To mój stary fik, ale mam do niego sentyment :)

...

Aleister był postacią niewątpliwie ciekawą. Rzec można jedyną w swoim rodzaju. Włosy, mieniące się niczym złoto barwy srebra przykuwały uwagę, nawet najbardziej opornych na męskie wdzięki pań. Przeważnie otaczał go wianuszek kobiet, gdziekolwiek się nie udał. Aleister bowiem był nieprzyzwoicie piękny. Niczym Lucyfer wstępujący na ziemię w ciele człowieka. Posiadał też jego diabelski urok.

Nie trzeba było bliżej go poznawać. Wszystko wydawało się być widoczne na pierwszy rzut oka. Sprężysty krok, smukła sylwetka, przyjemny głos i przymrużone oczy. Zza szkła kieliszka oglądał świat, który był za mały by go pojąć.

Już od dziecka przejawiał… nietypowe skłonności. Wykończył co najmniej trzy swoje guwernantki. Ostatnia, która się nim zajmowała, poprzysięgła, że do końca życia będzie palić w kościele świece za jego duszę. Gdyby tylko dusza Aleistera potrzebowała odkupienia. I to z ręki kobiety, która nie miała nawet tytułu szlacheckiego.

Gdy pierwszy raz usłyszał o śmierci, bardzo się przejął. Opowiedział mu o niej jeden z lokajów, kiedy nie mógł znaleźć ukochanego psa. To wydaje się być czymś bardzo brzydkim, pomyślał wtedy. I później w swym solennym postanowieniu zdecydował się ją zgładzić. Bo przecież nie mógł pozwolić aby coś tak brzydkiego, miało decydować o jego życiu.

- Zbiorę armię i ruszam – zarządził, obecnym w salonie pokojówkom i kamerdynerom. Wszyscy tylko westchnęli i wrócili do swoich prac. A on stał na obitej atłasem sofie i rozkazywał. W końcu jeden z lokajów, ten sam co wcześniej zaznajomił go ze śmiercią, zabrał głos. Powiedział mu, by tak się nie porywał, bo w tym boju może stracić wszystkie swe ołowiane żołnierzyki. Aleister zaskoczony, spojrzał na niego. - Twierdzisz, że przegram?

Nigdy więcej nie zobaczył już tego lokaja. Państwo, kiedy tylko dowiedzieli się, że stawia na pozycji przegranej ich syna, postanowili się go pozbyć. Jak? Kto wie. W każdym razie, nikt więcej w posiadłości nie słyszał o lokaju. A pozostali bardzo się pilnowali, żeby nie powiedzieć słowa więcej, którym mogą urazić młodą dumę szlachcica. Aleister zaś dorastał otoczony przepychem, oderwany od świata i coraz bardziej utwierdzany w przekonaniu, że jest kimś wyjątkowym.

Kiedy wyszedł już z pieluch i zaczął stawiać pierwsze kroki, przyszła młodość. Młodość obfitująca w miłostki, kokieterię, namiętne upojenia, pierwsze skandale. A za tymi pierwszymi były kolejne, a pan domu pluł sobie w brodę, że bardziej nie przyłożył się do wychowywania syna.

Przyszło też pierwsze złamane serce i te prawie poważne refleksje o swoim życiu. Aleister gotowy był umierać, kiedy panna, która robiła wrażenie idealnej kandydatki na upojną noc w towarzystwie szlachcica wydała jego żenujący sekret. „Pozostaje mi tylko w zjawiskowy sposób odebrać sobie życie".

Zaczął więc studiować księgi, opiewające szlachetne czyny bohaterów i ich równie widowiskowe śmierci, szukając w nich recepty na jak najpiękniejszy sposób rozwiązania swego życia. Wszystkie jednak wydawały się zbyt krwawe, a nie chciał brudzić ulubionego fraka, który szyto na miarę, a wiedział, że to właśnie w nim pożegna ten świat.

- Ach, ja nieszczęsny – zawodził, w swej komnacie, wprawiając tym w zdziwienie ludzi naprawdę nieszczęśliwych. Ale wicehrabia tak bardzo zazdrościł prostaczkom. Mogą wieść swoje marne życia i marnie zginąć, on zaś musi szukać wymyślnego sposobu, aby pożegnać się z tym światem. Nie może jak ci egoiści prażyć się w słońcu i wyschniętymi ustami błagać o kromkę chleba. Gdyby tak było jak chętnie zamieniłby swe królewskie życie na ułamek życia niewdzięcznika. Narzekałby na możnych i pił piwo, opływając w nędzę i wyglądając byle jak. Aleister nawet sobie nie wyobrażał, żeby wyjść w takim stroju na ulicę. Obdarty, brudny, poraniony. Gdy inni patrzą. Bezwstydnik! Biedni śmieją się w oczy bogaczom, tłumacząc swoją niedolą, żałosny wygląd i proste zachowanie. A on musiał się starać! Musiał płynnie mówić, dobrze wyglądać, używać sztućców i jadać z porcelany. Życie było doprawdy niesprawiedliwe!

