Rozdział drugi: Ich wola będzie niczym stal
– Rozumiem, pani dyrektor – powiedział Harry, spokojny niczym wiatr przed burzą. – Dziękuję, że mi pani powiedziała.
Minerwa wsunęła pod siebie rękę, żeby podnieść się lekko na łokciu. Strasznie nienawidziła tego, jak bardzo osłabione było wciąż jej ciało. Noc odpoczynku naprawdę powinna zdziałać więcej, niż tylko tyle.
– Harry – powiedziała miękko, zdając sobie sprawę z tego, że jej próba prawdopodobnie spełznie na niczym, ale mimo to mając wrażenie, że i tak powinna się jej podjąć. – Nie zrób niczego nierozsądnego.
– Och, pani dyrektor, nawet nie przyszło mi to do głowy. – Wbite w nią oczy Harry'ego były równie niewinne, co ucznia z pierwszego roku. Nie oszukałby jej w ten sposób nawet, gdyby spróbował zmodyfikować swój ton na bardziej wiarygodny, bo obecny był obrzydliwie słodki. – Wydaje mi się, że w przeciągu ostatniej godziny doszło już do wystarczająco wiele nierozsądnych decyzji. Chyba się pani ze mną zgodzi?
Wzięła oddech, żeby odpowiedzieć i ucichła, czując jak przebywająca z nimi magia wzbiera i zaczyna się zmieniać. Brew Harry'ego zabłysła od prawdziwego piorunu, który pasował kształtem do błyskawicy na czole. Przez okna skrzydła szpitalnego wleciał nieoczekiwany ryk gromu, mimo że do tej pory noc była spokojna. Poppy krzyknęła cicho i ruszyła przed siebie, zamykając wszystkie okna szybkimi machnięciami różdżki. Minerwa była przekonana, że jej odruch odsunięcia się od Harry'ego był dokładnie takim samym zbiegiem okoliczności, co fakt, że aurorzy zupełnym przypadkiem obrali na cel akurat Severusa, Petera i Regulusa.
– Harry – wymamrotała Minerwa. Serce waliło jej niepotrzebnie ciężko. Przecież to był Harry, uczeń – dziecko – które zdążyła dobrze poznać na przestrzeni lat. – Naprawdę miałam to na myśli.
Zamrugał i skupił na niej wzrok.
– Ja również – powiedział i to było naprawdę niepokojące, że jego twarz była tak spokojna, podczas gdy na zewnątrz wiatr zawodził coraz głośniej. Minerwa miała wrażenie, że ten głos przemawiał za Harry'ego, wyrażając całą złość, która nie mogła paść teraz z jego ust. – Nie udam się do ministerstwa sam. Nie zamorduję ministra Junipera, co tylko wywołałoby kolejny chaos w naszym świecie. Mam jednak zamiar odzyskać mojego ojca, Petera i Regulusa. Przeszli już wystarczająco wiele. Nawet, jeśli ministerstwo traktuje ich teraz wyjątkowo uprzejmie, to i tak sobie na to nie zasłużyli.
Minerwa zagapiła się. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby Harry tak po prostu nazywał Severusa swoim ojcem, bez wahania, krzywienia się, czy troski o każdego, kto mógłby go przypadkiem usłyszeć. Wręcz obrócił się i ruszył do drzwi skrzydła szpitalnego, nawet nie czekając na jej odpowiedź. Chłopak Rosierów–Henlinów, który czekał na niego zaraz za nimi, momentalnie do niego podszedł i powiedział coś, z czego Minerwie udało się wyłapać tylko słowo „Draco". Harry potrząsnął głową i rzucił szorstką odpowiedź, na którą starszy chłopak kiwnął głową i ruszył za nim. Minerwa przypomniała sobie, że był on zaprzysięgłym kompanem Harry'ego. Usłyszał deklarację, że Harry nie miał zamiaru udawać się w pojedynkę do ministerstwa. Upewni się, że Harry dotrzyma słowa.
– Mogłabym go oszołomić i zatrzymać na miejscu – powiedziała Poppy, podchodząc do niej.
Minerwa prychnęła i zerknęła kątem oka na matronę.
– Naprawdę wydaje ci się, że dałabyś radę, Poppy? Tylko szczerze.
– Nie. – Poppy westchnęła i postukała różdżką swoje siwiejące włosy. – Nie, cholera by to, nie dałabym. – Minerwę w ogóle nie zaskoczyło, kiedy obróciła się do niej wściekle. – I ty! Masz tu leżeć i odpoczywać! Coś ty sobie myślała, tak się podrywając i sięgając ku osłonom, kiedy aurorzy przeszli przez fiuu?
Minerwa zgrzytnęła zębami. Poppy miała w zwyczaju traktować każdego pacjenta w skrzydle szpitalnym, który się jej nie słuchał, jak krnąbrnego, pierwszorocznego Gryfona. Fakt, że do Minerwy pasowały aż dwa słowa z tego opisu tylko sprawiał, że robiła się coraz bardziej zadziorna.
– Chciałam się upewnić, że nie skrzywdzą nikogo pod moją opieką, Poppy...
– A ja chcę, żebyś leżała cicho i odpoczywała – powtórzyła Poppy i nagle rozkazała, żeby jej łóżko rozłożyło się do końca, nakazując jej leżeć płasko. Zanim Minerwa zdążyła usiąść w zaskoczonym oburzeniu, Poppy rzuciła na nią zaklęcie pętające i nastawiła alarm, który powiadomi ją, jeśli Minerwa spróbuje się ruszyć. Ponieważ jej różdżka leżała na nocnym stoliku, Minerwie pozostało tylko groźnie na nią łypać, co nie odniosło żadnego efektu.
– Nie stracimy dyrektorki – odpowiedziała na to Poppy, jakby to miało jakoś wynagrodzić jej tę zniewagę, po czym ruszyła na tyły skrzydła szpitalnego, prawdopodobnie po jakiś kolejny, obrzydliwy eliksir.
Minerwa zamknęła oczy. Nienawidziła swojego słabego serca. Czarownica w wieku siedemdziesięciu kilku lat powinna być silna i aktywna, nie przywiązana do łóżka, nawet jeśli te liny są niewidzialne.
Najlepiej będzie, jeśli dojdzie do siebie tak szybko, jak to będzie możliwe. Świat poza skrzydłem szpitalnym zanadto jej potrzebował, nie miała czasu na takie wylegiwanie się.
