I.
Oto historia z czasów, gdy wciąż pozostawał sam na tym świecie.
- Znowu się zaczyna… - pomyślał Hayato. Dobrze zdawał sobie sprawę, że na świecie nic nigdy nie szło tak, jakby tego chciał. Tyle zdążył się nauczyć. Ale nawet jeśli ta informacja dotarła do jego mózgu, emocje stanowiły odrębną kwestię. Dlatego wrzasnął:
- Jak długo chcesz tam stać z tą dziwną miną i tym cholernym, głupim uśmieszkiem, sukinsynie?!
Dało się słyszeć głuche stuknięcie, gdy solidny cios dosięgnął stojącego przed nim nieznajomego mężczyznę. Siła uderzenia zwaliła go z nóg, przez co zupełnie zniknął z pola widzenia Gokudery.
- Tch… - Hayato prychnął i podniósł się. Leżał na zdezelowanym, obskurnym łóżku, pod pościelą, która jakby sama kleiła się do ciała, w malutkim pokoju, którego na pewno nigdy wcześniej nie widział.
Rozejrzał się w ciszy.
Jego nastrój chyba nie mógłby być gorszy. Obudził się tylko po to, żeby zdać sobie sprawę, że nie ma bladego pojęcia, gdzie właściwie spał, a do tego nie miał bladego pojęcia, kim do jasnej cholery był ten facet, który patrzył na niego z góry.
- Co to za miejsce? Dlaczego jestem w tym zniszczonym-
- To bolało!
- Łaa-?! – pisnął Hayato. Nagły okrzyk zaskoczył go i wywołał dreszcze na całym ciele. Jeszcze gorszy był fakt, jak podejrzana była cała ta sytuacja. Mimo, że mężczyzna krzyknął z bólu, to brzmiał na zupełnie szczęśliwego.
- Ałć! To naprawdę bolało, mały! – kontynuował, śmiejąc się po tym, jak chwilę wcześniej Hayato posłał go na ziemię. Hayato spojrzał na niego, wciąż rozwalonego na podłodze, śmiejącego się tym okropnie głośnym śmiechem i poczuł, jak złość narasta mu w piersi.
- Skończ z tym cholernym śmiechem! – krzyknął.
Na te słowa mężczyzna nagle przestał się śmiać, usiadł i spojrzał tępym wzrokiem na Hayato.
- Dlaczego zabraniasz mi się śmiać? – spytał.
- A niby co jest w tym śmiesznego?
- No cóż, to chyba oczywiste? – odpowiedział mężczyzna. – To dlatego, że jesteś ranny!
- …
- Ach, nie, chodzi o to..!
- No o co?!
- Po prostu bardzo się cieszę, że czujesz się na tyle dobrze, żeby wyprowadzić tak silny cios!
- …..co? – Hayato w pewnym stopniu zrozumiał, co mężczyzna próbował mu powiedzieć, ale tylko bardziej go to zmieszało. Dlaczego ten facet był taki szczęśliwy tylko dlatego, że jakiś zupełny nieznajomy czuł się dobrze?
Zastygły w milczeniu, Hayato patrzył bezmyślnie na mężczyznę. Gdyby miał go opisać jednym słowem, powiedziałby, że był wręcz przytłaczająco nijaki. Jeśli chodzi o wiek, wyglądał jakby zbliżał się do trzydziestki… Albo już ją miał. W każdym razie, w odczuciu Hayato był już starym gościem. I ten gość dalej się szczerzył, chociaż jego twarz była czerwona i opuchnięta od ciosu Hayato. Jakby na to nie patrzeć, nie wyglądał, jakby zamierzał mu oddać.
- …nie czaję – powiedział. Nie mógł zrobić nic poza olaniem takiego gościa.
Hayato położył rękę na brzegu łóżka, żeby się podnieść, ale w momencie, gdy tylko spróbował, fala bólu rozeszła się po jego ciele.
- Uch..
Już pamiętał.
Dwa dni wcześniej przybłąkał się do tego miasteczka w dolinie. Szedł raczej obskurną uliczką, gdy wszczął bójkę z jakimiś gostkami, którzy akurat go mijali. Nie, żeby miał jakiś powód, ale to była dla niego codzienność. Nawet w poprzednim mieście prowadził raczej burzliwe życie, wiecznie wszczynając bójkę za bójką. Postępował w ten sposób, odkąd w wieku ośmiu lat uciekł z domu.
Miał już spore doświadczenie w różnych kiepskich sytuacjach, i nawet gdy ruszali na niego całą grupą, nie był wcale skazany na porażkę. Zapracował sobie na przydomek „Dymiąca Bomba", używają dynamitu tak wprawnie, jakby był częścią jego ciała. W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby się z nim równać!
Ale tym razem… Może przez takie podejście stracił czujność.
