Król nie opuścił łoża trzeci dzień. Na dworze panowało poruszenie. Szeptano, że to jego ostatnie dni. Z każdą chwilą słabł. Co się podnosił to upadał. Budził się zlany potem, krwawił, cierpiał. Czasami krzyczał przez sen imię Daenerys. Innym razem wołał swojego syna. Książę niestrudzenie przy nim trwał, błagając by jeszcze z nim pozostał.
- Nie jestem gotowy przejąć władzy – mówił, klęcząc przy ojcu i całując pierścienie na jego palcach. Wszyscy byli przejęci tym widokiem. Płakali razem z nim. Doradcy jednak odpędzali Daerona ilekroć przychodził się przywitać ze swym ojcem. „Książę, nie znamy przyczyny stanu króla. Nie możemy ciebie narażać. Gdyby nasz władca nie wygrał z dręcząco go chorobą to ty wstąpisz na tron. Musisz być zdrowy". Ale Daeron niestrudzenie trwał przy ojcu, mimo tych sugestii i obaw. Mówił, że jest to jego obowiązkiem. A kto go widział i znał ten zarzekał się, że nie ma bardziej odpowiedniego człowieka na przyszłego króla. Miał wszystko. Był mądry, wykształcony, ale i dobry, litościwy. Niezbyt porywczy, ale też nie przezorny. Ufał swym ludziom, cenił rady mądrzejszych i zawsze trwał przy boku ojca, dla którego był największą pociechą. „Cały Stark", mawiali, na co wskazywał również i jego wygląd. Czarne włosy, blada cera, prosta postawa i północna postura. Jedynie jego oczy, w kolorze ciemnego fioletu kryły coś nieodgadnionego. Jedyna pamiątka po matce, która niedługo po jego narodzinach opuściła ten świat. „Biedne dziecko, chowane bez matki", mawiali. W ostatnich chwilach życia Daenerys prosiła swego króla o to by uczynił ich syna dziedzicem dynastii Targaryenów. On nalegał, żeby był to Stark, ale nie potrafił odmówić umierającej żonie. Książę jednak w niczym nie przypominał ludziom smoka. Był stworzony z zelaża i cyny, prosty, dobry i najwyżej stawiający honor.
Taki się zdawał. Takim widzieli go inni. A jakim był wiedział tylko on sam.
Daeron z samego rana udał się do komnaty ojca, a później septu by błagać Siedmiu o jego zdrowie. Starzy bogowie byli w sercu króla, ale to Siedmiu czcili Targaryenowie. Chłopak nie czuł się związany z Północą, uważał, że to posępne ziemie. Kiedy Jon mu opowiadał o Winterfell nie czuł nic. „To tylko stary zamek. Zamek, który przypomina ruinę", myślał wtedy. Dużo lepiej czuł się w murach Czerwonej Twierdzy, pośród pochlebców i szeptaczy. „Sztylety w mroku". Od dziecka uczono go lawirować pośród nich.
W oczach ojca widział nostalgię. Nie wiedział czy wspomina Północ, Mur, Daenerys, Neda Starka. On zawsze za czymś tęsknił, zawsze do czegoś wracał. Kiedy patrzył na niego to się uśmiechał, a później znów uciekał w ten nieodgadniony świat. Zawsze taki był, chociaż przy doradcach i poddanych udawał stanowczego, to Daeron go znał. „Nigdy nie pożądał władzy i tronu. To nie on". Na początku go to irytowało, ale po jakimś czasie przywykł. Pozwalał mu na te chwile ciszy, wspominanie przeszłości i marazm, podczas kiedy on snuł marzenia o tym co będzie jak już wstąpi na tron.
„Przywrócę wielkość Targaryenom", obiecywał, marząc o ziemiach i wojennych łupach, gdy jego ojca całkowicie zadowalał obecny stan. „Nie ma duszy do walki i podboju. W ogóle niewiele w nim życia", myślał z pogardą. Z każdym dniem jego bezczynności tracił cierpliwość. W końcu w jego umyśle zrodził się plan.
„Nie należy bać się zdrady widocznej gołym okiem. To zdrada nieoczekiwana wzbudza największy strach".