W drodze do lochów umysł Harry'ego mknął gładko po krokach, których będzie musiał się podjąć. Był rad, że ten kryzys pojawił się po tym, jak podjął swoje decyzje, a nie wcześniej. Gdyby doszło do niego wcześniej, pewnie by się zawahał i spróbował najpierw zostawić Juniperowi przestrzeń do podjęcia decyzji z własnej woli, nawet jeśli wydawała się ona pokręcona i krzywdziła innych. Albo upomniałby się, że przecież nie chciał wojny na dwa fronty, przez co byłby gotów dopuścić, by ministerstwu praktycznie wszystko uszło płazem.
Ale teraz...
Wciąż nie chciał wojny na dwa fronty, ale ministerstwo też tego nie chciało. A to oznaczało, że nie powinni zabierać Snape'a, Petera i Regulusa. A czyjaś wolna wola kończyła się, kiedy spróbował zabić, albo uwięzić inną osobę, która nie popełniła żadnej zbrodni. Harry obronił uczniów Hogwartu przed Voldemortem i jego śmierciożercami, nie dopuszczając, by ich wolna wola pozwoliła im na zabicie wszystkich.
To był po prostu kolejny przypadek, w którym nie pozwoli, by cokolwiek spotkało ludzi, których kochał i przysięgał chronić.
Wydłużył kroku, kiedy minęli schody prowadzące do pokojów Hufflepuffu.
– Owen – rzucił przez ramię. Jego zaprzysięgły kompan przechylił głowę na znak, że słucha. – Skocz po Syrinx, jeśli można prosić.
– Nie ma potrzeby – rozległ się cichy głos, dobiegający ze szczytu schodów i po chwili pojawiła się Syrinx Gloryflower. Jej oczy były szeroko otwarte, klarowne i płonęły niezwykle jasną zielenią; jeśli kiedykolwiek wyglądała na zmęczoną, musiała sobie na to pozwalać wyłącznie z daleka od niego. – Już jestem. – Dotknęła lewego przedramienia, kiedy Harry podniósł brew. – Blizna powiadomiła mnie, że mnie pan potrzebuje i pociągnęła za sobą.
Harry wciąż czuł się nieswojo, słysząc jak dziewczyna w jego wieku zwraca się do niego per „pan", ale w tym momencie dyskusje i kłótnie o tytuły spadły na samo dno priorytetów.
– Kogo jeszcze byś polecił? – zapytał wprost Owena.
– A gdzie się udajemy? – zapytała Syrinx, więc Harry wyjaśnił jej sytuację w kilku zwięzłych zdaniach, podczas gdy Owen pochylił głowę w zamyśleniu. Kiwnęła głową, patrząc na niego coraz bardziej intensywne i z coraz większą klarownością.
– Wszystko zależy od twojego celu, mój pa... Harry – powiedział Owen, podnosząc znowu wzrok. – Czy chcesz po prostu uwolnić swojego ojca i jego przyjaciół, czy też dokonać tego w sposób, który pozwoli na uniknięcie otwartego konfliktu z ministerstwem?
– Uwolnienie ich jest naszym priorytetem – powiedział Harry. – Wszystko inne jest drugorzędne. Włącznie z uniknięciem, czy wywołaniem wojny z ministerstwem. – Zobaczył, jak w oczach Syrinx pojawia się ogień, ale w ogóle go to nie zdziwiło. Trenowała, żeby zostać wiedźmą wojenną i wolała konflikty od słów. – Najpierw spróbujemy słów. Jak to określiła pani dyrektor, nie ma potrzeby robienia niczego nierozsądnego. – Usłyszał wrzask burzy na zewnątrz i ledwie powstrzymał się przed impulsem poderwania głowy i ryknięcia w odpowiedzi. – Ale potrzebuję mieć przy sobie tych, którzy nie zawahają się walczyć przeciw ministerstwu, jeśli coś pójdzie nie tak.
Owen kiwnął głową.
– W takim razie sugerowałbym Alastora Moody'ego, wilkołaczycę Kamelię i Narcyzę Malfoy.
– Nie będę zawracał głowy Narcyzie – powiedział Harry, miażdżąc w sobie odruchowy impuls do narzekania, że przecież miną wieki, nim wszyscy zbiorą się jak należy, a przecież nie powinien tego odwlekać, kiedy Peterowi, Regulusowi i Snape'owi działo się nie wiadomo co. Tak, aportacja na miejsce zajmie nam kilka minut. Ale nie pójdę tam sam. Obiecałem, że tego nie zrobię. – Obchodzi żałobę. I jesteś pewien co do Moody'ego? Przez wiele dekad pracował dla ministerstwa.
– Potrafię ocenić lojalność – powiedział cicho Owen. – A on jest tobie lojalny, Harry. Dałeś mu coś, o co chce walczyć. A ministerstwo nigdy do niego nie pasowało, może za wyjątkiem Pierwszej Wojny. Jest na nie za dziki i ma własne standardy sprawiedliwości. Przyzwij go.
– A jeśli nie chce pan wezwać pani Malfoy – dodała nagle Syrinx – to proszę wezwać Nimfadorę Tonks. Zna ministerstwo i nie sądzę, żeby przyjaźnie do niego podchodziła po tym, co zrobili.
– Dziękuję wam obu – mruknął Harry, po czym obrócił się, żeby skorzystać z zaklęcia komunikacyjnego. Kamelia była mugolką, więc ktoś będzie musiał ją aportować, ale mieszkała z kilkoma wilkołakami, którzy byli czarodziejami i czarownicami, a do pełni wciąż było daleko. Teraz, jak o tym myślał, cała trójka zasugerowanych przez Owena i Syrinx sojuszników była naprawdę znakomita na tę okazję.
Widzisz? wyszeptała część jego sumienia, której wciąż nieczęsto słuchał. Lepiej skonsultować się z innymi, jeśli tylko masz na to czas. Dostajesz wtedy kontekst dla własnych decyzji. Stabilizuje to twoje reakcje. Takie zachowanie jest rozsądniejsze i doroślejsze, niż uciekanie w pojedynkę do ministerstwa.
Ale bardziej boli, odpowiedział Harry i wtedy usłyszał, jak głos Moody'ego przebija się przez pieśń feniksa, więc zajął się ponownym wyjaśnianiem sytuacji.
Aurora podniosła z niepokojem głowę. Erasmus wezwał ją do siebie kilka godzin temu, jak już upewnił się, że nikt nie podważy jego autorytetu i od tamtej pory nie opuściła gabinetu ministra. Spędzili ten czas na przeglądaniu dokumentów, omawianiu praw i podań o dofinansowanie, które Scrimgeour rozważał przed śmiercią i wśród tego wszystkiego nie znalazło się nic, co mogłoby przyprawić ją o takie emocje.
Wyjrzała przez zaczarowane okno. Wiedziała, oczywiście, że ministerstwo było pod ziemią, więc okno nie mogło być prawdziwe, ale narzucono na nie urok i w tej chwili pokazywało panoramę mugolskiego Londynu nocą. Erasmus wierzył, że powinien patrzyć rzeczywistości prosto w twarz tak często, jak to było możliwe, więc ten widok raczej nie zmieni się jeszcze przez jakiś czas.
