116. Rozdział, w którym wracamy do rzeczywistości.
Nieznaczny ruch na łóżku, na widok którego ciche westchnienie wyrwało się z ust Calisto, przerwał wiszącą w powietrzu ciszę. Jak na komendę cała, do tej pory nieprzytomna, trójka zaczęła głębiej oddychać i budzić się do życia. Dziewczyna nie spoglądała jednak na Lucjusza ani Harry'ego. Cała jej uwaga była skupiona na chudym, pokiereszowanym brunecie, ułożonym przez szefa zaraz obok pozostałej dwójki, tak by byli w fizycznym kontakcie.
- Sev – szepnęła cicho, dotykając dłoni Snape'a. Chude, długie palce poruszyły się nieznacznie, a z jego gardła wydobyło się mruknięcie. Calisto obserwowała go w napięciu.
Harry otrząsnął się najszybciej i natychmiast usiadł, wypuszczając dłoń mężczyzny ze swojej, po czym rozejrzał się wokół, jakby próbował się zorientować gdzie się znajduje.
Gdy jego wzrok spoczął przelotnie na Lucjuszu, wszystko musiało wskoczyć na miejsce, bo Harry natychmiast spojrzał na Snape'a z niepokojem.
Kolejne mruknięcie i na nieprzytomną do tej pory twarz, wróciło znane im wszystkim skrzywienie pełne niezadowolenia.
- Szefie! – krzyknął chłopak i sięgnął po wodę z nocnej szafki, na wypadek gdyby Severus jej potrzebował. – No, otwórz oczy – powiedział. – Przecież wiem, że nam się udało. Jesteś bezpieczny, nie ma tu wilkołaków.
- Jeszcze... – chropowaty, ciężki głos wymamrotał odpowiedź. Mężczyzna zamrugał jeszcze raz i po chwili czarne oczy spoglądały na chłopca. – Harry.
- Sev... Chwała Bogu... Wróciłeś. – Po policzkach dzieciaka płynęły łzy, a na twarzy rozrastał się uśmiech zadowolenia. Chłopak natychmiast wtulił się w niego, obejmując ramionami.
- Daj mu oddychać – powiedział zdecydowanym tonem El Grinni, który pojawił się w drzwiach i wyciągnął różdżkę, by zbadać stan podwładnego. Harry wykonał polecenie, choć niechętnie.
- Udało nam się – Potter wyszczerzył się i spojrzał na Malfoya, jednak jego uśmiech zamarł na wargach, a w oczach zagościł znów strach. Lucjusz wciąż zdawał się nieprzytomny, a z jego ucha wypływała cienka strużka krwi. El Grinni też ją zauważył i wymamrotał jakieś słowa nad swoim wnukiem. Wynik oględzin musiał mu się nie spodobać, bo chwilę później siedział przy blondynie, mamrocząc coś pod nosem i wykonując nieznaczne ruchy nadgarstka nad jego ciałem. Calisto wiedziała, że to czary leczące. Czekała więc cierpliwie, aż szef skończy swoje zadanie. A jednak kolejne sekundy zdawały się utknąć gdzieś pomiędzy wstrzymanym oddechem, a kolejnym uderzeniem serca. Cisza w powietrzu zawisła na cienkiej srebrzystej nici, spoglądając na zebranych niczym pająk obserwujący ofiarę, która za moment wpadnie w jego pułapkę. Bezruch przerwało sapnięcie, które wyrwało się z ust blondyna i koła czasu znów ruszyły z kopyta. Gdy chwilę później Lucjusz otworzył swoje szare oczy, a dziadek pogładził go po policzku z czułością.
- Byłeś bardzo dzielny – uśmiechnął się z aprobatą, po czym zwrócił do Pottera. – Ty też. Dobra robota.
Chłopiec przytaknął, po czym jego uwaga powędrowała znów do bruneta.
- Co z tobą? Jesteś głodny? Napij się wody. Zaraz dam ci... – Harry wyrzucał z siebie kolejne zdania w podnieceniu, patrząc na Mistrza Eliksirów. W tym momencie reszta świata po prostu przestała dla niego istnieć.
- Ciiii – mruknął Snape. – Daj mi wylądować. To była bardzo daleka podróż.
