Od pamiętnej nocy, kiedy Bonnie obudziła się w zupełnie ciemnym pokoju, żadna dyskusja z Rhettem na temat jej nocnych koszmarów nie była możliwa. Postanowił, że będzie ona zasypiać w jego pokoju i tam też, przy zapalonym świetle będzie spała do rana. Scarlett parę razy próbowała przekonać go, że pomysł jest dziecinny i Bonnie powinna spać wraz z innymi dziećmi. Za każdym razem jednak kończyło się to albo wybuchem gniewu ze strony Rhetta albo jego chłodnym ucięciem rozmowy.
Sama myśl o tej całej sprawie wyprowadzała Scarlett z równowagi.
„Nie rozumiem, czemu poświęca tak dużo uwagi jej nocnym koszmarom. Każde dziecko boi się przecież ciemności i Bóg wie, że ja też czasem bałam się sama zasypiać, gdy byłam w wieku Bonnie, ale nie miałam wyboru i po jakimś czasie przyzwyczaiłam się"
W tym momencie przyszło jej do głowy, że jeszcze nie tak dawno budziła się przecież w nocy z krzykiem, przerażona do granic powtarzającym się ciągle koszmarem. Szybko odepchnęła od siebie tę myśl. Z nagłym zażenowaniem przypomniała jak w takie noce Rhett pocieszał ją głaszcząc po włosach i przytulając.
„Zupełnie w ten sam sposób jak pociesza czteroletnie dziecko"
Zażenowanie zmieniło się w gniew, gdy to sobie uświadomiła.
„Och, jaki on wstrętny. Na pewno robił to wszystko tylko po to, żeby móc śmiać się w duchu z tego jaka słaba jestem. Teraz też robi to całe zamieszanie wokół koszmarów Bonnie, aby pokazać jaką złą matką jestem"
Marszcząc ze złością brwi mocno ściągnęła cugle powozu, którym jechała. Zatrzymała się tuż przed jednym z jej tartaków.
Był okropny, deszczowy dzień i ubita ziemia na podjeździe zmieniła się w zimne, chlupoczące pod kołami błoto. Gdy Scarlett zeszła z powozu nieuważnie wypuściła z dłoni brzeg sukni, który przytrzymywała, aby nie ubrudzić ubrania i teraz na niebieskim materiale widniała szeroka brudna smuga.
Scarlett widząc to tylko mocno zacisnęła zęby.
„Och, gdybym była mężczyzną klęłabym teraz jak woźnica"
Dobrnęła jakoś do drewnianego budynku, w którym mieścił się magazyn oraz małe biuro dla nadzorujących tartak. W środku zastała Ashleya. Ślęczał nad biurkiem, pochylony nad papierami i księgami rachunkowymi. Zazwyczaj widok jego jasnej głowy poprawiał jej humor na cały dzień, tym razem poczuła jednak niejasną irytację.
„Do stu piorunów, mam nadzieję, że choć raz wypełnił te księgo dobrze. Zawsze tak wszystko plącze, że później ja muszę spędzać nad poprawianiem trzy razy więcej czasu"
- Och Scarlett to ty! – Ashley, gdy tylko ją zobaczył poderwał się zza szerokiego, ciężkiego biurka. Pomógł jej uporać się z ociekającym wodą płaszczem. Scarlett żałowała, że nie może w takim miejscu zdjąć butów, bo zdawało jej się, że po paru krokach w błocie na zewnątrz przemokły do cna.
„Co za okropny dzień" – pomyślała, ale gdy zobaczyła przed sobą delikatnie uśmiechniętą twarz Ashleya humor nagle jej wrócił.
-Przyjechałam sprawdzić tylko jak Gallagher traktuje więźniów. Gdybym nie wizytowała tartaków co tydzień chyba zagłodziłby tych ludzi na śmierć, a jedzenie sam sprzedał po podwójnej cenie.