Ostatnim razem, kiedy przez nie wyjrzała, noc była spokojna, a niebo czyste, księżyca przybywało, ale wciąż był zbyt wąskim pasmem na niebie, żeby mógł rzucać własne światło. A teraz...
– Erasmusie, patrz – wyszeptała, łapiąc go za ramię.
Obejrzał się akurat, kiedy chmury zebrały się na samym środku nieba. Błyskawica przemknęła ponad budynkami niczym mugolska latarnia powiększona do gigantycznych rozmiarów. Zagrzmiało i zaczął opadać stateczny deszcz. Aurorze wydawało się, że deszcz był na swój sposób bardziej przerażający od gromu. Zapowiadał zimną, niezachwianą zemstę, powoli wzbierającą powódź, a nie chwilowe, niekontrolowane ciosy, jak byłoby to w przypadku błyskawicy.
– Czy to atak mroku? – zapytał Erasmus, nie odsuwając się spod jej uchwytu.
– To nie Ten–Którego–Imienia–Nie–Wolno–Wymawiać – powiedziała Aurora, znajdując już imię i twarz dla magii, która zdawała się bulgotać na ulicach Londynu i stopniowo zmierzała w kierunku ministerstwa. – To Harry.
Erasmus był przygotowany, kiedy Harry i jego – grupa, chyba tak najlepiej byłoby ich nazwać, biorąc pod uwagę, że żadne inne słowo nie zawarłoby w sobie pary nastolatków, pary byłych aurorów i wilkołaczycy, która mu towarzyszyła – weszli do jego gabinetu. Jeden z aurorów, który pozostał wierny ministerstwu, zapytał co ma z nimi zrobić i Erasmus nakazał wpuszczenie ich do środka. To był naprawdę znakomity test dla vatesa, bo zobaczą do czego dojdzie, kiedy przyjdzie mu stawić czoła ministrowi, którego będzie musiał zaakceptować jako następcę Rufusa.
Szalonooki Moody i wilkołaczyca, która warczała cicho i nawet nie starała się kryć ze swoimi bursztynowymi oczami, czy zębiskami, już sami w sobie byli przerażający. Nimfadora Tonks i dwójka dzieci naprawdę się starały, ale nie byli w stanie jeszcze osiągnąć takiego samego efektu.
Harry przytłaczał ich wszystkich.
Wszedł do gabinetu w dzikiej ciszy, a jego oczy momentalnie odnalazły Erasmusa i wbiły się w niego. Ich głęboka zieleń nie była, jak to często i niedorzecznie określał „Prorok Codzienny", w kolorze klątwy zabijającej. Zamiast tego Erasmus odniósł wrażenie, jakby patrzył się w ślepia polującego tygrysa. Harry'emu ewidentnie wydawało się, że miał przed sobą cel swoich łowów. Jego magia wlała się za nim cicho i kompletnie zalała gabinet. Nigdy nie ośmieliłby się zachowywać tak przy Rufusie.
Erasmus uznał, że pozwoli chłopcu przemówić jako pierwszemu. Może wiele ujawnić swoimi słowami. Dlatego tak siedział i przyglądał się wszystkim, słuchając warkotu wilkołaczycy z wzdrygnięciem odrazy i chwytając Aurorę za ramię, kiedy wyglądała, jakby chciała wstać i coś powiedzieć.
– Wypuść ich – powiedział Harry.
Bezczelny. Brak mu elokwencji. Erasmus podniósł jednocześnie głowę i brwi, żeby pokazać, że się go nie boi.
– Domyślam się, że chodzi tu o służących Sam–Wiesz–Kogo? – zapytał.
– Voldemorta – powiedział Harry.
Erasmus nie był w stanie się powstrzymać; wzdrygnął się. Widział ofiary zaklęć, które Voldemort splótł w ramach upewnienia się, że wszyscy będą bali się jego imienia. Zobaczył, że Harry odnotował sobie to wzdrygnięcie i jego spojrzenie ponownie się zmieniło. Teraz przypominało sokole, wbite i wyniosłe, a niewielki, pełen pogardy uśmiech, który wykrzywił mu usta, należał do silnego człowieka, który właśnie zauważył w kimś słabość.
Erasmus otrząsnął się z tych wrażeń. Wcale się nie bał. Chłopiec musiał wreszcie przekonać się, że nie wszystko będzie się zawsze układało po jego myśli tylko dlatego, że był potężnym czarodziejem.
– Aresztowaliśmy ich, jak tylko usłyszeliśmy o ataku na Hogwart – powiedział spokojnie. – Musimy dowiedzieć się, w jaki sposób funkcjonuje mroczna magia, która najwyraźniej jest w stanie opętać umysły swoich ofiar i zmusić ich do niemal zabicia dyrektorki. Obiecuję, że będą dobrze traktowani. Doceniam, że Severus Snape zdołał powstrzymać się przed dokończeniem zadania. – Ale założę się, że McGonagall miała z tym więcej wspólnego od niego. – Chcemy po prostu zadać im pytania w środowisku, w którym nikt nie będzie nam przeszkadzał.
– Mogliście to zrobić w Hogwarcie – powiedział Harry, który, ewidentnie i przerażająco, nie wykazywał się żadną skłonnością do pójścia na kompromis. – Za osłoną prywatności. – Przesunął swój ciężar z nogi na nogę, a Erasmus z zaskoczeniem i niepokojem zobaczył, że stojąca za nim para niedorostków, wysoki, ciemnowłosy chłopak i dziewczyna o złotych włosach, która wyglądała, jakby pochodziła z dobrej, świetlistej rodziny, bezmyślnie powtórzyli jego gest. Ma zaprzysięgłych kompanów? Pierwsze słyszę. – Nie było potrzeby zaciągać ich do Tullianum.
– To było tylko zabezpieczenie. – Erasmus załagodził swój głos tak bardzo, jak tylko mógł. Magia przyciskała mu się do twarzy niczym łapa pełna pazurów, gotowa do zdarcia mu skóry. Chłopiec był wściekły, co wyrażał tym wrażeniem i burzą na zewnątrz. Erasmus wolałby w miarę możliwości uniknąć denerwowania go jeszcze bardziej, ale prawda była taka, że chłopak naprawdę powinien nauczyć się stawiania czoła rzeczywistości. – Jak już powiedziałem, wciąż nie znamy wszystkich szczegółów, które mamy nadzieję poznać. Jeśli okażą się zdrajcami i służącymi Sam–Wiesz–Kogo, przyjdzie nam odizolować ich od świata. Jeśli nie, to nic się nie stanie. W tej chwili są przesłuchiwani...
