– Idziesz? Czy będziesz tak stał? – powiedział Bodgy, odwracając się do elfa, który zamarł w miejscu od razu po przekroczeniu progu świątyni.

– Co jest po prawej stronie? – zapytał Malthael ściągając brwi. – Czuję się tak jakby…

– Coś cię tam ciągnęło? – dopowiedział niziołek. – Tam czekają ciała czekające na pochówek, z tego co pamiętam. Nie byłeś tu nigdy? – zaskoczony otworzył szerzej oczy, gdy elf pokręcił głową.

– Panowie, przeciąg się robi. – powiedział cicho Thronri, łapiąc odruchowo drewniany toporek u pasa. – Tu czy tam.

– Prowadź. – niziołek podszedł do elfa popychając go lekko.

Po obu stronach wąskiego korytarza znajdowały się dziesiątki identycznych drzwi. Elf ruszył niepewnie przed siebie, w połowie przejścia czując, że powinien otworzyć te znajdujące się po lewej stronie. To nie magia., pomyślał, O co do cholery chodzi?

Złapawszy za klamkę, podejrzewając, co zobaczy, wziął głęboki oddech i pchnął ją, otwierając pomieszczenie.

Na kamiennej płycie, wśród wiecznych zniczy, leżała niziołek, wyglądając tak, jak zapamiętał ją ostatniego dnia. Podszedł do niej powoli, przyglądając się jej spokojnej, zniekształconej różową blizną, twarzy otoczonej aureolą złotych loków. Makabryczną ranę przykryto jej płaszczem, a w złożone na piersi dłonie włożono łuk i kołczan. Ku jego zaskoczeniu u jej stóp siedział czarny kot, wpatrujący się w niego błyszczącymi, niebieskimi oczami.

Położył delikatnie palce na jej dłoni, jak gdyby miał nadzieję, że to wszystko ułuda, którą będzie mógł rozwiać zaklęciem. Ręka niziołek była jednak zimna i boleśnie rzeczywista.

– Ludbell… - szepnął.

– Obiecałeś, że do mnie wrócisz. – usłyszał gdzieś w oddali tchnienie, cichsze od szeptu, niczym szmer wiatru. Rozejrzał się gwałtownie.

– Co się dzieje? – zagrzmiał stojący w drzwiach Thronri, kładąc dłoń na rękojeści swojego prawdziwego topora. – Ktoś idzie?

– Słyszałem jej głos. – powiedział z trudem Malthael. – Ale to przecież…

– Możliwe. – przerwał mu niziołek uśmiechając się szeroko, co wyglądało niemal groteskowo w wypełnionym śmiercią pomieszczeniu. Siedzący do tej pory u stóp Ludbell kot przeciągnął się i podszedł do ręki elfa, ocierając się o nią. – Tylko ty ją słyszałeś. Jeśli masz wciąż jakieś wątpliwości… to chyba Morr daje ci znać, żebyś przestał je mieć.

Zrobiwszy kilka kroków, Bodgy spojrzał na twarz Ludbell z cichym westchnieniem. Pogłaskał siedzącego obok kota i spojrzał na Malthaela przenikliwym wzrokiem.

– Wierzę ci. – zignorował ciche chrząknięcie stojącego nieopodal Thronriego. - I, na Morra, oby to nie był błąd. Ale pomogę wrócić Ludbell do domu.

– Dziękuję. – szepnął Malthael nie mogąc oderwać wzroku od martwej twarzy niziołek. Obiecałem. I wrócę.

Stojący na końcu korytarza Grimwold odwrócił się i czym prędzej wyszedł ze świątyni. Nie wiem, co chcesz zrobić, ale boję się, że ułatwisz mi zadanie, pomyślał rozpaczliwie.


Wracając do karczmy, Bodgy nie mógł przestać mówić. Malthael uśmiechnął się lekko.

– Co się tak cieszysz? Jeszcze nie wiadomo, co powie na to reszta. To nie tylko decyzja Body'ego. – powiedział nagle Thronri, patrząc podejrzliwie na elfa.

– Myślę, że by się polubili. – odparł wzruszając ramionami. – Gwizdek i… i Ludbell.

– Mówiłeś, że był z wami też krasnolud. – kontynuował Bodgy. – Gdzie on jest teraz? Pomoże ci?

