzieci. Całe święta musiała spędzić w pracy i już pod koniec listopada napisała do Vector list z pytaniem, czy dzieci mogą pozostać w szkole. Dla siostry chłopaka, która również była w Gryffindorze, tylko o rok niżej, Liza pół godziny wcześniej u Derwisza i Bangesa wyszukała piękną ciemnoczerwoną torbę na książki.
— Ale wiesz, że nikt nie wymaga od ciebie, żebyś aż tak się starała? — zauważyła Sinistra.
— Skoro już muszę kupić im jakiś prezent, niech to będzie chociaż coś, z czego się ucieszą.
— Minerwa zwykle załatwiała wszystko sowią pocztą.
Liza spojrzała na nią podejrzliwie.
— Skąd wiesz?
— Severus zwykle dorzucał swoich uczniów do jej listy. Zdaje się, że grali o to w szachy... Och, a pomyśleć, że tak bardzo obawiałaś się zostać opiekunką. Od razu wiedziałam, że będziesz świetna!
Vector tylko przewróciła oczami.
— Daj spokój. Chcesz wejść do księgarni? — zapytała.
Auriga przytaknęła, więc przeszły na drugą stronę ulicy, przeciskając się przez grupę turystów, która zatrzymała się, by wysłuchać uwag przewodnika, i wymijając spieszących się dokądś przechodniów.
Na widok wystawy Esów i Floresów, Auriga przystanęła raptownie i zaklęła siarczyście. Liza zerknęła na nią ze zdumieniem, nie przyzwyczajona do takich słów padających z ust przyjaciółki. Musiała jednak przyznać, że reakcja była całkiem uzasadniona.
Jedno z okien wystawowych w całości poświęcone zostało najnowszemu dziełu Skeeter i Fenwick. Wśród świątecznych dekoracji piętrzyły się stosy książek, a z okładek łypało czarno-białe zdjęcie Severusa Snape'a. Olbrzymi plakat głosił, że według tygodnika „Czarownica" jest to „poruszająca opowieść o miłości silniejszej niż śmierć" i doskonały prezent pod choinkę. Pozycja dostępna była już w przedsprzedaży, a oficjalna premiera miała się odbyć jeszcze przed świętami; z tej okazji w najbliższą sobotę organizowano także spotkanie z autorkami.
— Nie wierzę — wykrztusiła Auriga. — To jakiś absurd...!
Oczywiście zdawała sobie sprawę, że książka pojawi się prędzej czy później, ale dotąd jakoś udawało jej się odsuwać od siebie tę myśl. Z uporem ignorowała wszelakie rozmowy na ten temat, ulotki i biuletyny z księgarni wysyłkowych wyrzucała bez czytania, a każdą wzmiankę w „Proroku" omijała tak starannie, jakby samo spojrzenie na nią mogło wypalić jej wzrok.
Liza ze współczuciem dotknęła jej ramienia.
— Szybko się z tym uwinęły — zauważyła z przekąsem. — A to znaczy, że na pewno nie udało im się zebrać rzetelnych informacji. Z pewnością to, czego nie zdołały się dowiedzieć, po prostu zmyśliły.
— Co z tego, skoro są pierwsze? Ludzie to kupią i uwierzą, że tak właśnie było. — Auriga westchnęła ciężko. — Cóż, przynajmniej lansują go na bohatera, a nie zdrajcę i mordercę. Dumbledore'owi oberwało się bardziej.
— Nie zamierzasz jej czytać, prawda? — zapytała Liza ostrożnie.
— Nie — odpowiedziała Auriga szybko. — Oczywiście, że nie — powtórzyła stanowczo, jakby obawiała się, że poprzednia próba nie wypadła zbyt przekonująco. — Wiesz, w zasadzie nie potrzebuję żadnej książki, lepiej chodźmy na lunch.
Liza skinęła głową, więc minęły wejście do Esów i Floresów i skierowały się w dół ulicy.
— Możemy po drodze wstąpić do Susan? — zaproponowała. — Chyba przydałaby mi się nowa suknia.
Auriga zgodziła się chętnie, zadowolona z tego, że mogą zmienić temat.
— To się dobrze składa. Pomożesz mi wybrać sweter dla Gustawa.
— A co z „Historią Hogwartu"? — zdziwiła się Liza.
— Irma ją sobie zaklepała. Hailey i Rolanda też chcą mu coś dać... Zdaje się, że Filius, Hagrid i Argus też. Wychodzi na to, że Gustaw zostanie obdarowany najhojniej z nas wszystkich. A ty co dla niego masz?
— Nic.
— Naprawdę?
— Naprawdę — ucięła zirytowana Vector, otwierając drzwi do sklepu madame Malkin. Wszedłszy do środka od razu skierowała się do działu z damską odzieżą. — Zawołaj mnie, jak coś wybierzesz — rzuciła tylko dość oschłym tonem.
Auriga z westchnieniem podeszła do półek ze swetrami i zaczęła przeglądać je z lekką rezygnacją. Szczerze nie znosiła przedświątecznego procesu poszukiwania i kupowania prezentów, bo nigdy do końca nie była pewna, czy uda jej się trafić w gust obdarowywanego. W tej kwestii bardzo liczyła na pomoc Lizy.
Po kilku minutach przyjaciółka zlitowała się nad nią — a może zwyczajnie nie znalazła nic dla siebie — i podeszła do niej z powrotem.
— Och, pokaż to, bo będziemy siedzieć tu do nocy — mruknęła kwaśno. — Myślałby kto, że to jakaś wielka filozofia! ...Co powiesz na ten? Albo ten... Szary będzie mu pasował...
— Na pewno. Dzięki.
— Jesteś w tym beznadziejna.
— Wiem — zgodziła się samokrytycznie Sinistra. — Prezent dla ciebie na szczęście kupiłam już z miesiąc temu.
— To... gdzie on w ogóle zamierza pojechać? — Głos Lizy był starannie wyprany z jakichkolwiek śladów zainteresowania.
— Do Polski. Chciałby odwiedzić rodzinę. Zdaje się, że nie ma jakichś bardziej sprecyzowanych planów.
