Ten fragment powstał już jakiś czas temu pod natchnieniem chwili. Jako że nie znalazłam dla niego miejsca w głównej fabule, to publikuję go teraz, bo myślę, że jest całkiem przyjemny.

Ponieważ nie jest bezpośrednio powiązany z jakimiś konkretnymi wydarzeniami w fiku, to mógłby znaleźć się w dowolnym momencie. Można przyjąć, że czas akcji tego rozdziału to kilka miesięcy (trochę ponad pół roku) po zakończeniu wydarzeń ze Skóry.


Rozdział ?

Scorpius czuł się zmęczony całym ostatnim tygodniem, ale mimo to bez marudzenia poszedł w stronę gabinetu McGonagall. Jeszcze się nie zdarzyło, by lenistwo czy zniechęcenie odwiodło go od „zajęć dodatkowych". Ostatecznie były to dla niego najbardziej wartościowe z lekcji jakie pobierał w Hogwarcie i nigdy dobrowolnie z nich nie rezygnował.

A mimo to dziś wyraźnie nogi go nie niosły. Z trudem dowlókł się pod drzwi gabinetu i zapukał słabo. Odpowiedziało mu ciche zaproszenie. Niemal natychmiast zmęczenie go opuściło. Coś było nie tak. Głos dyrektorki zazwyczaj mocny i zdecydowany, dziś brzmiał dziwnie słabo.

Wyraźnie zaniepokojony Ślizgon otworzył drzwi i wszedł do środka. McGonagall jak zwykle siedziała przy swoim dużym, jasnobrązowym biurku, na którego blacie leżały przygotowane materiały. Czasami Scorpius zastanawiał się, kiedy dyrektorka znajduje czas, żeby to przygotować, w końcu sama miała mnóstwo obowiązków. Nigdy jakoś nie przyszło mu do głowy, żeby za to podziękować, choć przecież wiedział, że ona też wkładała pracę i wysiłek w przygotowanie do ich zajęć. Nigdy wszak nie szła na żywioł, zawsze miała obmyślony plan kolejnych spotkań i skrupulatnie wypełniała kolejne jego punkty.

Kobieta przywitała go skinieniem głowy i gestem ręki wskazała miejsce po drugiej stronie biurka. Na pierwszy rzut oka wydawała się zachowywać zupełnie normalnie, co nieco stłumiło kiełkujący szybko niepokój. Scorpius nawet zaczął się zastanawiać, czy nie nadinterpretuje rzeczywistości. Dlatego bez większej zwłoki usiadł na miejscu i spojrzał na otwarty podręcznik. Rozdział dotyczył wykorzystania runy wzmacniającej przy inicjowaniu zaklęć opartych na żywiołach. Skrzywił się w duchu. Znowu runy. W ostatnich miesiącach wychodziły mu już bokiem, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z ich użyteczności.

McGonagall pokrótce wyjaśniła mu metodykę działania, więc przystąpił do pierwszych prób, kolejno wzniecając coraz liczniejsze płomienie, na kartce z wyrysowanymi runami. Ogień jednak nie tykał ani papieru, ani tym bardziej powierzchni biurka.

Przez ponad godzinę powtarzał to ćwiczenie w różnych kombinacjach, poznając i analizując różne zależności, a także rozpoznając w jakich konfiguracjach działa to najlepiej. Dyrektorka obserwowała jego zmagania przez większość czasu w milczeniu, czasami tylko wtrącając jakieś swoje uwagi. I choć była bardzo rzeczowa i konkretna, Scorpius nie potrafił do końca odegnać wrażenia, że jednak coś się zmieniło. I dopiero w pewnej chwili zrozumiał, co mu się nie zgadzało. Choć zazwyczaj starali się efektywnie wykorzystywać czas ich ćwiczeń, to w czasie krótkich przerw, zdarzało im się prowadzić niezobowiązujące rozmowy, czasami dowcipne, czasem poważne, zawsze budujące przyjemną atmosferę. Dziś jednak dyrektorka była niezwykle milcząca i wyraźnie skupiona na przedmiocie ćwiczenia. Zupełnie jakby… nie chciała myśleć o czymś innym.

