II.
Carlo był pianistą w małym barze. Grał za wynagrodzenie, które trudno byłoby nazwać szczodrym, i przeznaczał je na prowadzenie prostego życia ze swoim synem, Niccolo.
Od czasu wydarzeń przy ich pierwszym spotkaniu, Hayato miał, na swoje nieszczęście, ciągły kontakt ze starym Carlo. Znaczyło to tyle, że gdy tylko Hayato próbował sprawiać kłopoty w jakiejkolwiek części miasteczka, Carlo przychodził nieproszony, biorąc wszystko nas siebie. Dzisiaj nie było inaczej.
- …hej, mały.
- Czego?!
- Mały, jest coś… O coś chciałbym cię spytać.
- Spytać mnie?
- Czy ty… wiesz, jesteś może tym typem osoby… Znaczy… Te, które bardzo lubią, gdy je boli… Chyba nazywali się jakoś na M czy coś… Czy, czy ty może masz taki rodzaj…
- Jakby coś takiego miało mnie kręcić, idioto!
- No dobrze, więc zastanawiam się, dlaczego zawsze kończysz w takim stanie… - uśmiechając się gorzko, Carlo wydał z siebie nerwowy chichot.
Ich oczy mieniły się w blasku zachodzącego słońca, które przebijało się przez wąskie przestrzenie pomiędzy budynkami. Obaj, Hayato i Carlo, leżeli obok siebie krzyżem na ziemi w jakiejś uliczce. Ich ciała od stóp do głów pokryte były obrażeniami i nawet ubrania mieli w strzępach. Każdy, kto odważyłby się na nich spojrzeć, wiedziałby od razu, że właśnie się z kimś pobili.
Chyba nie trzeba tłumaczyć, że to Hayato był przyczyną wszystkich bójek. Czasem ktoś zahaczył jego ramię, czasem nie podobało mu się czyjeś spojrzenie. Tyle wystarczyło, żeby zaczepić miejscowych chuliganów.
Chociaż Hayato był sam, na początku radził sobie całkiem dobrze. Jednak jego przeciwnik przywoływał kumpla za kumplem, aż sytuacja się odwróciła i zanim zdał sobie z tego sprawę, okładali go już ze wszystkich stron. Właśnie wtedy pojawił się Carlo. Rzucił się w wir walki, próbując uratować Hayato, ale koniec końców obaj dostali niezłe manto.
- Słuchaj… Jak już zadajemy pytania, to mam jedno dla ciebie!
- Dla mnie? Ha ha… No, nie wstydź się.
- Że kto niby się wstydzi?! Słuchaj, czemu… Dlaczego robisz te wszystkie bezsensowne rzeczy?
- Bez sensu? Ale co?
- Wszystko! Dać się tak pobić… Czy ty jesteś jakiś głupi?!
- Ale… To dlatego, że zawsze wyglądasz, jakbyś chciał, żebym ci pomógł…
- C- Co do cholery?! Kiedy niby tak powiedziałem?!
- Ale tak jest, prawda..? To twoje oczy, mały. Jakby mówiły „Pomóż mi".
Hayato nie rozumiał, dlaczego, ale nie potrafił nic na to odpowiedzieć. Jego policzki zrobiły się tak ciepłe, że nie mógł tego wytrzymać.
- Phi… Idiota… - jakimś cudem nie było stać go na więcej, więc wymamrotał tylko to i odwrócił się. Siedząc tyłem do Carlo, stłumił w sobie cały ból i spróbował się podnieść. Biorąc pod uwagę, jak mocno go bili i kopali, nie był wcale w takim złym stanie. Ale…
- Ał… - Hayato obrócił się, gdy usłyszał bolesne stęknięcie. Zobaczył Carlo, mokrego od potu i mocno ściskającego swój prawy nadgarstek.
- Ej…
- A, wszystko w porządku. Od czasu do czasu mam problem z grzybicą stóp, ale…
- Jakbyś miał tak trzymać się za nadgarstek przez grzybicę, kretynie! – Hayato zbliżył się do Carlo, chwytając go za rękę. Carlo skrzywił się z bólu. Jedno spojrzenie na jego czerwony i opuchnięty nadgarstek starczyło do stwierdzenia, że nie jest to jakaś drobna kontuzja.