- Cholera… - Hayato uniósł ręce, żeby chwycić najbardziej obolałą część swojej głowy i odkrył, że została owinięta w kilka warstw bandaży. Musiał stracić przytomność… I chociaż nie rozumiał, dlaczego, ten facet najwyraźniej wziął go tutaj, do tego domu, i nawet pofatygował się, żeby opatrzyć jego rany. To było…
- Hej, mały! – zawołał mężczyzna, nagle rzucając się do przodu, żeby go chwycić.
- T-Ty..! – Hayato miał problem z szybkim reagowaniem na szalone pomysły tego faceta, ale nie zamierzał pozwolić mu robić, co mu się żywnie podobało… Odchylił się gwałtownie, wciskając pięść prosto w brzuch mężczyzny. Ból przeszył jego twarz, a chwyt na ramieniu Hayato poluźnił się.
- Zejdź mi z drogi! – wrzasnął, odpychając mężczyznę na bok. Jego dłoń już niemal chwytała za klamkę.
- Cz-czekaj! – mężczyzna znowu zwrócił się w jego stronę, wyciągając drżącą rękę. Ale Hayato nie miał zamiaru spędzać z nim choćby sekundy dłużej. Obrócił się i wybiegł z pokoju.
Zachodzące słońce przyświecało pomiędzy budynkami, a niedługo potem obskurne miasteczko zostało spowite przez noc.
- Kh… - Hayato szedł wzdłuż cuchnącej kwasem uliczki, z miną wyrażającą dogłębną irytację. Częściowo mogły ją wywołać obrażenia, które odzywały przy każdym kroku chłopca, ale głównie chodziło o jego myśli krążące wokół szalonego starucha z wcześniej, który stanowił przyczynę jego obecnego rozdrażnienia.
( Cholera… Dajcie mi pieprzony spokój…)
Robił sceny. Splunął i brutalnie kopnął w szyld, który miał pecha stać w zasięgu jego wzroku, jednocześnie bez przerwy wyrzucając z siebie wszystkie przekleństwa, jakie był w stanie sobie przypomnieć. Ale nawet wtedy nie otrząsnął się z tego parszywego nastroju. Nie wspominając o otoczeniu, które, w kontraście do niego, było wypełnione wesołymi światłami i odgłosami. Jego oczy tu i tam trafiały na szyld reklamujący jakiś bar albo kasyno, otoczone klientami chcącymi trochę się zabawić. Ich pogodne nastroje tylko pogłębiały jego irytację.
- Morda! – krzyknął nagle, przez co ludzie na ulicy zatrzymywali się i patrzyli zdziwieni. Ale po chwili każdy z nich wracał do swojej bajki. Zupełnie, jakby Hayato nigdy tu nie było.
- Cholera…
Tak. Właśnie tak. Właśnie tacy byli. Inni ludzie to dupki. Rozumiał to aż do bólu. Spodziewał się takiego podejścia ze strony „porządnych" ludzi, ale nawet osoby żyjące w cieniu tego szanowanego świata, mafia, która żyła po ciemnej stronie społeczeństwa… Nawet oni nie chcieli go przyjąć. Więc dlaczego..?
- Czemu..?! Po prostu nie ogarniam..!
Jakiś gościu, który po prostu pomagał innym nie oczekując niczego w zamian stanowił anomalię, która nie powinna była istnieć… Pomagać innym bez pytania…
Wtem Hayato zrobił wielkie oczy i zaczął nerwowo przeglądać swoje ubrania. Zniknął. Może nie było tego dużo, ale portfel, w którym miał wszystkie swoje pieniądze, zniknął.
- Ten staruch!
- Aaaaa!
Z głośnym chrupnięciem, Hayato wysadził w powietrze przegniłe drzwi do zniszczonego mieszkania.
- Wyłaź natychmiast! Nie myśl sobie, że przepuszczę ci to, co zrobiłeś, staruchu! – jego oczy były szeroko otwarte i przekrwione, gdy przeczesywał wzrokiem każdy centymetr malutkiego mieszkania, ale tego odrażającego starucha nigdzie nie było. W jego miejsce znalazła się ktoś inny.
- Dzieciak?!
Był to pięcio- lub sześcioletni chłopczyk o ładnej buzi. Gapił się na Hayato z rozdziawionymi ustami. Jeśli o niego chodziło, Hayato miał już dość niespodzianek, więc jego własna mina szybko wróciła do codziennej, lodowatej nieprzystępności.
- Hej, szczeniaku, gdzie poszedł ten stary?! – zażądał odpowiedzi.
- Chodzi ci… o tatę?
- Tak, tak, twój stary! Gdzie polazł, do cholery? Wykrztuś to!
Chłopczyk po prostu patrzył się na niego.
Miejsce, do którego został przyprowadzony, było małym barem położonym niedaleko jednej z bocznych uliczek.
