Promienie słońca oświetliły twarz nastolatka pogrążonego w łagodnym śnie. Jego oblicze zdawało się być zrelaksowane, a kąciki ust niekiedy podnosiły się delikatnie ku górze. Jednak z powodu niedokładnie zasłoniętych kotar chłopiec się obudził. Na jego twarzy panował delikatny uśmiech, który jednak nie trwał długo. W szybkim tempie dopadła go ponura rzeczywistość. Wspomnienia wciąż żywe; czuł jakby to wydarzyło się wczoraj. Mimo, że minął tydzień od śmierci jedynej osoby, którą Harry darzył miłością to cały czas nie potrafił się pozbierać. Jego słodkie sny w chwili przebudzenia stają się najgorszym koszmarem, który wywierci dziurę w miejscu, w którym powinno znajdować się serce i powoduje, że oczy które jeszcze kilka sekund temu miały w sobie wesołe iskierki to teraz są wypełnione łzami. Dlaczego wszyscy, których kocham umierają?
— Tempus – z ust chłopca o zielonych, matowych oczach wydobywa się ledwie słyszalny szept. Nie ma siły wydobyć z siebie bardziej wyrazistego dźwięku. Cały czas widział obraz Syriusza, który wraz z Remusem i nim samym spędza radośnie czas. Nie może pojąć tego, że już nigdy nie usłyszy śmiechu swojego ojca chrzestnego ani nie zobaczy iskierek rozbawienia kryjących się w jego oczach. To okropne uczucie wiedzieć, że osoba która niedawno była przy tobie cała i zdrowa teraz nie żyje przez twoją własną głupotę.
Było po czwartej. Wszyscy w dormitorium byli pogrążeni w śnie, kiedy on wyjął ubrania i skierował się do łazienki. Nie ulegało wątpliwości to, że dzisiejszego dnia już nie zaśnie.
Po kilku minutach opuścił pomieszczenie i po założeniu peleryny niewidki bezszelestnie opuścił Wieżę Gryffindoru nie napotykając po drodze żywej duszy. Hogwart zacznie budzić się do życia dopiero za kilka godzin. Nikt z uczniów ani nauczycieli nie jest takim rannym ptaszkiem aby być pełnym energii w piątek o tak nieludzkiej porze.
Udał się na błonia. Usiadł przy jeziorze rozkoszując się ciszą panującą wokół niego. Wsłuchał się w szelest wiatru, śpiew ptaków, zamknął oczy odchylając głowę do tyłu pozwalając aby wiązki światła muskały jego twarz.
Był zrelaksowany. Wszystkie jego problemy odeszły w niepamięć. Liczyło się tylko to co jest tu i teraz. Chciał w tej chwili trwać już na zawsze, jednak nie było mu to dane.
— Nie śpisz? - Doszedł do niego głos z prawej strony. Odwrócił głowę spoglądając na blondynkę o srebrnych oczach - Lunę Lovegood.
— Nie mogę zasnąć. - Odparł przyjaciółce, która usiadła obok niego i razem z nim wpatrywała się w wschodzące słońce.
— Przytłaczająca rzeczywistość?
— Mhm… A ty dlaczego jeszcze nie śpisz? - spytał Harry chcąc pogrążyć się w niezobowiązującej rozmowie, aby chociaż przez chwilę odciąć się od okrutnej rzeczywistości.
— Wyszłam poszukać kilku stworzeń, które były widziane w okolicach zamku. - Rzekła dziewczyna wstając. Już miała odejść, kiedy odwróciła się i dodała: "Wszystko może się jeszcze zmienić. Po prostu wybierz właściwie". - Po czym uśmiechnęła się i odeszła.
Harry zastanawiał się nad znaczeniem słów przyjaciółki. Zdawał sobie sprawę ze zdolności Luny. Ona od zawsze wiedziała wiele o sytuacjach, które niebawem mogą nastąpić, chociaż on jest jedyną osobą, który wiedział o zdolnościach blondynki. Reszta uczniów nie traktowała jej poważnie; uważali ją za osobę pomyloną, gdyż odstawała od reszty. To nie była jej wina, że widziała rzeczy, których nikt inny nie widział. Jednak Harry ufał jej i wierzył w rzeczy, które tylko ona widziała.