Lucjusz powoli otworzył oczy i poczuł przeraźliwy ból głowy. Świat zdawał się wirować, a światło słoneczne oślepiać. Poczuł dłoń przy swojej twarzy, zapach zdawał się obcy. Próbował się skupić, ale zamiast tego był w stanie jedynie wymamrotać coś nieskładnego. Fala mdłości dopadła go natychmiast i ktoś mu pomógł. Chwilę potem poczuł czary odświeżające i silne dłonie ułożyły go znów na poduszkę. Słyszał w tle znajome głosy, ale nie potrafił ich przypisać do twarzy ani do imion. Gdy tylko próbował się skupić, przed oczami przelatywał mu znów strumień świadomości cudzych myśli, świat wirował, a żołądek podjeżdżał mu do gardła. Kiedy skończył wymiotować kolejny raz, wokół było już cicho. Jakiś mężczyzna mówił do niego spokojnym, kojącym głosem, by po chwili podstawić mu pod nos zimną fiolkę ze śmierdzącym specyfikiem. Lucjusz wypił miksturę i chwilę później stracił kontakt z rzeczywistością.
- Myślisz, że mu minie? – Harry patrzył na Malfoya z niepokojem. El Grinni skinął głową.
- Potrzebuje odpocząć. Obaj potrzebują.
- Ja, potrzebuję prysznica. Wszystko inne jest tylko przyjemnym dodatkiem. – To powiedziawszy, Severus zaczął podnosić się z łóżka.
- Idź z nim – rozkazał szef. Harry posłusznie pomógł mężczyźnie się podnieść. Zanim jednak opuścili pokój, spojrzał jeszcze raz na blondyna z troską. – Idź, ja tu posiedzę. Calisto w między czasie podgrzeje nam coś ciepłego do zjedzenia.
Potter nie dyskutował już dłużej, wiedział że Lucjusz jest w dobrych rękach, a dziadek zadba o niego lepiej niż on sam by potrafił. Wiedział też, że kiedy upewni się, iż wszyscy są bezpieczni, będzie mógł odezwać się do Draco i wszystko mu wyjaśnić. Merlinie, jak on go teraz potrzebował…
- Potter w ogóle zamierza wrócić do szkoły? – spytała Casandra przy śniadaniu. Draco wzruszył ramionami w odpowiedzi. – Rozumiem, nie możesz mówić – szepnęła konspiracyjnie.
- Nie ma o czym mówić – odpowiedział Draco i popił sok z pucharu. Nie zamierzał rozmawiać o swoim złamanym sercu z dwunastolatką. Potter zniknął, nie odzywał się już trzeci dzień. Zostawił po sobie lusterko, ale co z tego, kiedy pozostawało czarne, nawet głupia Meduza nie chciała odebrać połączenia. Dumbledore zdawał się radosny i beztroski jak zwykle, i żeby miał zdechnąć w samotności, Draco nie zamierzał go o nic pytać.
Jedyna informacja, jaką udało mu się zdobyć, to że ojciec przybył do zamku kominkiem z ich domku w górach. Przekazał mu to owy kominek osobiście, gdy tylko cisnął w niego czarem. Oczywistym jednak było, że tam nie wrócił, skoro Dyrektor, tak jak on sam, mógł sprawdzić ostatnie połączenia z pokoju Snape'a i ruszyć za nimi.
- To jak będzie? – padło pytanie, a zielone oczy niesfornej ślizgonki były zafiksowane na jego twarzy.
- Niestety, nie mam czasu – odparł odruchowo, nie wiedząc o co pytała dziewczynka. Zajęty swoimi rozmyślaniami nie słuchał co miała wcześniej do powiedzenia, ale nie dałby się tak łatwo wmanewrować w zajęcia dodatkowe, ani w żadną inną aktywność, zwłaszcza teraz.
- Nie masz czasu, co? Co to ma do mojego pytania o skład eliksiru nasennego? – spytała.
- Spytaj Zabiniego. Ja nie mam czasu – burknął i podniósł się od stołu. Nie będzie siedział z nimi przy durnym śniadaniu i słuchał durnych pytań.