- …ze wszystkich możliwych… Ty w ogóle myślałeś, co robisz..? – Hayato nie mógł nic poradzić na irytację jaką czuł, gdy przerzucił rękę Carlo przez ramię i zaczął iść przed siebie.
Powrót do zdrowia zajmie dwa tygodnie. Taką diagnozę Carlo usłyszał od lekarza. Zgodnie z podejrzeniami, uraz prawego nadgarstka był najgorszy. W przypadku Carlo, przynajmniej pod pewnymi względami, można by go nazwać wręcz śmiertelnym.
Jeśli nie mógł poruszać dłonią, to nie mógł grać.
Innymi słowy, Carlo, którego jedynym źródłem utrzymania były występy fortepianowe w małym barze, zdecydowanie znalazł się w kropce.
- Ja pitolę… To chyba jakiś żart! Naprawdę musi być głupi… - Hayato przeklinał pod nosem idąc przez miasto. Za każdym razem, gdy myślał o Carlo, wściekał się. Po prostu nie mógł zrozumieć, co ten staruszek sobie myślał. Życzliwość musi mieć jakiś limit, prawda?
Zgodnie z tym, co słyszał (albo raczej - zgodnie z historią życia, którą Carlo nie omieszkał się z nim podzielić), Carlo najwyraźniej chciał zostać profesjonalnym pianistą, grającym na całym świecie. Ale jego wysiłki nie przyniosły owoców, a mimo tego, że się ożenił, jego żona zmarła, także obecnie prowadził życie nędzarza z jedyną rodziną, jaka została mu na tym świecie – swoim synem. (Kurczę, w takiej sytuacji chyba nie należy się skupiać na pomaganiu innym…)
W każdym razie, Hayato miał tego dosyć. Święty czy nie święty, nie miał zamiaru być nikomu niczego dłużny.
Zatrzymał się przed barem, w którym Carlo co noc grał na pianinie. Teraz słońce jeszcze nie zaszło, a bar wciąż był zamknięty.
Stał przed barem, wyglądając na nieco zagubionego. Kręcił się w tę i we w tę, podchodząc do drzwi nie wiadomo ile razy, zanim-
- Cholera!
Wpadł przez drzwi z maksymalnym impetem.
W pomieszczeniu, oświetlonym częściowo przez światło ze sklepu naprzeciwko, nie było widać żywej duszy. Panowała grobowa cisza. Wzrok Hayato spoczął na instrumencie stojącym na samym środku baru. Od kontuzji Carlo minął tydzień. Wyglądało na to, że przez ten czas fortepian stał nieruszany i zdążył już pokryć się cienką warstwą kurzu.
Hayato gapił się na instrument w milczeniu.
W myślach widział Carlo siedzącego tutaj, jego codzienny żałosny wygląd ukryty pod poważnym wyrazem twarzy. Palce płynęły lekko po klawiszach. I… w jakichś odległych wspomnieniach, zamglona sylwetka pewnej znajomej kobiety-
- Umiesz grać?
- ..!
Obrócił się, zaskoczony, i zobaczył Niccolo, syna Carlo, stojącego obok. Dopiero wtedy zorientował się, że bezwiednie zbliżył się do fortepianu i delikatnie muskał klawisze z kości słoniowej swoimi szczupłymi palcami.
- A niby skąd miałbym umieć takie rzeczy?!
Kłamał. Gdy był mały, dawał koncerty fortepianowe przed mnóstwem, mnóstwem ludzi. Ale nie były to wspomnienia, do których chciałby wracać.
- Ja tylko…
- Tylko?
- Tylko… Chodzi o to… Znaczy… Nieważne! – krzyknął gwałtownie, odwracając wzrok od Niccolo. Po prostu chciał się dowiedzieć, czy jest coś, co mógłby zrobić dla sklepu, cokolwiek, dzięki czemu mógłby pracować w miejsce rannego Carlo… Sama myśl była wystarczająco żenująca, nie było mowy, żeby powiedział coś takiego na głos.