— Aha.
— Może powinnaś po prostu z nim porozmawiać? — zaryzykowała Auriga. — Naprawdę nie chcę się wtrącać, ale przecieżwidzę, jak gryziesz się jego wyjazdem... Och, Lizzie, lubisz go, prawda? W zupełnie inny sposób niż Filiusa i Hagrida. Znam cię, nie wściekałabyś się tak bardzo, gdyby było inaczej. Może byłoby łatwiej, gdybyś to po prostu przyznała.
— Proszę bardzo — odparła Liza sucho. — Lubię go. Zadowolona? Tylko, że to niczego nie zmienia.
— Mogłoby, gdybyś mu o tym powiedziała.
— I co konkretnie mam mu powiedzieć? — zirytowała się Liza. — Że go lubię?! Raczej nie tego oczekuje. A ja wcale nie jestem pewna, czy chcę się znowu pakować w coś takiego... Dopiero co doszłam do siebie po ostatnim razie — dodała cicho.
— O tym też mu powiedz — poradziła Auriga miękko.
— Chyba zwariowałaś.
— To naturalne, że się obawiasz, Lizzie. On to zrozumie.
Nie odpowiedziała. Przez chwilę wodziła dłonią po półkach, gładząc miękką wełnę.
— Weź ten — odezwała się w końcu, podając Auridze sweter.
Podeszły z nim do kasy. Czekając, aż jedna z pracownic zapakuje go w eleganckie pudełko, Liza niby od niechcenia zaczęła przeglądać rozłożone na ladzie rękawiczki.
— Jeszcze te — powiedziała w końcu, wskazując na parę z miękkiej brązowej skóry.
Zaskoczona Auriga uśmiechnęła się lekko.
— Nic nie mów — zastrzegła Liza niezadowolonym tonem.
Sinistra z rozbawieniem przygryzła wargę i tylko pokręciła głową.
x
Wychodząc z powrotem na ulicę Severus pochylił głowę i wsunął dłonie w kieszenie. Zacisnął palce na różdżce, wciąż nie potrafiąc powstrzymać dziwacznego uczucia euforii i ulgi. Dotąd nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo brakowało mu magii. Oczywiście była z nim przez cały czas, ale miał wrażenie, jakby od czasu ataku Nagini pozostawała uśpiona i dopiero teraz się przebudziła.
Humoru nie popsuł mu nawet fakt, że zapłacił o wiele za dużo jak za różdżkę, w dodatku zupełnie zwyczajną i używaną — zapewne odkupioną od kogoś za parę galeonów. Sosna i pióro z ogona feniksa same w sobie nie stanowiły jakiegoś szczególnie wyszukanego połączenia. Różdżki sosnowe uważano powszechnie za solidne i rzetelne, a w dodatku dobre do zaklęć niewerbalnych i eksperymentów z nowymi formułami. Mówiło się też, że właściciele sosnowych różdżek zwykle cieszą się długim życiem. Severus nie był przekonany, czy to dobra wiadomość.
To pióro z ogona feniksa stanowiło niejakie zaskoczenie. Różdżki z tym rdzeniem zwykle nie trafiały do byle kogo, dlatego też Severusa zdziwiło, że ta konkretna wybrała sobie na właściciela eks-śmierciożercę w rozsypce. Bo w to, że go wybrała, akurat nie wątpił ani przez chwilę. Mimo upływu lat doskonale pamiętał uczucie towarzyszące mu przy wyborze pierwszej różdżki, gdy miał jedenaście lat. Dzisiaj poczuł dokładnie to samo. I niech to szlag, musiał przyznać, że było to wspaniałe uczucie.
Na razie jednak musiał odłożyć te rozważania na później i skupić się na odszukaniu handlarza. Nie pozostało mu zbyt wiele czasu, jeśli nie chciał wzbudzić podejrzeń Cordice'a. Poza tym na różdżkę wydał większość pieniędzy, co oznaczało, że na zakup składników potrzebnych do sporządzenia Eliksiru Wielosokowego będzie musiał przeznaczyć znacznie mniejszą kwotę, niż zakładał. W normalnych okolicznościach, gdyby chciał pozyskać legalne inaczej składniki — a takim była skórka boomslanga, na używanie której należało posiadać zezwolenie właściwego wydziału Ministerstwa — udałby się do sklepu Shyverwretcha, który zawsze w jakiś sposób potrafił zrealizować nawet najbardziej dziwaczne zamówienie, za stosowną opłatą, oczywiście. Niestety, w swoim czasie był jego stałym klientem i z pewnością zostałby rozpoznany, więc teraz musiał poradzić sobie inaczej. Na szczęście na Nokturnie nie brakowało szemranych typów, do których mógł się zwrócić.
Jednym z nich był niejaki Paquette, który w dwupokojowym mieszkaniu w obskurnej kamienicy sąsiadującej ze sklepem Borgina i Burkesa hobbystycznie zajmował się warzeniem eliksirów. Nie miał dyplomu Mistrza Eliksirów ani żadnego zezwolenia, więc teoretycznie nie mógł handlować sporządzanymi przez siebie miksturami, nie przeszkadzało mu to jednak w wyświadczaniu przysług licznemu gronu krewnych i przyjaciół w potrzebie, którzy odwdzięczali mu się drobnymi opłatami. Równie nieoficjalnie można było kupić u niego składniki eliksirów wątpliwego pochodzenia. Severus robił to raz czy dwa, ale nie był zadowolony z jakości ingrediencji, więc kiedy miał wybór, korzystał z usług innych dostawców.
Sam Paquette był chudym żylastym mężczyzną, niewiele starszym od Severusa. Mimo że było już południe, drzwi otworzył mu ubrany w pidżamę i szlafrok. Obrzucił Snape'a podejrzliwym spojrzeniem, a potem ziewając szeroko, wpuścił go do środka.
— Eliksir?
Severus pokręcił głową i podał mu listę składników. Paquette zagwizdał cicho.
— To będzie sporo kosztować.
— Ile?
— Trzydzieści galeonów.
— Dwadzieścia.
— Dwadzieścia pięć. Płatne z góry.
