Nocą Scarlett budziła się co chwilę, nie mogąc spać przez szum deszczu, pioruny oraz jakąś gałąź stukająca w jej okno wraz z każdym podmuchem wiatru. Przewracała się z boku na bok, zapadała w płytki sen, z którego budziła się po kilkunastu minutach i wszystko zaczynało się od nowa.

Momentami zastanawiała się czy Rhett jest w swojej sypialni po drugiej stronie holu i czy też przewraca się z boku na bok nie mogąc zasnąć.

„Nie wiem nawet przecież czy jest ciągle w domu. Równie dobrze mógł pojechać do tej kreatury Watling."

Przez chwilę miała ochotę wstać i sprawdzić, czy Rhett jest w swojej sypialni. Usiadła na brzegu łóżka i w ciemności zaczęła szukać pantofli. Po chwili jednak rozmyśliła się i położyła się z powrotem.

„Nie pojechałby przecież nigdzie w taką burzę. Bonnie mogłaby się obudzić, a on za nic nie pozwoli, aby znalazła się sama w ciemnym pokoju."

W pewnym momencie Scarlett przypomniała sobie kroki, które słyszała tego dnia w jadalni i wzdrygnęła się lekko, mocniej otulając się kołdrą.

- Tere-fere – szepnęła sama do siebie w ciemnościach i na dźwięk własnego głosu poczuła się trochę lepiej.

Scarlett z westchnieniem poprawiła sobie poduszkę pod głową i zsunęła z nóg kołdrę, czując, że jest jej pod nią za gorąco. Po chwili jednak poczuła ponownie chłód, więc znów nakryła się kołdrą.

Przesunęła się do prawego skraju łóżka. Od kiedy wygnała Rhetta z sypialni nie mogła przyzwyczaić się do spania pojedynczo na tak dużym łóżku.

„Gdy był ze mną Rhett zawsze zasypiałam spokojnie" – pomyślała nagle z delikatnym ukłuciem tęsknoty.

Przyszło jej do głowy, że gdyby teraz Rhett był obok, zasnęłaby bez problemu. A nawet gdyby nadal nie była w stanie, to leżeliby razem w ciemnościach a Rhett paliłby cygaro i opowiadał Scarlett o przygodach z czasów blokady.

„Nie mogę przecież wycofać się teraz z czegoś, co już zrobiłam" – przyprowadziła się w myślach do porządku – „A poza tym: robię to dla Ashleya"

Na dobre Scarlett udało się usnąć dopiero nad ranem, gdy burza w końcu ustała. Wtedy jednak Scarlett zapadła w głęboki sen, w którym po raz pierwszy od dawna przyśnił jej się koszmar z czasów wojny.

Obudziła się z niego z cichym okrzykiem, siadając gwałtownie na łóżku.

Było już zupełnie jasno, za oknem widniało czyste, poranne niebo. Po burzy nie było już śladu, oprócz gdzieniegdzie błyszczących na liściach kropel deszczu.

Widząc taką pogodę Scarlett wstała z łóżka zadowolona i zawołała Prissy, aby ta pomogła jej się ubrać. Była już dziewiąta rano, a w południe Scarlett była zaproszona do Melanii na herbatę.

„Mam nadzieję, że nie będzie tam przypadkiem pani Elsing lub innej z tych starych plotkar, które stale u niej przesiadują" – myślała Scarlett, gdy Prissy ubierała ją w ciemnozieloną dzienną suknię na turniurze – „Gdybym miała tak mało pieniędzy jak Melania nie trwoniłabym ich na podejmowanie u siebie co tydzień niemal całej damskiej części Atlanty"

Do czasu wyjścia Scarlett została w swoim pokoju, gdzie też kazała sobie podać śniadanie, więc dopiero gdy wychodziła z domu po raz pierwszy tego dnia zobaczyła się z Rhettem. Właśnie pomagał Bonnie wsiadać na kucyka.

Scarlett przywitała się z mężem i uniosła lekko brwi w zdziwieniu.

- Idę teraz do Melanii i chciałam zabrać dzieci ze sobą.