- Ach, gdybym tylko był biedniejszy i mniej piękny, śmierć moja mogłaby być nijaka, tak jak ich! Czemuż niebiosa pokarały mnie taką urodą? Czemuż stwórca postawił na mej drodze te wszystkie zbytki i tych ludzi, przy których nie mogę wyglądać byle jak! Ach, jakbym chciał być choć przez jeden dzień prostaczkiem! Pić brudną wodę i kąpać się w rynsztoku! Ach jakbym chciał nie przejmować się niczym tak jak oni! A muszę lśnić!

Wobec takiej niesprawiedliwości, biedny szlachcic był przecież bezsilny. Rankiem jednak, wraz z promieniami słońca spłynęło na niego natchnienie. Powiew świeżego wiatru, muza, dzięki którym mógł w końcu przestać żyć. Ach, jak się cieszył, kiedy na jednej z kart ksiąg znalazł notatkę o śmierci królowej Kleopatry.

- Cóż za bezkrwawa śmierć! To jakby wygrać! Ach, ptaszyno, udało ci się! Pozostałaś i młoda i piękna! Ach, co za inspirująca śmierć!

Aleister był nią oczarowany, nie zwracając uwagi na okoliczności, jakie skłoniły królową do tak desperackiego kroku. Nie zważając na to, że przecież nie jest królem, a jego królestwo nie jest mu odbierane przez wschodzącego imperatora udał się do lokaja każąc mu jak najszybciej wyruszyć do Egiptu po żmiję.

- Po żmiję? - dziwił się mężczyzna, ale Aleister nie chciał go wtajemniczać w swoje plany. Służba nie musi wiedzieć co robią ich panowie. Ma tylko wykonywać ich rozkazy.

Z zarumienionymi policzkami, wyczekiwał dnia swojego odrodzenia. Bo jak wszyscy niepospolici ludzie wiedział, że nawet po śmierci będzie lśnić. Ona tylko zamknie jeden rozdział i otworzy drugi, dużo ciekawszy i bardziej sprawiedliwy w jego opinii. Posłał po gada dobre tygodnie temu i choć otrzymywał korespondencje, że bardzo trudno dostać się na tamte ziemię, a wyjazd z Egiptu jest niemal niemożliwy, nie obchodziło go to.

- Ja chcę się zabić, a oni wciąż robią problemy! Egoiści! Odprawię ich, gdy tylko wrócą! - postanowił.

I wrócili. W o wiele mniejszym gronie.

- Żmija zabiła trzech, resztę wichura i rozprzestrzeniająca się zaraza – mówił lokaj, ale Aleister zbyt machnięciem ręki jego słowa.

- Nie tłumacz się – powiedział, wybaczając im wszystkie ich grzechy. Był tak szczęśliwy, że wreszcie mógł się pięknie zabić. Bał się i spędzało mu to już długi czas sen z powiek, że przyjdzie mu szpetnie umierać. Ale teraz dzierżył w swoich rękach skarb.

Otworzył wieko, czekając na spotkanie ze stwórcą.

- Ukąś mnie gadzie, któryś nakłonił Ewę do skosztowania owocu z zakazanego drzewa. Ja też chcę poznać jego słodki smak – przymknął oczy, robiąc teatralną pozę. Wyciągnął żmiję i przyłożył ją do swojej piersi.

- O diable w ciele tego zwierza, wyssij życie z pokornego sługi Boga, a z jego złotych włosów zrób swą koronę – zamknął oczy, czekając na dzień sądu.

Czekał aż przed oczami przeleci mu całe życie. Słyszał, że tak się przed śmiercią dzieje. A miał co wspominać. Jego życie wprost obfitowało we wszystko to co najciekawsze.

Czekał.

I czekał.

I nie działo się nic.

W końcu podirytowany otworzył oczy.

- Na co czekasz? - zaczął potrząsać żmiją, nie dowierzając, że ktokolwiek mógł zasnąć w jego obecności. To było nie do pomyślenia!

- No rusz się! Kąś! - ale ona pozostawała głucha. Uparta żmija! Że też na wszystkie gady, jemu musiał przypaść akurat ten, który nie gustuje we krwi!

- Chyba się nie najadłaś krwią tych prostaków! - krzyczał. Bezwstydnica! Jak ona mogła nie odpowiadać na jego wołania! Jak mogła go tak ignorować? Był zły! - Jeżeli się nie przyłożysz do zadania i nie wyssiesz ze mnie życia, zapomnij o wyjściu z tego cało! Na twoim miejscu zacząłbym poważnie traktować moje słowa!