Wszystko się może jeszcze zmienić. Po prostu wybierz właściwie. Te słowa mogą oznaczać wiele. Będzie miał wybór. To go cieszy, gdyż nigdy nie czuł jakby miał jakąkolwiek możliwość wyboru. Zawsze działał tak jak oczekiwała od niego czarodziejska społeczność. Był dobrym człowiekiem, chociaż dobro to pojęcie względne. Nie ma przecież czegoś takiego jak dobro czy zło. Każda "dobra" osoba ma w sobie zło, a każda "zła" posiada w sobie dobro. Trudno było sprostać oczekiwaniom innych. Był Gryfonem tak jak chcieli - mimo, że nigdy nie powiedzieli tego wprost. Jaki mieliby motyw, aby mówić, że morderca jego rodziców był w Slytherinie albo o tym, że jego rodzice byli w Gryffindorze. Odkąd poszedł do Hogwartu musiał stawiać czoła niebezpieczeństwu. Gdzie byli wtedy nauczyciele? Najgorsze w tym wszystkim było to, że dyrektor co roku podkreśla bezpieczeństwo uczniów tej szkoły.
Nastolatek zastanawiał się co takiego może się jeszcze zmienić. Czyżby niedługo miało się coś wydarzyć, co zaważy na jego przyszłym życiu?
Chłopiec postanowił nie zaprzątać sobie na razie tym głowy. Musi skupić się na nauce, gdyż został tylko tydzień do wakacji, a nauczyciele nie próżnują w zadawaniu zadań.
Harry wrócił do dormitorium po podręczniki do transmutacji, eliksirów i zaklęć, a następnie udał się do Wielkiej Sali na śniadanie. Przy stole Gryfonów siedziało tylko kilka osób. Większość Gryfonów jeszcze spała albo dopiero budziła się do życia. Brunet usiadł na swoim miejscu, zjadł powoli śniadanie i wyszedł zanim uczniowie zdążyli wejść do sali odprowadzany wzrokiem swoich profesorów, którzy nie przywykli do widoku Harry'ego Pottera o poranku.
Nastolatek udał się pod salę do transmutacji i oparł się o ścianę naprzeciwko drzwi prowadzących do klasy profesor McGonagall, a następnie zaczął przewracać kartki podręcznika powtarzając sobie poprzednią lekcję. Nim zaczęłą się lekcja zdążył jeszcze przeczytać o zaklęciu Evanesco, którego będą się dzisiaj uczyć.
Profesor McGonagall weszła spokojnie do klasy i zaczekała aż wszyscy jej uczniowie zajmą miejsce.
— Dzisiaj poznamy zaklęcie Evanesco. Wie ktoś może ktoś co ono powoduje?
Ręka Hermiony natychmiastowo podniosła się ku górze, a Harry podniósł nią jakby od niechcenia.
— Może… - Zaczęła profesor McGonagall rozglądając się po klasie. - Pan Potter. - Na jej twarzy można było ujrzeć zdziwienie, ale w ciągu następnych kilku sekund jej maska obojętności znowu powróciła na miejsce.
— Evanesco sprawia, że jakiś przedmiot ożywiony lub nieożywiony znika. - powiedział Harry monotonnym głosem. Nastolatek potrafił odczuwać tylko dwa emocje smutek i obojętność. To pierwsze uczucie odczuwał najczęściej budząc się ze snu, później czuł jedynie pustkę, aby przejść do stanu, w którym nie odczuwa już żadnych emocji.
— Dobrze. Pięć punktów dla Gryffindoru.
~~~
Eliksiry i zaklęcia minęły spokojnie. Na eliksirach tylko Nevillowi wybuchł kociołek, ale na szczęście nikomu nie stała się żadna krzywda. Jedynie ucierpiały na tym punkty Gryfonów. Nawet profesor Snape odpuścił sobie danie szlabanu. Na zaklęciach za to profesor Flitwick omawiał teorię tworzenia zaklęć na prośbę uczniów.
