117. Rozdział, w którym nikt nikomu nie wierzy.
Severus wpatrywał się w uśmiechającego się przez sen Lucjusza. Miał wrażenie, że twarz arystokraty nigdy nie przestanie go zachwycać. Wiedział, że po części odpowiada za to krew wili w jego żyłach. Ale miał też cień pewności, że zdążył przez te wszystkie lata, uzależnić się od jego obecności w swoim życiu i nie zamierzał leczyć się z tego nałogu.
"Jestem idiotą od bardzo dawna" wciąż dźwięczało w jego pamięci. Czy Malfoy naprawdę mógł mieć na myśli emocje? Czy to znaczyło, że... Co właściwie? Czy wypowiedzenie na głos tych kilku słów mogło coś między nimi zmienić? Przecież i tak razem szli przez to bagno.
Ale czy nadchodząca pełnia nie zweryfikuje tego układu? Severus nadal nie był w stanie, nawet po tylu latach, nazwać tego związkiem. Wydawało mu się to dziecinne. Tworzyli przecież... Coś.
Blondyn podniósł powoli ciężkie powieki, uśmiech na jego wargach rozpromienił się, a oczy zalśniły srebrem. Czy to nie było wystarczającym dowodem na dręczące Severusa pytania? Czy ta namiętność na ledwo przytomnej twarzy nie była potwierdzeniem emocji, które Lucjusz tak głęboko ukrył? Czy Severus był w stanie sprawić, że Lucjusz powie to całym zdaniem, a nie zagadkami?
- Dzień dobry, mój ponury kocie – mruknął Malfoy.
- Dzień dobry – Severus uśmiechnął się półgębkiem. Jego dłoń bezwiednie powędrowała do włosów arystokraty. Delikatny dotyk tych jedwabistych nici pod palcami niezmiennie sprawiał mu przyjemność. Wychylił się by pocałować jego wąskie wargi. Lucjusz spiął się natychmiast. Matko! Czy znowu chodziło o Notta? To absurd!
- Widzę, że trenujesz wstrzemięźliwość – sarknął.
- Tylko odpowiedzialność – uśmiechnął się Malfoy i zaczął pieścić jego klatkę piersiową, bawiąc się rosnącymi tam włosami.
- Jeśli powiesz mi teraz, kilka miesięcy po fakcie, że powinniśmy zaczekać z seksem, bo przeżyłem traumę, to przysięgam ci, że przeklnę twoją śliczną dupę, że sam jej nie poznasz.
- Powiem ci, że powinniśmy zaczekać... do pełni – odparł Malfoy poważnie. Severus spojrzał na niego zdziwiony.
- Naprawdę sądzisz, że to w czymś pomoże?
- Nigdy bym sobie nie wybaczył, gdybym cię tym świństwem zaraził.
- Przecież nie wiemy czy w ogóle...
- No właśnie. Nie wiemy. Zrobiłem ci już wystarczająco złego, żebym nie musiał dokładać jeszcze likantropii do równania, tylko dlatego, że nie byłem wystarczająco czujny, wiedząc, że pracuję z sukubem.
- A jeśli ja też już jestem zarażony? Nie mogę cię nawet pocałować? Tak to będzie wyglądało, jeśli ty okażesz się zdrowy?
- Ja... Nie wiem. Nie myślałem o tym.
- Ależ myślałeś – stwierdził Snape. Lucjusz podniósł się do siadu. I zebrał swoje włosy za plecy. Jego oczy były szare i skupione na kochanku.
- Severusie Snape – zaczął poważnie. – Przysięgam, że zrobię dla ciebie wszystko. W granicach rozsądku, oczywiście. Ale nie narażę cię na bycie jedynym stworzeniem, którego nienawidzisz bardziej niż swojego ojca, tylko dlatego, że chcę cię zerżnąć. Wierzę, że masz w sobie tyle zdrowego rozsądku, by chcieć tego samego dla mnie...
Severus przygryzł wargę, aż pociekła z niej krew. Lucjusz miał rację. Przez chwilę chciał ugryźć jego usta i połączyć ich krew, tak by żaden nie wiedział skąd przyszła klątwa. Ale choć złość i zranione ego domagało się zadośćuczynienia, on wiedział, że cholerny Lucjusz miał rację. Nie mógł mu tego zrobić.
– Po prostu nie mam już przestrzeni w sobie, by pomieścić więcej poczucia winy – dodał blondyn po chwili, patrząc na niego ze smutkiem. Przyzwał chusteczkę i podał ją Severusowi. Ten wytarł krew i odłożył zakrwawiony kawałek bawełny, po czym usiadł naprzeciwko kochanka. Spojrzał na niego, i nie był w stanie dłużej trzymać w sobie kłębiących się emocji.