Scorpius znał dobrze tę metodę. Ile razy zdarzało mu się, że pracą i nauką starał się zagłuszyć własne zmartwienia. Sam nie był typem gaduły, który lubił dzielić się swoimi troskami z innymi. Nawet z Albusem, który najlepiej go rozumiał, nie przychodziło to łatwo. Wiedział jednak, że nie wszyscy są tak zamknięci w swojej skorupie jak on.

Wiedziony tą myślą, w końcu odłożył różdżkę na biurko i spojrzał na kobietę po przeciwnej stronie. Niby ich relacje już dawno wyszły poza zwykły układ uczeń–nauczyciel, niemniej dopytywanie się o prywatne kwestie było jednak daleko poza ich granicami. Mimo to Scorpius czuł, że ta sprawa nie będzie dawać mu spokoju.

– Czy coś się stało? – zapytał w końcu, nagle czując dziwną suchość w gardle.

Przez chwilę na twarzy dyrektorki odmalowało się zaskoczenie. Ewidentnie nie spodziewała się podobnego pytania. Jej wyraz twarzy tylko utwierdził go w przekonaniu, że miał rację. To nie treść pytania ją zaskoczyła, lecz świadomość, że nie zdołała ukryć rzeczywistości.

Ostatecznie kobieta westchnęła ciężko, przymknęła oczy i potarła skronie palcami. Naraz wyglądała na bardzo zmęczoną. Szybko jednak przywróciła się do porządku i spojrzała na niego poważnie.

– Nie musisz się martwić, to nic dotyczącego szkoły. Po prostu dziś rano odebrałam przykrą wiadomość.

Scorpius nic nie odpowiedział, wciąż tylko przyglądając się dyrektorce. Nie chciał naciskać, pozostawiając jej decyzję, czy chce go wtajemniczać w szczegóły.

– Ale skoro już przy tym jesteśmy, to będę musiała przełożyć naszą czwartkową lekcję.

Scorpio skinął głową.

– Czy mogę jakoś pomóc?

McGonagall zbyła jego pytanie gestem ręki.

– Niestety, w tej kwestii już nikt nic nie może poradzi – stwierdziła, a potem znowu westchnęła i pociągnęła dalej. – Dowiedziałam się, że wczoraj rano zmarła moja szwagierka i wieloletnia przyjaciółka.

Scorpius nie wiedział, co odpowiedzieć. Rzeczywiście, to nie była sprawa, w której mógł cokolwiek zrobić, jedna z tych ostatecznych rzeczy, na które nikt nie ma wpływu. Dlatego jedynie spojrzał w bok i pokiwał głową. Poważnie zastanawiał się, co go napadło, by w ogóle poruszać ten temat. McGonagall z pewnością nie miała ochoty o tym rozmawiać, w końcu nie bez powodu tak bardzo skupiała się na obecnej lekcji. Zwyczajnie nie chciała myśleć o śmierci bliskiej osoby.

– Może lepiej już pójdę – stwierdził, chowając różdżkę do kieszeni i wstając z krzesła. – Przepraszam, nie chciałem się wtrącać.

McGonagall spojrzała na niego w ten swój zwyczajowy, łagodny sposób. Zawsze tak na niego patrzyła, kiedy zdobywał się na słowa szczerości.

– Nie musisz przepraszać – powiedziała, a potem zmusiła się do lekkiego uśmiechu, który jednak był wyraźnie wymuszony. – W moim wieku niestety częściej odwiedza się cmentarze niż sale weselne.

Scorpius też próbował się uśmiechnąć, ale nagle pomyślał, że kiedyś on będzie musiał przyjść na pogrzeb dyrektorki i już całkiem poczuł się gorzej. Wiedział, że nie jest jedynym, który darzy McGonagall olbrzymim szacunkiem, jednak ich wspólne lekcje i to co zrobiła dla niego w przeszłości, powodowało, że czuł do niej szczególne przywiązanie. Tym bardziej ciężko mu było patrzeć, jak ta niezłomna kobieta, jest wyraźnie przybita i tak po ludzku smutna. Nawet jeśli próbowała nie dawać tego po sobie poznać.