Severus skinął głową i podał mu sakiewkę z resztą pieniędzy, które dostał od Malfoya.
— Pan poczeka.
Paquette zniknął i po chwili pojawił się z powrotem i podał mu zakurzony słój, pełen much siatkoskrzydłych.
— To ma chyba ze sto lat — skrzywił się Snape. — Nie masz niczego świeższego?
Paquette wzruszył ramionami.
— Mogę mieć na przyszły tydzień.
Severus westchnął ciężko. Przyszły tydzień to było za późno.
— Biorę.
Szybko obejrzał resztę składników. Jednego brakowało.
— Skórka boomslanga.
— Nie ma. — Paquette wzruszył ramionami. — To, co było, się rozeszło, a więcej nie będzie. Myśli pan, że jest jedynym, który wpadł na pomysł nawiania z kraju pod wielosokowym?
— Zapłacę.
Paquette nadął się lekko.
— Słuchaj pan, co mówię! Nie mam skórki boomslanga. Wizengamot zaostrzył kary za jej sprzedaż, a mi nie spieszno do Azkabanu.
Snape spojrzał na niego groźnie.
— Za nielicencjonowaną sprzedaż much siatkoskrzydłych także można trafić do Azkabanu — powiedział spokojnie, niemal konwersacyjnym tonem.
Na mężczyźnie nie zrobiło to wrażenia.
— Bierz pan swoje muchy i spadaj stąd, zanim to ja wezwę aurorów.
x
Auridze łatwo było mówić: „porozmawiaj z nim". Jeśli wcześniej Liza miała wrażenie, że na każdym kroku natyka się na Gustawa, tak teraz zdawało jej się, że ciągle się mijają. Zieleziński może nie unikał jej, ale z pewnością nie szukał jej towarzystwa i nawet nie mogła się temu dziwić.
Oczywiście mogłaby sama wykonać pierwszy krok, po prostu odwiedzić go w jego komnatach albo zaprosić do siebie. Ale to byłoby chyba zbyt oczywiste, zbyt wiele mówiące o jej uczuciach...
Tym bardziej, że sama wciąż do końca nie wiedziała, co czuje. Nie była w nim zakochana w taki sposób, jak w Julesie czy kimkolwiek przed nim. Do tego stopnia nie przypominało to niczego, co czuła wcześniej, że w zasadzie nie wiedziała, czy w ogóle się w nim zakochała. Jakby nie patrzeć, zupełnie nie był w jej typie. Na litość Merlina, był charłakiem! Bardzo specyficznym charłakiem, musiała przyznać, ale jednak. Przyjechał nie wiadomo skąd i wtrącał się w nie swoje sprawy, wiecznie idiotycznie zadowolony i entuzjastyczny...
W którym momencie przestało ją to irytować, a zaczęło intrygować? I dlaczego stało się to tak nagle, po cichu, bez ostrzeżenia, bez żadnych fajerwerków i motyli w brzuchu? W zasadzie nawet nie chodziło o to, że go pragnęła. Czuła raczej dziwny rodzaj przywiązania i ciekawość, co mogłoby się wydarzyć, gdyby mieli więcej czasu. Jedno, co wiedziała na pewno, to to, że myśl o tym, że miałaby go więcej nie zobaczyć, napełniała ją jakimś nieznośnym smutkiem i niepokojem.
Tak czy inaczej nie zamierzała mu o tym mówić. Auriga mogła sobie myśleć, co chciała, ale Liza wiedziała lepiej. Wątpliwościami i obawami mogła dzielić się z najlepszą przyjaciółką, ale nie z mężczyzną, którego ledwie znała — nawet jeżeli dotyczyły głównie jego.
Poza tym jakiś głosik w jej głowie wciąż ostrzegał ją, że znów naraża się na śmieszność, zupełnie jak wtedy z Julesem. Wbrew temu, co zdawało się myśleć całe grono pedagogiczne, ona wcale nie miała pewności, że Gustaw wciąż jest nią zainteresowany. Może po tym, jak go potraktowała, zupełnie mu przeszło? A może od początku nie był z nią szczery i pragnął jedynie spędzić parę przyjemnych nocy w jej towarzystwie. W głębi serca nie wierzyła, że zamierzał ją zranić, ale po ostatnich doświadczeniach jakaś smutna i zgorzkniała część jej umysłu wciąż rozpatrywała jak najgorsze scenariusze.
Tym bardziej, że Gustaw ani trochę nie wyglądał na przygnębionego czy zawiedzionego — czy to jej zachowaniem, czy perspektywą opuszczenia Hogwartu. Wręcz przeciwnie, za każdym razem, kiedy go widziała, był doskonale pogodny i tak irytująco pełen energii i entuzjazmu, jak zawsze. Poza tym, jak na złość, nagle okazało się, że nigdy nie jest sam. Jeśli akurat nie przekomarzał się z Hailey, to gawędził z Rolandą i Pomoną albo dyskutował o czymś z Filiusem czy Hagridem. Kiedy akurat w pobliżu nie było żadnego nauczyciela, to zawsze znaleźli się jacyś uczniowie, którzy chcieli z nim porozmawiać. W zasadzie dopiero teraz Liza zdała sobie sprawę z tego, ile czasu wcześniej jej poświęcał, i zaczęła doceniać tę jego dyskretną obecność i gotowość do rozmowy.
Poza tym na głowie wciąż miała mnóstwo spraw związanych z końcem semestru. Uporała się już z najgorszym, czyli wystawianiem ocen i wypełnianiem dzienników. Okres przedświąteczny zawsze wiązał się jednak ze wzmożoną korespondencją od rodziców Gryfonów, nieustannie więc musiała odpowiadać na listy z pytaniami o postępy w nauce albo prośbami o ponowne przesłanie informacji o dacie przyjazdu Hogwart Ekspresu i tym podobnych szczegółach.
