Woodland Cottage,
Trinity Meadows, Stockton-on-the-Forest,
pół roku później

Mały domek na przedmieściach wygląda szacowanie z zewnątrz, w środku – niekoniecznie. Poprzedni właściciele nie słynęli z dobrego gustu, dlatego zostawili następcom w spadku krzykliwy wystrój rodem z lat 70. i każdą ścianę pomalowaną na inny kolor. Lily stoi w schizofrenicznie żółtej kuchni, opierając się o wysepkę. Przegląda olbrzymią książkę kucharską, nieuważnie wymachując różdżką. Za jej plecami unosi się miska z drewnianą łyżką, która wykonuje nudne sesje mieszania: raz w lewo, raz w prawo. Lily ziewa szeroko.

Otwierają się drzwi wejściowe. Lily podskakuje, szybko chowa różdżkę, a wtedy misa z hukiem spada na kuchenny blat. Przez drzwi wchodzi Severus w eleganckiej marynarce i z teczką pod pachą.

– Lily, wróciłem!

Lily z rozmachem rzuca w niego pierwszym, co jej wpadnie w rękę, czyli gąbką do naczyń. Severus uchyla się z urażoną miną.

– Serio?! – woła z oburzeniem Lily. – Pierwszy dzień, a ty już zapomniałeś, jak się nazywam?!

Podbiega do niego i buntowniczo opiera dłonie na biodrach.

– Wybacz, Daisy – cedzi Severus złośliwie.

– Nic nie szkodzi, Skyler.

– William – koryguje ją szybko. – Takie imię wybrałem i takie znajduje się na moim wywodzie.

– Dowodzie.

– Jeden pies. Co ty masz na sobie, u licha?!

Severus dopiero teraz zwraca uwagę na to, w co ubrała się jego żona. Spódnica wygląda niemal jak parasol i składa się chyba z dziesięciu warstw. Ukoronowanie całości stanowi falbaniasty fartuszek.

– Hm, sama nie wiem. Oglądałam dzisiaj jakiś program o idealnych paniach domu i tak mi jakoś przyszło do głowy…

– Musiał być koszmarnie przedatowany.

Głos pada gdzieś z góry. Z górnego piętra po długich schodach schodzi Petunia i wygląda doprawdy imponująco: natapirowane, spalone rozjaśniaczem włosy, obcisłe legginsy z wysokim stanem niemal do samej szyi i krótka bluzka z geometrycznym wzorem sięgająca nieco poniżej piersi. Petunia przeżywa radosne chwile wolności połączonej z buntem.

– Och, Violet – syczy niechętnie Severus.

– Cześć, Bill. Jak tam w pracy?

– Bill? – Oburzony Severus zwraca się z kolei do Lily. – Teraz jestem Billem? Ilu imion potrzebuje jeden mugol?!

– Uspokój się, kochanie. – Lily wspina się na palce i całujego go w policzek, po czym pomaga mu zdjąć marynarkę. – Witaj w domu. Obiad zaraz będzie gotowy. Jesteś głodny?

– Jak wilk. Zabierz mnie na górę, to sama się przekonasz.

Severus obejmuje ją i przyciąga do siebie. Lily chichocze zalotnie, Petunia przewraca oczami.

– Litości!

– O nie – buntuje się Severus, szepcząc szybko do ucha Lily. – Czekałem pół roku, w tym dwa miesiące już po naszym ślubie, żeby być z tobą sam na sam. Wytrzymałem tułaczki po kryjówkach, ukrywanie się po wszystkich krewnych i znajomych. Dość tego! A kiedy w końcu udało nam się zabezpieczyć jakiś dom, musiałaś zabrać ją ze sobą.

Petunia posyła mu złe spojrzenie i bierze z gazeciarki jakiś losowy magazyn o modzie.

– Zawołajcie mnie, jak będzie obiad.

Wychodzi do salonu. Słychać dźwięk włączonego telewizora. Lily wyplątuje się z ramion męża, również patrzy na niego wrogo i wraca do kuchni. Severus rusza za nią. Kuchnia jest idealnie pusta, nie ulega wątpliwości, że nie ma tam żadnego obiadu.

– A co miałam, twoim zdaniem, zrobić? – mówi Lily. – Violet także jest w niebezpieczeństwie. Przeze mnie. Wiesz, że oni zawsze dobierają się do rodzin. Poza tym nawet nie tyle chciałam ją chronić przed… NIM, co przed tym potwornym małżeństwem. Vernon Dursley, co za pomysł! Liczę, że jak trochę od niego odpocznie, szybko się wyleczy. Fabryka świdrów, na Merlina! Słyszałeś kiedyś o czymś podobnym?