Pożegnał się i wyszedł z gabinetu. Kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim z cichym skrzypnięciem, zatrzymał się wpół kroku i zawahał. Czy rzeczywiście to była najwłaściwsza rzecz jaką mógł zrobić? Teoretycznie to absolutnie nie była jego sprawa, ale z drugiej strony, czy nie wyglądało to trochę tak, jakby uciekał. Po prawdzie właśnie tak się czuł. Zirytowany własnym zachowaniem, odwrócił się i ponownie otworzył drzwi.

Kiedy zajrzał do środka, zobaczył, że McGonagall nadal siedzi na swoim fotelu, tyle że miała przymknięte oczy, a jej okulary leżały na biurku. Spojrzała na niego dopiero po chwili, a zmarszczka niepokoju wyraźnie odcisnęła się na jej czole.

– Wiem, że pogrzeby to nic przyjemnego, więc może potrzebuje pani towarzystwa?

Dyrektorka przez moment wyglądała na szczerze zdumioną, a potem wreszcie uśmiechnęła się już bez wysiłku.

– Dziękuję, Scorpiusie, na pewno się przyda.


Scorpio poprawił wiązanie krawata i zapiął mankiety koszuli. Jego wyjściowa szata, która ostatni raz była używana na początku roku szkolnego, teraz również znalazła zastosowanie. Zresztą nie wiedział, co innego miałby na siebie założyć, choć jakoś dziwnie czuł się w tym stroju. Wiedział również, że będzie zwracał na siebie uwagę, na szczęście większość uczniów była obecnie na obiedzie. Nie sądził, by miał problem z wyjaśnieniem swojej nieobecności, skoro sama dyrektorka poprosiła go, aby pojawił się przy głównej bramie Hogwartu o czwartej po południu. Wiedząc, że nie zostało mu wiele czasu, po raz ostatni spojrzał na swoje odbicie w lustrze i uznawszy, iż wszystko jest na swoim miejscu, wyszedł z pokoju.

Gdy zbliżał się do bramy, już z oddali zobaczył sylwetkę McGonagall. W czarnej szacie i swoim charakterystycznym kapeluszu, wyglądała niemal normalnie, gdyby nie bukiet fioletowych lilii, który trzymała w dłoni.

– Może to wezmę? – zaproponował, podchodząc bliżej.

Kobieta skinęła głową i podała mu wiązankę. Kwiaty były świeże i wciąż miały mocny zapach.

– Gotowy? – zapytała.

Wcześniej nie zastanawiał się, jak dotrą na miejsce pogrzebu, ale teraz błyskawicznie powiązał fakty. Nie bez powodu mieli spotkać się przy bramie, to tutaj kończyła się bariera teleportacyjna szkoły, a McGonagall była jedną z nielicznych osób w Hogwarcie, która mogła korzystać z tego środka transportu bez ograniczeń.

Nagle poczuł, że robi mu się nieprzyjemnie gorąco, mimo to skinął głową.

Dyrektorka najwyraźniej dostrzegła jego zmieszanie, bo obrzuciła go badawczym spojrzeniem.

– Teleportowałeś się już kiedyś?

Scorpius zaprzeczył.

– Jadłeś obiad?

– Nie.

– To dobrze. Chodźmy – skwitowała i ruszyła w stronę bramy, która otwarła się samoistnie.

Scorpius wziął głęboki wdech i podążył za nią.

Nie wiedział, w którym momencie przekroczyli barierę, ale po chwili dyrektorka zatrzymała się i odwróciła w jego stronę.

– Chwyć mnie pod ramię i zamknij oczy, tak będzie łatwiej.

Bez wahania wypełnił polecenie i nagle poczuł, jak coś gwałtownie szarpnęło go za wnętrzności. Skręciło i rozkręciło. Przez moment walczył z pokusą otwarcia oczu, ale czuł podskórnie, że to nie skończy się dobrze. A nim na dobre ogarnęło go uczucie oszołomienia, na powrót poczuł twardy grunt pod nogami.

Całe szczęście, że wciąż trzymał ramię McGonagall, bo inaczej pewnie by się przewrócił.

– Trzy głębokie wdechy i możesz otworzyć oczy. – Usłyszał polecenie.

Oddychając spokojnie, czuł jak odzyskuje władzę nad błędnikiem, a kiedy spojrzał przed siebie, świat nie wirował aż tak bardzo, jak się tego obawiał. Nie było to przyjemne, choć ostatecznie podróżowanie siecią Fiuu wcale nie było bardziej komfortowe.