Wychodząc z Wielkiej Sali spojrzał przelotnie na Dumbledore'a. Niebieskie oczy zdawały się śledzić jego kroki aż do drzwi, dyrektor jednak nie zamierzał za nim iść i Draco wiedział to doskonale. Gdy tylko opuścił salę, ruszył do lochów. Zdał sobie bowiem sprawę, że o ile starzec z całą pewnością mógł namierzyć połączenie kominków w Hogwarcie, to istniała bardzo niewielka szansa, że mógł dostać się nieproszony do prywatnej posiadłości ojca.
Przez chwilę nawet zastanawiał się czy on będzie tam mile widziany, skoro od kilku lat Lucjusz nie wspominał słowem o domku, nie widniał on też w wykazie rodowych posiadłości. W tej chwili Draco był jednak na tyle zdesperowany, że był gotów oberwać klątwą, obojętnie jaką, aby tylko zdobyć więcej informacji o miejscu pobytu jego durnego kochanka Pottera i przeklętego nestora rodu Malfoyów.
Severus wrócił do sypialni, gdy tylko zmył z siebie pot i zapach czarów, którymi w niego ciskano w ciągu ostatnich kilku dni. Harry zmusił go jeszcze, do zejścia na dół, żeby zjadł choć kanapkę i popił ją gorącą herbatą, co spotkało się z bardzo surowym sprzeciwem zarówno Calisto, jak i szefa. Oboje twierdzili, że powinien odleżeć swoje po tej przygodzie, a jedzenie zostanie mu dostarczone. Calisto w tym względzie przypominała mu panią Pomfrey, nie pozostawała nawet ułamka przestrzeni na targowanie się. Severus z przyzwyczajenia próbował się kłócić, że ma inne rzeczy do zrobienia, a jednak gdy poczuł zawroty głowy i uginające się kolana, dał się zaprowadzić do siebie bez kolejnych, zbędnych przepychanek słownych.
Lucjusz siedział na łóżku i wyglądał jak zbity pies, a może raczej należałoby powiedzieć – zbity wilkołak. Był blady, jego oczy podkrążone, włosy tłuste, w nieładzie, wyraźnie nie widziały grzebienia od jakiegoś czasu. Co jednak martwiło Severusa, to świeże ślady, jak po pazurach, na karku i przedramionach, a na dłoniach ślady krwi... Snape był pewny, że jeszcze chwilę temu ich nie było, gdy wychodził z pokoju.
- Lou... Co się dzieje? – szepnął i wdrapał się na pościel, kładąc obok Malfoya. Nie miał teraz sił na martwienie się potencjalnym wilkołactwem... ani swoim, ani tym bardziej Lucjuszowym, jeśli chodziło o ścisłość.
- Ja...
- Taaaak? – spytał Severus, patrząc na niego spod wpół przymkniętych powiek.
- Jestem egoistą... – Snape powstrzymał parsknięcie, tylko dlatego, że był zbyt wykończony by zdobyć się na jakąkolwiek złośliwą odpowiedź.
- No i?
- Nigdy o tym nie myślałem. Że moje potrzeby, albo plany, mogą komuś... Że mógłbym cię skrzywdzić. Że... – Blondyn był wyraźnie przejęty. Severusowi wydawało się, że wie do czego się odnosił i miał przeczucie, że musi to wyjaśnić raz na zawsze.
- Lou, mój pierwszy raz był dobrym wspomnieniem. Przyjemnym.
- Ale to wszystko za wcześnie, nie potrafiłem się kontrolować przy tobie. Nadal nie potrafię. A powinienem poczekać. Na ciebie. Aż będziesz... – Malfoy wzruszył bezradnie ramionami.
- Ja byłem gotowy. Potrzebowałem tego. Potrzebowałem ciebie.
- Sev... – Lucjusz spojrzał z odrazą na swoje dłonie.
- Chodź tu. – Snape poklepał poduszkę, by mieć kochanka na linii wzroku i blondyn zsunął się posłusznie, kładąc obok.
- Nadal cię potrzebuję. I nie, nie zaczynaj teraz o pełniach, futrze, rodzinie Nottów i moim zbrukanym honorze. Możesz pobawić się w terapeutę kiedy indziej. Teraz potrzebuję twoich ramion i zapachu. Możesz mi nawet zanucić kołysankę, jak masz taką fantazję. Ale potrzebuję czegoś realnego teraz, a nie mam pojęcia co mogłoby być bardziej realne, niż twoje ciało obok.