Rhett, słysząc to, tylko wzruszył ramionami

- Możesz zabrać ze sobą Wade'a i Ellę, jeśli chcesz. Ja jadę z Bonnie na przejażdżkę. Jeśli Mammy chce, aby jeździła w damskim siodle, Bonnie musi codziennie ćwiczyć.

Scarlett tylko pokręciła głową, wiedząc, że nie ma sensu się kłócić. Gdy chodziło o cokolwiek związanego z Bonnie, Rhett był nieustępliwy.

Tak więc, po paru minutach Scarlett wraz z Ellą i Wade'm byli już w domu Melanii i Ashleya.

Uśmiechnięta Melania łagodnym głosem poprosiła Scarlett do swojego skromnego saloniku, podczas gdy Wade i Ella pobiegli bawić się w ogrodzie z małym Beau. Po chwili zza okna dobiegły Scarlett radosne okrzyki całej trojki.

„Zachowują się tutaj jak zupełnie inne dzieci" – pomyślała Scarlett, po trosze z zazdrością, po trosze z podziwem. U Melanii i w towarzystwie Beau, Wade i Ella przestawali przypominać te ciche wiecznie przestraszone istoty jakimi byli w domu.

Scarlett, siadając na nieco wytartym fotelu przy oknie, widziała jak Wade, Beau i Ella wymyślają wspólnie jakąś nową zabawę.

„U mnie przynajmniej nie grozi im żaden niedostatek. Mają jedzenie, najlepsze ubrania i wiele zabawek"

„Oraz dom o wiele lepszy od tego" – dodała w myślach, patrząc na skromne wnętrze pokoju. Ta myśl jednak nie pocieszyła jej za bardzo, ostatecznie nie miała jednak czasu dłużej się nad nią zastanawiać, bo Melania już nalewała jej herbaty to filiżanki.

Wade kołysał się lekko na huśtawce w ogródku Melanii, obserwując ogromnego, błyszczącego zielono żuka, który mozolnie wspinał się na rosnące obok drzewo. Słońce przyjemnie grzało i Wade czuł się wyjątkowo zadowolony i spokojny. U cioci Meli nie musiał cały czas pilnować się, aby nie pałętać się innym pod nogami i nie przeszkadzać matce. Ciocia Mela była dla niego zawsze miła i nigdy na niego nie krzyczała.

Swoją własną matkę Wade kochał tak samo mocno jak jej się bał, więc czasem miewał wyrzuty sumienia, że o wiele bardziej lub przebywać z Melanią, w jej małym domku, niż w wielkim, onieśmielającym domu swojej matki.

- Wade!

Wade rozejrzał się i zobaczył Beau i Ellę wychylających się zza rogu domu i energicznie machających do niego.

Wade uśmiechnął się, zeskoczył z lekkim trudem z huśtawki (był zbyt niskiego wzrostu, żeby sięgać stopami ziemi podczas siedzenia na niej) i porzucając zielonego żuka pobiegł do siostry i kuzyna.

- Wade, Beau chce nam opowiedzieć pewną przerażającą historię! – wyszeptała Ella, łapiąc starszego brata za rękaw, na wpół przestraszona, na wpół przejęta.

- Och, oczywiście jest ona przerażająca tylko dla małych dzieci i dla dziewczynek. Ja wcale się jej nie boję! – zaznaczył Beau, nie chcąc wyjść przed kuzynem na tchórza.

- Oczywiście – Wade pokiwał głową z powagą – Ja też się jej nie przestraszę, jeśli ty jej się nie boisz.

Oboje chłopcy poczuli ulgę, że udało im się zachować pełnię swojego dziecięcego honoru.

- Beau, opowiadaj już, proszę cię! – Ella pociągnęła tym razem Beau za rękaw.

- Jesteś pewna, że nie przestraszysz się zbyt mocno? – chciał upewnić się Beau. Nie miał siostry i nie był pewny, czy dziewczynki nie są rzeczywiście tak strachliwe jak mu mówiono.

- Nie, nie przestraszę się w ogóle. Jestem pewna!

Cała trójka udała się na tyły ogrodu Melanii, pomiędzy bujnie rosnące krzewy magnolii. Dorosły człowiek miałby trudności, gdyby przyszłoby mu przeciskać się pod jej gałęziami, ale dzieci po schyleniu się nieco, z łatwością były w stanie wejść pod liściasty dach.