Przez chwilę pomyślała, że zabrzmiało to jak tłumaczenie się, jakby potrzebowała innych powodów, żeby przyjeżdżać do tartaków niż widzenie się Ashleyem, ale Ashley najwyraźniej nic nie zauważył.
Szybko podstawił jej krzesło a sam usiadł ponownie przy biurku. Scarlett siadając uważnie rozłożyła wokół siebie obfite spódnice. Choć kolor niebieski nie pasował jej tak bardzo jak zieleń, to nadal wyglądała jak z obrazka, a kobaltowa suknia była szyta z najnowszego kroju prosto z Harper's Bazar.
Spojrzała z ostrożnym wyczekiwaniem na Ashleya, mając nadzieję, że zauważy jak dziś ona ładnie wygląda. On jednak zapatrzył się znów w księgi rachunkowe z zamyśleniem i powiedział:
- Scarlett, bardzo cieszę się, że tu przyszłaś. Od rana mam problem z tymi księgami, czy mogłabyś na to spojrzeć? Wiesz, że ty zawsze byłaś bystrzejsza ode mnie, jeśli chodzi o rachunki…
Scarlett wystarczył jeden rzut oka na niestarannie zapiski Ashleya, żeby stwierdzić, że są tak zagmatwane, że porządkowanie ich będzie wymagało przepisywania na nowo, nad czym będzie musiała spędzić co najmniej trzy godziny.
Pomyślała, że jeszcze chwila, aż wybuchnie płaczem z frustracji. Zamknęła niedbale księgę rachunkową i wsadziła ją pod pachę.
- Nie przejmuj się tym Ashleyu, zajmę się tym w domu – wycedziła i szybko ubrawszy płaszcz, po krótkim pożegnaniu ze zdziwionym Ashleyem wyszła na zewnątrz.
Deszcz lał tak samo jak parę minut wcześniej, ale ona szybkim krokiem udała się do przybudówki, w której urzędował Gallagher, nie zważając już na to, że ochlapuje sobie suknię błotem.
„Po co mi ładna suknia, jeśli już nawet Ashley jej nie zauważa" – pomyślała i poczuła się nagle bardzo rozżalona, zupełnie jak w dniu barbecue w Dwunastu Dębach, gdy Ashley ignorując ją, zajmował się tylko Melanią.
U Gallaghera nie zabawiła dłużej niż u Ashleya. Irlandczyk pilnował się, zmotywowanymi ostatnimi groźbami Scarlett, że jeśli kiedykolwiek będzie głodził więźniów, to zwolni go i napisze mu tak okropne referencje, że nikt w całej Georgii nie przyjmie go do pracy.
Mniej już rozzłoszczona, ale nadal pochmurna wsiadła do powozu i pojechała z powrotem do domu.
Widok własnej posiadłości, nawet w tak deszczowej aurze, sprawił, że poczuła się lepiej. Widok tego domu nie był takim pokrzepieniem dla serca jak widok Tary, ale sprawiał, że Scarlett wędrowała myślami do tych wszystkich pieniędzy, które posiadła po poślubieniu Rhetta. A to niewątpliwie była przyjemna rzecz.
Podczas gdy Pork odprowadzał konia i powóz do wozowni Scarlett weszła do domu.
Bębnienie deszczu o szyby i dachy, tak donośne na zewnątrz, w środku zmieniało się w głęboki, trudny do zidentyfikowania szum.
Ciężkie drzwi zamknęły się za Scarlett, a ona, ociekając wodą, stanęła w pustym holu. Ściany obite czerwonym suknem i ciemnobrązowe orzechowe meble sprawiały, że w pomieszczeniu tylko w najbardziej słoneczne dni nie panował półmrok. Teraz, przy takim deszczu i o popołudniowej godzinie cały dom był pogrążony w cieniu. Wydawał się opustoszały, co zresztą działo się często. Scarlett nigdy by się do tego nie przyznała, nawet sama przed sobą. Było jednak prawdą, że taki dom jest za duży dla pięciu osób, nawet jeśli trójka z nich to małe dzieci. Czasami, gdy Scarlett przesiadywała nad rachunkami, zdawało jej się, że jest w domu zupełnie sama, bo wielkość budynku tłumiła wszelkie dźwięki rozmów dzieci i Rhetta.
