Mugolska knajpka zagubiona gdzieś pośród malowniczych uliczek Knaresborough była doprawdy urocza. Intymną atmosferę tworzyły rozlokowane z pomysłem małe lampki oraz stojące na stolikach świece. Zastawa deserowa z delikatnej porcelany była ręcznie malowana w drobne kwiatki (nie zawsze trafiały się lilie, ale wystarczało proste zaklęcia, aby naprawić ten błąd), czekoladę do picia importowano z Belgii, a makaroniki dostarczano prosto z Paryża. Urocza kafejka stanowiła idealne miejsce na randkę marzeń.
James Potter, niby taki odważny i przebojowy młody człowiek, rumienił się jak piwonia, sięgając poprzez stół po dłoń uroczej jak zawsze, promiennie roześmianej Lily Evans.
– No więc… Tak się zastanawiałem, czy ty… I ja…
Wtem huknęło, gruchnęło i cały stolik się zachybotał. Lily krzyknęła na widok rwącego wodospadu czekolady i lawiny potłuczonych kawałków porcelany, które spadały pod jej nogi. W końcu na samym środku mugolskiej kawiarni zmaterializowała się mroczna postać o morderczym spojrzeniu. Obszerna szata wzdymała się wokół aż zbyt dobrze znanej sylwetki.
– Severus? – rzuciła zaskoczona Lily.
James już szukał różdżki. Znowu nie miał jej pod ręką… Duży błąd. Nieostrożny czarodziej zbyt często w takich okolicznościach mógł napotkać przedwczesną śmierć. Zanim zdążył się otrząsnąć, Severus pochylił się nad Lily niczym mroczne widmo, chwycił ją za ramię i natychmiast się z nią teleportował. Potter mógł tylko gapić się tępo w opuszczone przez nią przed momentem krzesło.
– Co ty wyprawiasz? Oszalałeś?!
Znaleźli się idealnie pośrodku niczego. Na jakiejś wiejskiej, zapomnianej drodze w pobliżu… Czy to było Cokeworth?
„Sentymentalny baran", przebiegło przez myśl Lily.
Wokół szumiały drzewa i wiał ciepły, wiosenny wiatr. Lily odepchnęła Severusa, gdy tylko poczuła grunt pod stopami, i błyskawicznie odskoczyła na bezpieczną odległość. Była wściekła.
– Co ci przyszło do głowy?!
Severus stał przed nią absolutnie spokojny i zadowolony z siebie, dając jej czas na wykrzyczenie się. A wiedział, że potrafi dać głos. Znał ją przecież bardzo dobrze, najlepiej ze wszystkich jej przyjaciół. A już na pewno lepiej niż jakiś tam złoty chłopiec z Gryffindoru.
– Rozum ci odjęło?!
– Mógłbym zadać to samo pytanie – odezwał się wreszcie jedwabistym tonem. – Czy jesteś pewna, że zdołasz przetrwać poza zakładem zamkniętym, czy jednak powinienem wezwać pomoc?
– Nie możesz tak po prostu się zjawiać… A potem… Co to miało być?!
– Dość tych podchodów, Lily – przerwał jej. – Chciałaś mi dać nauczkę, w porządku. Ale to się musi skończyć.
– Co się musi skończyć?
– Wiem, że spotykasz się z nim tylko dlatego, żeby zrobić mi na złość. Już wystarczy. Zakończ to, zanim zrobisz coś, czego gorzko pożałujesz.
– Och, teraz mi grozisz?
– Bynajmniej. Ostrzegam.
– Niby przed czym?
– Przed popełnieniem głupiego błędu z czystej przekory.
Lily wprost zapowietrzyła się z oburzenia. Jak on śmiał odzywać się do niej w ten sposób? I co sugerował? Wpatrywała się w niego wściekła jak osa, szukając odpowiednich słów, chociaż wiedziała, że nie nadejdą. Nie kiedy patrzył na nią tak, jak teraz. Wtedy wszystkie mądre myśli ulatywały z jej głowy niczym stado egzotycznych ptaków, a jedyną pozostałą ripostą było dziecinne:
– Bo co?
– Bo wiem, że tak naprawdę kochasz mnie.
Lily to otwierała, to zamykała usta, stojąc przed nim w kompletnym szoku. Przecież Severus nigdy – NIGDY – nie wyrażał się tak bardzo wprost. To nie leżało w jego naturze. I właśnie stąd wzięło się tak wiele ich problemów.
– Możesz zaprzeczać – ciągnął, ubiegając ją z typowo ślizgońskim wyczuciem. – Możesz się zapierać, ile dusza zapragnie. Na szczęście mam inne, pewne źródło.
– Ciekawe jakie.