To powiedziawszy wcisnął nos we włosy kochanka i otoczył go ramieniem. Lucjusz zadrżał pod dotykiem i przymknął oczy. Po jego policzkach ciekły łzy i wtulił się z całą swoją siłą w Severusa. Nie chciał ich ukrywać, wiedział doskonałe że Snape i tak zwęszy sól na jego skórze. Ale teraz po prostu chłonął obecność mężczyzny. Potrzebował go, tak samo desperacko. Żeby był blisko, żywy, przytomny i bezpieczny. Żeby mógł mu powiedzieć, że...
- Jestem idiotą – szepnął w końcu i było to najbliższe wyznaniu prawdy, na jakie mógł się zdobyć w tym momencie.
- Jestem idiotą od bardzo dawna, Sev.
Brunet uśmiechnął się pod nosem, zaplatając swoje palce we włosy Malfoya.
- Wiem, Lou. Od bardzo dawna – powiedział ledwo dosłyszalnym szeptem. Lucjusz na granicy przytomności miał wrażenie, że Snape nie odnosi się do jego intelektu, a ukrytego za nim znaczenia słów sprzed wielu lat. Jednak nie miał sił nad tym dłużej rozmyślać, bo ciepłe ramiona wokół i dotyk jego ciała sprawiły, że zasnął zmęczony.
Obudził się nad ranem i było mu gorąco. Ramię Severusa owinięte wokół niego, głowa bruneta na jego ramieniu, nogi splecione z jego własnymi.
Wiedział, że powinien być zadowolony. Kochanek wrócił do żywych. Był przytomny i zdawał się w pełni poczytalny.
A jednak Lucjusz czuł niepokój. Czuł ból, który nadszedł wraz ze świadomością, że scena z udziałem Notta, którą widział, była od początku do końca jego winą. To on zaczął szkolić Severusa, gdy był jeszcze w Hogwarcie, bo był wręcz opętany myślą by być blisko. A jak lepiej to uargumentować niż nauką, zwłaszcza dla kogoś tak skoncentrowanego na wiedzy, jak Snape? To on opowiedział o nim dziadkowi, pokazał wspomnienia o nim, co uruchomiło ciąg, który poskutkował wcieleniem go do stada. Pieniądze Aarona Prince'a były tylko wygodnym dodatkiem, kiedy stary bufon dowiedział się u kogo będzie się szkolił jego wnuk. To on, w końcu, poznał go z Riddlem i wciągnął w niebezpieczną grę w rosyjską ruletkę ze śmierciożercami. Skrzywdził mężczyznę, w którym był od lat zakochany, bo nieumiejętne poprowadził grę, bawiąc się uczuciami jednego z bardziej niebezpiecznych popleczników Voldemorta.
Miał poczucie, że właśnie teraz powinien go przeprosić, obiecać wolność od tego wszystkiego, ze sobą włącznie, zapewniając jedynie o swojej miłości do końca ich dni. Nie potrafił jednak otworzyć ust.
- O czym myślisz? – Ciężki, zaspany głos dotarł do jego uszu.
- O sobie – odparł Lucjusz.
Parsknięcie.
- Zastanawiasz się nad kolorem koszuli na rano? – Severus otworzył jedno oko i spojrzał na niego sceptycznie.
- Zastanawiam się, jak choć zbliżyć się do odkupienia krzywd, które ci wyrządziłem.
W pomieszczeniu natychmiast zrobiło się jasno, mimo że różdżka Snape'a leżała na szafce. Teraz obydwa czarne oczy wpatrywały się w Lucjusza uważnie. Na twarzy widniała niczym nie zmącona irytacja.
- Chcesz przeprosić za to, że wyciągnąłeś mnie z pułapki, którą sam zbudowałem? A może dlatego, że uratowałeś mi życie po ślubie Lily? A może po jej pogrzebie? Może za to, że wyciągałeś mnie z łap Riddle'a, kiedy okładał mnie Crucio, za każdym razem gdy miał zły humor?
- Gdyby nie ja, w ogóle nie miałbyś do czynienia z Riddlem. Nie byłbyś śmierciożercą, a Lily by żyła.
- Jesteś idiotą. Gdyby nie ty, byłbym bardzo zgorzkniałym człowiekiem. Pełnym złości i pretensji. Bez wsparcia. Bardzo samotnym. I to przez całe moje życie...
- Mógłbyś żyć inaczej. Być bezpieczny.