Rozejrzał się i zobaczył, że znajdują się na obrzeżach jakiejś niewielkiej miejscowości. Patrząc na zabudowania i skomplikowane nazwy ulic, mógł obstawiać, że najprawdopodobniej gdzieś w Szkocji. Wokół oprócz zabudowań rozciągał się lekko pagórkowaty krajobraz, w większości pokryty trawiastymi łąkami. Zdecydowanie Szkocja.

Nieopodal, pośród niskich, drewnianych domków, wyróżniał się nieco większy budynek z dzwonnicą. Niezbyt wysoki kościół, otoczony był przez cmentarz okolony kamienny murkiem. Przy jego wejściu stało kilkadziesiąt osób, bez wątpienia czarownic i czarodziejów, oceniając po strojach. Przeważały osoby starsze, wśród których Scorpius nie dostrzegał żadnej znajomej twarzy. Jednak kiedy się zbliżyli, kilka kobiet podeszło i niespodziewanie wylewnie zaczęło się witać z profesor McGonagall. Jednocześnie nie omieszkały dopytywać o jej młodego towarzysza.

– To jest mój uczeń, Scorpius. Był tak miły, że zaoferował mi wsparcie w tym przykrym dniu – wyjaśniła dyrektorka, a Scorpio zastanawiał się, czy przypadkiem z premedytacją nie pominęła jego nazwiska, które jakby nie patrzyć kojarzyło się dość jednoznacznie.

Przez chwilę stanowił główny punkt zainteresowania czarownic, które przyglądały mu się badawczo, kiwały głowami i wymieniały między sobą uwagi, standardowe dla kobiet w ich wieku. Scorpius szybko dostrzegł rosnącą irytację malującą się na twarzy McGonagall, ale w końcu dyrektorka kiwnęła lekko głową i razem ruszyli do kaplicy.

W środku, na niewielkim postumencie ustawiona była trumna, wokół niej liczne kwiaty, a obok także zdjęcie przedstawiające zmarłą. Z oprawionej w czarną ramkę fotografii spoglądała na nich mile wyglądająca staruszka, o siwych, kręconych włosach, twarzy naznaczonej licznymi zmarszczkami i jasnych, łagodnych, ale też mądrych oczach.

– Wygląda na miłą osobę – stwierdził Scorpius, dokładając wiązankę lilii do pozostałych kwiatów.

– I taka też była. Bardzo życzliwa i serdeczna. Wiele jej zawdzięczam.

Scorpius spojrzał na McGonagall kątem oka. Nie zamierzał dopytywać o szczegóły, zadowalając się tym, co sama postanowi mu powiedzieć. Niemniej ból jaki wyraźnie rysował się na jej twarzy, jasno sugerował, że osoba, której zdjęcie widniało przed nimi, musiała być dla dyrektorki kimś naprawdę ważnym. Nawet jeśli nie łączyły ich więzy krwi.

Rozpoczęła się krótka ceremonia, podczas której kolejne osoby wypowiadały się na temat zmarłej. Scorpius nie przysłuchiwał się temu jakoś szczególnie, zwłaszcza, że większość z nich dotyczyła wydarzeń z odległej przeszłości. Był niemal pewien, że w którymś momencie również McGonagall będzie się wypowiadać, ale kiedy spojrzał w jej stronę, zobaczył jak silnie zaciska usta. W jednej chwili zrozumiał, że dyrektorka prowadzi prywatną walkę z narastającymi emocjami. Nie bardzo wiedząc, co na to poradzić, po prostu stał obok, w milczeniu obserwując tak dyrektorkę, jak i toczącą się uroczystość.

W końcu żałobnicy skończyli mówić i grabarze zabrali trumnę, by złożyć ją w grobie na samym końcu cmentarza, tuż pod murem. Kolejni ludzie wrzucali kwiaty do wykopanego dołu, a potem całość została zasypana ziemią, na której wierzchu ułożono przyniesione wieńce i bukiety. Wszystko to razem nie trwało dłużej niż kwadrans i w końcu Samantha Urquart, jak w międzyczasie dowiedział się Scorpius, spoczęła w miejscu swego ostatecznego odpoczynku.