Trząsł nią, dusił, a ona nawet raz na niego nie zasyczała. Że też musiała być tak uparta! Pomału jego śmierć zamieniała się w farsę.

- Co się dzieje paniczu? – wbiegł lokaj, a za nim i kolejni, którzy obserwowali jego upadek. Że też wszyscy oni musieli być świadkami tego jak odbiera sobie życie i zasypia na wieki z jedną białą różą w prawej ręce.

Wszystko tak starannie zaplanował. Łoże było udekorowane, on był przyszykowany, róża była bez skazy. Jednego tylko nie przewidział. Że ten przebrzydły gad odmówi posłuszeństwa wobec swojego pana. Na pewno ją za to ukaże!

- Paniczu! – wykrzyknął przerażony kamerdyner, widząc jak przykłada sobie żmiję do ust. - Co ty robisz?

Aleister podirytowany spojrzał na niego.

- Nie widzisz, że umieram? - wszyscy wstrzymali oddech. Kiedy już wyszli z osłupienia rzucili mu się na ratunek. Wiedzieli, że jeśli choć włos spadnie mu z głowy, nie ujdą z tego żywi. Państwo im na pewno nie odpuszczą, że przyczynili się do śmierci ich jedynego syna. A kto im podpadł, po tym przepadał ślad.

- Ale dlaczego paniczu, przecież jesteś tak piękny i młody – powiedziała pokojówka, która mogła być też kucharką, albo kimś tam. Nieważne. Aleister był zrozpaczony tym, że wszystkie jego starania spełzły na niczym. Czy zawsze musiał się ktoś wtrącić?

- Ale dlaczego? Czemu nie zadziałało! - krzyczał. Lokaj podniósł żmiję. Ocenił jej stan i wydał diagnozę: „Martwa".

Miejsce zdziwienia zastąpiła rozpacz. Tylko nie to! Ci głupcy zabili jego żmiję! Jak miał teraz odejść w wielkim stylu, kiedy odebrali mu narzędzie? Chciało mu się wyć.

- Była martwa już wcześniej – powiedziała kobieta, biorąc żmiję do rąk. - Od kilku dni – uznała, patrząc uważniej. Aleister stał osłupiały i nie wiedział co powiedzieć. Tylko chwilę, bo zaraz dotknięty wielką niesprawiedliwością, zaczął wylewać swój żal.

- A więc to tak! Egoiści! Chytrusy! Ach, ja biedny, że pokładałem wiarę w ludzi! Przecież bym ją im dał! Nie jestem skąpy! Po mojej śmierci mogliby z nią zrobić co chcą! Ale nie, oni musieli wyczerpać cały jej śmierciodajny jad! Zmarnować tak! Ach, jaki ja biedny, że nie mogę już nikomu ufać! Odebrali mi moją piękną śmierć! Ach, …

- Co to za krzyki? - wywód Aleistera przeciął ostry niczym ostrze noża głos. Wszyscy zamarli i w pokoju zapanowała cisza. Było słychać tylko stukot laski, o wyłożoną dywanami podłogę. Nikt się nie ruszał. Nikt nic nie powiedział. Każdy stał ze wzrokiem wbitym w ziemię, czekając na sąd. Pan domu ogarnął spojrzeniem zamieszanie, szukając jego źródła. Nikt się nie ważył podnieść głosu. Prawie nikt.

Aleister złapał żmiję i podbiegł do szlachcica.

- Ach Ojcze, nie wiesz jakie nieszczęście spotkało twego syna! Ci skąpcy okropni, chytrusy, myślący jedynie o sobie. Jestem tak zły! - krzyczał, ku przerażeniu służby i irytacji pana domu.

- Odebrali mi ją! Odebrali mi moją piękną śmierć! A ja… - w tym momencie laska przecięła powietrze prawie rozcinając przy tym jego policzek. Zaskoczony odskoczył, z ręką przy ustach.

- Tylko nie w twarz! – zakrzyknął oburzony, sprawdzając czy na pewno jest cała i piękna. Popatrzył z wyrzutem na ojca. - Pozbawili mnie śmierci, a ty chcesz pozbawić mnie piękności! Ach, wtedy mi zostanie tylko młodość i co ja biedny pocznę, kiedy minie? Dlaczego zwracasz się przeciw rodzonemu synowi? Jesteś bez serca!

Krzyczał, chroniąc dłonią policzek i poruszając głową jak wahadło w zegarze. Dla niektórych podobna scena mogłaby wydawać się komiczna. Ale nie dla Aleistera, pogrążonego w rozpaczy, że wszyscy są przeciwko niemu. Tak sprawiedliwy był ten świat. Niektórych nie oszczędzał los.