- To tutaj?! – pchnął chłopca z drogi, wbiegł przez drzwi… i zaniemówił. Przed nim znajdowało się wnętrze, które ciężko byłoby sobie wyobrazić, patrząc na ponury, zakurzony wygląd baru na zewnątrz. Atmosfera miała w sobie coś spokojnego i wyrafinowanego. Żaden przedstawiciel awanturniczej klienteli typowej dla barów nie był obecny. Zamiast tego goście baru siedzieli spokojnie, wsłuchani w jeden odgłos – odgłos dochodzący od czarnego fortepianu stojącego w samym sercu baru.
- Ach..!
Starszy facet z okropnym uśmieszkiem siedział przy instrumencie. Szczery wyraz twarzy, z jakim zasiadał do klawiatury, sprawiał, że wyglądał jakby był zupełnie kimś innym, a Hayato zapomniał o gniewie i stał jak oniemiały. Dobroć… i siła. Właśnie to były rzeczy, które dotarły do niego w dźwiękach płynących z instrumentu.
- Uch.. – odgłos widowni jednomyślnie wstającej do aplauzu przywrócił go do rzeczywistości. Zdając sobie sprawę, że został kompletnie pochłonięty przez muzykę, Hayato rozglądał się, jakby chciał pozbyć się zmieszania. Chłopiec u jego boku spoglądał na niego i uśmiechał się.
- Podobało ci się?
Zupełnie niespodziewanie, Hayato nie był w stanie nic odpowiedzieć. Czuł, jakby w ten sposób przyznawał się do porażki. W każdym razie, koniecznie powinien się odez-
- Hej, mały! – skurcz przeszedł przez twarz Hayato, gdy usłyszał ten aż nazbyt znajomy, okropny głos.
Hayato ruszył, kręcąc się w pośpiechu, tylko po to, żeby stanąć twarzą w twarz ze starszym mężczyzną. Godność i wdzięk, jakie zdawał się posiadać grając na fortepianie zniknęły zupełnie i teraz tylko szczerzył się jak jakieś małe dziecko.
- Cieszę się, że wszystko z tobą w porządku!
- N-nawet nie podchodź! – wrzasnął Hayato, jego rosnąca niepewność w tej dziwnej sytuacji przyćmiła gniew, a on sam zrobił krok w tył. Po chwili jednak przypomniał sobie, po co w ogóle tu przyszedł i krzyknął:
- Sukinsynie, co z moją ka-!
- Nie dbam o kasę! – mężczyzna nagle podniósł głos i w obliczu tak poważnej ekspresji Hayato po raz kolejny nie wiedział, co powiedzieć. – Wszystko w porządku? Jak twoje obrażenia?
- Co?
- Martwiłem się. Zniknąłeś zaraz po tym, jak się obudziłeś. Masz uraz głowy! Musisz odpoczywać.
- A.. – Hayato zwyczajnie osłupiał. Gdy staruszek chwycił go wtedy w mieszkaniu, po prostu próbował go zmusić, żeby znowu się położył?
- Ale naprawdę dobry z ciebie dzieciak, wiesz. Przyszedłeś całą tę drogę, żeby zapłacić mi za pomoc.
- Co?
- To prawda, jesteśmy biedni! Nawet zbyt biedni! Może słowo „nędza" jest trochę za mocne… Ale, nieważne! W każdym razie, przyjęcie zapłaty od takiego dzieciaka jak ty w ramach podzięki byłoby…
- H-Hej…
- Jest czymś… Co taki dorosły, jak ja… Znaczy, nie przeszłoby mi to przez myśl, nieważne, co byś mówił… i wydaje mi się, że może to być odebrane za niegrzeczne, że tak ci odmawiam… Nie, znaczy, nie chcę nawet jednego euro, znaczy, chcę, ale, jednak, nie, naprawdę nie…
- Cholera, skończ wreszcie! – chociaż był kompletnie wyczerpany, a przy tym ranny, Hayato i tak był w stanie posłać kopniaka na twarz mężczyzny. - Kto do jasnej cholery powiedział cokolwiek o dawaniu pieniędzy takiemu staremu jak ty?! Zrozumiałeś wszystko na opak! To ty zabrałeś mi kasę, tak?!
- Twoją kasę?
- Nie udawaj głupiego. Kto inny do cholery mógłby—
- Może ci goście, co cię pobili.
- O – odpowiedział z automatu, głosem brzmiącym głupio nawet w jego własnych uszach. No tak. Znaczy, jak tak o tym pomyśleć, gdyby temu facetowi zależało na pieniądzach, nie musiałby wcale tak się nim opiekować. Ale, skoro zabrnął już tak daleko, Hayato czuł, że nie może pozwolić sobie na odwrót ze względu na swoją dumę.
- Nie będę słuchał twoich pieprzonych wymówek! Po prostu oddaj mi pie-
- Okej – brzmiała odpowiedź. A tuż przed nim mężczyzna trzymał kilka mocno pomiętych banknotów. – Wiem, że nie są twoje, ale jeśli to ci wystarczy…
Tym razem Hayato naprawdę zaniemówił.
I właśnie tak poznał Carlo.