Kolejni żałobnicy zaczęli powoli opuszczać cmentarz, aż w końcu w okolicy została tylko najbliższa rodzina zmarłej i McGonagall wraz ze Scorpiusem. Dyrektorka jeszcze przez dłuższy czas wpatrywała się w obłożony kwiatami grób, a potem wyciągnęła z kieszeni szaty chusteczkę i przetarła oczy, choć Scorpio nie widział, żeby płakała.

– Mam nadzieję, że nie śpieszysz się do powrotu, chciałabym odwiedzić jeszcze jeden grób – odezwała się w końcu, wciąż nie odrywając wzroku od kwiatów na mogile pani Urquart.

Scorpius wzruszył ramionami i pokręcił głową. Widząc to, dyrektorka ruszyła alejką wzdłuż muru, aż do części, która ocieniona była przez rozłożysty dąb. Tu groby były znacznie starsze, a duża ich część zaniedbana i pozostawiona sama sobie. Po chwili jednak zatrzymali się przy jednym, który wciąż był zadbany, a jego tablica w pełni czytelna.

Elphinstone Urquart

zmarły w 1985r.

Ukochany mąż i brat

Widząc to, Scorpius nie potrzebował wiele tłumaczenia. Skoro Samantha Urquart, była szwagierką McGonagall, to niewątpliwie tutaj musiał spoczywać jej mąż. Scorpiusowi głupio było się teraz do tego przyznać, ale zawsze myślał, że dyrektorka jest starą panną. Jakoś trudno było mu sobie wyobrazić ją jako młodą, zakochaną dziewczynę, która bierze ślub i zakłada z kimś rodzinę. Ciekawe jakim człowiekiem był mężczyzna spoczywający w tym grobie, że zjednał sobie przychylność dyrektorki. Jakoś Scorpius nie miał wątpliwości, że musiał być niezwykłą osobą.

McGonagall wyciągnęła różdżkę i krótkim ruchem dłoni sprawiła, że z grobu spadło te kilka dębowych liści, które na nim leżały, a potem wyczarowała na płycie pojedynczą różę, owiniętą czarną wstążką.

– Nie będziesz już sam, Elphin – odezwała się moment później w stronę grobu, a potem spojrzała na Scorpiusa. – Oni zawsze byli blisko jako rodzeństwo, zawsze się wspierali. Myślę, że zasłużyli na ponowne spotkanie po tylu latach.

Scorpio jeszcze raz spojrzał na datę na nagrobku. No tak ponad trzydzieści pięć lat. Dla kogoś w jego wieku, taki czas wydawał się całą wiecznością.

– Jaki on był? – zapytał, zanim pomyślał, że to bardzo wścibskie pytanie.

McGonagall jednak nie wydawała się urażona, wręcz przeciwnie, na jej twarz wypłynął lekki uśmiech.

– Był bardzo przyzwoitym człowiekiem, brzydzącym się najmniejszym nawet oszustwem. Zawsze prawdomówny, zjednywał sobie ludzi swoją szczerością. Poznałam go, gdy jeszcze pracowałam w Ministerstwie i ta jego cecha, bardziej niż cokolwiek innego, budziła mój zachwyt. W tamtych czasach wcale nie było lepiej niż obecnie, zawsze znajdowali się ludzie gotowi do strasznych czynów, by osiągnąć swoje cele. Jego pęd do prawdy był oznaką prawdziwej odwagi i bohaterstwa.

Chcąc nie chcąc, Scorpius poczuł dziwne ukłucie na te słowa. Jakby nie patrzeć on sam był całkowitym przeciwieństwem podobnych cech i co więcej jakoś nigdy nie uważał tego za wadę. Zawsze sądził, że przebiegłość i zdolność do manipulacji czy naginania rzeczywistości, są cennymi i przydatnymi umiejętnościami. Szczerość i prawdomówność uważał raczej za słabość, a nie akt odwagi.

Zastanawiające, że McGonagall potrafiła darzyć go sympatią, choć ich poglądy w tej kwestii były tak różne. Rozumując w jej kategoriach, on wpisywał się w ramy tchórza i krętacza.

– Trochę jak Albus. On również nie lubi kłamać – stwierdził, a po chwili dodał z przekąsem. – W odróżnieniu od niektórych.

– Masz na myśli siebie czy jeszcze kogoś innego?