– Niestety… Tak. W krótkim czasie poznałem więcej mugolskich zawodów, niżbym chciał.

Lily śmieje się wesoło, kompletnie bez współczucia.

– No właśnie, Skyler. Jak twój pierwszy dzień w pracy?

Bez słowa podchodzi do szafki i wyciąga butelkę whisky. Nalewa sobie hojną porcję i od razu wypija.

– Koszmarnie. Nic z tego nie rozumiem.

– Dlaczego? Przecież praca w aptece, to prawie jak…

– Nie – przerywa jej Severus, ponownie nalewając do pełna. – Też tak myślałem, ale to nie ma nic wspólnego z eliksirami. Wszystko nazywa się inaczej i nic nie ma sensu.

– Nie martw się, wierzę, że sobie poradzisz.

Lily ponownie zbliża się do niego z zalotnym, sugestywnym uśmiechem, Severus chętnie otwiera ramiona, ale gdy tylko ponownie zaczyna robić się romantycznie, Petunia powraca jak zły szeląg.

– Oczywiście, że Skyler sobie poradzi, przecież to taki inteligentny facet – rzuca złośliwie. – I kto by pomyślał, że tak bardzo chętny do wypełniania małżeństwach obowiązków. Jak tak dalej pójdzie, Daisy lada moment zajdzie w ciążę.

Lily rumieni się cała aż po cebulki włosów.

– Ja… No co ty?!

– Kto wie, może już jesteś, co? – drażni się z nią Petunia. – Ten szybki ślub, w dodatku z innym narzeczonym… To wszystko jest bardzo podejrzane.

– Uch – syczy Lily. – Daj mi spokój.

Petunia rozsiada się ze swoim magazynem przy stoliku w kuchni, Lily księci się w pobliżu lodówki, ale szybko staje się jasne, że w domu nie ma zbyt wiele do jedzenia – włącznie z masą w misce, która wygląda zupełnie niejadalnie. Świeżo upieczona pani domu sprawia wrażenie kompletnie zagubionej. Petunia ponownie przewraca oczami. Schyla się do zamrażalnika i wyciąga paczkę frytek. Severus odruchowo wyciąga różdżkę.

– Nie! – protestuje nerwowo Lily. – Mieliśmy umowę, żadnych czarów, chyba że w najwyższej potrzebie. Dzięki echom pozaklęciowym najszybciej mogą nas namierzyć, musimy żyć jak najzwyczajniejsi mugole, nie zwracać na siebie uwagi…

– W czym zapewne pomoże tak typowe, brytyjskie nazwisko jak Smirnoff – mruczy pod nosem Petunia, wysypując frytki na blachę i wstawiając do piekarnika.

William i Daisy Smirnoff tym razem rumienią się zgodnie.

– Cóż… – wzdycha Lily. – Tak bywa, kiedy używa się pierwszej nazwy, jaka wpada człowiekowi w oczy.

– Po upojnej nocy podczas miesiąca miodowego? – podrzuca Petunia, świdrując wzrokiem szwagra.

Severus unika odpowiedzi, rozglądając się po swoim królestwie. Domek jest mały i dość zapuszczony, bez czarów trudno będzie nie tylko o niego zadbać, ale i utrzymać. Ledwo znalazł pracę, a umowa nie pozostawia wątpliwości: nie będzie zarabiał dużo.

– Smirnoff to dobre nazwisko – mądrzy się Lily. – Doszliśmy do wniosku, że jeśli będziemy uchodzić za imigrantów, sąsiedzi nie zwrócą uwagi, jeśli zrobimy coś dziwnego. To dobra przykrywka.

– Bez przesady – prycha Petunia. – Jesteś mugolką, Lils. Udawanie nie powinno sprawiać ci żadnych problemów.

– Łatwo można się przyzwyczaić do luksusów, jakie zapewnia magia. Bez różdżki czuję się niemal jak bez ręki.

– W takim razie trzeba ją amputować. – Petunia wykonuje taki ruch, jakby przełamywała coś na pół. – I po problemie.

Lily się focha. Severus nadal stoi zamyślony.

– Wszystko w porządku, kochanie?