Wydawało jej się, że ledwie zaczął się grudzień i sporządzała listę uczniów, którzy chcieli zostać w zamku na święta, a tu już nadszedł początek ferii i nastąpiło apogeum przedświątecznego zamieszania. Przez całą sobotę Liza przyjmowała rodziców, którzy chcieli zabrać dzieci do domów prosto z Hogwartu i nadzorowała przygotowania uczniów, którzy nazajutrz mieli udać się do Londynu Hogwart Ekspresem. Kiedy wieczorem szła na podsumowujące semestr zebranie kadry, czuła się już zupełnie wykończona. Na domiar złego podczas zebrania posprzeczała się z panną Powell, która oczywiście narzekała na złą organizację i słaby poziom uczniów po pierwszym semestrze.
Od razu po zakończeniu oficjalnej części spotkania Liza wróciła do swoich komnat, zmęczona i wściekła. Nie mogąc zasnąć, zażyła Eliksir Słodkiego Snu, ale chyba nie odmierzyła poprawnie dawki, bo rankiem zaspała na śniadanie. Kiedy zeszła na dół, posiłek dobiegał końca, a przy otwartych drzwiach w sali wejściowej siedział już Filch, odhaczając nazwiska na liście obecności. Do jego stolika ustawił się krótki ogonek uczniów gotowych do drogi. Inni jeszcze żegnali się z przyjaciółmi i składali sobie świąteczne życzenia.
Odpowiadając na powitania uczniów, Liza podeszła do Argusa, by odebrać kopię listy.
— Spóźniła się pani — wytknął jej.
— Tak, wiem, przepraszam — odparła z rozdrażnieniem. — Czy wszystko gotowe?
— Kufry zapakowane, Hagrid zaprzęga ostatnie testrale.
— Świetnie...
Liza spojrzała w stronę podstawionych pod wejście powozów i z zaskoczeniem spostrzegła Gustawa, opierającego się swobodnie o jeden z nich. Zorientowała się, że nawet nie sprawdziła, kto oprócz niej zgłosił się do pilnowania uczniów. Starając się uspokoić idiotycznie bijące serce, szybko zgarnęła listę i ruszyła w jego stronę. Jednak nim zdążyła do niego podejść, zza powozu wyłoniła się Hailey.
— Jesteś nareszcie! — zawołała dziewczyna, machając do niej z entuzjazmem.
— Przepraszam za spóźnienie — westchnęła Liza, podchodząc do nich. — Jedziesz z nami? Sądziłam, że także wracasz dziś do domu — zauważyła, pozornie obojętnie.
— Najpierw pomogę wam odstawić uczniów na stację, a potem świstoklikuję się z Hogsmeade — odparła dziewczyna wesoło. — Pierwsze cztery powozy są już pełne. Gustaw i ja pojedziemy pierwszym, a ty i Hagrid ostatnim, kiedy wszyscy już wsiądą — zarządziła, nie pozostawiając miejsca na negocjacje. — Zobaczymy się na stacji.
Liza zauważyła znajomo wyglądającego czarnego kociaka, czającego się na spacerujące po peronie gołębie. Z westchnieniem podniosła zwierzaka, przerywając mu polowanie — niezadowolony, próbował ją podrapać, ale przez gruby materiał płaszcza niczego nie poczuła — i zaniosła go Grace Anderson, która stała w drzwiach pociągu ze zrozpaczoną miną. Na widok kota natychmiast się rozpogodziła.
— Dziękuję, pani profesor! — wykrzyknęła. — Wszędzie go szukałam.
Liza darowała sobie uwagi na temat tego, że powinna lepiej pilnować swojego pupila, i życzyła jej wesołych świąt. Dziewczynka odbiegła, żeby zająć miejsce, ściskając kota w ramionach i strofując go cicho.
Vector rozejrzała się po pustoszejącym dworcu, upewniając się, że żaden z uczniów nie potrzebuje pomocy, a potem przygładziła zmierzwione wiatrem włosy i podeszła do Gustawa. Hailey chwilowo gdzieś zniknęła, a towarzyszący mu w drodze do Hogsmeade uczniowie wsiedli już do pociągu i teraz stał samotnie na peronie, z melancholijnym uśmiechem obserwując rozgardiasz.
— Wszystkie zabłąkane zwierzaki na miejscu? — zagadnął nieco niepewnie.
— Mam taką nadzieję — odparła.
Ostatni uczniowie weszli do pociągu i konduktor zaczął chodzić wzdłuż wagonów, zamykając drzwi.
— Uwielbiam pociągi — stwierdził Gustaw. — Nigdzie indziej się tak dobrze nie myśli. To chyba kwestia turkotu kół...
Liza zerknęła na niego z lekkim uśmiechem, ale bez większego zaskoczenia. Przywykła już, że czasem wygłaszał uwagi, które brzmiały dla niej zupełnie nonsensownie.
— A ty kiedy wyjeżdżasz? — zapytał.
— Na dzień przed Bożym Narodzeniem. Ale zamierzam zwyczajnie się aportować; z pociągiem byłoby za dużo zachodu.
— No tak — westchnął. — Magia sporo ułatwia, ale czasem tak wiele przez nią tracicie... Co z samym byciem w drodze? To czasem najprzyjemniejsza część podróży, połykanie kolejnych kilometrów...
Resztę słów zagłuszył przeciągły gwizd lokomotywy. Pociąg powoli zaczął toczyć się naprzód.
— No to pojechali — stwierdził Zieleziński, patrząc za nim. — Wracamy? — Znów spojrzał na Lizę.
W odpowiedzi wzruszyła ramionami.
— A może wejdziemy gdzieś na herbatę? — zaproponowała niby od niechcenia. — Nie mam ochoty jeszcze wracać do zamku. Nigdy nie mogę się przyzwyczaić, że po wyjeździe uczniów robi się tam tak pusto i cicho.
Gustaw spojrzał na nią dziwnie, jakby nie był przekonany, czy to dobry pomysł. Vector spuściła wzrok. Na Merlina, chciała tylko z nim porozmawiać...
— Okej — skapitulował. — Do Rosmerty?
Liza uśmiechnęła się.
— Tam już byłeś... — zaczęła, ale przerwało jej nadejście Hailey.
— O, tu jesteście! Dobrze słyszałam, że idziemy do Rosmerty? — zapytała pogodnie.