– Głównie siebie, choć znam wielu kłamców.

Dyrektorka pokręciła nieznacznie głową.

– Świat byłby lepszym miejscem, gdyby więcej osób wierzyło w szczerość i prawdę. Gdybyśmy potrafili ufać sobie nawzajem.

Co miał jej odpowiedzieć. Ile czasu potrzebował, by zaczął ufać tej niewielkiej garstce osób, które były w jego otoczeniu? Od całej reszty spodziewał się raczej ciosu niż szczerości. On z pewnością nie był stworzony do zaufania.

– Nie wszystkim przychodzi to z łatwością. Niektórzy trochę zbyt wiele razy się sparzyli.

– Ale czy to powód, by przestać próbować? – spytała, spoglądając na niego znacząco.

Jak widać nigdy do końca nie wychodziła ze swojej roli nauczyciela, nawet teraz, stojąc na tym niewielkim cmentarzu, nad grobem swego dawno zmarłego męża. Bez względu na okoliczności, nadal go pouczała.

Wzruszył ramionami. Ostatecznie on dalej próbował, nawet jeśli wszystko buntowało się przeciw temu. I mógł mieć jedynie nadzieję, że nigdy nie będzie tego żałować. Jakby nie patrzeć, gdyby nie zaufanie, jakie pokładał w osobie dyrektorki, nie byłoby go teraz tutaj.

McGonagall skinęła głową, po czym oboje ruszyli w stronę wyjścia z cmentarza. Kiedy znaleźli się na ulicy, Scorpius już mentalnie przygotowywał się do powtórnej teleportacji, kiedy niespodziewanie dyrektorka zapytała:

– Jesteś głodny?

Ślizgon nie zdołał ukryć zaskoczenia tym pytaniem.

– Jeśli mnie pamięć nie myli, to dwie przecznice stąd jest niewielka kawiarnia – pociągnęła dalej kobieta, a widząc jego zdumioną minę dodała. – Niezbyt bezpiecznie jest się teleportować, będąc pod wpływem silnych emocji. Nie chciałabym, żebyś się rozszczepił.

Szczerze mówiąc, nie wiedział, jak wyglądało rozszczepienie po teleportacji, ale brzmiało wystarczająco paskudnie, by pośpiesznie skinął głową na zgodę.

Miasteczko nie było duże i po chwili znaleźli się w jego centrum, gdzie na niewielkim rynku mieścił się ratusz, targ, kilka sklepów, jakiś bank i rzeczona kawiarenka. Kiedy zasiedli przy jednym ze stolików w ogródku, Scorpius pomyślał, że gdyby nie ich totalny brak fizycznego podobieństwa, to wyglądaliby jak babcia, która zabrała wnuka na lody. Włożył dużo wysiłku, by nie roześmiać się na tę myśl.

McGonagall zamówiła sobie zieloną herbatę i sernik, a on ciasto czekoladowe i sok pomarańczowy.

– Całkiem tu ładnie – stwierdził w końcu, czując potrzebę powiedzenia czegoś. – Mieszkała pani tutaj?

Dyrektorka odstawiła filiżankę, również przeczesując rynek wzrokiem.

– Przez kilka miesięcy po śmierci Elphina.

Scorpius skrzywił się w duchu. Trzeba było się ugryźć w język, a nie znowu palnąć coś, co przywodziło złe wspomnienia. Jednak dyrektorka nie wydawała się przejęta, zamiast tego pociągnęła dalej.

– Właśnie wtedy bardzo pomogła mi Samantha. Była ogromnym wsparciem, choć przecież sama tak niespodziewanie straciła brata. Obie razem wspierałyśmy się w tym czasie. A potem Albus, znaczy profesor Dumbledore wyszedł z propozycją, bym zaczęła uczyć w Hogwarcie. Później przyjeżdżałam tutaj tylko w odwiedziny.

Scorpius uśmiechnął się lekko.

– Wiem, że to zabrzmi głupio, ale naprawdę trudno mi wyobrazić sobie panią jako świeżo upieczoną nauczycielkę. Jeszcze trudniej wyobrazić sobie, że robiła pani kiedyś coś innego.

Na te słowa twarz McGonagall straciła ten melancholijny wyraz.