– Z tego, co wiem, Golgni wyruszył do Karak Azgaraz. Grimwold siedzi w Kolegium, a ja chyba nie jestem zbyt dobrym towarzyszem ostatnimi czasy. – westchnął Malthael.

– Podróżowałeś z krasnoludem? – zapytał zdziwiony Thronri. – I wy tak z własnej, nieprzymuszonej woli?

– Nie kieruję się uprzedzeniami ani zaszłościami. To ułatwia życie.

– A co, jeśli zrobiłbym ci tak? – Thronri zamachnął się chcąc szturchnąć elfa, ten jednak odsunął się o krok, unikając ciosu i uśmiechając się szeroko. Mięśnie twarzy, których nie używał od kilku miesięcy, zabolały go lekko.

– Uprzedzam pytanie: Golgniemu też nie przeszkadza, że jestem elfem. I nie, nigdy nie podniósł na mnie ręki. Co innego Ludbell, ta dziewczyna powaliłaby każdego. – zaśmiał się. Od dawna nie czuł się tak dobrze. Nie wiedział czy to nadzieja, która wstąpiła w niego w świątyni, czy towarzystwo, którego wyzbywał się od powrotu z Morlenfurt.

Dotarłszy do karczmy zauważyli, że w loży, oprócz towarzyszy niziołka i Thronriego, zasiada dojrzały mężczyzna o siwych, krótkich włosach i przystrzyżonej brodzie. Słuchając z uwagą siedzącego obok Giselbrechta, powoli palił fajkę, wypuszczając co chwilę fantazyjne koła z dymu. Malthaelowi od razu rzuciła się w oczy kłębiąca się wokół płaszcza nieznajomego smuga wiatru Ulgu.

– Mistrz Apominus! – zawołał Bodgy, biegnąc w kierunku stołu. Mężczyzna, który wcześniej podszedł do elfa trzymając dłoń na pistolecie, schował twarz w dłoniach, kręcąc głową.

– Coraz bliżej, Bodgy. Może za kilka lat ci się uda. – szare oczy maga zabłyszczały rozbawione. Wstał, gdy tylko Malthael do nich podszedł. – Aponimus Gebauer, mistrz Kolegium Cienia. Mój bratanek opowiedział mi właśnie z jaką… prośbą się do niego zwróciłeś.

– Malthael Ukryty w Cieniu. Jak rozumiem miałbyś dać im pewność, że nie kłamię ani nie użyłem magii do przekonania ich? Wątpię, by miało to jakikolwiek sens, ale jeśli chcesz, możesz spróbować. – skłonił głowę, na co Aponimus uśmiechnął się lekko.

– Nie jestem aż tak pyszny myśląc, że mógłbym mierzyć się z elfem wyspecjalizowanym w magii Ulgu. Ale znam się na ludziach nieco bardziej niż przeciętna osoba. – Malthael spojrzał w oczy magowi, który przechylił lekko głowę. – Usiądźmy. Widzę, że Bodgy aż się pali do tego, by opowiedzieć, co odkryliście.

Podczas gdy niziołek, będąc w swoim żywiole, mówił nieprzerwanie o tym co wydarzyło się w świątyni, Aponimus uważnie przyglądał się elfowi, wydmuchując kłęby dymu z fajki. Malthael poczuł gromadzący się wokół niego wiatr cienia, który rozproszył ledwie słyszalnymi słowami. Szare oczy mistrza Aponimusa rozbłysły bardziej, gdy elf posłał mu lekki uśmiech.

– Co o tym myślisz, wuju? – zapytał Giselbrecht. W tym samym momencie na stół wskoczył martwy kot: kości wystawały mu spod lichego, przegnitego w niektórych miejscach futra. – On potwierdza, że to, co mówi Gwizdek, to prawda.

– To twój chowaniec? – powiedział Malthael patrząc na zwierzę z rozbawieniem. – Mogłeś wybrać cokolwiek i wziąłeś rozkładające się zwłoki?

– Dziękuje! – krzyknęli równocześnie niemal wszyscy przy stole.

– Nie było wcześniej okazji, ale… - zaczął mężczyzna odziany w lekką zbroję z przypasanym pistoletem. – Jestem Kurt. Kurt Halstein.