Czas wolny Harry spędzał na czytaniu w Pokoju Życzeń, co mogło dla każdego kto znał Pottera wydawać się dziwne, jednak postanowił swój czas wolny poświęcić nauce magii, a także sztuce tworzenia zaklęć, która wydawała się bardzo ciekawa.
Kiedy wrócił do Pokoju Wspólnego była już prawie cisza nocna. Czuł się wykończony. Wziął prysznic, przebrał się, a następnie położył się na łóżku od razu zapadając w sen.
Znajdował się w salonie urządzonym w odcieniach ciemnozielonych i czarnych. Wszedł do środka i zobaczył siedzącego w fotelu Voldemorta, który nic się nie zmienił od ostatniego spotkania w Ministerstwie.
— Witaj Harry Potterze. - Powiedział. - Może usiądziesz? - Harry niepewnie podszedł do fotela znajdującego się naprzeciwko jego.
— Czego chcesz? - Spytał nastolatek usiadłszy na fotelu.
— Mam dla ciebie propozycje. - Zaczął. - Ale zanim mi przerwiesz wysłuchaj jej do końca. - dodał widząc, że nastolatek najprawdopodobniej nie chce go nawet wysłuchać. Harry westchnął.
— Zamieniam się w słuch.
— Mogę przywrócić do życia Syriusza Blacka. - Rozpoczął Voldemort.
— Jak? Nekromancja? Zmienisz go w inferiusa? Nie, dziękuję. - Przerwał Harry. Nie chciał naruszać w żaden sposób spokoju zmarłego; tym bardziej nie chciał odzyskać kogoś podobnego do swojego ojca chrzestnego, kogoś innego...
— Black wpadł za zasłonę w Ministerstwie. Nie umarł. Jest pomiędzy życiem a śmiercią. Mogę go dla ciebie sprowadzić.
— Czego chcesz w zamian? - Spytał mrużąc oczy. Wiedział, że Riddle wie jak ważny jest dla niego Syriusz, więc cena jaką on zapłaci będzie wysoka.
— Sojuszu. - Odparł, a widząc pytające spojrzenia chłopca rozwinął swoją wypowiedź. - Chcę, abyś do mnie dołączył. Mam dla ciebie zadanie, które na pewno by cię zainteresowało. Poza tym dostałbyś ochronę i nie musiałbyś się poświęcać w tej wojnie.
— Co masz na myśli mówiąc poświęcać? - Zapytał Harry. Nie miał pojęcia co Tom ma na myśli. On przecież nie poświęcał się, chciał sam ze swojej nieprzymuszonej woli wziąć w niej udział.
— Widzisz. - Uważnie dobierał słowa Riddle uważając, aby nie zdradzić za dużo przynajmniej narazie. - Dumbledore będzie chciał twojej śmierci z mojej ręki. Ma ku temu można powiedzieć powód, którego na razie ci nie zdradzę.
— Zdajesz sobie sprawę z tego, że to jest słabe tłumaczenie?
— Dumbledore wie coś o czym nie powinien nigdy wiedzieć. Wie jak może mi zaszkodzić, a ty jesteś jakby to ująć jedną z przeszkód na jego drodze. Dlatego będzie chciał cię unicestwić. Kiedyś podam ci dokładny powód jego zachowania. Obiecuję. - Złożył obietnicę wiedząc, że chłopak pragnie tej wiedzy.
— Dobrze. - Westchnął ponownie nastolatek. - Syriusz za sojusz? Gdzie jest haczyk?
— Nie ma.
— Nie ma? Jakie ty masz dla mnie zadanie? - Spojrzał z udawanym przerażeniem na Voldemorta, na co ten się tylko uśmiechnął.
— Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie. - Wyciągnął rękę w kierunku chłopca. - Przyjmujesz ofertę?
— Przyjmuję. - Uścisnął rękę Voldemorta.
Dlaczego czuł jakby podpisał cyrograf z Diabłem?
