Noc była ciemna i parna, ale to nie suche powietrze odbierało Rhaenys dech. Znów o tym śniła. Widziała spowity we mgle tron. Marmurowe posągi jej przodków patrzyły na nią srogo z okrucieństwem i nienawiścią w oczach. Gdzie nie stanęła, tam pękała ziemia, a może to było wielkie jajo z którego wykluwał się smok. Była tak blisko, już prawie go sięgnęła, kiedy coś rozproszyło mrok. Odwróciła się i zobaczyła chłopca, który we włosach miał słońce, a w ręce miecz. Przeszedł koło niej, nawet nie obdarzywszy jej spojrzeniem, wspiął się po schodach i usiadł na Żelazny Tron. Cała sala wypełniła się światłem, zniknęły marmurowe posągi, popękana podłoga, a Rhaenys czuła, że zaczyna się spalać. Uniosła rękę, ale zamiast niej zobaczyła topniejący wosk. Próbowała się ruszyć, uciekać, ale przywarła do podłogi. Z niemym krzykiem na ustach zamieniła się w jedną z płonących świec, które wypełniały całą salę.

Obudziła się zlana potem i minęła chwila nim powrócił jej dech. Napiła się zimnego ale, przepłukała twarz wodą, zwilżyła czoło, ale nadal czuła, że jej ciało płonie i się spala. Niewiele myśląc w nocnej sukni wybiegła na dwór. Nie wiedziała dokąd biegnie, przed kim ucieka, ale wierzyła, że gdzieś przed nią majaczy cel. Z tego szaleńczego pościgu wyrwały ją czyjeś ramiona i ostry głos.

- Co ty wyprawiasz? – usłyszała, ściągnięta gwałtownie na ziemię. Przed nią stał Maron Sand, dornijski bękart, którego zwężonych teraz w złości warg smak poznała bardzo dobrze podczas wielu upalnych dni.

- Znów miałam ten sen – wyznała, obejmując się ramionami. Noc była parna, ale od jej ciała bił chłód. – O tym chłopcu, co zagarnia mój tron, a ja się spalam. A potem ten list. To nie może być przypadek. Bogowie dają mi znak.

Maron popatrzył na nią z kpiącym uśmiechem, jakby go bawiło jej przypuszczenie. „Co on może wiedzieć o władcach i królowach", pomyślała, ale w jej głowie zrodził się plan.

- Zabijesz go – powiedziała. – Zabijesz go, gdy przybędzie do Dorne.

- Oszalałaś? – zapytał, nie dowierzając i kręcąc głową. – Nawet nie pozwolą mi się zbliżyć do księcia. Będę martwy zanim sięgnę po stal – dotknął rękojeści swego miecza, a Rhaenys spostrzegła jaki naiwny był to plan. Tylko z Maronem podzieliła się dręczącymi ją obawami. „To może być podstawiany chłopak", sugerowała, ale Maron szybko ją zbył. „Wiesz, że tak nie jest. Inaczej teraz zamiast ściskać kadzidło obściskiwałabyś mnie".

- Masz rację. To musi być neutralna ziemia. Neutralny czas – przyznała, zaplatając palce. Zawsze robiła to, gdy się denerwowała. Szukała w odmętach umysłu, żeby dojrzeć tą jedną niepozorną myśl. – Wiedzie tu ze sobą dziesięć tysięcy mieczy – powiedziała. – Złotą Kompanię. Tak – popatrzyła na niego. W blasku gwiazd jego skóra przypominała łuski węża. – Weźmiesz pięćdziesięciu wiernych ludzi i zaciągniesz się tam. Będziesz darem od serca księżniczki dla jej brata.

Przez dłuższy czas dudnił jej w uszach jego śmiech.

- Zrobisz to – powiedziała, patrząc na niego ostro, kiedy się śmiał. – Zrobisz to dla swojego syna. Dla swojej krwi – dotknęła płaskiego brzucha, a jego śmiech momentalnie ucichł. – Dla naszego księcia – dodała, przybierając rozmarzony ton.

- Nie jesteś w ciąży – zaprzeczył.