Harry spiął się. Pazury na twarzy Erasmusa wbiły się, póki nie był pewien, że przy najlżejszym poruszeniu przetną mu żyłę szyjną. Na zewnątrz błysnęło kilka piorunów na raz. Obok niego Aurora zamarła w kompletnym bezruchu.
– Przesłuchujecie, powiadasz. – Głos Harry'ego był spokojny i beznamiętny. Erasmus uznałby takie opanowanie za przerażające, biorąc pod uwagę całą tę magię... uznałby, gdyby kiedykolwiek pozwolił sobie na odczuwanie tego rodzaju emocji przy tak młodym człowieku.
– Tak – powiedział Erasmus.
– Jak?
Gdyby strach był dopuszczalny dla ministra, który miał tak wiele spraw na głowie, Erasmus prawdopodobnie czułby go w tym momencie. Chłopiec zrobił krok przed siebie, jego zielone oczy zdawały się pochłonąć świat, a cichy głos tylko pogłębiał zgrozę.
– Nie jesteśmy barbarzyńcami – powiedział Erasmus. Wiedział, czemu chłopak był tak rozzłoszczony, ale przecież wolno mu było czuć oburzenie na sugestie Harry'ego. – Nie torturujemy więźniów. Po prostu daliśmy im Veritaserum.
– Czy otrzymali wybór przed przyjęciem? – zapytał Harry, przechylając głowę.
– Tego rodzaju wybory są zwykle zawieszane na czas wojny – powiedział Erasmus. – Bo w niej właśnie się znajdujemy. – Zdał sobie nagle sprawę, że odchylał się od Harry'ego, więc zmusił się do wyprostowania, choć wciąż nie puszczał ramienia Aurory. Między nią a Harrym doszło do... niefortunnych spięć, przez które mogłaby teraz powiedzieć coś szkodliwego, a on nawet nie zdążył jej powiedzieć, że lepiej tego nie robić. – Działam zgodnie z literą i duchem praw ministerstwa, vatesie, zapewniam.
– Nie wierzę panu.
Erasmus podniósł wysoko brew, bo to go zirytowało.
– Jestem Starszym Wizengamotu, dziecko. Znam prawa i edykty ministerstwa znacznie lepiej od ciebie. – Wiedział, że pazury na jego twarzy mogą się przez to zacisnąć, ale niektóre słowa po prostu musiały zostać wypowiedziane. Będzie dalej robił, co było słuszne, a nie to, co dogodne.
Harry po prostu dalej mu się przyglądał.
– Czy masz jakieś dowody na to, że jest inaczej? – zapytał wyzywająco Erasmus. – Czy widziałeś cele, w których są przesłuchiwani, widziałeś jak aurorzy nadużywają autorytetu?
– To naprawdę – powiedział Harry – dobry pomysł.
Podłoga zrobiła się przezroczysta, a w powietrzu nad nią pojawiły się obrazy lśniących kamieni. Erasmus odkrył, że przygląda się mijanym kolejno piętrom, widział jak ich pole widzenia wpada w podziemnie zasoby Tullianum, jego puste ściany, zrobione z żółto–szarych kamieni. Magia Harry'ego zaprowadziła ich bezpośrednio do śmierciożerców.
Obraz wywrócił się i przesunął, przez co Erasmusowi zakręciło się w głowie i żołądku. Biorąc pod uwagę kąt, z którego patrzyli, powinni patrzyć z góry na aurorów i ich więźniów. Harry jednak wszystko zmienił i teraz patrzyli wprost na nich. Wyglądało też na to, że aurorzy też ich widzieli; Rippleworth upuścił z wrażenia fiolkę Veritaserum, która zadzwoniła o kamienie. Erasmus patrzył, jak niewielkie krople przezroczystego płynu uciekają między odłamkami szkła i spróbował opanować złość.
W tej celi przebywał Severus Snape, zrozumiale otoczony przez piątkę aurorów, którzy stali z wymierzonymi w niego różdżkami, bo w końcu był najbardziej niebezpiecznym spośród śmierciożerców i niemal zabił dyrektorkę. Głowa odchylała mu się bezwładnie, a twarz była kompletnie rozluźniona przez efekt eliksiru. Erasmus nie musiał oglądać się na Harry'ego, żeby wiedzieć, jak intensywnie się teraz skupiał na człowieku, który był, jeśli wierzyć plotkom, nie tylko jego opiekunem, ale i czymś w rodzaju ojca.
– Czy otrzymał wybór względem przyjęcia tego eliksiru? – zapytał Harry. Erasmus zaczął odpowiadać, że poinstruował aurorów, co powinni powiedzieć w chwili, w której ktoś odmówi przyjęcia Veritaserum, ale to Rippleworth odpowiedział, a jego głos był bardzo wysoki i przerażony, jakby należał do znacznie młodszego mężczyzny.
– Znaczy... powiedzieliśmy mu, że jeśli nie jest winny, to nie musi się niczym przejmować. Ale i tak odmówił, więc... – Urwał nagle po tym zająknięciu, choć Erasmus miał wrażenie, że było to bardziej dlatego, że ktoś rzucił na niego Silencio, a nie z własnej woli.
Minęły długie chwile, podczas których Erasmusowi wydawało się, że serce biło mu niesłychanie głośno. Zorientował się jednak, że to było tętno magii, wzbierającej i oddalającej się niczym fale za każdym razem, kiedy za oknem kolejny grom potwierdzał, że burza wciąż nie dobiegła końca.
Wizja celi poruszyła się kilka razy, po czym bardzo wyraźnie pokazała czerwone ślady po palcach po obu stronach twarzy Snape'a. Aurorzy najwyraźniej musieli przytrzymać mu głowę i zatkać nos, żeby zmusić do przełknięcia.
– Rozumiem – powiedział Harry.
Erasmus zerknął na niego. Chciał to zrobić tylko przelotnie i zaraz potem obrócić się z powrotem do swoich aurorów i zapewnić ich, że nie zrobili niczego złego – musieli poznać prawdę względem tego, do czego doszło w Hogwarcie, a jeśli Snape faktycznie był niewinny, to naprawdę nie powinien obawiać się przyjęcia Veritaserum – ale zamarł, jakby zahipnotyzowany spojrzeniem Harry'ego. Ogień w jego oczach świadczył o najgłębszej, najczystszej możliwej furii.