I, nawet po zrobieniu tak dużych postępów, Hayato znowu utknął w samolubnym myśleniu.
Nie wiedział, czy była to jakaś chwilowa niepoczytalność czy co, ale zostawić swoje sprawy tylko po to, żeby zrobić coś dla kogoś innego… Co on sobie myślał? Staruszek dołączył do bójki z własnej woli, z własnej woli został też ranny - i tyle. Hayato nie był zobligowany w absolutnie żaden sposób, żeby w czymś mu pomagać.
Potrząsnął głową i poszedł w stronę wyjścia.
- A ja umiem grać – Niccolo zamienił się miejscami z Hayato i usiadł przy fortepianie.
- Co? Ty?!
Widząc niedowierzanie na twarzy Hayato, Niccolo zmarszczył brwi i nadął policzki, do głębi poruszony.
- Umiem. Tata mnie nauczył.
…tata go nauczył. Hayato poczuł, jak te słowa przeszyły mu serce.
- Posłuchaj.
Niccolo położył obie dłonie na klawiszach.
- Yyy…
Jego małe rączki walczyły jak tylko mogły z ogromną klawiaturą. Ale, jak przewidywał Hayato, jego występ był w dalszym ciągu na poziomie dziecka.
Hayato odezwał się zanim zdążył pomyśleć.
- Hej, szczeniaku.
- …?
- Nie chodzi tylko o to, żeby uderzać w klawisze tak mocno, jak potrafisz…
Niccolo przechylił głowę w bok.
- Tak dobrze?
- Nie, nie tak! Zrobiłeś tak samo!
- No to może tak?
- Nie, mówię ci, jedynie walisz w klawisze dokładnie w ten sam sposób, co wcześniej. Potrzebujesz więcej, no wiesz, rytmu… Znaczy, siły, znaczy…
- …?
- Jeju, po prostu… Przesuń się – Hayato podniósł Niccolo i postawił go z boku, rozsiadając się przy fortepianie zamiast niego.
- Na początek po prostu posłuchaj uważnie. Wyjaśnienia będą później.
Niccolo przytaknął pokornie i zacisnął powieki.
- Gotowy? To zagrałeś przed chwilą – na te słowa Hayato wyciągnął ręce w stronę klawiatury.
Nagle stanął. Jego palce zatrzymały się tuż nad klawiszami. Czuł, jak drżą, a po chwili drgawki przeszły na całe jego ciało.
- …cholera.
Hayato zarechotał ponuro i zakrył twarz dłońmi. To znowu się stało… Po raz kolejny zagalopował się z powodu tego dzieciaka i jego ojca, przez co chciał zrobić coś zupełnie nie do pomyślenia.
- Hm? – Niccolo otworzył oczy, najwyraźniej orientując się, że skoro po tak długim czasie czekania nie usłyszał żadnego dźwięku, to coś musi być nie tak, i patrzył Hayato.
- Co się stało?
- …nic.
Hayato westchnął ciężko i wstał ze stołka. Co by nie było, wypad stąd był teraz jego priorytetem, ale…
- Carlo? – głos najwyraźniej mówił do Hayato. – Długo cię nie było, jak tam twoja ręka?
Mężczyzna stojący w wejściu i uśmiechający się do Niccolo był dystyngowanym starszym panem z eleganckim wąsem.
- O! Już nie jesteś taki blady i wyglądasz jakbyś odmłodniał… Zupełnie, jakbyś był kimś innym…
- Bo JESTEM kimś innym! – powiedział Hayato, zwracając się w stronę staruszka, pozwalając sobie na złość w głosie. – Hej, dziadku! Skąd do cholery wpadłeś na pomysł, że jestem tym staruchem?!
- Słucham..?
Na te słowa w oczach starca rozbłysło zrozumienie.
- Och, najmocniej przepraszam. Po prostu to zawsze Carlo jest tym, kto siedzi przy fortepianie, dlatego pomyślałem, że…
- Żadne „myślałem"! Cholera…
Mężczyzna westchnął.