– Tunia.
Zbladła. Sprawa, która zaczęła się tak komicznie, nagle urosła do rozmiarów prawdziwego problemu.
– Tunia nic by ci nie powiedziała.
– Może nie z własnej woli, ale…
– Nie ośmieliłbyś się! – wybuchła znowu Lily. – Nie rzuciłbyś żadnego zaklęcia na moją siostrę. Wiesz, że wszystkie poprzednie doświadczenia z magią były dla niej traumatyczne.
– Trudno, cel uświęca środki. Nie interesuje cię, czego się dowiedziałem?
Lily wibrowała ze złości, choć próbowała przed nim udawać, że wcale tak nie jest. Skrzyżowała obronnie ramiona na piersi i zadarła głowę wysoko, aż do gwiazd.
– Nie biorę odpowiedzialności za wyznania uczynione w zaufaniu mojej rodzonej siostrze, w dodatku pod wpływem nalewki anyżowej prababki Evans.
– Może zatem wolisz przypomnieć sobie te, które uczyniłaś mnie?
Nerwowe mrugnięcie, drgnienie ust. I kolejny unik. Lily unikała jego wzroku, uparcie patrząc gdzieś w bok. To było do niej takie niepodobne… Zawsze patrzyła rozmówcy prosto w oczy, co stanowiło jedną z jej najwspanialszych i zarazem najbardziej niepokojących cech. Severus uśmiechnął się do siebie. Naprawdę i szczerze się uśmiechnął, a uśmiech – wbrew pozorom – miał ładny, mimo że tak skrzętnie ukrywany.
– Przypomnij sobie wakacje po ukończeniu Hogwartu – kusił Severus miękkim tonem zupełnie niepasującym do jego zwykle surowej twarzy. – Kto do samego rana zapewniał mnie, że wszystko zostało wybaczone?
– Uwiodłeś mnie!
– A tobie się to bardzo podobało!
Patrzyli na siebie wrogo, nadal utrzymując bezpieczną odległość. Severus czasami sprawiał wrażenie pewnego siebie, a czasami lekko obłąkanego. Oba te stany mieściły się w jego ogólnej charakterystyce. Lily wyglądała na urażoną jego słowami, jednak nie trwało to długo. Maska wkrótce pękła i na jej twarzy wykwitł uroczy, przewrotny uśmiech. Znacznie bardziej szczery niż ten, którym częstowała Pottera, a do tego jakby drapieżny.
– Cóż – powiedziała z namysłem. – Nie jest to kłamstwo.
– A rano uciekłaś bez słowa – wypomniał jej Severus z urazą.
– Bo w świetle dnia zobaczyłam, jaki znak nosisz na ramieniu.
Uśmiech zgasł tak szybko, jak się pojawił. Lily zaczęła szybko mrugać i ocierać oczy dłońmi.
– Jak mogłeś to zrobić, Severusie? Tyle razy o tym rozmawialiśmy… Jak mogłeś? No jak?!
– To był błąd. Naprawię go.
Poruszył się nieco zbyt gwałtownie, sięgając za pazuchę. Lily opacznie zrozumiała ten ruch i błyskawicznie wyciągnęła różdżkę. Severus z kolei niewłaściwie zinterpretował jej intencje, po czym również w nią wycelował. Wciąż stali naprzeciwko siebie, jednak teraz w pozycjach bojowych, w każdej chwili gotowi do ataku lub obrony. Lily w szerokim rozkroku, ściskając różdżkę obiema rękami, żeby ukryć ich drżenie. Severus w jednej dłoni trzymał różdżkę, drugą unosił wnętrzem do góry, w geście pokoju.
– Czy mogę dokończyć? – zapytał raczej kwaśno.
– Nie! – krzyknęła. – Nie chcę cię słuchać. Co więcej możesz mieć do powiedzenia, ty… ty Śmierciożerco!
– Do powiedzenia? Nic. Wolałbym coś ci pokazać.
Poruszył palcami. To mogła być najstarsza na świecie sztuczka, aby odwrócić jej uwagę, ale… Lily odruchowo zerknęła w górę. Na małym palcu Severusa kołysało się jakieś błyszczące kółeczko. Pannie Evans nagle zabrakło tchu.
– Ty chyba całkiem oszalałeś!
– Ukląkłbym, gdyby nie obawa, że odstrzelisz mi głowę. – Tym razem brzmiał zupełnie jak dawny Snape Cedził słowa ironicznym tonem budzącym lekko zapomniane, lecz przyjemne dreszcze. – Albo inny organ, który może okazać się przydatny, biorąc pod uwagę, że właśnie próbuję ci się oświadczyć, Lils.
– Ty… Chcesz się ze mną ożenić?!