– Tak, tak. – Severus czule całuje ją w skroń. – Wszystko się ułoży.

Siadają do stołu i jedzą skromny posiłek: frytki z majonezem w zastępstwie keczupu. Petunia stawia na stole colę, Severus… Smirnoffa. Whisky już się skończyła.

– Musimy iść na zakupy. W tym domu nic nie ma – narzeka Petunia.

– Pieniędzy też – dodaje gorzko Severus. – Jest za to rozległa piwnica, mógłbym…

– Nie, żadnych czarów i żadnej alchemii – protestuje Lily. – Zaczynam pracę w przedszkolu, będę się dokładać. A Tunia… Violet jest wykwalifikowaną księgową, to dobry zawód, nawet tutaj. Będzie dobrze. Wciąż mamy siebie… Z magią czy bez magii.

Petunia wstaje od stołu pierwsza.

– Pójdę pooglądać telewizję. Popatrzę na reklamy, może zrobię listę tego, czego nam brakuję. Spróbuję unikać słowa: wszystkiego.

Severus podnosi się jako drugi.

– Wezmę prysznic, Lils. To jest, Daisy. To był długi dzień.

– Idźcie, idźcie. Ja posprzątam – zapewnia Lily.

Gdy zostaje sama, odstawia do zlewu brudne naczynia, patrzy na nie umęczonym wzrokiem i wzdycha. W końcu sięga po różdżkę.

Chłoszczyść!

– Nieładnie, Lily. Po tym wykładzie, który im właśnie wygłosiłaś? Co za wstyd.

Lily chowa różdżkę za plecami i rozgląda się skołowana. W końcu dostrzega rozmówcę. Z jednego z palników na kuchence gazowej strzelają zielone płomienie, a wśród nich wiruje wyszczerzona od ucha do ucha facjata Syriusza Blacka.

– Ty? Tutaj?! – krzyczy Lily.

– A co mam zrobić? Wybraliście dom bez przyzwoitego kominka!

– Daisy, czy coś się stało?

Hałas przyciąga Severusa, który zaciekawiony ponownie zagląda do kuchni. Lily reaguje szybko. Chwyta garnek i stawia go na palniku. Syriusz protestuje, prychając i sycząc. Lily zaczyna chrząkać.

– Gotujesz… jeszcze coś? – pyta wyraźnie przerażony tą perspektywą Severus.

– Taaak. Pomyślałam, że budyń będzie idealny na deser.

– Lepiej nie. – Severus unosi dłonie niczym negocjator wyznaczony do rozmów z terrorystami. – Odpocznij trochę. Czekam na górze – dodaje znacząco i znika.

Lily oddycha z ulgą. Podnosi garnek, odsłania wkurzonego Syriusza.

– Czego chcesz?

– Nie ma nic za darmo, Lils. Zaoferowaliśmy ci ochronę, teraz czas zapłacić rachunek. Nie rozumiem, jak mogłaś wybrać Snape'a zamiast Jamesa, ale wszystko jeszcze może obrócić się na dobre. Dbaj o swojego męża, miej oczy i uszy otwarte. Na pewno nam się to przyda.

– Severus odszedł. Nie ma z nimi nic wspólnego. Niczego przydatnego się od niego nie dowiem.

Syriusz pozostaje sceptyczny.

– To się jeszcze okaże. Jesteśmy w kontakcie, Lils. Jeżeli nie będziemy, a ty spróbujesz mnie unikać… Pamiętaj, że wiem, gdzie cię znaleźć.

– Dobrze, już dobrze.

Lily traci cierpliwość. Zanim Syriusz zdąży się rozłączyć, ponownie przygniata go garnkiem. Przeciera kuchenne blaty suchą gąbką, w dodatku niezbyt dokładnie. Jest naprawdę kiepską panią domu. Rozgląda się po raz ostatni i gasi światło w kuchni. Potem idzie na górę. Słychać jej kroki i grający w salonie telewizor Petunii.

Pojawia się Severus. Rozgląda się uważnie. Gdy widzi, że jest sam, pochyla się i otwiera piekarnik. Wyciąga blachę z resztkami frytek, macha różdżką. W piekarniku natychmiast buchają zielone płomienie. Wrzuca do środka starannie złożoną kartkę z wiadomością, po czym szybko zamyka z powrotem. Odchodzi lekkim krokiem. Może nawet pogwizduje, zadowolony ze swojego sprytu.

Słychać już tylko telewizor.