- Nie chcę, żeby to tak wyglądało. Chcę cię dotykać. Być blisko. Nawet jeśli okaże się, że jesteś wyjącym do księżyca...
- Potworem. Nazwij to po imieniu – wyrzucił z siebie Malfoy.
- Niech ci będzie, potworem... – Severus próbował się uśmiechnąć. – Przecież wilkołaki uprawiają seks... Jestem pewny, że Remus...
- Mógłbyś nie wpuszczać Lupina do naszego łóżka? – skrzywił się natychmiast Lucjusz.
- Na Merlina, Lou! Jeśli chcesz celibatu przez dwa tygodnie, proszę cię bardzo. Chcę tylko wyjaśnić, że nawet jeśli zmienisz się w pełnię w kupę warczącego futra, nadal będę chciał wypracować jakiś sposób, by w miarę bezpiecznie, móc być z tobą, i nie mówię tylko o seksie. – W oczach arystokraty znów zabłysło srebro. – Mam tylko nadzieję, że będziesz w stanie choć spróbować tego samego, zanim uciekniesz, jeśli okaże się, że to ja zmieniam się w potwora – dodał i zapragnął odgryźć sobie język w tej samej sekundzie.
- Naprawdę tak nisko... – W srebrnych oczach błyszczały łzy. Severus wyciągnął natychmiast rękę, chwytając dłoń arystokraty i ścisnął ją w swoich palcach, by powstrzymać go przed ucieczką od dalszej rozmowy.
- Jesteś idiotą – szepnął. Miał ochotę mu powiedzieć, że przecież go zna, ale wiedział, że to nie naprawi sytuacji. W normalnych okolicznościach pocałowałby go po prostu. Teraz jednak był czas na słowa. I to w dużej ilości. Severus nie umiał. W dodatku emocje utrudniały mu klarowne formułowanie myśli. Wskazał na swój brzuch i zaczął mówić bardzo powoli. – Tu. Tu, czuję jakbym połknął kamień. Nie boli. To tylko napięcie. Ze strachu. Nie o siebie. Boję się, że w tej formie mógłbym zranić Harry'ego. Że mógłbym zrobić krzywdę tobie. Może byłoby trochę łatwiej, gdybym nie musiał martwić się o ciebie. Że nie wbiję ci pazurów ani zębów, że cię nie rozszarpię. Myśl, że mógłbym cię nie poznać w tej formie... przeraża mnie. Ale najbardziej boję się, że odejdziesz. Że zostanę bez jedynej osoby, która zawsze była obok i nie znam, nie wyobrażam sobie świata... – Severus spuścił głowę. Włosy zasłoniły jego twarz i cieszył się z tego, bo łzy popłynęły po jego policzkach.
Malfoy wpatrywał się w niego jak zaczarowany. Przez chwilę starał się zebrać myśli, zanim znów się odezwał. Chciał krzyknąć – kocham cię, uparty baranie, nigdy cię nie zostawię! Ale to nie był czas na to wyznanie. Lucjusz nie był gotowy.
- Nie wiem jak zareaguję. Tyle rzeczy wydaje mi się oczywistych, ale nie ta. Jestem natomiast pewny, że nasze życia są tak splecione, że... – Miał wrażenie, że Severus go nie słucha. – Sev, spójrz na mnie. – Brunet potrzasnął głową w odpowiedzi. – I kto tu jest idiotą?
Lucjusz przysunął się bliżej i pogładził głowę kochanka, tak jak kiedyś pocieszał Draco, kiedy syn miał zły dzień. Oparł swoje czoło o jego i chłonął zapach mężczyzny. Nie próbował ujawniać, że widzi jego łzy. Nie zamierzał go tak upokorzyć. Trwał tak przez chwilę, w poczuciu, że właśnie wydarzyło się coś bardzo ważnego. Severus kilka razy w swoim życiu opuszczał gardę, ale nigdy nie miało to nic wspólnego z jego osobą. Czyżby naprawdę był dla niego ważny?
- Nauczmy się dzisiaj czegoś innego. Nowego – powiedział konspiracyjnie chwilę później, po czym przejechał palcem po karku bruneta bardzo powoli, by przykuć jego uwagę.
- Nie – ten zatrzymał w swojej jego dłoń. – Nie będę w stanie...
- Sev. – Szare oczy spojrzały poważnie na Mistrza Eliksirów. – Nie zamierzałem trenować nowych technik masażu erotycznego. Sam bym wtedy wybuchł. Nauczysz mnie dzisiaj jeździć motocyklem.
- Motocyklem? – Snape spojrzał na niego natychmiast.
- Kupiłem, przywieźli, ale nie bardzo rozumiem te wszystkie guziczki i dźwignie. Laura twierdzi, że to proste, ale wolałbym żebyś ty mi to wyjaśnił. No wiesz, potrafisz to od zawsze.