– Tylko od jakichś piętnastu lat. Nic takiego, przelotny kaprys.
– Przestań!
Upuściła różdżkę, schowała twarz w dłoniach. Lily Evans – taka dzielna i zadziorna – nagle straciła impet. Miała kompletny mętlik w głowie, bo jak… No jak mogła to wszystko połączyć?
– „Nie wiem, co mam robić, Tuniu" – usłyszała cichy głos Severusa, bezczelnie parodiującego ją w intymnej rozmowie z Petunią, której treści nigdy nie powinien poznać. – „Wiesz, jaki on jest. Czy powinnam dać mu kolejną szansę? A może dać sobie spokój i przyjąć propozycję Jamesa?".
– Przestań cytować moje własne słowa!
– Otóż nie, Lils. Nie będziesz zadowalać się Potterem, bo...
Opuściła ręce. Przestała płakać i teraz wpatrywała się w niego wilgotnymi oczami. Lily, która w mugolskiej knajpce była absolutnie pewna, czego chce od życia, znowu nic nie wiedziała. Severus bezbłędnie wyczuł swoją szansę. Podszedł do niej i nieco agresywnie chwycił jej rękę. Bez pytania wcisnął pierścionek na serdeczny palec, po czym mocno ją objął. Najpierw cała się spięła, jakby było jej wybitnie niewygodnie, jednak w końcu się rozluźniła, wtulając w niego z ufnością.
– To jak będzie? – zapytał.
Wyburczała coś pod nosem.
– Nie dosłyszałem.
– Och, wiesz, że tak, Sev. Gdybyś nie miał pewności, nie zachowywałbyś się w ten beznadziejnie władczy, samczy sposób. Trochę cię już znam.
– Co racja, to racja. Tak przy okazji, pomyślałem, że czerwiec będzie idealny.
– Na co?
– Na ślub oczywiście. To właściwie nasza rocznica.
– Nie tak szybko, Nietoperzu! Zostało jeszcze kilka kwestii do wyjaśnienia. Przede wszystkim TO ma się skończyć.
Złapała go za ramię i podwinęła rękaw szaty. Mroczny Znak odznaczał się ciemniejszą plamą pośród nocy.
– Nie wiem jak, ale masz się z tego wykręcić – zażądała. – Natychmiast. Inaczej nici z naszej umowy.
– Aha, świetnie – prychnął urażony. – I niby jak to sobie wyobrażasz? Nikt nie odchodzi stamtąd żywy.
– Nic mnie to nie obchodzi. Jesteś inteligentnym facetem, Sev, na pewno coś wymyślisz. Odpowiednio zmotywowany potrafisz dokonywać cudów. Możemy wyjechać, ukryć się, zmienić tożsamość. Żyć jak najzwyczajniejsi mugole gdzieś w domku na przedmieściach. Wszystko mi jedno. Ale nie zostanę żonę aktywnego czarnoksiężnika, zapomnij o tym.
– Dobrze – zgodził się nadspodziewanie łatwo. – W takim razie koniec z Zakonem.
Lily pisnęła krótko, ewidentnie w stanie najwyższego szoku. Severus uśmiechnął się złośliwie.
– Myślałaś, że się nie dowiem, iż pierwszym, co zrobi Potter, będzie wciągnięcie cię do tej śmiesznej organizacji paramilitarnej? Koniec z tym, Lils. Jeżeli takie jest twoje życzenie, to nie tylko ja zakładam ciepłe bambosze. O nie, od teraz oboje jesteśmy Szwajcarią albo nici z umowy.
Przewróciła oczami. Wykrzywiła usta, zmarszczyła groźnie brwi, ale nadal była śliczna. Cała Lily Evans.
– No dobrze – westchnęła. – Niech ci będzie. Jeśli ty odejdziesz od NIEGO, ja nigdy więcej nie skontaktuję się z Zakonem.
Nie tego się spodziewała. Na pewno nie tego, że opanowany do obłędu, wycofany i w sumie dość nieśmiały Severus porwie ją w ramiona i uniesie wysoko do góry. Był zaskakująco silny, biorąc pod uwagę mikrą budowę. Zaśmiała się, zarzucając mu ręce na szyję. Przyciągnął ją do siebie i pocałował tak, że zabrakło jej tchu.
– Domek na przedmieściach, powiadasz? – rzucił ironicznie.
– A dlaczego nie? Cieszę się, że w końcu doszliśmy do porozumienia. Od tej pory żadnych sekretów, żadnych kłamstw i żadnych niedomówień. Chcę związku opartego na całkowitym zaufaniu, panie Snape.
– Naturalnie, pani Snape. Tak właśnie będzie.
Ale oczywiście nie było.
