Dodatek: Fiolet, srebro, zieleń
Severus dodawał krople łez jednorożca do zielonego eliksiru, kiedy poczuł, jak ból rozpala się w jego lewym przedramieniu. Ostrożnie stuknął w fiolkę, by wydobyć z niej resztki łez, po czym odłożył ją i ruszył po swój płaszcz i maskę. Pieczenie ponaglało, ale jeszcze nie było na tyle okrutne, że nie był w stanie funkcjonować. Jego Lord wiedział, że potrzebował nieco czasu na wyjście z osłon i aportację.
Ledwie ruszył w kierunku szafy w swoim gabinecie, za którą znajdował się tunel prowadzący na błonia, kiedy ktoś zapukał do jego drzwi. Severus jęknął i obrócił się. To byłoby zupełnie w stylu jego szczęścia, żeby akurat teraz jakiś Ślizgon potrzebował pomocy, czy pocieszenia. Rzucił szybko zaklęcie kameleona na swoje szaty i maskę, po czym ze stoicką miną, która zaprzeczała płonącemu bólowi dobiegającego z lewego przedramienia, otworzył drzwi.
Albus stał za nimi z twarzą spiętą z podekscytowania.
– Severusie – wyszeptał. – Musisz udać się ze mną. Zakon otrzymał wieści od jednej z ofiar Voldemorta, że jest gotów do rozpoczęcia rajdu na Irlandię. Zaraz aportujemy się, żeby go powstrzymać.
Severus powstrzymał się przed kolejnym jęknięciem. Prawdopodobnie właśnie do tego rajdu wzywano go z drugiej strony.
Podniósł lewą rękę w cichej odpowiedzi. Albus przymrużył na nią oczy, po czym spojrzał na niego.
– Rajd ma zaatakować bezbronne mugolskie rodziny i dzieci, Severusie – powiedział. – Obawiam się, że tym razem muszę nalegać, żebyś udał się tam z nami. Ukryj twarz, ale nie dodawaj różdżki do przeciwnej strony.
Zaskoczenie Severusa pozwoliło jego myślom wzbić się ponad ból. Były takie czasy, kiedy Albus nigdy nie poprosiłby go o coś takiego. Wychodził z założenia, że jego mały szpieg był mu wierny, więc ufał, że Severus nie będzie celowo rzucał klątwami w członków Zakonu i uniknie wszelkiego zabijania, które nie okaże się bezwzględnie konieczne do udowodnienia swojej niewinności w oczach innego śmierciożercy.
A teraz już mu tak nie ufał.
Być może nie ufał mi już od cmentarza. To by wyjaśniało, czemu nie poinformowano mnie o treningu i lokacji Connora Pottera.
Podjął decyzję, nie odrywając wzroku od Albusa. Ogień w jego lewym przedramieniu robił się coraz bardziej intensywny, ale tylko stopniowo, jakby kwas nieustannie zmieniał się w coraz mocniejszą wersję samego siebie. Najpierw przeżre się przez skórę, potem mięśnie i wreszcie kości. Ale miał jeszcze czas.
W dodatku miał też pionka, którego mógł poświęcić w ramach upewnienia się, że Albus przez jakiś czas będzie myślał o czymś innym i ucierpi za spętanie go w ten sposób.
– Dobrze – zgodził się i Albus uśmiechnął się szeroko i klepnął go w plecy.
– Znakomicie, mój chłopcze! Za chwilę aportujemy się z wrót wejściowych. – I Albus odwrócił się i ruszył przed siebie.
Czyli jednak trochę mi ufa. Jego błąd.
Severus nachylił się i przesunął różdżką po lewym nadgarstku, rozbudzając zaklęcie komunikacyjne, którego Charles Rosier–Henlin nauczył śmierciożerców kilka tygodni temu, kiedy wreszcie, nareszcie udało się przekonać go do przyłączenia do Mrocznego Pana.
– Mój Lordzie – wymamrotał i usłyszał, jak po drugiej stronie wzbiera syczenie węża. – Ten stary głupiec żąda mojej obecności po stronie feniksa w czasie rajdu. Posieję tam tak wiele zniszczenia, jak tylko zdołam i wrócę do pana tak szybko, jak będę w stanie.
Przez chwilę odpowiadała mu cisza.
– Idź, Severusie, wierny sługo – odezwał się wreszcie głos jego Lorda. Severus poczuł intensywną radość na dźwięk swojego imienia. Czuł się tak, odkąd posłuchał się rady Voldemorta i zaczął myśleć o sobie po imieniu, zamiast po nazwisku.
A ból w jego lewym przedramieniu ustał.