Zieleziński niepewnie przytaknął, a Liza zmierzyła ją niezbyt zadowolonym spojrzeniem.
— A ty nie powinnaś już się zbierać?
— Mój świstoklik aktywuje się dopiero za godzinę. Poczekajcie, poszukam Hagrida i możemy iść...
Odbiegła, nie czekając na odpowiedź. Gustaw spojrzał na Lizę, która całą siłą woli starała się nie okazać po sobie irytacji.
— A więc znowu Trzy Miotły — zauważył. — Chyba nie uda mi się już zobaczyć niczego więcej.
— Chyba nie — przyznała ponuro. — Chodźmy, Hagrid pewnie jest przy powozach — dodała szybko i nie oglądając się na Gustawa, ruszyła w stronę wyjścia.
xxx
Za kwadrans szósta Severus opuścił swój gabinet w lochach i skierował się do pokoju nauczycielskiego. Zebranie kadry było ostatnią rzeczą, na jaką miał teraz ochotę, ale niestety nijak nie mógł się od niego wymigać.
Przez ostatnie dwa dni nie rozmawiał z Aurigą. Doskonale wiedział, że tym razem przesadził. Gdyby nie wizyta Pomfrey, pewnie jakoś złagodziłby wydźwięk swych słów, może w trakcie kłótni jakoś straciłyby na znaczeniu i nie wybrzmiały tak mocno...
W zasadzie powinien się cieszyć. Nie do końca tak to sobie zaplanował, ale efekt mniej więcej się zgadzał. Sinistra była na niego wściekła i tym razem najwyraźniej nie zamierzała jako pierwsza próbować załagodzić ich konfliktu. Severus przypuszczał co prawda, że jeśli sam nie wykona żadnego ruchu, prędzej czy później Auriga jednak do niego przyjdzie, żeby wyjaśnić, na czym stoją. Nie znosiła takich sytuacji i z pewnością, kiedy tylko zrozumie, że on nie zamierza jej przeprosić, będzie chciała o tym porozmawiać. Zawsze wierzyła, że szczera rozmowa może rozwiązać wszystkie problemy.
Jak w ogóle mógł sądzić, że tak po prostu przejdzie do porządku dziennego nad tym, że coraz rzadziej się spotykają? Że nie zapyta go o to wprost w tej samej chwili, w której dotrze do niej, że coś jest nie tak? Bez kluczenia, bez żadnych podchodów, po prostu powie mu, co o tym myśli.
Tęsknię za tobą.
Severus zamknął oczy i odetchnął głęboko. Czuł się jak ostatnia świnia. Nie pierwszy raz, ale tym razem jakoś szczególnie go to uwierało.
W pokoju nauczycielskim zgromadziła się już spora część nauczycieli. Snape oszczędnym skinieniem głowy przywitał stojące przy drzwiach Minerwę i Poppy. Vector, która przy oknie paliła papierosa, spojrzała na niego przez pokój z taką niechęcią, jakby był jakimś wyjątkowo oślizgłym składnikiem eliksiru. Severus zignorował ją. Trudniej było zignorować współczujące spojrzenie Albusa. Od paru dni tak na niego patrzył, na całe szczęście nie próbował rozmawiać z nim na ten temat. Gdyby po raz kolejny usiłował go pocieszać go i przekonywać, że wszystko się ułoży, to Snape chyba nie zapanowałby nad sobą i spełniłby jego prośbę nieco szybciej, niż zakładał to plan. W jakiś sposób to wszystko było jego winą. Gdyby nie jego wsparcie, Severus nigdy nie pozwoliłby na to, by ten związek przetrwał tak długo. Gdyby nie jego błąd, może nigdy nie musiałby go kończyć.
Auriga także już przyszła; siedziała w swoim fotelu, czytając jakąś książkę. Jego własny fotel oczywiście stał tuż przy niej. Przez chwilę Snape miał ochotę przesunąć go na drugi koniec pokoju albo spędzić całe zebranie podpierając ścianę w kącie, ale stwierdził, że to byłoby dziecinne i głupie, więc po prostu podszedł do niej i zajął swoje miejsce.
Nawet na niego nie spojrzała, udając, że nie zauważyła jego nadejścia. Z jakiegoś powodu wzbudziło to jego irytację. Na Merlina, nie znosił, kiedy byli pokłóceni.
— Dzień dobry — mruknął.
— Dzień dobry? — Popatrzyła na niego, unosząc lekko brwi. — Jesteś pewien, że powinieneś się do mnie odzywać? Tak przy wszystkich?
Severus skrzywił się tylko i zapadł w swój fotel bez słowa.
Auriga przez chwilę wyglądała, jakby biła się z samą sobą. W końcu odezwała się znowu:
— Naprawdę nie masz mi nic do powiedzenia?
— Muffliato — szepnął. — Naprawdę chcesz teraz o tym rozmawiać?
Kilkoro nauczycieli już spoglądało na nich z źle skrywanym zainteresowaniem. Oczywiście w tej kwestii Auriga także miała rację — nikogo nie dziwiła ich przyjaźń, ale nagłe ochłodzenie relacji nie mogło przejść niezauważone. Rolanda szepnęła coś do Pomony, uśmiechając się znacząco. Bądź co bądź mała kłótnia stanowiła niezłe urozmaicenie leniwego grudniowego popołudnia. Severus zmierzył wzrokiem obie czarownice — na co one tylko zachichotały idiotycznie.
— Och, jasne — westchnęła Auriga, zatrzaskując z impetem książkę. — Lepiej nie rozmawiać o tym w ogóle...
Chciała dodać coś jeszcze, ale dyrektor poprosił o ciszę. Auriga wbiła w niego wzrok, a Severus wyprostował się sztywno w fotelu.
— Dziękuję, że przyszliście, moi drodzy — zaczął Dumbledore z szerokim uśmiechem. — Przed zakończeniem semestru chciałbym omówić kilka kwestii. Na początek...
— Zależy mi na tobie, Severusie — szepnęła wzburzona Auriga, nie patrząc na niego — ale czasem mam wrażenie, że to tylko ja... Nie wiem, co myślisz ani co czujesz. Wydawało mi się, że świetnie nam się układa, ale ostatnio zachowujesz się, jakbym była dla ciebie jakimś wyjątkowo uciążliwym problemem.