- Och, doprawdy – uśmiechnął się Severus. – Przypomnij mi proszę, bo chyba mam amnezję, czemu w ogóle wylądowałem na dywaniku u prefekta Slytherinu?
- To była tylko wymówka z mojej strony.
- Nie ważne. Dlaczego?
- Przekląłeś Blacka, jakąś swoją klątwą, stracił przytomność na dobre pół godziny... Złamałeś nos Pottera, gdy próbował go ratować.
- I naprawdę myślisz, że ten dzieciak, tworzący autorskie klątwy, poraniony przez własną rodzinę, wściekły na cały świat, poszedłby inną ścieżką, gdyby nie twoje usta i dłonie? – zadrwił brunet. Lucjusz jednak kiwnął głową na potwierdzenie tych słów, przygryzając wargi. – Litości, Lou. Mieszkałem w jednym dormitorium z Rosierem i Averym! I dobrze się bawiłem. Opiekun naszego domu dbał jedynie o własną dupę i gówno go obchodziło ile kotów wymordują ślizgoni, tak długo, jak on będzie „wkręcał" się na salony! Gdyby nie ty, byłbym dokładnie tam gdzie jestem, tylko sam. Bez wsparcia. W sidłach kłamstw Dumbledore'a i na ścieżce do samozagłady z rąk Voldemorta.
- Ale Nott nigdy by...
- Tego nie możesz wiedzieć – uciął Severus.
- Brak pewności nie działa na moją korzyść. Powinieneś otrzymać jakąś pomoc.
- Oczekujesz, że co? Rozgrzebię teraz te rany? Pójdę po pomoc do tych śmiesznych terapeutów z Munga? Będę się skarżył obcym ludziom? – Severus prychnął zniesmaczony tym pomysłem. – A może twoje poczucie winy domaga się kary dla ciebie?
- To jest moja wina!
- Może. Może nie. Mogę cię obrazić, mogę cię przekląć w odwecie. Mogę wyrzucić ze swojego życia... – Łzy powoli płynęły po twarzy Lucjusza. – Tego chcesz? – Blondyn wydał z siebie skowyt, niczym ranione zwierzę, emocje puściły kompletnie i wtulił się kurczowo w Severusa, kręcąc tylko głową, mamrocząc "nigdy" pod nosem. – Co mi wtedy pozostanie? – szepnął Snape, gładząc jasne włosy.
- Harry – odparł Lucjusz cicho.
- A jednak poczułbym, jakbym wyrzucił dwadzieścia lat swojego życia. Nie stać mnie na ten luksus.
- Czemu?
- Masz pojęcie jak trudno mi zbudować chociaż cień zaufania do kogoś?
- Więc tkwisz ze mną, bo nie masz innej opcji?
- Wybieram ciebie, bo nie chcę innych opcji. Bo cię znam. Bo... – Severus urwał i spojrzał w srebrzyste oczy, jakby czegoś w nich szukał.
Lucjusz czekał na wyjaśnienie, ale nie nadeszło. Severus zawiesił się, jak gdyby znów świadomość opuściła jego ciało.
- Sev? Sev?! – Lucjusz patrzył przerażony na Snape'a. – Sev? Proszę... – Klepnął go lekko w twarz. – Po... Pomocy! – krzyknął, wiedząc, że ktoś się zjawi. Wyskoczył z łóżka, jak oparzony, gotów aportować się z kochankiem, choćby do przeklętego Munga, gdyby znów mu się pogorszyło.
Chwilę później do pokoju wpadł Harry, a zaraz za nim zjawił się El Grinni. Dziadek został tu na noc?
- Severus... – Lucjusz wskazał na bruneta, po jego policzkach wciąż płynęły łzy. – On... Czy znów...
Siwy mężczyzna machnął ręką nad ciałem nieprzytomnego, mamrocząc jakieś słowa w języku, którego Lucjusz nie znał. Po chwili rzucił kolejne zaklęcie i Severus ocknął się natychmiast.
- … jesteś ważny – powiedział Snape, jakby kończył poprzednie zdanie. Dopiero wtedy zamrugał zszokowany i podniósł na łokciu, rozglądając się po pomieszczeniu. – Co się dzieje? – spytał, skoro zamiast leżeć z Lucjuszem w ramionach, miał nad głową trzy osoby, najwyraźniej wystraszone. Lucjusz zamierzał otworzyć usta, ale zamiast tego spojrzał na dziadka, również oczekując wyjaśnień.