Severus zamrugał jakby przetwarzał co właśnie usłyszał.
- To jak będzie, profesorze? – Lucjusz uniósł jedną brew i uśmiechnął się pod nosem.
- A możemy najpierw zjeść śniadanie? – spytał Severus, starając się ukryć uśmiech. Ale Lucjusz doskonale go widział, w kurzych łapkach w kącikach tych pięknych, czarnych oczu... Jęknął mimowolnie i oblizał wargi.
- To będą naprawdę długie dwa tygodnie – powiedział, po czym wyskoczył z łóżka jak oparzony.
- Ustaliłaś coś? – szepnął Remus przy śniadaniu. Tonks pokręciła głową z niezadowoleniem. Oczywiście głową pokrytą tłustymi czarnymi włosami.
- Niby tak. Ale to żadne dobre wiadomości: kominek się zepsuł – szepnęła, wciąż niepewna swojej imitacji głosu Mistrza Eliksirów.
- Wyjaśnisz? – spytał Lupin.
- Później. Przyjdź do mnie – szepnęła konspiracyjnie w odpowiedzi, patrząc na wilkołaka. Ten tylko skinął głową i poprosił o mus jabłkowy do tostu. Tonks wypiła gorzką czarną kawę. Jak zwykle, od kilku ostatnich dni. Nie znosiła kawy bez cukru i śniadania, były katorgą chociażby z tego powodu. Nie liczyła nawet tego, że musi się co rano transformować w Snape'a, krzywić na uczniów i znikać, kłamiąc, że zajmie się nimi profesor numerologii.
Rozumiała teraz doskonale, czemu ona była w Hufflepuffie, a on w Slytherinie. Gdyby to od niej zależało, jej kości nie marzłyby w lochach nawet przez te pięć minut dziennie potrzebne na obchód. Wszelkie wyjaśnienia, na potrzeby uczniów i części kadry nauczycielskiej, napisał jej dyrektor i nauczyła się ich słowo w słowo, ale kłamstwo – to zdecydowanie nie było jej powołanie.
Bycie tajnym agentem Zakonu zawsze kojarzyło jej się z bardziej bohaterską pracą – leczeniem i wspieraniem w walce. Zjawić się gdzieś na chwilę w przebraniu, zebrać informacje i zniknąć jak kamfora trzy metry dalej. Walnąć komuś klątwą w plecy. Ujawnić spisek. Ta praca natomiast wymagała jakiejś dziwacznej metodologii. Odcinania się od wszystkich i wszystkiego, by nie zdradzić się choćby gestem, że jest się kimś innym. Że na czymś ci zależy. Być kimś, kogo z ciekawością, każdego ranka, obserwowały wścibskie spojrzenia trzystu uczniów, w oczekiwaniu na choćby jeden błąd.
Wytchnienie mogła znaleźć jedynie wśród trzech osób, bo tylko one wiedziały o zniknięciu Severusa Snape'a. Z wyboru nie spędzała wiele czasu z… Minerwą, jak kazała na siebie mówić stara kocica, bo wypowiedzenie na głos jej imienia zdawało się jakimś przestępstwem. Albus „oczywiście, moje dziecko wróć później" Dumbledore chętnie by z nią porozmawiał, ale nie dziś, nie wczoraj i najlepiej, żeby już wróciła do swoich obowiązków. Najwyraźniej starał się znaleźć Mistrza Eliksirów, ale w przeciwieństwie do niej, miał do dyspozycji więcej środków i doświadczenia w tej dziedzinie. W normalnych okolicznościach spytałaby o miejsce pobytu Nietoperza Harry'ego. Ale on przecież zniknął. Zniknął też jej cholerny kuzyn i niech ją ktoś przeklnie, jeśli komuś obcemu o tym powie. To co się działo, mogło się dziać za jej plecami przez jakiś czas, ale od kilku dni było już sprawą rodzinną. Nymphadora wiedziała lepiej, niż zadzierać z wiedźmami z rodu Blacków, a była pewna, że udział w całym tym spisku sprawi, że znajdzie się na końcu różdżki którejś z nich. Nie bardzo dbała w tym momencie czy będzie to jej ciotka Narcyza czy Bellatrix. Z tego co mówiła jej matka, obie były diabelsko dobre w klątwach i mogłyby ją wysłać za zasłonę z prędkością światła… zielonego światła… gdyby tylko podejrzewały, że jest zamieszana w zniknięcie młodego Malfoya. A przecież to nie tak, że będzie miała czas się tłumaczyć.
- Profesorze! – po kilku krokach pojęła, że chodzi o nią. To ją wołają… Przecież ciągle miała na sobie czarne szaty głowy Slytherinu. Cholera…
- Taak? – odwróciła się zamaszystym ruchem, tak by peleryna odpowiednio zafalowała w powietrzu i spojrzała z niechęcią na intruza. Stała przed nią mała dziewczynka, o rudych nastroszonych włosach. Jej strój jasno krzyczał, że należała do Slytherinu.