Tą kryjówkę odkrył Wade, zaledwie kilka tygodni wcześniej, gdy magnolie zaczęły wypuszczać pierwsze liście. Im liście były większe, tym więcej cienia dawały i tym bardziej przypominały zwarty, zielony dach.

Właśnie w tej roślinnej jaskini cała trójka opowiadała sobie wszystkie niesamowite historie, który im przyszły na myśl.

Tym razem też szybko wczołgali się pod krzaki i usiedli na miękkiej trawie.

- Ostatnio był u nas komiwojażer – zaczął Beau, akcentując ostatnie słowo. Przerwał na chwilę, aby popatrzeć na Wade'a i Elle, którzy wpatrywali się w niego z podekscytowaniem. Ella, mimo, że nie miała pojęcia co to takiego komiwojażer, stwierdziła, że słowo samo w sobie brzmiało wystarczająco niepokojąco.

-Przeszedł przez trawnik i zapukał do tylnych drzwi – kontynuował opowieść Beau – Otworzyła mu Dilcey i kazała mu się wynosić. Słyszałem to wszystko, bo byłem wtedy w kuchni, a ona jest zaraz obok tylnych drzwi. On jednak powiedział, że może ona jednak będzie chciała coś od niego kupić. Ciągnął za sobą strasznie duży wózek, a na nim było mnóstwo rzeczy! Ten komiwojażer był strasznie wysoki i miał kapelusz, ale nie taki jak ma mój tata. Mój tata ma kapelusz jeszcze z wojny i w rondzie jest dziura po jankeskiej kuli, która chybiła. Kapelusz tego człowieka był brudny i wystrzępiony, mój tata by w takim nie chodził.

Dilcey chyba się go trochę przestraszyła, może ze względu na kapelusz, i powiedziała, że zaraz zawoła pana Wilkesa. Mówiła to takim tonem, jakby tata był kimś strasznym. Pobiegła na górę szukać taty. Ten komiwojażer cały czas stał w drzwiach. Wyglądał jakby chciało mu się śmiać.

- Dlaczego miałby się śmiać? Gdyby mnie Dilcey okrzyczała, byłoby mi przykro… - powiedziała Ella, a chłopcy cicho westchnęli, bo jej cieniutki głosik rozwiał zupełnie tajemniczą atmosferę, która zaczęła się tworzyć dzięki opowieści Beau.

- Może przypomniało mu się coś zabawnego – wyjaśnił cierpliwie Wade. Był przyzwyczajony do pytań siostry, które często miały mało wspólnego z tematem rozmowy.

Beau wziął głęboki oddech i kontynuował:

- Gdy Dilcey sobie poszła ja chciałem iść za nią na górę, bo bałem się… to znaczy – szybko się poprawił – wolałem nie zostawać samemu na dole z tym człowiekiem. Wyszedłem z kuchni na korytarz, a on mnie wtedy zobaczył z ganku i zawołał. Podszedłem do niego, bo mama zawsze mówi, że należy być uprzejmym i słuchać dorosłych.

W tym momencie Wade pomyślał, że jego własna matka mówi coś innego: że dorosłym nie należy przeszkadzać i nie wolno zamęczać ich głupimi pytaniami.

- Podszedłem o niego i się przedstawiłem oraz podałem mu rękę, zupełnie jak zrobiłby to tatuś. Tak robią gentlemani. On nie powiedział mi swojego imienia, co według mnie było bardzo niegrzeczne, ale mu tego nie powiedziałem. Zamiast tego spytał mnie czy nie boję się obcych. Odpowiedziałem, że nie.

Wade pomyślał, że on bardzo boi się obcych, szczególnie tych w jankeskich mundurach, ale nie powiedział tego na głos.

- Wtedy powiedział, że w takim razie z pewnością nie boję się też duchów i potworów i na pewno z chęcią usłyszę historię o jednym z nich.

- Historię? Nową historię? Beau, przecież ty opowiadasz już jedną historię w tym momencie, najpierw musisz skończyć tą! – znów odezwał się słoneczny sopranik Elli.