Tym razem też panowała taka cisza, że przez chwilę Scarlett zaczęła się zastanawiać czy Rhett nie zabrał dzieci i gdzieś nie wyjechał.
Ściągnęła z siebie płaszcz i wolnym krokiem skierowała się do jadalni. Usiadła przy stole i przewiesiła płaszcz przez oparcie sąsiedniego krzesła. Przez chwilę w milczeniu podziwiała niemal barokowy przepych własnego domu, którego jedynym celem było przypominać innym i jej samej jak bardzo jest teraz bogata. Tym razem jednak nie poczuła tak wielkiej radości na tą myśl jak zazwyczaj.
Pomyślała, że ma ochotę wypić kieliszek koniaku. Podeszła do pękatego, drewnianego kredensu, w którym stały butelki z różnymi rodzajami alkoholi i szklanki do whisky oraz kieliszki wykonane z ciętego szkła. Obejrzawszy się nerwowo za siebie (wyobrażała sobie, jak bardzo Rhett żartowałby, gdyby dowiedział się, że ona pije) i wyciągnąwszy odpowiednią butelkę zaczęła pewnym ruchem nalewać alkohol. Dźwięk koniaku wlewającego się do kieliszka był jedynym odgłosem oprócz oddechu Scarlett i szumu deszczu na zewnątrz. Scarlett wsłuchiwała się w ciszę panującą w głębi domu i w pewnym momencie jej własny ciężki oddech wydał jej się dziwnie niepokojący. Zdawał się rezonować w pustej jadalni tak, że miała wrażenie, że to nie ona oddycha, ale jakaś postać, która stoi tuż obok.
Na chwilę wstrzymała oddech, żeby upewnić się, że należy do niej samej.
„Naprawdę, zachowuję się jak głupia gęś" - pomyślała
Wypuściła z impetem oddech. Biorąc do ręki kieliszek odwróciła się twarzą do pustej jadalni, czując, że nie chce być odwrócona plecami do pogrążonego w półmroku pomieszczenia. Miała wrażenie, że podnoszą jej się włosy na karku, jakby ktoś wpatrywał się w nią, gdy stała odwrócona do kredensu.
Znów zganiła siebie za głupotę.
„Naprawdę musieli mnie dzisiaj wyprowadzić z równowagi. Zachowuję się zupełnie jak Suellen i Careen"
Mimo, że Scarlett była, przynajmniej kiedyś, wierząca, na swój bardzo dziecinny, czasem wręcz ocierający się o herezję sposób, nigdy nie była przesądna. Wiele lat wcześniej, w Tarze czasem wraz z siostrami siadywały wokół Geralda, który opowiadał im mrożące krew w żyłach irlandzkie historie o duchach i upiorach. Sam Gerald wydawał się w nieszczerze wierzyć, mimo swojej pragmatyczności i każdą opowieść kończył zamaszystym nakreśleniem znaku krzyża. Wtedy Ellen O'Hara rzucała mu ganiące spojrzenie i mówiła:
- Panie O'Hara, nie jestem pewna czy takie historie są odpowiednie dla dziewczynek – po czym delikatnie prowadziła trójkę sióstr do sypialni, gdzie, po zmówieniu długiego pacierza kładła je do łóżek.
Nigdy jednak nie zabroniła wprost Geraldowi opowiadania tych mrożących krew w żyłach opowieści ani Scarlett, Careen i Suellen słuchania ich. Scarlett pamiętała jak niektórych nocy w ich wspólnej dziecięcej sypialni, na dźwięk odległego wycia jakiegoś psa Suellen i Careen trzęsły się ze strachu, będąc przekonane, że to Banshee spaceruje naokoło Tary.