- Dlaczego ze wszystkich moich dzieci musiałeś przeżyć właśnie ty? Dlaczego nie jeden z twoich braci czy jedna z sióstr? - zapytał szlachcic, kiedy Aleister nadal zawodził jak niesprawiedliwy i okrutny jest dla niego ten świat. Pan domu prychnął.

- Oczywiście, że nie udało ci się otruć. W końcu zatruwasz tylko moje życie – powiedział, a cała służba jakby chciała się zgodzić i westchnąć, że ich też. Aleister zawodził, rozpaczał, miotając się w szale, i nie szło go wyciągnąć z tego stanu. Wszyscy tylko słuchali z przerażeniem zapewnień dziedzica o nieuchronności jego śmierci.

- Dość! - krzyknął pan domu i Aleister o dziwo ucichł. Chyba wyczerpały mu się już pokłady łez i piękne słowa, którymi mógłby opisać swoją niedolę. Popatrzył na ojca ze wzrokiem zaszczutego psa. - Mogę przynajmniej poznać powód przez który powstało całe to zamieszanie? - zapytał.

Aleister się ożywił. Uwielbiał opowiadać innym o swej niedoli.

- Ta niegodziwa, ja jej tak zaufałem, a ona mnie zdradziła. Niech przepadnie, nie mam już powodów, żeby żyć – zawodził, opowiadając o szlachciance, która wydała jego sekret i zrobiła z niego obiekt drwin.

Pan domu po raz kolejny przerwał jego wywód. Laska przecięła powietrze i znalazła się na jego ramieniu. Aleister ucichł. Może cierpliwość ojca się wyczerpała? Zawsze myślał tylko o sobie! I w ogóle się nie interesował nim!

- Nie powinieneś tak mówić o zmarłej – usłyszał, a jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania. Szlachcic widząc jego pytający wzrok, wyjaśnił dalej. - Powóz madame rozbił się o skały podczas burzy. Wszyscy zginęli. Prawie cała rodzina. Tylko najmłodszy był pod opieką dziadów, więc się ostał. Wielka tragedia, wszyscy płaczą.

A Aleister się śmiał. A więc to tak? Dlatego nie mógł zginąć? Była w tym ręka boża! Dla Boga był ważniejszy od tej, jak jej tam, podłej żmii niewartej zaufania. Więc taki był plan! To niebiosa chciały, żeby żył!

Aleister obdarzył wszystkich swoim najpiękniejszym uśmiechem. W skowronkach uściskał ojca, pokojówki, kucharki i kamerdynerów, nawet żmiję. I kazał ją wyrzucić. Miał powód by żyć. Rozpowie wszystkim, że była to jedynie wstrętna plotka zazdrosnej kochanki. Nawet Bóg był po jego stronie!

- Ach, czy to nie wola niebios? Dwie żmije upieczone na jednym ogniu – mówił i klaskał. Ktoś kto go nie znał dobrze mógłby pomyśleć, że to słowa szaleńca. Lub, że ich autor jest przesiąknięty złem. Ale dla Aleistera śmierć nie była czymś ostatecznym ani przykrym. Widział w niej bożą rękę.

- Wystarczy tego, rozejść się – rozkazał pan domu i cała służba potulnie opuściła pokój ze wzrokiem utkwionym we własne buty. Kiedy zostali sami zapytał syna.

- Co to za sekret, że chciałeś ukrócić swoje życie?

Aleister okręcił się, a jego frak razem z nim zawirował. Posłał ojcu najpiękniejszy uśmiech.

- Przecież wiesz tatku, że gdybym ci go zdradził, musiałbym ciebie zabić.

Lata mijały, a młody szlachcic przystojniał i swoją i cudzą krwawicą piął się na szczyt. Był już trzykrotnym wdowcem. Plotki głosiły, że otruł swoje żony. Ale on oburzony mówił, że łyżka arszeniku dodaje potrawie tylko smaku.

Wraz z latami doszły niebezpieczne fascynacje. Okultyzm, handel żywym towarem, taniec klasyczny. Aleister uchodził za nieprzyzwoicie przystojnego, towarzyskiego, ale też niebezpiecznego człowieka. Swoją sławę w dużej mierze zawdzięczał plotkom. Uważano, że zawarł pakt z diabłem, który obiecał, że nie będzie się starzeć póki będzie składał mu ofiary. Mówiono, że tańczy z demonami, jest oblubieńcem ognia, sypia w trumnie. Ludzie widzieli w nim anioła i potwora. Na salonach zawsze było o nim głośno. Jednocześnie fascynował i przerażał. Ale prawda była jedna. Swoją duszę oddałby jedynie za niebieskie homary.