- Musi Pan coś zrobić! Moje siostry… one napisały do ojca, że Harry uciekł ze szkoły.
Harry próbował cały wieczór skontaktować się z Draco, ale lusterko milczało na tyle uparcie, że Potter zaczął się zastanawiać czy nie wrócić do szkoły. Strach paraliżował jego myśli i miał już tego po dziurki w nosie. Najpierw Severus, potem Lucjusz, teraz brak kontaktu z młodym arystokratą, wszystko to sprawiało, że siedział w tej chwili na schodach przed domem, zastanawiając się jak wybrnąć z sytuacji. Miał ochotę krzyczeć, biegać i spopielić kilka drzew. Ewentualnie zabić coś i wytarzać swoje czarne futro w posoce ofiary.
Ostatnie dwa dni minęły podejrzanie spokojnie.
Snape był przytomny, epizod o którym wspominał El Grinni powtórzył się tylko raz, kiedy Severus próbował przeforsować, że będzie mieszał coś w kotle w laboratorium i po godzinie krojenia i liczenia składników padł jak długi na deski. Harry zastosował czar cucący, ale dopiero po tym jak przetransportowali go z Malfoyem znów do sypialni. Od tego czasu minęło 36 godzin bez nieoczekiwanych incydentów… ale i bez magii. Severus był w umiarkowanie dobrym stanie, podobnie Lucjusz, choć to właśnie blondyn budził większy niepokój Pottera.
Harry nie miał pojęcia co się działo w umyśle Mistrza Eliksirów, ale odkąd wrócili "na powierzchnię", Malfoy zdawał się ledwo łączyć sznurki poczytalności, które trzymały jego umysł w kupie. Calisto i szef udali się do jego posiadłości, by spotkać się z resztą stada, a im dać czas na odpoczynek. Harry otrzymał pozycję obserwatora oraz strażnika bezpieczeństwa i zdrowia zebranych, i choć był bardzo dumny, że na to zasłużył, to odpowiedzialność zaczynała go przytłaczać. A co jeśli Snape znów wpadnie w śpiączkę? Uparty git nie chciał nawet słyszeć o mugolskim szpitalu. Co jeśli nie zauważy, że coś złego dzieje się z Malfoyem? Co jeśli krew wili w pomieszaniu z pełnią księżyca, niczym nieudany wywar wybuchnie im wszystkim w twarz? Co jeśli Draco go znienawidzi za zostawienie bez słowa? Czy gdyby tak się stało, będzie to równoznaczne z wycofaniem magii? Zaprzeczeniem więzi? Zimny dreszcz przemknął przez jego plecy. Potrzebował Draco. I to nie tylko ze względów życia, śmierci i magii. Potrzebował jego uśmiechu i zapachu obok siebie. Strach o Severusa na chwilę przesłonił mu rzeczywistość, ale gdy mężczyzna wydawał się już umiarkowanie bezpieczny, wróciły potrzeby bardziej organiczne. Tęsknota sprawiała mu niemal fizyczny ból i wiedział, że długo tak nie wytrzyma.
Po namyśle postanowił, że skontaktuje się z Draco kolejny raz nad ranem, lub przed śniadaniem w szkole. Ale jeśli nie będzie miał od niego żadnego znaku życia, przekaże swoje obowiązki niańki – Calisto i wróci do Hogwartu.
Dla pewności wyjął jeszcze raz lusterko i szepnął – Verto… No dawaj, Draco, odbierz, to ja – powiedział cicho. Lusterko jednak pozostawało ciemne, mimo próby stukania w nie palcem.
- Averte – szepnął w końcu zrezygnowany i schował je do kieszeni w bluzie. Siedział zrezygnowany, wpatrując się w ciemne niebo nad głową. Księżyca nie było widać, ale pojedyncze gwiazdy przeświecały przez chmury. W brzuchu mu zaburczało i właśnie miał wrócić do środka, gdy nagle z domu naprzeciwko doleciał osobliwy hałas. Błyski, zapach spalenizny, ujadanie psa i dziwny pisk dolatywały do niego i Harry nie zastanawiał się dłużej. Dwa szybkie susy w ciele pantery i ułamek sekundy później przesadzał płot ogradzający dom De Salve. Wskoczył do środka przez otwarte okno i natychmiast poczuł dym. Nie był w stanie oddychać w tej formie, szybko więc wrócił do swojej ludzkiej postaci.