– Cóż, nie zawsze byłam stara – odparła z rozbawieniem.

Scorpio zabrał się za ciasto, które zgodnie z zapowiedzią kelnerki, rozpływało się w ustach i miało przyjemny migdałowy posmak.

– A nie myślała pani nigdy o tym, żeby ponownie wyjść za mąż? – pociągnął, coraz jaśniej zdając sobie sprawę, że ta rozmowa dobrze działa na samopoczucie dyrektorki. Nigdy nie przypuszczał, że kiedyś znajdzie się w podobnej roli. To raczej on przychodził do McGonagall, kiedy dręczyły go jakieś problemy, nigdy odwrotnie. Zresztą ona nigdy nie obarczała go swoimi zmartwieniami, których przecież musiała mieć wiele. A jednak teraz był tutaj i jeśli mógł cokolwiek pomóc, to zamierzał to uczynić.

Przez dłuższą chwilę McGonagall milczała, jakby rozważając, co powinna mu na to odpowiedzieć. W końcu jednak upiła kolejny łyk herbaty i odparła z pewnym wahaniem.

– Chyba się bałam. Z Elphinem byliśmy małżeństwem bardzo krótko, niecałe trzy lata. Potem on zmarł na skutek nieszczęśliwego wypadku w czasie pracy. To był szok i straszny cios. Nigdy później nie brałam kolejnego małżeństwa pod uwagę, w obawie, że mogłoby się to powtórzyć. To oczywiście irracjonalne, ale taki lęk tym trudniej stłumić.

Scorpius spojrzał na dyrektorkę poważnie. Sam nie wiedział jeszcze, jakie to uczucie stracić ukochaną osobę i miał nadzieję nigdy się o tym nie przekonać, ale rozumiał, że podobne przeżycie musiało pozostawić trwały ślad. Wszystko to, co sam przeżył na przestrzeni ostatnich lat, również odcisnęło piętno na jego charakterze, nie powinno więc dziwić, że podobnie było w przypadku McGonagall.

W końcu pokiwał głową ze zrozumieniem i wbił wzrok w na wpół zjedzone ciasto.

– To miejsce przywodzi wspomnienia – odezwała się niespodziewanie dyrektorka. – I wbrew temu co pewnie myślisz, nie tylko te złe. Wręcz przeciwnie, większość z nich składa się na najpiękniejsze lata mojego życia. I to właśnie o tym staram się pamiętać. Nie warto rozpamiętywać tragedii, niczego to nie zmieni, a tylko pogrąża człowieka coraz bardziej.

– To nie jest proste. Ja tam każdą swoją porażkę rozbieram w myślach wielokrotnie na czynniki pierwsze – stwierdził, siląc się na uśmiech. Chciał żeby to zabrzmiało lekko, ale jakoś nic z tego nie wyszło.

– Tej umiejętności nabiera się z wiekiem. Wystarczy zdać sobie sprawę, że każde nasze potknięcie jest tylko jedną krótką chwilą w naszym życiu. Bolesną, ale tak samo przemijającą, jak wszystko inne. Rozpamiętując ją, tylko przedłużamy jej trwanie, bo w żaden sposób to jej nie zmieni. Jedyne co warto, to wyciągać wnioski.

– O! W tym to jestem świetny – rzucił, tym razem zdobywając się na szczery uśmiech. – Szkoda tylko, że zwykle te wnioski wpędzają mnie w jeszcze większe kłopoty.

– I to też jest cenna lekcja. Choć nie ukrywam, że czasami mógłbyś dwa razy przemyśleć wnioski do jakich dochodzisz. Zaoszczędziłbyś sobie problemów, a mnie zmartwień.

Wszystkie te dziwaczne i straszne sytuacje, w jakich znalazł się na przestrzeni ostatnich lat nagle wróciły do niego niczym zły omen. Czy wyciągnął z nich wnioski? Z pewnością. Czy nie popełni więcej tych samych błędów? Szczerze wątpił. Ostatecznie wciąż był przemądrzałym Ślizgonem, który nie potrafił trzymać języka na wodzy. I to chyba nigdy się nie zmieni.

– Obawiam się, że w tym względzie ma pani wobec mnie zbyt duże oczekiwania. W końcu kłopoty to moja specjalność.