– Paulus Mohr. – powiedział od niechcenia najstarszy z nich, o nieproporcjonalnie cienkich brwiach i twarzą pospolitego łajdaka. Coś w niej przypominało Malthaelowi Ranalda.

– Marenan mówi też, że ktoś za wami szedł. – dodał Giselbrecht. – Młody rudowłosy mężczyzna w białej szacie.

– Grimwold? – zdziwił się Malthael, a wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. – Grimwold Tolzen, magister Kolegium Światła, z którym podróżowaliśmy. Nie widziałem go, odkąd wróciliśmy do Altdorfu.

– Ciekawe nazwisko. – mruknął Kurt.

– Wuju. – zapytał raz jeszcze Giselbrecht, patrząc na szarego maga wyczekująco.

– Lubię go. – powiedział Aponimus zaciągając się i patrząc w skupieniu w oczy Malthaela. – Nie sądzę, żeby miał złe zamiary, zwłaszcza wobec was. Gdyby miał, zapewne byście już nie żyli: wszystko, czego chciał, mógłby znaleźć w pamięci Giselbrechta. Myślę, że nie macie się czego obawiać. A przynajmniej – uśmiechnął się do elfa. – w tym momencie.

– Bodgy? – magister Kolegium Śmierci z westchnieniem zwrócił się do niziołka.

– To nie jest tylko kwestia tego, że zależy mu na przyjaciółce. – odparł z rozmysłem. – To coś więcej. Zwłaszcza, że już raz wróciła do naszego świata. Jeśli mu nie pomożemy… to może się źle skończyć.

– Chciałbym tylko dodać, – powiedział Thronri ku ogólnemu zdziwieniu. – że może nawet mógłbym się z nim napić. Może.

– Wiecie, że ja jestem przeciwny takim praktykom. – rzekł twardo Kurt. – W moim odczuciu nie ma różnicy między tym rytuałem a nekromancją. Zmarli powinni pozostać zmarłymi.

– A mnie to chuj obchodzi, róbcie co chcecie. – powiedział Paulus dopijając piwo.

– Twoja dusza może nie wrócić do naszego świata. – ostrzegł Malthaela Giselbrecht. – Jesteś pewien, że chcesz poświęcić życie, by ją tu sprowadzić?

– Coś jej obiecałem i obietnicy tej dotrzymam. – odparł spokojnie elf. – Tak, jestem pewien.

– Chodź. – powiedział Giselbrecht wstając. – Czasu jest niewiele, o ile dobrze pamiętam, jutro pełnia. Omówimy wszystko w naszej izbie.

– Czyli mamy pić do rana, bo wy będziecie sobie plotkować? – zapytał Thronri spoglądając na nich złowrogo. – Dla mnie nie ma problemu, siedźcie, ile chcecie.


Promienie wschodzącego słońca uderzyły w brudne okna karczmy, gdy kończyli omawiać rytuał. Mimo szczegółowych opowieści Giselbrechta był on pełen niewiadomych, ze względu na specyfikę wierzeń każdej osoby.

– Cmentarz musi mieć przynajmniej sto mogił, musi też znajdować się tam lustro wody, w którym odprawisz rytuał. – przypomniał mu zmęczony mag. – Obojętnie jak dużo czasu spędzisz po drugiej stronie, tu miną dosłownie minuty. Wszystko inne wiesz. – podał mu pergaminy z opisem przygotowań. – I proszę cię: niech nikt się nie dowie. Miałbym spore problemy, gdyby to się wydało.

– Dziękuję. Dziękuję ci za wszystko. Czy jest coś, co mógłbym dla was zrobić?

– Wróć żywy. – Giselbrecht przeciągnął się, ziewając potężnie. – Żebyś mógł mi opowiedzieć jak wyglądało to z twojej perspektywy. I życzę ci, żeby… Ludbell, tak? Żeby ci uwierzyła. Thronriego było trudno przekonać, że to nie po prostu kolejna karczma na rozdrożu.

– Liczę na mój wewnętrzny urok osobisty. – uśmiechnął się Malthael. Trzymał w dłoniach pergaminy, które napełniały go nadzieją. Gebauer spojrzał na niego z zaciekawieniem, potrząsnął jednak lekko głową. – Przepraszam, nie będę ci już przeszkadzał. Pewnie ci na dole też chcą iść spać.