— Byłem zajęty.
— Chciałeś być zajęty.
Dyrektor skończył swą przemowę i głos zabrała Minerwa. Snape przesunął się trochę w fotelu i pochylił lekko.
— To śmieszne. Robisz mi awantury o to, że dostaję wezwania i nie chcę cię zabrać na przyjęcie!
— Wcale nie chciałam iść na żadne głupie przyjęcie! — prychnęła ze złością. — Zresztą już dawno umówiłam się na ten wieczór z Lizą i Charity. Chciałam tylko, żebyś czasem uwzględniał mnie w swoich planach. Tym bardziej, że do tej pory jakoś nie sprawiało ci to problemu.
Minerwa przerwała swój wykład na temat nowych wytycznych ministerstwa co do programu nauczania, by spojrzeć na nich surowo. Umilkli na moment, by znów zacząć rozmawiać, kiedy tylko odwróciła wzrok.
— Zawarliśmy układ, Aurigo — wyszeptał Severus. — Jeśli to, co ci zaoferowałem, przestało ci wystarczać, to może najlepiej będzie się rozstać?
Sinistra zgromiła go wzrokiem. W oczach miała łzy wściekłości.
— Naprawdę tego chcesz? — warknęła. — Czasem jesteś strasznym palantem, Sev!
— Tak? Czemu w ogóle chciałaś się ze mną spotykać, skoro jestem taki okropny?
— Sama się nad tym zastanawiam!
— Świetnie — stwierdził obrażony Severus. — Więc to koniec? — zapytał, nieco zdziwiony tym, jak żałośnie zabrzmiało to w jego ustach.
Na twarzy Aurigi złość ustąpiła miejsca zaskoczeniu.
— Nie — odparła czarownica szybko. — Oczywiście, że nie, to tylko zwykła sprzeczka.
— Wygląda poważnie.
— Radziliśmy już sobie z takimi. — Zmarszczyła brwi. — Prawda...?
Powinien zaprzeczyć, powiedzieć „przykro mi, to nie ma sensu" albo coś w tym stylu...
„Na Salazara, co ty wyprawiasz?!" — pomyślał zamiast tego w nagłym przypływie otrzeźwienia albo paniki, sam nie wiedział. Do cholery, przecież nie chciał zrywać z nią w taki sposób, na kilka dni przed cholernym Bożym Narodzeniem, w pełnym ludzi pokoju nauczycielskim! Miał zminimalizować jej rozczarowanie i ból, a nie dodatkowo go jej przysporzyć. Wyobraził sobie, że kolejne miesiące będą wyglądały tak jak ostatnie tygodnie, że nie będzie mógł z nią porozmawiać ani jej dotknąć... Nie był na to gotowy. — „Jeszcze jest czas. Działanie klątwy na dłoni Dumbledore'a udało się spowolnić, a Draco nie ma nawet planu. Wymyślisz coś innego".
Milczał chyba odrobinę za długo. Auriga odwróciła wzrok, zaciskając mocno dłonie na książce.
— Rozumiem — stwierdziła tonem, który miał być chłodny i spokojny, ale drżał ze złości i rozczarowania. — Skoro tego właśnie chcesz...
— Nie chcę! — powiedział szybko Snape, pochylając się do niej. — Oczywiście, że nie chcę. Przepraszam. Mnie również na tobie zależy...
— Na litość Merlina, Severusie, Aurigo! — przerwała mu poirytowana McGonagall. — Niewątpliwie to, o czym właśnie dyskutujecie, jest niezwykle interesujące, ale jeśli nie ma to związku z przedmiotem naszego spotkania i nie chcecie się tym z nami podzielić, to możecie omówić to sobie później. Zachowujecie się jak dzieci, doprawdy, szkoda tylko, że nie mogę odjąć wam punktów.
xxx
„Więc to koniec" — pomyślał Gustaw, schodząc na kolację do Wielkiej Sali. Była wigilia Bożego Narodzenia, co oznaczało, że dokładnie za dziesięć dni opuści Hogwart. Oczywiście doskonale zdawał sobie z tego sprawę wcześniej, ale dopiero teraz, kiedy szedł opustoszałymi korytarzami zamku, świadomość tego uderzyła w niego z pełną mocą. I na Merlina, było mu z tego powodu smutno.
Wziąwszy pod uwagę to, jak bardzo Gustaw bał się utknąć w szkole na cały rok szkolny, jego obecny nastrój wydawał mu się zupełnie niezrozumiały. Czy nie powinien raczej się cieszyć? Przeżył cztery fantastyczne miesiące, a teraz czas ruszać dalej. Ale najpierw do domu. Zieleziński uśmiechnął się do siebie na myśl, że wkrótce znów zobaczy rodzinę, zaraz jednak westchnął ciężko, uświadamiając sobie, że za to prawdopodobnie już nigdy nie zobaczy Hogwartu. Drugiej takiej szansy nie dostanie. Minerwa przyjmie nowego nauczyciela, a reszta zapomni o nim, bo przecież tylu ludzi ciekawszych od niego przychodziło i odchodziło... Kontakty się urwą — naturalna kolej rzeczy, tym bardziej, że należeli do zupełnie różnych światów.
Zorientował się, że nie odczuwa żadnej ekscytacji na myśl o kolejnej podróży. Bardziej ciekawiło go to, czy jego uczniowie zdadzą dobrze egzaminy i który dom wygra rozgrywki quidditcha. W zasadzie był zmęczony już samym myśleniem o pakowaniu i pokonywaniu kolejnych kilometrów, nie mówiąc o konieczności szukania jakiegoś zakwaterowania i nowej pracy — tymczasowej, tak jak każda inna. Zaczynał wątpić, że kiedykolwiek znajdzie sobie miejsce na stałe.
Z drugiej strony wolał opuścić Hogwart teraz — zanim cała magia spowszednieje i znudzi się, zanim praca tutaj stanie się przykrym obowiązkiem zamiast cudowną przygodą. Przynajmniej mógł mieć pewność, że po tym okresie pozostaną mu dobre wspomnienia.