Scarlett wtedy tylko prychała i owijała się mocniej w kołdrę. Wiedziała, że opowieści Geralta, mimo że wywołujące przyjemny dreszcz na plecach podczas słuchania, są od początku do końca zmyślone.
Teraz też tylko potrząsnęła głową nad własną głupotą. Ponownie, tym razem z kieliszkiem w ręce usiadła przy stole i po chwili jej myśli popłynęły ku tartakom oraz Ashleyowi i jego księgom rachunkowym.
Sączyła powoli koniak i gdy skończyła pierwszy kieliszek, wstała, aby nalać sobie kolejny. Deszcz nadal uderzał w szyby, ale nagle Scarlett zdało się, że poprzez jego dźwięk słyszy też skrzypienie podłogi w holu.
„To na pewno Rhett. Wyśmieje mnie bezlitośnie, jeśli zobaczy, że piję!"
Spanikowana dopadła do kredensu i szybko zaczęła chować do niego wyciągnięte wcześniej kieliszki. Upychając szkło na półkę łokciem potrąciła butelkę z koniakiem. Zanim zdążyła ją podnieść na półce kredensu powstała plama alkoholu.
- Do stu piorunów! – zaklęła, bo odgłosy kroków był coraz bliżej, zdawało jej się, że już za sekundę Rhett wejdzie do jadalni.
Gorączkowo rozejrzała się naokoło w poszukiwaniu czegoś czym mogłaby wytrzeć plamę koniaku. Była zdesperowana, żeby nie dać Rhettowi odkryć, że piła. W końcu, nie dbając już o nic innego chwyciła brzeg swojej sukni i wytarła nim plamę.
„I tak pobrudziłam ją już błotem" – przemknęło jej przez myśl, gdy szybko zamykała szklane drzwiczki kredensu.
Kroki były coraz bliżej i Scarlett oparła się plecami o kredens, układając pospiesznie fałdy sukni tak, aby nie było na nich widać mokrej plamy.
Skrzypienie podłogi było teraz jedynym dźwiękiem jaki przebijał się przez odgłos jej walącego w dziwnym napięciu serca.
Nagle zorientowała się, że to nie może być Rhett. Rhett nigdy nie chodził tak ciężko, miał krok lekki jak Indianin mimo swojej ogromnej postury, a kroki, które teraz słyszała Scarlett, z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze. W końcu zaczęły brzmieć jakby ktoś idący do jadalni z całej siły uderzał butami w podłogę, w wolnym miarowym tempie. Uderzenia stawały się coraz bliższe i głośniejsze, a Scarlett w niezrozumiałej dla niej samej panice przylgnęła plecami do kredensu, a dłonie kurczowo zacisnęła na sukni.
Gdy kroki zdawały się dobiegać już tuż spod drzwi jadalni, znienacka zatrzymały się. Przez trzy sekundy Scarlett stała, nie będąc w stanie się poruszyć i tylko w napięciu nasłuchując.
I nagle otrząsnęła się z tego paraliżującego strachu. Oderwała się od kredensu i krzyknęła gniewnie, choć jeszcze drżącym z emocji głosem:
- Kto tam, do diabła?!
Odpowiedziała jej cisza, więc zdecydowanym krokiem wyszła z jadalni, spodziewając się ujrzeć Rhetta z ironicznym uśmiechem na ustach, drwiącego z jej chwili przerażenia.
Rozejrzała się wokoło, hol jednak był tak samo pusty jak wtedy, gdy wchodziła do domu. Znów nie było słychać nic oprócz deszczu.
" Jeśli to Rhett chciał mnie wystraszyć nie wybaczę mu tego, a jeśli jeszcze będzie się ze mnie naigrywał… „
- Mama!
Radosny okrzyk Bonnie sprawił, że Scarlett wzdrygnęła się z przestrachu i zaskoczenia. Po szerokich schodach prowadzących na piętro schodziły niezdarnie dwie małe figurki – Bonnie i Ella. Za nimi szedł Rhett, wyraźnie zaskoczony, że Scarlett jest już w domu.
C.D.N