Nie widział nigdzie płomieni, więc przywołał sporą porcję wiatru, by rozgonić dym. Dziwne dźwięki i szamotanie nie traciły jednak na sile, mimo że widoczność zaczynała się powoli poprawiać. Pies ujadał jak szalony i Harry ruszył uciszyć Jumpera, lis otarł się o jego nogę. Maria. To go trochę uspokoiło... Ale gdzie reszta?
- Laura?! Honorata?! – krzyknął i rzucił Lumos. – Gdzie są twoje siostry? – spytał animaga. Puchate zwierzę nie odpowiedziało, ruszyło tylko biegiem gdzieś indziej.
Gdy w końcu dym zniknął, Harry mógł dostrzec najbardziej absurdalny obrazek jaki przyszło mu ostatnio oglądać. Honorata leżała nieprzytomna przy stoliku, obok niej na tylnych łapach stał bardzo młody niedźwiedź, pies warczał na kominek... z którego wystawało pół śnieżnej pantery, reszta zdawała się utknąć gdzieś w zielonych płomieniach.
- Draco?! – pisnął Potter. Oczy kota spojrzały na Harry'ego i ten prychnął kolejny raz. Jumper zaczął od nowa swój wykład w psim języku, a niedźwiedź zapiszczał dziwacznie. – Siad, na miejsce! – rozkazał Harry. Pies natychmiast umilkł i ruszył na przedpokój. – Co tu się u diabła dzieje?
- Nieautoryzowane użycie kominka – skwitowała lisica, zmieniając się w dziewczynkę.
- To go wpuść. To mój kot, znasz go.
- Nie umiem – odpowiedziała Laura.
- Nikt nie umie, to wujek ustawiał osłony – dodała Maria.
- Kurwa – mruknął Harry. – Czekaj tu... – powiedział do kota. Odpowiedziało mu wkurzone parsknięcie. I Harry przygryzł wargę próbując się nie roześmiać. Patrząc jednak na śnieżną panterę, poczuł ciepło w sercu i natychmiast wiedział co musi zrobić.
- Expecto patronum!
Rozważała wszystkie zebrane informacje przez ostatnią godzinę. To wszystko nie miało sensu. Kominek Mistrza Eliksirów wskazywał wielokrotny ruch w tę i z powrotem do jakiejś zapomnianej przez Merlina dziury w Szwajcarii, oraz do dobrze znanej Aurorom meliny na Spinner's End. Oczywiście, nie został w okolicy żaden zbędny proszek FIUU, by Tonks mogła przetestować swoją teorię i ruszyć jego śladem. A nie było od kogo pożyczyć, nie wywołując fali pytań.
Jedyne czego była w tym momencie pewna: że Snape jakimś cudem zdradził Zakon i porwał Harry'ego sprzed nosa dyrektora. I teraz ten sam dyrektor boi się przyznać do porażki i zbywa jej pytania.
Snape jakoś to uknuł i Tonks była przekonana, że nie było go w Hogwarcie od bójki z Theodorem Nottem. A przynajmniej ona go nie widziała. Remus wprawdzie twierdził, że Nietoperz był ranny i nieprzytomny, że przecież pokazali mu jego stan, w nadziei że zna remedium, a jednak Tonks nadal uważała, że wszystko to zostało ukartowane. Drań był Mistrzem Eliksirów i mógłby spokojnie uwarzyć jakąś wariację na temat Eliksiru Żywej Śmierci, by sfingować śpiączkę przez kilka godzin. Remus próbował jej perswadować, że trwało to dłużej, ale przecież Pomfrey nie wypuściłaby Snape'a z ambulatorium, gdyby faktycznie był w tak opłakanym stanie. Kto się niby miał nim zajmować, Harry? Przecież ten gówniarz nie umiał prosto trzymać różdżki.
Innych wniosków nie dało się wysnuć. Snape do spółki z młodym Malfoyem pewnie wszystko ukartowali. Po coś przecież gówniarz nosił Mroczny Znak na ręku. Mógł sobie być kuzynem, ale to nie znaczyło, że Nymphadora zapomniała czyim był synem. Lucjusz był dobrym politykiem, ale nigdy nie stawał wprost do żadnej walki, chyba że został do tego zmuszony. Należało więc zakładać, że i tego typu zachowań i działania od zaplecza nauczył syna – planowanej i długotrwałej strategii, żeby wbić zęby jadowe w najmniej oczekiwanym momencie.
Niewielka, idealistyczna część jej mózgu bardzo chciała, żeby scena, którą widziała w zeszłym roku, w salonie Snape'a, była prawdziwa. Chciała wierzyć, że chłopcy się kochali, byli blisko i łączyła ich magiczna więź. Ale fakty wyraźnie temu przeczyły.