Była jeszcze Liza, oczywiście. Gustaw starał się wmówić sobie, że nie miała nic wspólnego z jego decyzją, ale wiedział, że tylko się okłamuje. Ostatnie dni przed świętami były niemal nie do zniesienia. Nie wiedział, jak ma się przy niej zachowywać. Z jednej strony bardzo chciał z nią porozmawiać, z drugiej — nie zamierzał jej się narzucać. Jeszcze z trzeciej, ona sama nie miała chyba nic przeciwko jego towarzystwu, kiedy odprowadzali uczniów na pociąg. Na peronie sama zaczęła rozmowę i — mimo że jak zwykle w jej towarzystwie zaczął pleść zupełnie od rzeczy — nawet zaproponowała herbatę. Uśmiechała się swobodnie i ciepło, a na rzęsach osiadały jej płatki śniegu...
Później tak jakby nieco posmutniała i przygasła. W Trzech Miotłach sprawiała wrażenie bardziej milczącej niż zwykle, ale może tylko tak mu się wydawało, bo w towarzystwie Hailey i Rosmerty nawet jemu trudno było dojść do słowa... Ale także później, kiedy wracali z Hagridem do zamku, Liza nie odzywała się wiele. Może rzeczywiście to święta wzbudzały w niej jakąś melancholię? Przez chwilę Gustaw chciał ją o to zapytać, ale nie wiedział jak. Nie wiedział też, czy w ogóle życzyła sobie takich pytań — od niego, w dodatku w obecności Hagrida. Zostawił ją więc w spokoju, zapatrzoną w okno i zamyśloną, a sam nieuważnie słuchał opowieści Rubeusa o problemach z hipogryfami. Po powrocie do zamku również nie mieli okazji porozmawiać, bo kiedy tylko Hagrid odszedł, by wyprząc testrale, natychmiast zjawił się Filius, który poprosił Gustawa o pomoc w dekorowaniu Wielkiej Sali. Liza wolała wrócić do siebie. Zostawiła go z dziwnym wrażeniem, że coś przeoczył; przegapił moment, w którym od swobodnej pogawędki na zasypanym śniegiem dworcu znów przeszli do niezręcznego milczenia i mijania się wzrokiem.
Gustaw starał się nadrabiać miną i mimo wszystko cieszyć ostatnimi dniami w Hogwarcie. Skończył już całą papierkową robotę, więc teraz bez wyrzutów sumienia mógł chodzić z uczniami nad jezioro, żeby pojeździć na łyżwach albo po prostu snuć się po zamku, zaglądać w znajome kąty i odkrywać nowe zakamarki — wszystkie bez wyjątku przystrojone w tony świątecznych, nieco kiczowatych dekoracji. Sam Zieleziński miał do Bożego Narodzenia stosunek raczej obojętny — rzadko kiedy spędzał ten czas z rodziną, a bywały lata, kiedy zdarzało mu się kompletnie przegapić święta — ale nie sposób było nie uśmiechać się na widok olbrzymich choinek stojących w każdym kącie i zbroi gromkim głosem wyśpiewujących kolędy w najmniej oczekiwanych momentach. Nawet jeśli cały ten świąteczny rozmach i przesada wciąż podszyte były jakąś melancholią i smutkiem.
Zieleziński przeskoczył kilka ostatnich stopni dzielących go od sali wejściowej. A potem zmylił krok i zatrzymał się raptownie na widok Lizy, która właśnie zamykała za sobą drzwi wejściowe. Nie miała płaszcza, co oznaczało, że zapewne wyszła jedynie zapalić przed kolacją. Gustaw zawahał się, nie wiedząc, co powinien zrobić, ale wtedy odwróciła się i spostrzegła go, więc nie pozostało mu nic innego, jak na nią zaczekać.
— Jak się masz? — przywitał ją miękko. Twarz miała zarumienioną z zimna, a na jej włosach i niedbale zarzuconym na ramiona szalu błyszczały topniejące płatki śniegu.
— W porządku, dziękuję. — Uśmiechnęła się z dziwnym zakłopotaniem, którego nie mógł sobie wytłumaczyć niczym innym, jak tylko tym, że czuła się przy nim naprawdę niezręcznie.
— Chcesz już wejść? — Wskazał na drzwi prowadzące do Wielkiej Sali. — Ja jeszcze przez chwilę tu pospaceruję, pooglądam dekoracje... — stwierdził, natychmiast żałując każdego wypowiedzianego słowa. Tym bardziej, że Liza jakoś nie skorzystała z okazji, by uwolnić się od jego towarzystwa.
— Zostało jeszcze sporo czasu — rzuciła tylko lekko.
— Ehm... więc kiedy wyjeżdżasz?
— Po kolacji.
— Zatem to najlepsza pora, żeby złożyć ci życzenia. Wesołych świąt, Lizo. Mam nadzieję... jestem pewien, że kiedyś zdobędziesz wszystko, czego pragniesz.
Skinęła głową, jakby to założenie wydawało się całkiem oczywiste.
— Dziękuję, Gustawie, ale mniejsza o to... — Odetchnęła głęboko. — Posłuchaj, nigdy nie nakłaniałam cię, żebyś tu został, i nie mam zamiaru robić tego teraz, bo decyzja należy wyłącznie do ciebie. Ale chciałabym, żebyś wiedział, że uważam, że postępujesz źle. Dobrze sobie tu radzisz i sam powiedziałeś, że ci się tutaj podoba. Nie powinieneś z tego rezygnować z powodu jakichś głupstw. A jeśli powodem jestem ja...
— Wszyscy myślą, że to przez ciebie, prawda? — wypalił Gustaw, nim zdołał choć pomyśleć o tym, żeby się powstrzymać. — Nie zliczę, ile razy Rolanda sugerowała, żebym zaczął cię intensywnie podrywać, zamiast się pakować.
Liza zmarszczyła brwi z konsternacją.