- Zalecałbym badanie głowy, bo wygląda to jak mugolska przypadłość, zwana u nich epilepsją.
- Ale... – chciał zaprotestować Lucjusz.
- To nie tylko drgawki, jak mogłeś oglądać tu czy tam... – wyjaśnił dziadek. – Po tym co przeszedł, nie zdziwiłbym się gdyby jego mózg odreagowywał w ten sposób to co się stało. To może być przejściowe… ale równie dobrze może być objawem czegoś większego – wyjaśnił starzec. Lucjusz jęknął cicho, słysząc te słowa.
- Co możemy zrobić? – spytał Harry.
- Dajcie mu odpocząć. Żadnego stresu przez kilka dni. I żadnych awantur ani zaklęć. On naprawdę musi się zregenerować. – El Grinni spojrzał na Snape'a, zmarszczył brwi i dodał – i żadnego alkoholu. Proponowałbym dla was obu – skwitował, spoglądając na wnuka. Lucjusz od razu przytaknął. Zgodziłby się zostać wegetarianinem, gdyby to miało pomóc Severusowi.
- Jak długo to potrwa? – spytał znów przytomnie Harry.
- Nie wiem. Zobaczymy za kilka dni. Chodź, nauczę cię czaru, który pomoże, jeśli to się powtórzy – powiedział El Grinni i objął dzieciaka ramieniem, wyprowadzając z sypialni. Lucjusz ostrożnie wrócił do łóżka, kładąc się przy brunecie.
Draco postanowił dać im jeszcze pół dnia. Na co? Sam nie był pewny. Na powrót Harry'ego, gdziekolwiek był. Na wieści o wujku. Na kontakt od ojca. Na cokolwiek. Choćby na gram uwagi, od któregoś z nauczycieli. Nawet pieprzony Nott dostał opiekuna w postaci Lupina, który odbywał z nim jakieś dziwaczne konsultacje w sali do Obrony. Draco pamiętał jak na trzecim roku, ten sam Lupin szkolił Harry'ego, by nauczyć go przywołania Patronusa. Ten sam Lupin, który potem próbował pomóc Blackowi i wierzył w jakieś bzdury o szczurze w wierzy Gryffindoru. Jego pomocy Draco nie oczekiwał, ale i nie chciał. Zabini od zniknięcia Harry'ego w ogóle się nie odezwał, zajęty swoją animagiczną wiedźmą. Nawet Tonks miała go w nosie. A do matki przecież nie mógł napisać. Nie wiedziałby nawet jak.
Wychodził właśnie z obiadu, by zgłosić się na dyżur w bibliotece, gdy na jego drodze stanął Weasley.
- Czemu nie przyszedłeś na trening? – spytał. Draco wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Zapomniałem.
- A Potter? Kiedy wróci z Włoch?
- Skąd?... – uciął Draco. Nagle okazało się, że to nie była rozmowa, którą należało odbywać na korytarzu. – Poczekaj. – Szarpnął gryfona za ramię. – Chodź – powiedział i wskazał mu pustą klasę. – Odzywał się do ciebie? – spytał, gdy upewnił się, że są sami.
- Nie. Na wezwanie Hermiony też nie odpowiada. Strasznie się wkurzyła. Wiesz, jaka potrafi być. – Wzruszył ramionami Wiewiór.
- Skąd więc...
Rudzielec wyjął z kieszeni małą monetę i pokazał ją Draco.
- Postanowiła znaleźć monetę. Mówiła coś o jakiś mugolskich wynalazkach do namierzania. Ponoć mogą znaleźć coś na całym świecie... Dzięki spodkom w kosmosie... Od niedawna... – chłopak skrzywił się i wykonał gest, który jasno świadczył, że uważa ją za kompletnie szaloną. – I ona wymyśliła, że skoro stworzyła monetę, to musi istnieć sposób na jej odnalezienie. I chciała zbudować coś takiego, tylko do szukania magii. Mówi, że może namierzyć kierunek gdzie jest przedmiot, ale nie wskazuje dokładnego adresu. Pewnie siedzą w jakiejś ukrytej magicznie posiadłości.