W dodatku Draco zniknął dopiero dwa dni później niż Harry(co wyglądało jak bardzo wygodna dywersja na potrzeby alibi). I choć Dumbledore kazał jej być czujną, w razie gdyby któryś młody ślizgon chciał jej coś opowiedzieć, gdy była w skórze opiekuna ich domu, ona była pewna, że dobrze naoliwiona maszyna, pełna małoletnich śmierciożerców, nie potrzebuje potwierdzać kilka razy u ich szefa swoich zadań.
A jednak jeden mały wąż wyszedł przed szereg, z zupełnie absurdalną informacją.
To poważnie zachwiało całą jej teorią.
Tonks przemierzała więc teraz komnatę w tę i z powrotem, mrucząc pod nosem. Jej włosy miały kolor zieleni, a ciało znów należało tylko do niej. Spisała sobie na ścianie listę opcji w podpunktach i przyglądała się im sceptycznie:
1. Siedzieć na tyłku i dalej udawać Mistrza Eliksirów.
2. Ukraść skądś proszek FIUU i udać się tropem Draco do Szwajcarii.
3. Napisać potajemny list do ciotki, która może zna miejsce pobytu syna.
4. Zgłosić wszystko Moody'emu.
5. Skonfrontować się z Dumbledorem, na temat swoich podejrzeń.
- A może zmienić się w Pottera i pójść pogadać z jego przyjaciółmi? – spytał Remus, opierając swoją brodę na jej ramieniu, objął ją w pasie zachodząc od tyłu. Było jej dobrze i zadziwiająco bezpiecznie, gdy był blisko. Mogła by tak trwać w nieskończoność, ale teraz trzeba było myśleć.
- Ale... – próbowała zaprotestować. Jej umysł ciągle pędził i chciała rozwiązać tę zagadkę, a jednak ciepło ramion sprawiało, że chciała wysłuchać co ma do powiedzenia.
- Przyjrzyjmy się twoim pomysłom po kolei. Jeśli chodzi o realizację punktu pierwszego – jestem sceptyczny. Nie dlatego, że źle go udajesz. Po prostu nie wierzę, że usiedzisz kolejny dzień w miejscu. Siedzisz już za długo, dlatego właśnie stoimy tu gdzie stoimy, zamiast jeść kolację w Wielkiej Sali – powiedział cicho i była pewna, że uśmiechał się łagodnie. – Punkt drugi ma tę wadę, że nie masz pojęcia co zastaniesz po drugiej stronie kominka, czy będzie on w ogóle działał, ani czy nie jest obłożony jakimiś zabezpieczeniami. Bez wsparcia, jest to najbardziej niebezpieczny z twoich pomysłów.
- Mógłbyś pójść ze mną – odparła natychmiast.
- To nie uczyni tej wyprawy ani trochę bezpieczniejszą – stwierdził Lupin.
- No, ale reszta nie jest taka zła – upierała się.
- Hmmm... Narcyza Black... Tak. Mówisz, że od ilu lat nie rozmawiała z twoją matką? – spytał. Tonks wzruszyła ramionami w odpowiedzi. Nie była pewna. – Myślisz, że odpowie ci coś użytecznego? Jeśli nawet, jakimś cudem masz rację i Draco zdradził Pottera, w co nie wierzę ani ja, ani mój wilczy nos, to naprawdę sądzisz, że była żona śmierciożercy, siostra najbardziej niebezpiecznej prawej ręki Voldemorta, która gości go w swoim domu na obiadach, powie coś tobie? Pracownikowi Ministerstwa? Zdrajcy krwi?
- A jeśli by to przedstawić, że Draco jest w niebezpieczeństwie?
- A jeśli zniknięcie twojego kuzyna nie ma nic wspólnego ze spiskiem by zabić Harry'ego? Jeśli jest zwykłą ucieczką dwóch przestraszonych chłopców? Wysyłając ten list, sprowadzisz na niego, na nich obu, śmiertelne niebezpieczeństwo.
- Ale jeśli nic nie zrobię Avery dostanie list i przekaże go dalej! Już go pewnie dostał!
- To tak naprawdę zostawia ci dwie opcje. Jedną jest twój szef... Drugą twój SZEF. – Remus uśmiechnął się serdecznie, wskazując na nazwiska obu czarodziei na ścianie.
- Szalonooki może wstrzymać korespondencję do skazanego śmierciożercy – powiedziała, stukając się palcem w brodę.
- Ale to Albus powinien wydać mu ten rozkaz. Nie ty.
- Argh! – Jej włosy przybrały barwę purpury. – Moody będzie rozważał wszystko godzinami! Do tego czasu cały zastęp śmierciożerców będzie ich szukał. Czy to nie w takich sytuacjach Riddle wzywa Snape'a do siebie? Po informacje? Skąd mu weźmiemy przytomnego Snape'a? Skąd w ogóle weźmiemy Snape'a?!