- Jestem. Noszę pod sercem twoje dziecko – oznajmiła, głaszcząc brzuch. Czuła jak wstrętny bękart rozsadza jej trzewia i próbuje wyrwać się na świat.

- Nawet jeśli – uznał, podchodząc do niej. – To herbatę miesięczną pijesz częściej niż wino – przypomniał. Rhaenys popatrzyła mu w oczy i dotknęła policzka. Czuła jak drżał.

- Jesteś mężczyzną. Musisz ochronić swoje dziecko. Jesteś rycerzem. Musisz ochronić swą królową.

Widziała, że się zastanawia, dlatego położyła na swoim brzuchu jego dłoń.

- To teraz cały nasz świat – powiedziała melodyjnym głosem. Maron patrzył to na brzuch, to na jej twarz.

- Nie wiem czy jestem ojcem – uznał, odsuwając się od niej.

- Wiesz – odpowiedziała ze śmiechem. – Całe Dorne wie. Tamtego dnia bardzo głośno wył wiatr.

Zostawił ją z obietnicą na ustach, gładzącą brzuch. Kiedy odszedł, opuściła rękę i strzepnęła z niej niewidzialny brud. „Naiwny", pomyślała, patrząc z obrzydzeniem na swój wciąż płaski brzuch. „Naprawdę myśli, że urodzę bękarta? Pozbawię się urody i figury dla czegoś co mi przyniesie tylko wstyd?". Od początku wiedziała, że pozbędzie się i tego dziecka. Pozostawiła je jedynie po to by przez cienką tkaninę mógł wyczuć bardzo nieśmiały ruch.

Miała wrócić już do swoich komnat, kiedy usłyszała za sobą huk. Odwróciła się i ujrzała, że u jej stóp leżał książę Dorne. „To właściwe miejsce dla niego", pomyślała, podbiegając i pomagając mu wstać.

- Mój drogi książę, czy wszystko dobrze? – zapytała zatroskana, a czerwona twarz Quentyna Martella rozpromieniła się w uśmiechu na jej widok. „Przypomina melon", pomyślała z przekorą. „Jest tak samo brzydki i pusty w środku".

- Moja Pani – powiedział, padając do jej stóp. Był zamroczony alkoholem, do tego się chwiał. Gładził swoją owłosioną dłonią jej policzek, a Rhaenys robiła wszystko, by jej nie strzepnąć. – Jak dobrze ujrzeć twoją twarz. Myślałem, że księżyc jest piękny, ale twe lico przyćmiewa jego blask – wyrecytował, a ona z trudem ukryła irytację. „Znowu te wyświechtane rymy", pomyślała. „Brakuje ci do nich sukni i koronek".

- Jakie to piękne, mój książę. Nie zasłużyłam – powiedziała, rumieniąc się, a Quentyn dalej raczył ją wynurzeniami. Przyrównywał do dziewicy, matki, występnych bóstw. Czasami czerwieniła się, niby zbyt skromna na wyłuzdane słowa. Wtedy on obejmował ją, a na szyi czuła jego dech.

- Pani mojego serca – zaczął znowu, lecz teraz mu przerwała. Nie tylko miała dość, ale przez tą litanię pochlebstw miała czas, żeby jeszcze raz przemyśleć swój plan.

- Mój drogi książę – powiedziała, dotykając dłonią brzuch. Było to ryzykowne, lecz gdyby się udało mogłoby całkowicie odmienić jej los. - Nie tylko twe słowa zasiały miłość do piękna w moim sercu, ale również co innego wydało plon.

Oczy Quentyna powiększyły się tak, że gdyby nie książęcy strój naprawdę ktoś mógłby go pomylić z żabą. „I to ropuchą", pomyślała.

- Królowo mego serca – wstał i przywarł swym cielskiem do jej tali. Gładziła jego spocone ramiona, udając, że wcale jej nie obrzydza jego widok. - Czy to właśnie ja? Czy to mnie wybrałaś i uczyniłaś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? - zapytał, a Rhaenys zdziwiła się. Czyżby miał wątpliwości? Czy mnie przejrzał? Czy domyśla się, że to tylko gra?

- Na żadnego innego nigdy nie spojrzałam – odpowiedziała, a Quentyn przytulił ją, a później zaczął gładzić jej brzuch.