— Oczywiście nie zamierzam robić niczego podobnego — uspokoił ją szybko, złudnie pogodnym tonem, żeby przykryć własne zażenowanie. — Mam nadzieję, że tobie oszczędzają podobnych uwag. To zupełny idiotyzm. Przecież nic by z tego nie wyszło. Nikt nie powinien się wtrącać w nasze sprawy...
„Na Merlina, co ty wygadujesz?" — zganił się, czując się jak ostatni kretyn. Liza także musiała się nad tym zastanawiać, bo sprawiała wrażenie lekko zdezorientowanej i — co go zaskoczyło — zasmuconej.
— Och... To znaczy oczywiście masz rację — powiedziała, unosząc dumnie podbródek, jakby nie chciała, by to zauważył.
Gustaw obserwował ją z zaskoczeniem, pospiesznie analizując swoją paplaninę w poszukiwaniu czegoś, co mogło ją zranić.
— Lizzie...
Spojrzała na niego i zmusiła się do uśmiechu.
— To wszystko. Wesołych świąt, Gustawie. Po prostu przemyśl to jeszcze...
— Naprawdę nie jesteś powodem, Lizzie — powtórzył, nie chcąc zostawiać jej takiej przygnębionej. — Wiem, że powiedziałem… Ale zapomnij o tym. I tak bym wyjechał, prędzej czy później. To nie twoja wina.
Chyba jednak nie to chciała usłyszeć, bo wyglądała jeszcze bardziej ponuro niż przed chwilą. Uciekła wzrokiem w bok, starając się ukryć emocje. Gustaw gorączkowo zastanawiał się, co tym razem powiedział nie tak. Na Merlina, przecież nie czytał jej w myślach, skąd miał wiedzieć, czego od niego oczekiwała?
Nagle Liza zamarła, marszcząc lekko brwi.
— Co...
— Szsz — uciszyła go i wtedy sam usłyszał stłumione głosy dobiegające zza jednej z olbrzymich choinek, rozstawionych wzdłuż ścian.
Liza przewróciła oczami i stanowczym krokiem przeszła przez korytarz i wkroczyła pomiędzy drzewka. Gustaw poszedł za nią, akurat by zobaczyć, jak Augustus Edgeworth całuje Agnes Frye, opartą o klepsydrę z punktacją Slytherinu. Przyłapani, natychmiast odskoczyli od siebie i pospuszczali wzrok.
— Na Merlina, panno Frye, panie Edgeworth... — westchnęła Liza z niejakim rozbawieniem. — Niezmiernie cieszę się, że znowu się dogadujecie, ale to chyba nie jest odpowiednie miejsce ani pora... Proszę iść do Wielkiej Sali, kolacja zaraz się rozpocznie.
Augustus wyszczerzył się z zakłopotaniem, a zmieszana Agnes nie patrząc na nauczycieli ruszyła w stronę Wielkiej Sali, ciągnąc go za rękę. Liza odprowadziła ich dziwnie melancholijnym spojrzeniem, a potem przygryzła lekko wargę i z roztargnieniem poprawiła bombkę na jednej z gałązek choinki.
I nagle wszystko zaczęło się układać w jedną całość — jej dziwne zachowanie w ostatnich dniach, przerwana przez Hailey rozmowa na stacji kolejowej i ta przed chwilą.
„Nieee, przecież po prostu by mi powiedziała..." — pomyślał Gustaw, a zaraz potem: — „Och, to Liza! Prędzej zjadłaby własny kapelusz niż przyznała się do błędu... Szczególnie, jeśli nie jest pewna, jakiej odpowiedzi może się spodziewać. Nie po tym, co spotkało ją ostatnim razem... Prawda?".
Liza zmarszczyła lekko brwi, widząc, że przygląda się jej intensywnie. Gustaw uśmiechnął się.
— W zasadzie to całkiem przyjemne miejsce na schadzkę — zauważył, rozglądając się. — No tak... oczywiście — stwierdził, zatrzymując spojrzenie na pęku jemioły zawieszonym magicznie w powietrzu nad ich głowami.
Liza podążyła za jego wzrokiem i prychnęła cicho.
— Cóż, kiedy trzeba, potrafią opanować nadprogramowy materiał.
— Po pięć punktów dla Ravenclawu i Slytherinu — zaproponował Zieleziński i oboje uśmiechnęli się, kiedy za plecami usłyszeli grzechot klejnotów w ślizgońskiej klepsydrze.
— Wysoce niepedagogiczne — skwitowała Liza. — Cóż, my również chyba powinniśmy już iść...
— Nie, zaczekaj — powstrzymał ją.
Uniosła brwi, a on rozłożył bezradnie ręce i wskazał na jemiołę. Liza spojrzała na niego ironicznie.
— Przecież to idiotyzm.
Cóż, może jednak się mylił.
— Tak, wiem, to głupi zwyczaj, przepraszam, zapomnij... — wymamrotał zmieszany.
— My — przerwała mu. — Sam powiedziałeś.
Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie.
— Wcale nie.
— Tak, przed chwilą — upierała się. — Więc naprawdę tak nie myślisz?
— Na Merlina, Lizzie, przecież doskonale wiesz, co ja myślę.
— Nadal?
Niepewnie wzruszył ramionami. Przecież zadawała sobie sprawę z jego uczuć. Powiedział jej wszystko wprost; jak mogła mieć jeszcze jakiekolwiek wątpliwości?
— Och — odparła Liza i przygryzła lekko wargę, starając się powstrzymać pełen zadowolenia uśmiech. — Skoro tak…
Choinka skutecznie kryła ich przed wścibskimi oczami osób, które akurat mogłyby przechodzić korytarzem.
„W tej szkole stanowczo przydałoby się więcej jemioły" — pomyślał zupełnie oszołomiony Gustaw, kiedy w chwilę później odsunęli się od siebie. Dopiero cichy śmiech Lizy uświadomił mu, że powiedział to na głos.
— Co byś powiedział na to, żebyśmy spróbowali bez niej? — zapytała czarownica cicho.
Spojrzał na nią z powagą.
— Lizo, czy to znaczy... Czy chcesz...?
— Jeśli tylko ty nadal chcesz...?
Zamiast odpowiedzieć, przyciągnął ją do siebie i pocałował ponownie.
x