Nie było tak, że nienawidził ojca. Jakby mógł? W końcu nie było lepszego na świecie człowieka niż Jon. „Miał serce otwarte dla każdego. A powinien mieć oczy wokół głowy". Przecież widział jak szeptano za jego plecami, jak nazywano go słabym i uległym, że w niektórych wzbudzał litość, a w innych wstręt. Gdzieś to urażało jego ambicję. Był jego krwią. „Skoro on jest słaby w ich oczach, wkrótce i mnie zaczną tak postrzegać", bał się. Czuł pogardę i niechęć wobec decyzji ojca, który oszczędzał wrogów i przebaczał im to za co powinni stracić głowę. „Siedem Królestw miało różnych królów. Byli głupcy, szaleńcy i tyrani. A mój ojciec nie jest żadnym z nich. Nigdy nie powinien ubrać korony. Nigdy nie nadawał się na władcę".
Kiedy tylko Jon został królem, za radą swojego przyjaciela Samwella Tarly'ego, który obecnie był maestrem zniszczył Żelazny Tron. „Obawiał się, że oszaleję", myślał. Tarly powiedział mu, że nit z którego są wykuwane miecze może być przyczyną szaleństwa. Królowie dla których tron był niezwykle nieprzychylny i którzy często się kaleczyli o wystające ostrza faktycznie zostawali tyranami. Jon nie myślał długo i zniszczył tron, zastępując go o wiele mniejszym, wykutym z żelaza i cyny. Daeron nie lubił go. „To nie jest tron króla, tylko błazna", myślał, żałując, że nigdy nie zobaczył tego prawdziwego, wykutego z tysięca mieczy wrogów Aegona. Na takim mógłby zasiadać jako król. Z takiego mógłby rządzić. „Mój ojciec zapomniał, że atrybuty władzy są często tym co ją gwarantuje. Tylko mały król ma mały tron". Czasami na nim zasiadał, ale nie czuł nic. Było to zwykłe krzesło, obite w niektórych miejscach jedwabiem i bardziej wygodne, niż wzbudzające lęk. „Pasuje do mojego ojca", pomyślał. „Jest tak samo ładne i bezużyteczne jak on". Jego tron na pewno będzie większy i będzie wzbudzał strach.
Udał się do komnat Lewyna Sanda, dornijskiego chłopaka, który przybył na dwór jako prezent od rządzących tam Martellów. Pisali, że nikt jak on nie zna się na truciznach i wywarach. Jego ojciec ugościł go, ale nie był zainteresowany jego dłuższym pobytem. Daeron przekonał go jednak,żeby został, mówiąc, że chce poznać bliżej kulturę Dorne.
„To jedno z królestw, którymi w przyszłości będę władać. A wiem jedynie, że jest piękne", powiedział, a jego ojciec uśmiechnął się. „Masz w sobie siłę i odwagę Targaryenów, ale mądrość i serce Starków", powiedział wtedy, a on ledwie powstrzymał się przed wylaniem mu wina na głowę.
Szybko zaprzyjaźnił się z bękartem i znaleźli wspólny język. „Dorne jest piękne, ale też pełne żmij", pomyślał. Chłopak wprowadził go w tajniki zakazanych sztuk i zawsze robił to co on chciał. Szybko się pozbyli jego wrogów oraz tych, którzy irytowali Daerona swoim widokiem albo sposobem bycia. Jednak wzbraniał się przed truciem króla. Bał się, że zostaną przyłapani. Daeron też, dlatego rozłożył na bardzo długo w czasie ich plan. Używali zioła, które w niewielkich ilościach było nieszkodliwe, jednak, gdy się je spożywało częściej mogło doprowadzić do pogorszenia zdrowia, ale nie do drastycznych zmian. Wyniszczało jego ojca już od dwóch lat, ale dopiero teraz był rzeczywiście bliski śmierci. Daeron czekał tak długo i się niecierpliwił coraz bardziej, ale wiedział, że teraz najłatwiej o błąd.
„Czekałem siedemnaście lat, poczekam jeszcze. Muszę być pewny, że żaden cień nie padnie na mnie w ten dzień. Muszę być poza podejrzeniami".
Senniczka była niewidoczna dla oka i niedostrzegalna dla zmysłów i tym ostatnio również przyprawiali dania króla, żeby upewnić się, że nie uodpornił się na działanie zioła. „To za długo trwa", powiedział Sand i zdecydowali się na drastyczniejsze środki. Daeron był już tak blisko, zrobił już tyle, że nie mógł się teraz wycofać.
Wszedł do komnaty bękarta i zobaczył go szykującego jakiś lek.