„Gniecie moją sukienkę", pomyślała zła, ale nie strzepnęła jego dłoni. Straci swoją urodę i figurę, ale urodzi przyszłego króla. Chłopiec mógłby odmienić jej los. Chłopiec, ale nie bękart.

„Quentyn uwierzyłby, że to jego dziecko, nawet gdyby się urodziło czarne", uznała. „Ale Doran nie jest równie łatwowierny co on. Muszę mieć pewność, że uzna mego syna".

- Rozmyślałam o nas i uważam, że to wielki grzech – wyznała, dotykając jego policzka. - Rządziła wtedy nami namiętność, która się przerodziła w miłość. Nie żałuję tego co się stało, ale nasz syn jest owocem miłości, a nie żądzy – powiedziała słodko melodyjnym tonem. - Dziecko nocy poślubnej to wielki dar. Mówi się, że zostało pobłogosławione przez bogów – dodała, gładząc jego ramię, a Quentyn uśmiechnął się. Wiedziała, że zrozumiał o co jej chodzi. Sama była zdziwiona, że pojął to tak szybko. Była gotowa mu wytłumaczyć, dlaczego nalega na ślub.

- Jutro porozmawiam z ojcem – obiecał. - Czekamy już tak długo. To dziecko to dla mnie wielki dar. Teraz pora bym ja się odwdzięczył.

Rhaenys uśmiechnęła się.

- Ale nie mów proszę, że to syn. Być może powijesz księżniczkę równie piękną co ty – powiedział, całując jej szyję. Rhaenys wrzała gniewem. „Sugerujesz, że urodzę córkę? Że zmarnuję swoją młodość, urodę i figurę dla bezwartościowej dziewczynki? W tym świecie się liczą tylko chłopcy. Aegon to chłopiec. Dlatego zaraz otrzyma poparcie Dorne. Nie widzisz, że staram się temu zapobiec?".

- Oby Siedmiu pobłogosławiło nas potomstwem – odpowiedziała, wtulając się w jego tors. Śmierdział winem, octem i pieczoną cebulą. Ledwo powstrzymała się aby nie zacząć kaszleć.

Wychowując się w Dorne wierzyła, że jest równa mężczyznom. Tutaj kobiety dziedziczyły przed nimi. Ale tam - „Westeros to inny świat. A Doran szanuje jego prawa. Nie posadzi mnie na tronie póki jest on. Chyba, że urodzi mu się wnuk. Kogo wtedy wybierze? Syna siostry? Czy silniejszą więź krwi?".

Noc spędzili w swoich objęciach. Quentyn szybko padł nieprzytomny i spał, głośno chrapiąc. Rhaenys wpatrywała się we wstające słońce, podgryzając oliwki i daktyle. Nawet nie zorientowała się gdy zaczął padać deszcz. Lekka mżawka otuliła jej ramiona. Musiała wstać. Quentyn dźgał ją swym mieczem, sprawiając jej tym ból. „To nie twojego miecza pragnę, ale 50 tysięcy włóczni Dorne", pomyślała patrząc na to z pogardą.

Usiadła na trawie, ciesząc się, że deszcz obmywa z jej ciała jego pot.

- Płaczesz moja królowo? - zapytał, a ona odwróciła się. Nie wiedziała, że wstał. Nie wiedziała, że w ogóle płacze. - Zamienię w perły twoje łzy. Zamienię w złoto twoje łzy – mówił, a ona otarła ręką łzy. To wszystko przez tego bękarta. To on czynił ją słabą.

„Nie chcę ani pereł ani złota. Chcę Żelaznego Tronu i korony. I tylko ty mi możesz je dać".

- Mój książę, powinniśmy już iść. Dzisiaj w końcu przyjeżdża mój brat. Cząstka mej duszy. Chcę go godnie powitać – powiedziała, a Quentyn pokiwał głową. Jeszcze przyjdzie czas kiedy mu uświadomi, że Aegon nie jest ich przyjacielem, tylko wrogiem.