– Zabieram ich ze sobą – powiedział Harry. Wciąż spokojny. Ale magia przyciskała się coraz bardziej i bardziej, dając Erasmusowi wrażenie skutego w kajdanach smoka, a zaprzysięgli kompani, których chłopak otrzymał wbrew wszelkiemu prawu i zwyczajom, przestępowali z nogi na nogę, jakby już nie mogli doczekać się, kiedy dostaną rozkaz ataku. – Nie zrobili niczego złego, ich prawa zostały pogwałcone – to zabrzmiało jak strzelenie z bicza – przez ministerstwo. Jeśli wciąż jeszcze czegoś potrzebujecie, przekażę wam w myślodsiewni własne wspomnienia o wszystkim, co zaszło w szkole i jestem pewien, że dyrektor McGonagall z przyjemnością zrobi to samo. Ale nie będziecie ich tu dłużej trzymać.
– Harry – powiedział Erasmus z nadzieją, że osobisty apel go uspokoi. – Pomyśl, chłopcze. Nie potrzebujemy wojny na dwa fronty.
Usta Harry'ego ponownie wygięły się w tym niewielkim, pełnym pogardy uśmieszku.
– Zgadzam się – powiedział. – Nie potrzebujecie. Dlatego najrozsądniejszym, co możecie w tej chwili zrobić, jest momentalne wypuszczenie Severusa Snape'a, Petera Pettigrew i Regulusa Blacka z powrotem pod moją opiekę.
Erasmus gapił się na niego przez chwilę, po czym pokręcił głową. Wydaje mu się, że w pojedynkę zdoła zagrozić ministerstwu? Grozi wojną o coś tak błahego? Chyba jest jeszcze mniej stabilny, niż mi się wydawało.
– Nie możemy podzielić czarodziejskiego świata – powiedział. – Nie w tej chwili. Nie doszło do paniki wyłącznie dlatego, że nasi ludzie wciąż próbują poradzić sobie z szokiem. Minister został zamordowany. Śmierciożercy znowu działają. Widziano Mroczny Znak. Wszystko to zapowiada nadchodzącą wojnę. Nie możemy... nie wolno nam dołożyć im jeszcze na wierzch wojny domowej. Musisz z nami współpracować. – Dotknął spisanego edyktu, który planował wysłać z samego rana do „Proroka Codziennego". – Pierwszym krokiem jest zakazanie użycia daru absorbere. To zbyt niebezpieczna, mroczna magia.
Harry miał pół przymknięte oczy. Erasmus poczuł napływającą falę gniewu wymieszanego ze strachem. Nie może zwrócić się przeciw nam. Nie może! Nie możemy w ten sposób podzielić naszych sił.
– Zbyt niebezpieczna, żeby jej nie używać – powiedział miękko Harry, jakby niemal mruczał. Erasmusowi jednak wydawało się, że był to dźwięk ogromnego drapieżnika, a nie pocieszający pomruk kuguchara. – Voldemort jest absorbere. Czy naprawdę wydaje się wam, że przejmie się tym, co ministerstwo ma do powiedzenia względem korzystania z tego daru?
– Przynajmniej sam nie będziesz go używał – odparował Erasmus. – Nie będziesz taki, jak on. Nie wolno nam utracić standardów, jak to miało miejsce w czasie Pierwszej Wojny.
– Wygląda na to, że już je straciliście – powiedział Harry. – Zmuszając więźniów do przyjęcia Veritaserum.
– Nikt nikogo nie zmusił...
– Te mówią co innego, Juniperze. – Harry ponownie kiwnął w kierunku czerwonych śladów na twarzy Snape'a. – A ja już mam tego dość. Będę walczył z Voldemortem na własną rękę, jeśli trzeba będzie, ale nie dopuszczę, żeby jeszcze ministerstwo odbierało mi moich najbliższych. Mroczny Pan i tak robi to wystarczająco często. – Jego oczy przesłoniły nagle cienie, na widok których Erasmus spiął się, a Szalonooki Moody złapał za różdżkę. Wilkołaczyca przysunęła się bliżej, warcząc ochoczo. Harry zdawał się tego nie słyszeć. – Odpowiedz mi wprost, Erasmusie Juniperze. Czy jesteś moim wrogiem, czy przyjacielem?
– Jestem twoim ministrem – powiedział Erasmus. Czuł, jak wzbiera w nim desperacja, ale ministrowi nie wolno było się pod nią ugiąć równie mocno, co pod strachem. Co za durny dzieciak. Czy do niego nie docierało, do jak wielkiego rozłamu dojdzie, jeśli zwróci się przeciw ministerstwu? Nie pojmował, że tylko Erasmus był w tej chwili w stanie poprowadzić ich do wojny, bo tylko on miał szansę ją wygrać, ale ta szansa zostanie wielokrotnie pomniejszona, jeśli Harry zacznie zachowywać się jak dziki, albo mroczny czarodziej?
– Zła odpowiedź – powiedział Harry głosem równie delikatnym, co pierwszy kwiat po zimie. – Proszę pana.
Magia wzrosła wokół niego, gruba i solidna niczym łapy warkoczącej bestii, po czym zanurkowała do Tullianum. Erasmus zauważył ją, kiedy przemykała przez inne wizje, ale najbardziej wyraźna stała się, kiedy przybyła po Severusa Snape'a. Wyjące tornado pochwyciło go i przeciągnęło przez niespodziewanie pojawiające się i momentalnie zamykające tunele w kamieniach. Chwilę potem pojawił się w gabinecie wraz Pettigrew i Blackiem, którzy mrugali, podczas gdy Snape miał zwieszoną bezwładnie głowę, bo stracił przytomność.
Harry, kiedy Erasmus ponownie na niego spojrzał, miał na plecach czarne, postrzępione skrzydła, a jego oczy były mroczne niczym sama Ciemność.
– Poprosiłbym o pomoc – powiedział Harry – ale widzę, że i tak bym jej nie otrzymał. Poprosiłbym, żebyś się przynajmniej nie wtrącał w moje działania wojenne, ale widzę, że i to jest dla ciebie niemożliwe; jesteś zanadto przekonany o własnej prawości, żeby wysłuchać kogokolwiek oskarżającego cię o hipokryzję. Dlatego też będę cię ignorował tak długo, jak tylko będę w stanie. Zrozum, Juniperze, jeśli wejdziesz mi w drogę, jeśli zaczniesz poważnie przeszkadzać mi w próbach obronienia tak wielu ludzi, jak tylko to możliwe, to cię zniszczę.
Powiedział to z takim spokojem, że zanim do Erasmusa w pełni dotarła siła jego słów, Harry już wykonywał kolejny ruch. Poderwał ręce, machnął raz najeżonymi od ostrzy skrzydłami i owinął byłych śmierciożerców, jak i piątkę ludzi, którzy z nim przybyli, w indywidualne tornada. Dziewiąty owinął się wokół niego, zakręcając go ze sobą i wspólnie zniknęli z ministerstwa za pomocą jakiejś metody, która w ogóle nie zakłóciła osłon anty–aportacyjnych.