- Dom wujka… – wymamrotał pod nosem Draco.
- Co?
- Nic. Jeśli będę wiedział chociaż mniej więcej, znajdę go.
- Zamierzasz co? – pisnął Ron.
- Zamierzam walnąć go z pięści w nos, jak tylko go spotkam – burknął Draco i zwołał awaryjne spotkanie ich małej bandy w Pokoju Życzeń.
Był późny wieczór, gdy Tonks weszła do swojego pokoju po obchodzie. Musiała spisać raport tygodniowy i wysłać go Moody'emu. Stary auror może i nie miał wszystkich klepek na miejscu, ale skrupulatności i wysokich wymagań nie można mu było odmówić. Odkąd pamięta, marzyła jej się ta robota, ale zdecydowanie nie w takiej formie. Chciała walczyć ze złem i nierównościami. Chciała ścigać śmierciożerców. A jedyne co robiła do tej pory, to wypełnianie raportów, sprawozdań i rozliczanie delegacji. I co niby miała napisać, żeby nie wpędzić kolegów z Zakonu w kłopoty z Biurem Aurorów?
„W dniu 3 października nie odnotowano żadnych w wypadków. Stan osobowy w normie.
Dzieci w ambulatorium - 2 osoby.
Nowe przyjęcia do sali chorych - 0 osób.
Nielegalne czary - 0. Stan kadry pedagogicznej - bez zmian."
Popatrzyła sceptycznie na swoje zapiski i westchnęła. Jedną rzeczą była informacja dla Zakonu, jeszcze inną lawirowanie między prawdą, a kompletną bzdurą na potrzeby Ministerstwa. Dumbledore na bank miał jakiś powód, żeby nie zgłaszać "wyżej" zniknięcia dwóch uczniów i nauczyciela, ale jakikolwiek by nie był, wiedziała, że jej się nie spodoba.
Tonks było niedobrze. Powinna się była domyślić, że coś złego się dzieje, kiedy dyrektor kazał jej udawać Nietoperza podczas śniadań w Wielkiej Sali. Ale zostawiła to wtedy bez wyjaśnień i chwilę później zarówno Harry, jak i jej kuzyn gdzieś zniknęli, i była pewna na milion procent, że nie było ich w zamku, ani nawet w Szkocji.
Nie bardzo wiedziała jak postąpić. Szukać kuzyna? A jeśli był gdzieś na jakiejś tajnej misji zleconej przez Dumbledore'a… może Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać odkrył przynależność Snape'a do Zakonu i ten musiał się teraz ukrywać, bo w szkole był zabójca? Kto jednak mógłby zagrozić zarówno dyrektorowi, jak i Mistrzowi Eliksirów, by trzeba było ewakuować ludzi ze szkoły, a nie po prostu sobie poradzić z draniem?
Rozmyślania przerwało jej pukanie do drzwi. Natychmiast nabrała czujności, bo z nikim się nie umawiała. Poza Remusem nie było nikogo, kto zdobyłby jej zaufanie w ostatnim czasie. Poza nim… i tą wiedźmą Felicity, która przekonała ją w zeszłym roku, że pracuje dla Zakonu i zmusiła do wieczystej przysięgi… O nie, drugi raz nie popełni tego błędu. Moody zawsze powtarzał, że należy być czujnym. Zagrożenie może nadejść z bardzo nieoczekiwanej strony.
Machnęła różdżką, otwierając drzwi. Zrobiło jej się ciepło na sercu, widząc tę twarz. Mnóstwo myśli przebiegło w jednej chwili przez jej umysł od – „Czy jestem ubrana?", przez „O Merlinie, znowu mam bałagan", po „stała czujność" wypowiadana głosem Moddy'ego.
- Nie przeszkadzam? – spytał zmęczonym głosem. „Stała czujność" natychmiast wyparowała, zastąpiona troską i chęcią zrobienia mu gorącej herbaty. Wyglądał na wycieńczonego. I w tym stanie przyszedł właśnie do niej? Czemu? Jak? To wspaniale! Nie rozmawiał z nią od ponad tygodnia, jakby jej unikał.
- Jasne! Znaczy, wejdź! – wypaliła, mając pewność, że kolor jej włosów zamienia się właśnie z zażenowania w ostry róż. Remus skinął tylko głową i wszedł do środka.