– A myślałam, że jest nią zaawansowana magia praktyczna.

– Jak widać mam wiele talentów.

Z pewnością jeden cel udało mu się osiągnąć. McGonagall na powrót spojrzała na niego w ten swój znajomy, łagodny sposób. Teraz już całkiem pozbawiony melancholijnej nuty.

– Stanowczo wolę, byś rozwijał ten drugi. Kiedyś zostaniesz wielkim czarodziejem, jeśli dalej będziesz podążał tą ścieżką.

Scorpius wyraźnie zmieszał się, słysząc te słowa. McGonagall, rzadko tak otwarcie chwaliła jego umiejętności. Choć oczywiście wiedział, że docenia jego starania, wielokrotnie dawała mu to do zrozumienia.

– Nie byłoby to możliwe bez pani pomocy – stwierdził, a potem dodał z pewnym wahaniem. – Tak w ogóle, to chyba nigdy nie podziękowałem, za to co pani dla mnie zrobiła. Za to wszystko…

– Nie musisz dziękować – weszła mu w słowo. – To że dziś tutaj ze mną przybyłeś, znaczy dla mnie więcej niż jakiekolwiek słowa.

Scorpio wzruszył ramionami.

– Staram się robić to, co należy. Co prawda z różnym efektem, ale dobrze, że przynajmniej dziś na coś to się przydało – dodał z uśmiechem.

Przesiedzieli w kawiarni jeszcze jakieś pół godziny, rozmawiając trochę o szkole i trochę o zmarłej pani Urquart. W końcu zaczęło się chmurzyć, a nieprzyjemnie chłodny wiatr zaczął szarpać parasolami w ogródku.

– Myślę, że pora byśmy wracali – stwierdziła McGonagall, patrząc w niebo. – Poppy nie byłaby szczęśliwa, gdybyś przeze mnie złapał grypę.

Scorpius nie zdołał się powstrzymać i wywrócił oczami. Teraz to naprawdę zabrzmiała jak jego babcia.

– Nie jestem z cukru. Choć w sumie po tym cieście to chyba trochę jestem.

Dyrektorka zaśmiała się, zapłaciła rachunek, po czym oboje wyszli na zewnątrz. Odeszli nieco na ubocze, gdzie nikt nie mógł dostrzec ich działania, a gdy Scorpius chwycił ramię kobiety, poczuł to nieprzyjemne szarpnięcie. Znowu był skręcany i rozkręcany, i modlił się tylko, by ciasto pozostało na swoim miejscu. A chwilę później zobaczył przed sobą bramę Hogwartu.

Chyba zbyt szybko otworzył oczy, bo cały świat niebezpiecznie wirował, ale wziął kilka głębszych wdechów i nieprzyjemna sensacja ustała.

– Za tym raczej tęsknić nie będę.

Naraz poczuł dłoń McGonagall na swoim ramieniu. Spojrzał na nią i zobaczył, jak przygląda mu się z dziwnym wyrazem twarzy.

– Dziękuję, Scorpiusie.

Autentycznie nie wiedział, co miałby na to odpowiedzieć. Dlatego pokiwał tylko głową.

– Mimo potknięć, wyrosłeś na wspaniałego mężczyznę. Nigdy nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

Scorpius wyraźnie poczuł, jak robi mu się gorąco w twarz. Przy całej swojej jasnej karnacji, miał poczucie, że właśnie jest czerwony jak burak. Spojrzał w bok, nie wiedząc, gdzie podziać oczy.

– Nie osiągnąłbym tego sam – odparł w końcu, choć dziwnie zaschło mu w ustach.

– Nie jesteś sam, nigdy nie byłeś. Potrzebowałeś tylko czasu, by to dostrzec.

Scorpio pokiwał głową. W innych okolicznościach najchętniej teraz uściskałby stojącą przed nim kobietę. Jednak to wciąż była McGonagall, dyrektorka szkoły Magii i Czarodziejstwa i osoba, która wpłynęła na jego życie bardziej niż ktokolwiek inny. Nie byłoby go tutaj gdyby nie ona. I nie byłby tym, kim jest, gdyby nie ona.

– To ja dziękuję, za wszystko.

McGonagall uśmiechnęła się i skinęła głową, a potem razem ruszyli w stronę szkoły.