Erasmus był przekonany, że zieleń oczu chłopca pozostała potem przez chwilę w powietrzu, przyglądając mu się, a niewidzialne pazury przed zniknięciem nacięły mu płytko policzek. W tej samej chwili burza nienaturalnie ucichła.
Erasmus podniósł w tej ciszy dłoń i dotknął policzka. Następnie obrócił się do Aurory. Kiwnęła do niego lekko głową, przez co Erasmus zaczął się zastanawiać, czy naprawdę myśleli o tym samym. Chłopiec dał mu do myślenia, jak na przykład zasiał w nim wątpliwość, czy wmuszenie Veritaserum nawet w podejrzanych o bycie śmierciożercą było w ogóle słuszną decyzją, ale jego brak szacunku wobec ministra przeważył wszelkie dobre strony tego spotkania.
– Cóż – powiedział. – Wygląda na to, że trzeba będzie ustawić go do pionu.
Wyczuł początek kolejnej próby nawet, kiedy wpadł już w intensywną, lodowatą furię, która napędzała go w gabinecie ministerstwa. Czuł sięgający ku niemu uchwyt Voldemorta, szarpiący za skraj duszy, usiłujący przekonać gniew do przemiany w nienawiść, którą mógłby wykorzystać do ściągnięcia do siebie Harry'ego.
Harry walczył tam na dwóch frontach jednocześnie, publicznym i prywatnym, i zdołał przekierować nienawiść z powrotem do furii, zanim jeszcze aportowali się z ministerstwa. Wiele go to jednak kosztowało. Opadł na kolana na drodze z Hogsmeade, oddech uciekał mu z płuc tak szybko, że to aż bolało, pot przesiąkał mu bluzę i sprawiał, że jego grzywka przypominała bardziej algi morskie, niż włosy.
– Harry? – Regulus położył mu rękę na ramieniu, co Harry uznał za cokolwiek niewłaściwe. Przecież dopiero co uratował Regulusa, to on powinien się teraz odprężyć i pozwolić innym się sobą zająć, zamiast przejmować się Harrym.
Szybko jednak przypomniał sobie podjętą na wieży decyzję. Powiedziałem, że będę polegał na innych tak samo, jak oni na mnie.
– Nic mi nie jest, Regulusie – powiedział miękko, podnosząc wzrok. Owen jednak już się nad nim nachylał i wyglądał na tak zaniepokojonego, że Harry zmarszczył brwi. – Co jest?
– Blizna ci krwawi – powiedział Owen.
– Voldemort starał się po mnie sięgnąć – przyznał Harry, podźwigając się nogi. – Jak tylko wyczuł te emocje. W miarę możliwości zawsze będzie próbował mnie do siebie ściągnąć. Gdybym dostatecznie znienawidził tam Junipera, pewnie doszłoby do kolejnej próby.
Owen spojrzał na niego ze zgrozą.
– Jak ty będziesz z tym żył? – zapytał wreszcie.
Harry zamrugał na niego. Co to w ogóle za pytanie?
– Tak samo, jak przed chwilą – powiedział. – Zwalczając go. Co innego mi zostało?
– Musisz wzmocnić swoją oklumencję – powiedział Snape, który naprawdę nie powinien się teraz odzywać, bo tylko magia Harry'ego trzymała go na nogach. Wciąż mówił niewyraźnie przez efekt Veritaserum, ale jego głos i tak powoli nabierał sił i ostrości. – Żeby zamknąć połączenie między twoją blizną, a umysłem.
– Nie wiem, czy to podziała – powiedział szczerze Harry, podchodząc do swojego opiekuna i rzucając jedno z zaklęć, które podłapał w czasie nauki magomedycyny, a które ujawniło mu ukryte rany. Znalazł kilka sińców na żebrach Snape'a i musiał odetchnąć głęboko kilka razy, żeby opanować impuls do wrzaśnięcia jakichś przekleństw. – Opiera się na znaku od Voldemorta i ilości nienawiści w duszy danej osoby, to nie takie samo połączenie, jakie mieliśmy wcześniej.
– Ale i tak spróbujesz – powiedział Snape, podrywając szybko głowę, żeby na niego spojrzeć. Harry uśmiechnął się, po czym sięgnął przed siebie i delikatnie pogłaskał jego twarz, muśnięciem magii usuwając czerwone ślady po palcach.
– Nic panu nie jest? – wyszeptał.
– Nie. Powiedziałem im prawdę co do ataku na Hogwart i nie zdążyli zadać zawstydzających, osobistych pytań.
Snape patrzył na niego w sposób, przez który Harry nie do końca chciał w to uwierzyć, ale zmusił się do przyjęcia tej informacji do wiadomości na podstawie Veritaserum, które wciąż krążyło mu w żyłach. Poza tym, Snape powinien przede wszystkim w tej chwili odpocząć.
– Niech będzie – powiedział i kiwnął głową do Regulusa, Petera, Owena i Syrinx. – Dziękuję za przybycie – dodał w kierunku Moody'ego, Kamelii i Tonks. – Czy ktoś czeka, żeby zabrać cię z powrotem do Londynu, Kamelio?
– Tak. – Oczy wilkołaczycy lśniły agresywnie mimo braku światła księżyca. – Szkoda tylko, że nie udało mi się nikogo ugryźć.
Harry prychnął.
– Tak daleko od pełni i tak nic byś tym nie zdziałała.
– Napędziłabym im stracha.
Harry po prostu kiwnął głową. Wciąż nie podobała mu się idea straszenia, czy zastraszania innych ludzi – zanadto zbliżało się do to tego, czego zakazywały przysięgi Przymierza Słońca i Cienia – ale działało lepiej od rozlewu krwi. No i ostatecznie dokładnie do tego posunął się przy Juniperze.
– Jeszcze raz dziękuję – powtórzył, a Moody i Tonks uśmiechnęli się do niego lekko i odwrócili. Harry odprowadzał ich wzrokiem, kręcąc lekko głową. Zdawali się być zadowoleni z tego, że po prostu włączył ich w tę wyprawę, mimo że też nie zdołali w nikogo rzucić żadnych klątw. To było dziwne, jak niewiele czasem wystarczało do ukontentowania jego sojuszników.
Kamelia została.
– Czy mam coś przekazać watahom, vatesie?
Harry zawahał się, po czym westchnął i poddał.
– Chciałbym, żeby mieli na straży swoje okolice – powiedział. – Wydaje mi się, że Voldemort lada dzień zacznie atakować londyńskich mugoli i czarodziejów. Wilkołacze watahy są w tej chwili moim najlepszym źródłem informacji, bo możecie ich strzec i powiadomić mnie w razie, gdyby coś się działo, no i oczywiście jesteście potężni sami w sobie.