Severus potrząsnął głową i zamrugał. Musi mi naprawdę ufać, skoro tak odsunął swoje niezadowolenie na czas wykonywania tego zadania.
To tylko wzmogło jego determinację, by wynagrodzić jakoś swojemu Lordowi jego nieobecność. Ruszył w kierunku wrót, przeglądając w głowie listę pomysłów i zastanawiając się, jak najlepiej ukarać Albusa.
Zamarł nagle wpół kroku, a przez całe ciało przebiegł mu uradowany, mroczny dreszcz.
Nie mógłby...
A może?
Wciąż nie przetestował ograniczeń swoich eliksirów. Być może to, co chciał osiągnąć, było możliwe, ale istniała znacznie większa szansa na to, że jednak nie było. A nie chciał upokorzyć się porażką.
Jeśli jednak podejdzie do tego wystarczająco ostrożnie, to nikt nigdy się o tym nie dowie, a z ewentualną porażką zmierzy się sam.
Severus kiwnął głową i przyśpieszył, pojawiając się we wrotach w tej samej chwili co Minerwa. Zerknęła na niego z ukosa, po czym podeszła bliżej i za pomocą stuknięcia różdżki Albusa otrzymała wizję pola w Irlandii.
Severus zrobił to samo. Przez chwilę znalazł się tuż obok swojego starego mistrza i mógł spojrzeć w tę parę błękitnych, iskrzących oczu, które starały się ze wszystkich sił spojrzeć mu w głąb duszy. Severus jednak był na tyle dobrym oklumentą, że przez lata oszukiwał potężniejszego od niego legilimentę, więc nie wzdrygnął się pod tym wzrokiem.
Albus uśmiechnął się do niego i stuknął różdżką własną głowę, żeby przesłać wizję wprost do wspomnień Severusa. Aportował się wraz z resztą członków Zakonu.
Bez trudu zignorował rzeź wokół siebie, krew i połamane kończyny. Były takie czasy, kiedy tego rodzaju widok by go zaniepokoił, kiedy wciąż wierzył, że śmierciożercy powinni mieć w sobie grację, której brakowało drugiej stronie. Teraz jednak wiedział już, że jedyną grację, czy piękno, jakie ktokolwiek kiedykolwiek przynosił gdziekolwiek, musiały dobiegać z niego samego, a Severus wraz ze swoim Lordem robili dość, by dowieść piękna i gracji Mroku. Czasami, w pewnych szczególnych sytuacjach, Bellatrix i Evan im w tym pomagali.
Na przykład teraz, kiedy torturowali znajdującą się między nimi mugolkę, posyłając ją z jednego bólu w kompletnie odmienny. Severus radował się jej wrzaskami i poczuł chęć zaprotestowania, kiedy Minerwa zabiła ją z litości.
Przypomniał sobie jednak o swoim planie i poczuł, jak na ustach pojawia mu się głęboki uśmiech. Obrócił się i wbił wzrok w Jamesa Pottera. Musiał przezwyciężyć własne tchórzostwo, bo Albus upierał się, że każdy członek Zakonu Feniksa musiał być wojownikiem, przez co teraz walczył z dwójką śmierciożerców, którzy stopniowo zmuszali go do cofania się w kierunku żony i syna. Connor Potter dowodził wszystkimi, oczywiście, bo nie pozostawiono mu innego wyjścia, a ulotne blaski zaklęć błyszczały na jego bliźnie w kształcie serca, które lśniło, jakby było wypełniona krwią.
Severus skoncentrował się. Napoił Jamesa srebrnym eliksirem całe miesiące temu, ale ten ciekły ekwiwalent klątwy Imperiusa powinien wciąż wibrować mu w żyłach, nakazując słuchanie rozkazów Severusa.
Chodź do mnie.
James obrócił się i niczym automat odskoczył od dwóch śmierciożerców, po czym ruszył do Severusa. Jego przeciwnicy zamarli, przez chwilę zaskoczeni, po czym wzruszyli ramionami, rozejrzeli się i znaleźli sobie nowe cele.
Jego stary rywal zatrzymał się przed nim. Severus wziął głęboki oddech satysfakcji i wyciągnął różdżkę, żeby rzucić iluzję Mrocznego Znaku na lewe przedramię Jamesa. Zniknęłoby przy pierwszych testach, a Mroczny Pan nie zdołałby przyzwać go do siebie, ale i tak okaże się wystarczająco przekonujący dla przelotnego zerknięcia.
– Idź – powiedział cicho. Naprawdę pragnął posłać Jamesa na własnego syna, ale rozkazy jego Lorda były bezwzględne: nikomu poza nim nie wolno było zabić chłopca, a Mroczny Pan nie pojawił się jeszcze na polu bitwy, nawet jeśli Severus wiedział, że musiał przebywać gdzieś w pobliżu i przyglądać się wszystkiemu. – Wiesz, w kogo celować.