- Jeżeli będziesz cicho Ellu i dasz Beau spokojnie opowiadać, usłyszysz resztę – uciszył Wade Ellę, już lekko zmęczony jej zachowaniem. Ella zawsze była taka roztrzepana. Nie miał nigdy specjalnego szacunku do siostry, ani nie uważał jej za nadmiernie inteligentną, ale wuj Rhett wielokrotnie mówił mu, że musi się Ellą opiekować. Tak więc Wade to robił.

- Mów Beau – ponaglał Wade, bo opowieść zaciekawiła go i chciał jak najszybciej dowiedzieć się co też takiego Beau usłyszał od domokrążcy.

- Powiedziałem mu, że z chęcią posłucham, bo lubię, gdy ktoś mi opowiada. Powiedziałem mu też, że nie boję się duchów i potworów, bo w nie nie wierzę.

Wade pomyślał, że on też nie wierzy w potwory. Jedyną rzeczą, którą Wade bał się naprawdę byli Jankesi i gdy był mały nie był w stanie bać się niczego innego.

- Komiwojażer powiedział, że nie mogę tego wiedzieć, ponieważ jestem za mały, żeby mieć szansę spotkać chociaż jednego. Wtedy ja spytałem go, czy kiedykolwiek widział ducha. Odpowiedział, że tak.

Wade poczuł jak Ella z cichym okrzykiem uczepiła się jego ramienia. On sam pochylił się do przodu zafascynowany, kręcąc jednocześnie głową.

- To niemożliwe, potworów i duchów nie ma,

- Och, dlatego mówiłem, że ta historia nie będzie dla nas w ogóle straszna – zaznaczył Beau – Ale komiwojażer powiedział mi, że znał kiedyś człowieka, którego taki duch udusił! Na śmierć! Codziennie w nocy pojawiał się przy jego łóżku. Podobno był blady jak śmierć i miał długie palce z pazurami. Inni mieszkańcy domu też go czasem widzieli albo słyszeli, komiwojażer też go widział pewnego wieczoru. Ten człowiek robił wszystko, żeby tylko nie spać przy zgaszonym świetle i co noc w swojej sypialni wystawiał dwie jasne lampy. Ale pewnej nocy lampy wypaliła się i buch! Rano znaleziono tego człowieka w łóżku, nieżywego. Komiwojażer przysięgał, że widział osobiście, jak kładziono go do trumny.

- I co? I co stało się dalej? Czy ktoś widział jeszcze tego ducha? – dopytywał gorączkowo Wade, mimo, że Ella miała taką minę, jakby zaraz miała się popłakać.

- Nie wiem – Beau po prostu wzruszył ramionami – Wtedy właśnie przyszedł tata i kazał domokrążcy wyjść, a on poszedł. Nie próbował nam już niczego sprzedać.

Wade wypuścił z głośnym świstem powietrze. Przyszło mu na myśl, że ten człowiek co sypiał z zapaloną lampą był zupełnie jak młodsza z jego sióstr.

Czasem razem z Ellą słyszeli jak Bonnie płacze, gdy lampa w jej pokoju zgaśnie. Nakrywali wtedy tylko głowy kołdrami i wracali do snu.

Wade wzdrygnął się. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo ciemno jest pomiędzy zaroślami. Słońce wydało mu się nagle być bardzo daleko ponad splątanymi gałęziami, a on sam poczuł się mały i przestraszony.

Przypomniał sobie jak pewnej nocy zakradł się po drzwi pokoju, w którym sypiała Bonnie. Stojąc za lekko uchylonymi drzwiami słyszał zirytowany głos matki i krótkie, ostre odpowiedzi wuja Rhetta. Wade słyszał jak jego głos zmienił się zupełnie, gdy zaczął uspokajać Bonnie. Jego najmłodsza siostra płaczliwym głosem opowiadała o czymś co było duże, miało pazury i w ciemności usiadło jej na piersi.

Teraz na myśl o tym wydarzeniu Wade poczuł ukłucie strachu. Nagle zapragnął jak najszybciej znaleźć się na słońcu.

- Wade!

Chłopczyk niemalże podskoczył, słysząc swoje imię.

- Wade, Ella! Gdzie jesteście?

Scarlett i Melania wołały dzieci. Wade razem z Beau i Ellą szybko wyczołgali się spod krzaków magnolii, wprost w jasne światło dnia, w którym trudno było bać się czegokolwiek.