- Herbata miesięczna – powiedział, podnosząc głowę z nad sporządzanych ziół, a książę pokiwał głową.
- Znowu zbałamuciłeś córkę jakiegoś lorda? – zapytał, uśmiechając się. – Nie chcę skandalu na moim dworze – dodał, a Lewyn zaśmiał się.
- Już niedługo mój książę, już niedługo, a twój sen się ziści – powiedział, podając mu fiolkę z płynem. Kiedy się ją rozpuści w winie będzie niewidoczna dla oka. Nawet maestrzy nie dostrzegają trucizny, ponieważ jej działanie nie jest nagłe, tylko wyniszcza organizm powoli. „Bardzo powoli", niecierpliwił się Daeron. – Ale to wielka zdrada otruć króla. Dałem się podpuścić twym podszeptom – dodał, robiąc smętną minę, jakby naprawdę się przejmował swoją zbrodnią. Daeron schował fiolkę do rękawa szaty i uśmiechnął się.
- Niedługo nastanie nowy król, wdzięczny wiernym mu ludziom za posłuszeństwo i oddanie. Wiele się zmieni. Mogą zostać wywyższeni nawet ci, którzy się urodzili bardzo mali – powiedział, obchodząc stół. Wyjrzał za okno. Zbliżał się zachód słońca.
„Jedno słońce zachodzi, by inne mogło wzejść", pomyślał i uśmiechając się opuścił komnatę by udać się do samotni ojca.
Znów klęczał przed jego łożem, rozpaczając jak wiele dla niego znaczy i wlał mu do ust kilka kropel czerwonego wina, kiedy jego palce były zbyt słabe by unieść kielich. Patrzący na to, wzruszali się wraz z nim.
„Dalej ojcze, spełnij toast swej zguby, przynajmniej to zrób w życiu dobrze", pomyślał, wlewając mu do ust jeszcze kilka kropel, które powoli pił.
Cieszył się, że z jego nasienia nie wykluł się już żaden smok. „Ten głupiec był do końca dni wierny mej matce", zaśmiał się. Miłość była dla niego ułudą, ale sprawiła też, że był jedynym pretendentem do tronu. Był wdzięczny za to swojej już dawno nieżyjącej matce. „Żałuję jedynie, że nie może zobaczyć tego jak na tron wstępuję jej syn". Czasami o niej myślał. O jej działaniach. O tym co działo się z nią w ostatnich dniach. „Podobno wyrywała sobie włosy i raniła samą siebie. Ciągle za czymś krzyczała, wyrywała się i uspokajała się jedynie wtedy kiedy mogła wziąć na ręce mnie". Mówiono, że Daenerys oszalała w połogowej gorączce, że ciągle ją nachodziły wizje, że płakała i krzyczała naprzemian. I tylko widok syna ją uspokajał. Bardzo cierpiała, ostatkiem sił wymusiła na jego ojcu obietnice, że będzie potomkiem Targaryenów. Że nie wymaże z jego życiorysu smoczej krwi. „Inaczej bym się teraz nazywał Robb Stark", przeląkł się. Robb Stark był głupcem z Północy, który stracił wszystko dlatego, że ożenił się z dziewczyną z którą nie powinien. „Oddał koronę za jej cnotę", śmiał się. Nie wiedzieć czemu jego ojciec uważał, że było to honorowe. „Na tron nie wstępują honorowi ludzie".
Kolejnego dnia, bijące dzwony ogłosiły, że umarł król. Książę tego dnia spał wyjątkowo dobrze.
- To już – powiedział Lewyn, wbiegając do jego komnaty. – Stało się – dodał, jakby Daeron sam tego nie wiedział. Był tak samo podekscytowany jak on.
Stało się. W końcu zostanie królem.
- Zwołaj lordów, Małą Radę i każ ogłosić żałobę. Umarł król. Przekaż, że z przejęcia nie mogłem opuścić swoich komnat. Że poświęcam się modlitwie – zarządził. Pomyślał jeszcze o czymś. O swojej słodkiej, kującej róży z Wysogrodu. Mała podlotka, ostatnim razem gdy tam był piła miesięczną herbatę. „Ty wstrętna, występna kobieto", pomyślał. Zastanawiał się kto to był. „Podrzędny śpiewak, bard, jakieś lordziątko lub syn piekarza. A może oni wszyscy", zaśmiał się. – I każ posłać po Lady Tyrell. Moją królową.