- Wiem, że nie urzeka cię, że Albus cię zbywa i wykorzystuje dzieci w wojnie jako mięso armatnie dla osiągnięcia większego dobra. Ale tak niestety działają wojny. Poza tym, jakkolwiek może nam się to nie podobać, to on ma wszystkie kluczowe informacje do jej zakończenia i najwięcej możliwości do działania.
- Nie wydaje ci się to podejrzane? – spytała.
- Merlinie, brzmisz jak Alastor. Powiem ci jakie są fakty. Nie masz wszystkich potrzebnych informacji, żeby ułożyć sensowny plan. Nie masz też, i nie mówię tego, żeby umniejszać twoje zdolności, wystarczającej mocy, żeby zatrzymać sowę lecącą z listem. Nie wiesz nawet co się wydarzyło i czemu chłopców i Severusa nie ma w zamku.
- No dobra – powiedziała w końcu, transformując się powoli w Pottera. Remus spojrzał na nią sceptycznie. – Ty pójdziesz zdać problem sowy dyrektorowi. Ja pójdę do dormitorium Slytherinu – postanowiła.
- Gryffindoru – poprawił ją mężczyzna. – W Slytherinie niczego się nie dowiesz. Idź pogadaj z tymi, co stanęli do walki przeciw Nottowi i mnie. Weasley, jak sądzę? I ich prefekt... Ta kudłata mądrala.
- Ale Harry jest wężem.
- No właśnie. Koledzy z dormitorium znają go lepiej, niż ci się wydaje i natychmiast zwęszą, że coś nie działa w tym obrazku. Pomijam już fakt, że połowa z nich to dzieci...
- Wiem, wiem, śmierciożerców. – Przygryzła wargę, patrząc na niego z podziwem. Miała ochotę go pocałować w tym momencie i zrobiła krok w jego stronę, uśmiechając się zalotnie. Remus wzdrygnął się natychmiast, patrząc na jej twarz, i z wyrazem absolutnego przerażenia, wykonał wyraźny krok w tył.
- Idź już. Nie chcemy zatrzymywać pana Pottera dłużej niż to konieczne. – Tym samym machnął różdżką, transformując jej ubrania w coś bardziej prawdopodobnego, niż kolorowa bluza z kapturem i czerwone spodnie.
Harry zdążył ustalić, że rodzice młodych czarownic wyszli do kina, a dziewczyny wróciły na weekend do domu, na jakieś jesienne ferie. Podnieśli z podłogi Honoratę, i Potter wypróbował na niej nowopoznany czar cucący, który zadziałał ku jego zadowoleniu bardzo skutecznie. Upewnił się potem, że Draco nic nie jest, poza utkwieniem gdzieś w rozkroku w międzynarodowej sieci FIUU. Co nie było wcale taką dobrą informacją, biorąc pod uwagę kontakty Riddle'a w Departamencie Transportu Magicznego.
Więc gdy kilka uderzeń serca później powrócił jego Patronus, a zaraz za nim do pomieszczenia wleciała czarna mgła, Harry zamarł na ułamek sekundy. Widział już takie fruwające cienie. Na cmentarzu, gdy wskrzeszono Voldemorta, kiedy na wezwanie zjawili się śmierciożercy. Jego różdżka natychmiast powędrowała w stronę owej mgły i Potter zaczął przewijać w umyśle potencjalne czary, którymi może zaatakować.
Jak u diabła go tu znaleźli tak szybko?
Gdy na końcu języka miał już czar obezwładniający, czarna mgła zaczęła się materializować i stanął przed nim Sergio.
- Co jest tak istotnego, że wyrywasz mnie zzz... – wyrzucił z siebie mężczyzna, po czym urwał, orientując się w sytuacji. Jego brązowe oczy skanowały otoczenie szybko lecz uważnie. Różdżka w dłoni gotowa do rzucenia czaru zastygła przed nosem białego kota. Wyglądał jakby go rozpoznał i zawahał się nieznacznie.
- Nie! – krzyknął Harry. – To Draco!
Ciemne, czujne oczy natychmiast spojrzały na Pottera.
- Kim, na Perseusza, jest Draco? – Jego różdżka wciąż była wycelowana w kominek. Czy to możliwe, że Sergio nie wiedział? Czy to dlatego El Grinni nie zjawił się osobiście? Nadal układał swoje tajne plany i nie zamierzał się pokazywać wnukowi?
- To mój chłopak! Nie wiem jak tu dotarł, przysięgam. Ale wyciągnij go. Jeśli śmierciożercy go namierzą w sieci, zjawią się tu wszyscy. Wezwałbym Snape'a, ale on…
- Nie może używać magii – dokończył czarodziej. Wciąż przyglądając się podejrzliwie kotu, zaczął jednak manipulować przy magicznych osłonach kominka. Chwilę później rozejrzał się zrezygnowany po zebranych. – Potrzebuję krwi właściciela domu.