Kamelia kłapnęła szczękami i pochyliła lekko głowę, od czego zalśniły jej zęby i oczy.
– Zajmiemy się tym, vatesie. – Obróciła się i ruszyła przed siebie długimi susami. Harry widział idącą w ich kierunku postać, znajdującą się zaledwie kilka kroków od Hogsmeade; światło gwiazd ujawniło ją jako Brugmansję, czarownicę i członkinię watahy, która usłyszała jego pieśń feniksa i aportowała Kamelię na miejsce. Chwilę potem Kamelia złapała ją pod ramię i zniknęły.
Harry zaprowadził Snape'a, wciąż lekko unosząc go za sobą, pod wrota zamku, po drodze sprawdzając stan Petera i Regulusa zarówno za pomocą pytań, jak i magii. Peter wydawał się wstrząśnięty, ale fizycznie nic mu nie było. Regulus przyglądał się Harry'emu intensywnym wzrokiem dobiegającym zza przymrużonych powiek, co się Harry'emu w ogóle nie podobało.
– No co? – zapytał wreszcie.
– Jeszcze nigdy nasz ród nie miał dziedzica o twojej potędze – mruknął Regulus – a nawet pośród tych potężnych nie znalazł się nikt, kto ośmieliłby się postawić ministerstwu równie efektywnie i doszczętnie, co ty. – Jego zęby błysnęły w uśmiechu. – Po prostu myślałem, jak straszny szlag trafiłby moich rodziców, gdyby tylko wiedzieli. Półkrwisty, legalny dziedzic, nawet nie spokrewniony ze mną, ale zdolny do osiągnięcia wszystkiego, co im się nawet nie marzyło.
Harry prychnął.
– Twoja matka jakoś mnie lubi – powiedział, myśląc o portrecie pani Black, który wisiał na ścianie Grimmauld Place, po czym obrócił się do Syrinx. – Czy mógłbym cię prosić o zajrzenie do skrzydła szpitalnego, Syrinx? Powiedz dyrektorce, że sprowadziłem wszystkich z powrotem i ugaszczam ich jak należy. Przyjdę, jeśli będzie chciała ze mną porozmawiać, ale wolałbym zaczekać z tym do rana.
– Jestem pewna, że panu pozwoli – powiedziała Syrinx, dotykając jego ramienia równie przelotnie, co motyl, po czym wbiegła do zamku.
Potem głównym zadaniem Harry'ego okazało się przekonanie Snape'a do pozostania w swoich kwaterach; Peter i Regulus okazali się na tyle dorośli, że po prostu udali się do łóżek, żeby odespać efekty Veritaserum. Wreszcie Harry oszukał i zapytał Snape'a wprost, czy był zmęczony, na co ten musiał dać mu szczerą odpowiedź. Harry podał mu wywar uspokajający, położył na łóżku i nawet spulchnił mu poduszki, żeby oburzyć go już do końca.
Przez cały ten czas jego umysł nucił, biegnąc innym torem. Nie był do końca przekonany, czy jego propozycja zostanie przyjęta, ale jeśli tak, to kto wie, może zyska trochę spokoju ducha, jak i kolejną rodzinę.
Dlatego dokończył kładzenie Snape'a spać, po czym napisał list. Droga do sowiarni była długa, ale Hedwiga zleciała do niego, jak tylko minął próg, siadając mu wyczekująco na ramieniu i skubiąc lekko ucho. Harry głaskał ją przez dłuższą chwilę, chłonąc jej ciepło i zapach, po czym obrócił się i cisnął nią przez okno, prosto w niebo, które było już wolne od wszelkiej burzy.
Spędził moment, odprowadzając ją wzrokiem. Ciemności były lekko przeplecione nadchodzącym świtem. Draco pewnie niebawem rozbudzi się ze swojego nieprzerywalnego snu i będzie chciał dowiedzieć się, co się działo, kiedy przebywał pod wpływem Korony Marzycieli.
Harry miał tylko nadzieję, że nie wywoła to między nimi kłótni, bo udali się do ministerstwa, a Harry nawet nie spróbował użyć swojej magii do wyrwania go ze snu.
Brnij dalej.
Ziewnął, potarł oczy knykciami, po czym ruszył do lochów i swojego łóżka. Równie dobrze może złapać jeszcze godzinkę snu, zanim Draco zdąży się obudzić i będzie miał inne sprawy na głowie.
Connor uważał, że było okropnie. Poważnie i okropnie.
Szedł cicho obok Rona przez prywatny cmentarz, na którym czarodzieje z Ottery St. Catchpole już od wielu pokoleń chowali swoich bliskich. Był to niewielki skrawek ziemi, ale należał do nich na sposoby, które nie miały niczego wspólnego z pieniędzmi. Ron powiedział kiedyś Connorowi, że chyba nie dało się go sprzedać.
Connor miał wrażenie, że się nie mylił. Musiała tu być jakaś magia miejsca... a przynajmniej tak właśnie ją sobie wyobrażał, z tego jak Harry opisywał mu Leśną Twierdzę. Krążyła powoli wokół nich, od czasu do czasu tworząc chmury pyłu, które wyglądały jak coś w rodzaju wielbłąda. Kiwał do nich swoją ciężką głową, po czym rozwiewał się i wracał do powolnego krążenia po cmentarzu.
Wszystkie nagrobki wyglądały na wyjątkowo przeciętne, zawierały tylko imiona i daty, choć gdzieniegdzie pojawił się też wiersz. Obok każdego znajdował się pęk niewielkich, czerwono–pomarańczowych kwiatków, którymi pewnie zajmowała się magia miejsca. Connor zamarł, kiedy zauważył dwa stojące obok siebie, identyczne nagrobki, oznaczające miejsce ostatniego spoczynku Fabiana i Gideona Prewettów, braci bliźniaków Molly Weasley. Byli nadzwyczajnymi bohaterami w czasie Pierwszej Wojny, trzeba było aż pięciu śmierciożerców, żeby ich zabić.
Jednym z nich, pomyślał Connor, wzdychając lekko, był Lucjusz Malfoy. A teraz jego syn pojawił się na pogrzebie Percy'ego.
Zerknął z niedowierzaniem w bok. Uważał, że to prawdziwy cud, że Molly Weasley pozwoliła Draconowi pojawić się na tej uroczystości. Ale kiedy Harry zapytał, czy może przyjść i uczcić śmierć Percy'ego, Molly powiedziała, że może zabrać ze sobą, kogo tylko chce. Zagapiła się tylko lekko, kiedy Harry pojawił się, mając Dracona po jednej stronie, a Snape'a po drugiej.