- Więc… Przypuszczam, że Carlo nie jest jeszcze w stanie wrócić. Słuchanie jego występów było jedną z nielicznych przyjemność w moim podeszłym wieku…
- Nie martw się, dziadziu! Hayato powiedział, że będzie grał dla nas!
- Naprawdę? Cóż, miło mi to słyszeć, Niccolo.
- Tak!
- …EJ! – Hayato wepchnął się do ich radosnej konwersacji. – Dlaczego uważasz, że zrobiłbym coś takiego?!
- Ale… Powiedziałeś, że będę mógł posłuchać…
- Idio- Powiedziałem tak tylko dlatego, że twoja gra była tak do dupy, że chciałem…
- To wspaniale, prawda, Niccolo?
- Tak!
- Tłumaczę wam, że nie zagram!
Jeśli dalej będzie marnował tutaj swój czas, to znowu dałby się w coś wciągnąć przez dziwny bieg wydarzeń. Szybko przemknął obok Niccolo i staruszka, i ruszył zygzakiem w stronę wyjścia.
- Ech!
Jak tylko spróbował wyjść, został zablokowany przez kilku mężczyzn, klientów, którzy właśnie wchodzili do sklepu.
- Co to za dzieciak?
- Mamusia się tu tobą nie zaopiekuje.
- Co?! Macie pojęcie, z kim zadzieracie?! Rozwalę cały ten żałosny bar!
- Hola, hola, proszę o spokój. Ten chłopiec to pianista, który zagra dzisiaj w miejsce Carlo!
- Coo, serio?
- Dobrze wiedzieć. Bez Carlo było tutaj dosyć pusto…
- Nie cieszcie się tak! Nigdy nie powiedziałem, że…
- Jeju, co to za krzyki?
- To ten mały.
Zbliżał się czas otwarcia i nowi goście stopniowo wlewali się przez wejście. Odepchnięty przez falę ludzi, Hayato po raz kolejny stanął przed fortepianem.
- Uch… - wszystkie oczy w sklepie patrzyły na niego i instrument. Desperacko przeszukiwał swój umysł, żeby znaleźć jakiś sposób na wyjście z tej sytuacji, ale nie mógł nic wymyślić.
Więc po prostu stał. Czuł, jak pod naciskiem tych wszystkich spojrzeń jego serce zaczyna bić coraz szybciej, a twarz robi się gorąca. Ale – o dziwo – nie było to wcale nieprzyjemne uczucie. Każde spojrzenie wydawało się takie… szczere i wyczekujące. Żadne z nich nie było podobne do tych spojrzeń, które kierowano na niego z rogów ulic, zupełnie jakby przeszkadzał. I tak jakoś… To było bardzo…
- …cholera. – Hayato podrapał się po głowie. Poczuł, jak w głębi serca jakieś uczucie żalu czy frustracji stopniowo w nim narasta i zaczyna kipieć. Dlaczego jedyne, o czym zawsze myślał, to ucieczka? Dlaczego miałby uciekać przed tym dzieciakiem albo dziadkiem albo staruszkiem?
- …dobra, zróbmy to – wymamrotał, z silnym postanowieniem błyskającym w jego oczach, zanim usiadł przy instrumencie. Po całym pomieszczeniu natychmiast rozniosły się okrzyki i gwizdy. – Raz kozie…
Ale gdy tylko jego palce miały dotknąć klawiatury, to samo drżenie, co poprzednio, nagle wróciło.
- Niech to…
Zacisnął zęby, pragnąc z całego serca, żeby drżenie palców ustąpiło. Wszyscy w barze patrzyli na niego w ciszy. Było to dziwne uczucie wspólnoty, zupełnie jakby patrzyli na małe dziecko, które po raz pierwszy w życiu próbowało stanąć na własnym nogach.
Po chwili przestało. Zupełnie jak cofająca się fala, drżenie rozeszło się. Wtedy Hayato dotknął swoimi zgrabnymi palcami śnieżnobiałych klawiszy fortepianu.
Pomału… Rozbrzmiała delikatna i wytworna melodia …