James kiwnął głową, jego orzechowe oczy były pełne stali i marzeń, po czym obrócił się i skoczył przed siebie. Po chwili jego kroki nabrały szybkości i stateczności, lata aurorskiego treningu i intensywne walki na przestrzeni ostatnich miesięcy wpłynęły wyraźnie na jego styl poruszania. Wymijał i unikał innych członków Zakonu, aż wreszcie zbliżył się do Connora Pottera, którego zaklęcia, Severus musiał przyznać, były na tyle efektywne, że rozrywały jego przeciwników na strzępy. To byli jednak śmierciożercy, na których Severusowi nie zależało, więc nie uważał tego za wielką stratę.
James zatrzymał się przed Lily i podniósł lewą rękę, żeby mogła zobaczyć jego Mroczny Znak. Jej oczy otworzyły się dramatycznie.
Severus był przekonany, że w tej chwili wszystko zamarło w tej części bitwy, przez co każdy w pobliżu usłyszał, kiedy James mówił:
– Avada Kedavra.
Zielone światło trafiło jego żonę. Osunęła się na ziemię. Przez chwilę James stał tam po prostu, wgapiony w przestrzeń.
I wtedy zaatakował go jego własny syn, wyjąc i wrzeszcząc jedną klątwę tnącą za drugą, klątwy których naprawdę nie powinien jeszcze znać, rozcinając ciało swojego ojca na kawałki, rozsiewając jego krew po okolicy, a potem też na zwłoki swojej matki, kiedy James opadł na nią.
Severus puścił swoją kontrolę, żeby nikt nie zdołał znaleźć śladu po nim w umyśle Jamesa, po czym obrócił się i spojrzał na wschód, instynktownie wiedząc, że tam właśnie stał jego Lord. Lśniące, czerwone oczy Voldemorta napotkały jego spojrzenie.
Jego Lord był z niego zadowolony. Sykliwy głos szeptał w uszach jego imię raz za razem.
– Severus, Severus, Severussss...
A on, który przeżył, by służyć dwóm panom na raz i kiedy już nie był w stanie dłużej być podwójnym agentem, wybrał najlepszego z nich, radował się jego głosem.
Najlepsza z tego wszystkiego była tragedia w oczach Albusa, kiedy objął mocno chłopaka Potterów i odciągnął go od martwych rodziców, zmuszając do stawienia czoła swojemu przeznaczeniu i nadciągającej zgrozie.
Severus obudził się, a skraj radości i ulgi wciąż tańczyły mu w umyśle. Nie pamiętał tego snu, podobnie jak pozostałych ostatnimi czasy, ale dobrze, że choć raz śnił o czymś wesołym, zamiast przeżyć kolejny koszmar.
Sprawdził swoje eliksiry. Fioletowy był już ukończony, właściwie to został dopracowany jakiś czas temu i teraz po prostu wrzał na wolnym ogniu. Od czasu do czasu przebijał się przez powierzchnię powolny bąbel powietrza, jak na bagnie. Srebrny był lekki, unosiła się nad nim mglista chmura, wywołaną reakcją paru składników ze sobą. Severus machnął różdżką, żeby rozwiać chmurę i ponownie ustawił kociołek nad niskim ogniem. Planował zapytać niebawem Harry'ego, czy mógłby użyć na nim tego eliksiru, bo wyglądało na to, że w umyśle jego syna pojawiły się kolejne rany, a to właśnie powinno pomóc w wyleczeniu ich.
Zielony eliksir...
Severus pokręcił głową z lekkim, ciepłym uśmiechem. Aż nie mógł się doczekać na ukończenie zielonego eliksiru.
Świat skoczył nagle i Snape przyłożył rękę do głowy, czując się nieco mdło. Czy coś się właśnie stało?
Podejrzewał, że po prostu opuścił go dobry nastrój, zastąpiony bardziej posępnym, a przez to i normalniejszym dla niego. Euforia nigdy nie zdołała się w nim zagnieździć. Skrzywił się, przypominając sobie, że dopiero co myślał o ranach w umyśle Harry'ego. Niemal na pewno zostały wywołane przez ponowny kontakt z rodzicami.
Zdeterminowany, żeby tym razem zajrzeć na samo dno umysłu Harry'ego i przekonać się, na jaką skalę tak naprawdę cierpiał, Snape wyszedł ze swojego gabinetu. W ostatnich tygodniach Harry zachowywał się aż za grzecznie. Czas najwyższy sprawdzić, jak wiele kosztowało go takie zachowanie.