Connor miał wrażenie, że Draco naprawdę dobrze się zachowywał. Cicho przekazał starszym Weasleyom swoje uprzejme kondolencje, kiwnął głową w kierunku Billy'ego i Charliego, oraz trzymał się z dala od bliźniaków, Rona i Ginny. Ron nie chciał nawet na niego spojrzeć, ale to nikogo nie zdziwiło.
Trumna Percy'ego leżała otwarta na trawie, gotowa do opuszczenia do grobu. Tylko jedna trzecia była otwarta, kryjąc tym samym, co Ron powiedział Connorowi w tajemnicy, koszmarne rany i zniszczenia, jakie ciernie Indigeny Yaxley poczyniły w reszcie jego ciała. Jego rodzina mijała go w milczeniu, kładąc obok jego głowy drobne symbole, przedstawiające ich miłość i uczucia wobec Percy'ego. Dziecięcy kocyk, wydziergany przez panią Weasley, parę okularów od pana Weasleya, rzeźbiona ryba od Billa, ulotka ministerstwa od Charliego. Bliźniaki położyły coś ostrożnie owiniętego w pergamin, czego nie pozwolili nikomu zobaczyć, po czym stali przy grobie dłużej od kogokolwiek, nie odrywając od Percy'ego spojrzeń.
Connor czekał i wreszcie podszedł z Ronem i Ginny. Ginny również trzymała coś owiniętego w pergamin, od czego najwyraźniej nie była w stanie oderwać wzroku. Ron położył swoją starą różdżkę, którą złamał podczas drugiego roku.
– Próbował mi ją naprawić – powiedział po prostu, kiedy zobaczył spojrzenie Connora.
Connor kiwnął głową.
Nie znał Percy'ego za dobrze, ale pamiętał pewien wieczór na trzecim roku, kiedy wyszedł z sypialni ze łzami w oczach z frustracji, bo nie był w stanie poprawnie opracować ruchów Wenus i Marsa, czego potrzebował na astronomię, a Percy przysiadł do niego, jak tylko oklapnął na kanapę w pokoju wspólnym. Teraz już wiedział o tym roku nieco więcej i zdawał sobie sprawę, że Percy uginał się wtedy stopniowo pod naciskiem Dumbledore'a, żeby zostać szpiegiem w ministerstwie, więc pewnie zrobił to wtedy po prostu, żeby pomyśleć o czymkolwiek innym, ale to nie miało większego znaczenia. Pracował wtedy z Connorem spokojnie i cierpliwie, aż Connor wreszcie załapał. Dlatego narysował reprezentację tych samych szkiców i równań, po czym położył ją pod lewym ramieniem Percy'ego, obok różdżki Rona.
Harry podszedł sam, podczas gdy Draco i Snape odsunęli się, uprzejmie wtapiając w tło. Harry włożył do trumny coś, co przelotnie pochwyciło promienie słońca i zamieniło się na złoto. Connor zamrugał, zastanawiając się, co to mogło być.
Następnie odstąpił i wzniósł swój głos w pieśni feniksa.
Connor do tej pory tylko raz słyszał, jak feniks obchodzi żałobę, tej nocy, kiedy Harry stracił Fawkesa i posłał swój smutek drżącymi nutami po całym zamku. Ta brzmiała nieco inaczej. Była bardziej stanowcza i nie równie smutna – Connor nie sądził, że kiedykolwiek jeszcze przyjdzie mu usłyszeć coś równie smutnego – przez co brzmiała jak salut.
W miarę jak pieśń narastała, wznosząc się i opadając w majestatycznych nutach, ślizgających się po oktawach, Connor poczuł nagle chęć zamknięcia oczu.
Jak tylko to zrobił, obrazy Percy'ego zalały mu umysł. Percy nachylony nad książką w pokoju wspólnym Gryffindoru, z dolną wargą złapaną między zębami i lampami lśniącymi na jego okularach. Percy w korytarzu na trzecim roku, rozmawiający z Harrym przyciszonym tonem o tym, jak naprawdę wyglądała sytuacja między nim a Dumbledore'em. Percy za biurkiem w gabinecie Scrimgeoura, rozglądający się z szeroko otwartymi oczami po tym nowym świecie, w którym Connor nigdy go osobiście nie zobaczył. Percy idący zaraz za Scrimgeourem z rękami pełnymi dokumentów, ale bystrym i agresywnym wzrokiem, jakby był gotów chronić swojego przywódcę aż po śmierć.
I tak się właśnie stało.
Nadeszła wizja tego, co Harry zobaczył pięć nocy temu, w której płomienie feniksa przesłoniły z litości obraz kolców Yaxley, przebijających ciało Percy'ego. Wtedy był już tylko ogień, symbol wznoszącego się feniksa, albo ognistego ptaka, symboli Światła.
Pieśń Harry'ego zaczęła stopniowo zamierać, zalewana falami szacunku, aż wreszcie zakończył ją cichy trel. Connor otworzył oczy i zobaczył, że jego brat stał z pochyloną głową i drżał.
Ile jeszcze takich requiem przyjdzie mu odśpiewać, zanim to wszystko dobiegnie końca? pomyślał Connor i wzdrygnął się na tę myśl, ale szybko podszedł do Harry'ego i objął go mocno.
Harry wydał z siebie cichy, miękki dźwięk, po czym uwiesił się na nim. Wrócili powoli na tyły cmentarza, podczas gdy pan i pani Weasley splatali zaklęcia, żeby odpowiednio opuścić trumnę do grobu. Connor nie obejrzał się na nich. Każdy mógł przyłączyć się do innych ceremonii, ale opuszczanie było prywatną chwilą dla rodziny.
Draco wyszedł im na spotkanie przy ogrodzeniu i spróbował odebrać Harry'ego Connorowi. Connor łypnął na niego złowrogo i zacisnął mocniej ramiona. Draco podniósł brew, po czym kiwnął głową i oparł się o ogrodzenie. Snape stał obok niego, rozglądając się wokół w poszukiwaniu niebezpieczeństwa i od czasu do czasu zerkając z troską na Harry'ego.
– Stawiają nagrobek – powiedział nagle Draco, dzięki czemu Connor dowiedział się, że już mogą się obrócić i spojrzeć.
Zrobił to i zobaczył, jak ogromny obłok pyłu unoszący się pozornie z miejsca, w które trafił nagrobek, sięga po jego bokach, zapalając płomienie i sadzając czerwono–pomarańczowe kwiatki, które znosiły wszelką pogodę i zmiany pór roku, czego Connor tak do końca nie rozumiał, ale podejrzewał, że pewnie Ron będzie w stanie mu to wyjaśnić. Postanowił potem go o to zapytać.
Harry wydał z siebie ostateczny, miękki trel i tak oto pochowano Percy'ego Weasleya.