Dziewczynka siedząca na kanapie jęknęła i schowała dłonie pod pachy, jakby miało ją to ochronić przed czarodziejem. Druga zaczęła coś mamrotać, że rodzice wrócą dopiero za godzinę. Jednak tam gdzie jeszcze chwilę temu stał niedźwiadek, stała teraz potargana dziewięciolatka. Podwinęła rękaw czarnej bluzy i spojrzała na czarodzieja.
- Może moja się nada? W końcu jestem dzieckiem właścicieli, czy to nie znaczy, że też panią tego domu, wujku?
- Nie wiem czy to dobry pomysł, Lauro – odparł Sergio. Harry nawet się nie zdziwił, że się znają. – Jesteś bardzo dzielna, że to proponujesz, ale nie sądzę, że twój ojciec byłby zadowolony z takiego obrotu spraw.
- A myślisz, że będzie zadowolony, jak znajdzie tu scenę po walce ze śmierciożercami? – syknął Potter. – Ile czasu się utrzymamy, jeśli tu przylecą? Jak długo ochronisz mnie i dziewczyny, zanim zjawi się reszta stada? W dodatku dwa najlepsze w walce koty są teraz na wakacjach od czarów. Gdyby to pomogło, dałbym swoją krew – wyrzucał z siebie Harry, w nadziei, że przekona Sergia. Nagle obaj odwrócili głowy, bo w powietrzu zaczął unosić się zapach świeżej krwi.
- Oj, zacięłam się – uśmiechnęła się głupkowato Laura, spoglądając na obu brunetów. – Szkoda by było, gdyby się miało zmarnować. – Wyciągnęła w ich stronę, krwawiący, wyraźnie ugryziony palec.
- Dzieci! Nienawidzę dzieci! – prychnął Sergio, ale już chwilę później jego różdżka kreśliła w powietrzu dziwne srebrzyste linie. Krew z dłoni dziewczynki pofrunęła w kierunku magicznych wzorów, tworząc brunatne nici, rozchodzące się po całym domu. Kilka z nich poleciało w kierunku kominka i biały kot, nieznacznie osmalony, wypadł na środek salonu ledwo przytomny. Kominek rozbłysnął jeszcze raz zielenią, po czym zgasł.
Sergio wyrzucał z siebie kolejne zaklęcia. Tym razem odbudowywał bariery, jak sądził Harry. Błyszczące magią nici kłębiły się, rozchodząc po pomieszczeniu i wnikając w ściany. Wówczas jedna z bliźniaczek nacięła swoją dłoń.
– Użyj krwi całej naszej trójki. Wtedy osłony będą silniejsze. – Trzecia z sióstr jęknęła niezadowolona, ale zgodnie wystawiła rękę i zacisnęła powieki, by tego nie oglądać. Maria bez oporów cięła pazurem przez rękę Honoraty i krew obu bliźniaczek dołączyła do czaru. Harry nie zastanawiał się do tej pory co takiego rzucał Sergio. Czy był to osławiony Fidelius? A może inny rodzaj czarów ochronnych? Najwyraźniej był to odrębny rodzaj magii, niż ten użyty do ochrony domu Severusa, bo nie tracił na sile, gdy Snape był nieprzytomny. Choć gdyby się nad tym zastanowić, jego własny dom też nie stracił ostatnio osłon, a przecież Snape nie był na tej płaszczyźnie świadomości dobrych kilka dni. Czy to znaczy, że El Grinni w końcu zrobił coś pożytecznego? A może to Lucjusz dbał o ich bezpieczeństwo cały ten czas?
Myśl o blondynie natychmiast przywołała go do rzeczywistości i Harry ukląkł przy śnieżnej panterze leżącej przy kominku. Odruchowo wplótł palce w miękką sierść i pogładził kota za uchem. Nie usłyszał jednak przyjacielskiego mruczenia. Szare oczy spojrzały na niego gniewnie i zwierzę przysiadło, by zmienić się niczym Pinokio w prawdziwego chłopca. Harry uśmiechnął się jak wariat widząc kochanka. Do rzeczywistości jednak przywołał go ból, gdy blondyn uderzył go w twarz z otwartej dłoni. Szare ludzkie oczy wpatrywały się w niego ze złością, jego usta wykrzywiał grymas bólu.
- Zasłużyłem – powiedział Potter i mimo wyraźnego niezadowolenia blondyna objął go z całych sił. Kompletnie nie zwracał uwagi na trzy zwrócone w ich kierunku różdżki i mruczącego przeraźliwie niedźwiedzia. – Przepraszam – szepnął. – Ja…
- Zamknij się – warknął Draco. – Gdzie jest ten skurwysyn?
- Sev? – zamrugał zszokowany Harry.
- Mój cholerny ojciec – rzucił wściekle młody Malfoy.