Woda obmywała jej ciało, podczas jednej z licznych długich kąpieli. Lubiła zanurzyć się w zapachach lawendy i róż, choć ludzie z Dorne preferowali inne aromaty. Lubiono tu zapach ostrych przypraw, goździków, cynamonu, ale Rhaenys była na nie zbyt delikatna. Miała czas, żeby wszystko przemyśleć. Gładziła swój brzuch, wierząc, że kiedy urodzi się jej syn już nikt nie stanie jej na drodze.

Rozmyślała też o chłopcu, który podobno był jej bratem. Bardzo chciała, żeby był to podrabiany chłopak, bez żadnych praw. Ale obawiała się, że Doran nie popełniłby takiego błędu.

„Wuj ma oczy dookoła głowy", pomyślała, a po jej nodze spłynęła stróżka wody. „Gdybym tylko wiedziała, że jest ktoś inny, inny dziedzic dynastii Targaryenów bardziej bym zabiegała o jego względy. A tak zdążył się do mnie uprzedzić", była na siebie zła. Książę Oberyn ją uwielbiał, ale on nie żył. Jego brat zaś był najbardziej przezornym i ostrożnym człowiekiem jakiego znała.

Myślała też sporo o Aegonie. Kiedyś za nim płakała i żałowała jego losu, ale „miałam wtedy kilka lat. Nie wiedziałam, że kobiety z Dorne nie płaczą", przypomniała sobie tą ciężką naukę od losu. Nikogo tu nie wzruszały kobiece łzy. „Żeby być traktowaną na równi z mężczyznami trzeba na to zasłużyć", powiedziała jej Ellaria Sand.

„Jak powinnam go powitać?", zastanawiała się. „Jako siostra, królowa, niewinne dziewczę czy władczyni". Zdecydowała się zapleść warkocz i wdziać prostą, białą sukienkę. Wyglądała ładnie i niewinnie. Zupełnie inaczej niż kobiety z Dorne.

Kiedy poszła na pałacowy dziedziniec wszyscy już byli. Najbardziej wystroiła się Arianne. Przywdziała czarną suknię ze srebrnymi ozdobami, na rękach ubrała srebrne bransolety przypominające kąsające żmije, a na głowę założyła diadem. „Modliłam się do bogów o urodę i wysłuchali mnie", pomyślała Rhaenys. „Stałam się srebrem, ale Arianne jest kryształem". Zazdrościła urody kuzynce, ale były rzeczy ważniejsze, którym należało poświęcić myśli.

Oto zbliżał się do nich przyszły król.

„To jeszcze dziecko", pomyślała, przyglądając mu się. „Nawet nie ma zarostu. Pewnie nigdy nie skosztował kobiety". Wiedziała jednak, że to jej brat. Chociaż bardzo odpędzała tę myśl, ona natrętnie wracała. Coś mówiło jej, że nie był to podstawiony chłopiec.

Quentyn rano jej powiedział, że książę Doran zgodził się na ich ślub. I wcale nie wadził mu pośpiech. Uważa, że coś się od życia nam należy, relacjonował Quentyn, a Rhaenys zmrużyła oczy. Naprawdę tego nie rozumiesz?, zastanawiała się. „Coś nam się należy od życia, bo ja nie włożę korony, a ty nie dostaniesz Dorne. Zostaliśmy pominięci". Ale nauczyła się przemilczać takie rzeczy. Nadszedł czas kiedy nie mogła dłużej polegać na innych. Wszystko musiała osiągnąć sama.

Kiedy chłopiec się zbliżył musiała przyznać, że jest dosyć przystojny. Fiołkowe oczy, pociągła twarz i srebrne włosy Targaryenów. Żałowała, że sama takich nie posiada. Przez to łatwo było podważyć jej prawa do tronu.

Pokłoniła się i ujęła w ręce jego dłoń.

- Wyśniłam cię – powiedziała, uśmiechając się. - Okrutne, że wcześniej cię nie znałam – okrutne, że wcześniej nie wiedziałam o tobie by szybciej zacząć planować jak się ciebie pozbyć. - Ale jesteś cząstką moich rodziców. Cząstką mnie. Jesteśmy ostatnimi z Targaryenów. Odzyskamy to co nam odebrano ogniem i krwią.