– Ciekawe czy dadzą radę tu dotrzeć. – zaśmiał się Giselbrecht. – Powodzenia, Malthaelu. Gdzie możemy cię znaleźć w Altdorfie? Dobrze byłoby upewnić się jak ci poszło.

– Jeśli się uda… To karczma pod Czerwonym Księżycem. Ach, zapomniałem powiedzieć Gwizdkowi, że to tam można wypić to wino. Przekażesz?

Mag kiwnął głową, przyglądając się badawczo wychodzącemu z pokoju elfowi. Na dole w opustoszałej izbie, Malthael zastał słaniających się na nogach niziołka, Thronriego, Paulusa i Kurta. Wyraz ulgi na ich twarzach był tak wyraźny, że elf wciąż śmiał się w drodze do podrzędnej, niewyróżniającej się karczmy, w której wynajął pokój.

Uśmiech Malthaela rozmył się, gdy przed drzwiami zauważył znajomą twarz. Schował pergaminy do wewnętrznej kieszeni płaszcza, zabezpieczając je szybko magią.

– Musimy porozmawiać. – powiedział Grimwold, podchodząc do elfa z założonymi rękami i nietęgą miną. – Przejdziemy się?

Malthael przytaknął, ruszając ramię w ramię z Tolzenem. Biel szaty maga drażniła go, przypominając elfowi spływającą z niej wraz ze strugami ulewnego deszczu krew.

– Czemu wczoraj mnie śledziłeś, Grimwoldzie? – zapytał spokojnie, badając reakcję chłopaka na tę informację. Tolzen zdziwił się lekko, opanował się jednak momentalnie.

– Byłem na Polach Morra, gdy usłyszałem twój głos. – wyjaśnił. – Często odwiedzam Ludbell. – urwał, gdy dłonie Malthaela zacisnęły się gwałtownie. – W każdym razie byłem ciekaw, co tam robisz. Widziałem, że znalazłeś nowych towarzyszy.

– Nie nazwałbym tak tego, ale niech ci będzie. Czemu chciałeś ze mną rozmawiać?

– Nie wiem, co chcesz zrobić. – powiedział cicho Grimwold, zatrzymując się w ocienionej uliczce. – Ale jestem ci winny ostrzeżenie. Kolegium Światła i, z tego, co wiem, inne również, są zaniepokojone… tobą. Twoją mocą i tym, że czasem nie potrafisz jej kontrolować.

– A skąd to wiedzą, przypomnij mi? – spojrzał wyzywająco na maga, który jednak uniósł wysoko głowę, patrząc mu w oczy.

– Mam swoje powinności wobec Kolegium. – odparł twardo. – Relacje z tobą czy z kimkolwiek innym nie mają tu nic do rzeczy.

– Przez ciebie i twoje raporty Kant uważa, że Ona służy Chaosowi. To też nie ma nic do rzeczy? – cienie z alejki wypełzły w kierunku nóg Grimwolda przygważdżając go, ten jednak nie opuszczał wzroku. – Nie wiem, czy wiesz, ale banda ludzkich magów, nawet uznanych za patriarchów według waszych standardów, może mi co najwyżej skoczyć. Ale jak mogłeś to zrobić Jej?

– Wysnuli wnioski, z którymi nie miałem nic do czynienia. – wytłumaczył się pewnym siebie głosem. – Powiedziałem tylko, co się działo.

Cienie wypełniły twarz Malthaela nadając jej przerażającą głębię. Akwamarynowe oczy elfa nie odrywały się jednak od Grimwolda, który bez skutku próbował rozproszyć zaklęcie.

– To powiedz mi teraz, chłopcze. Przed czym chciałeś mnie ostrzec? – zasyczał spomiędzy zaciśniętych zębów.

– Jeśli dowiem się lub zobaczę, że robisz coś, co mogłoby nie spodobać się Kolegiom Magii, mam niezwłocznie powiedzieć o tym Mistrzowi lub spróbować cię schwytać. – powiedział cicho Tolzen, spuszczając wzrok. Malthael zaśmiał się grzmiąco.

– Próbuj. – rzekł elf rozpraszając cienie jednym słowem i odwracając się od maga. – Powodzenia, Grimwoldzie. Mam nadzieję, że już się nie spotkamy. Dla twojego dobra.


Cholerny dzieciak.

Malthael krążył po swoim małym pokoju, wpatrując się w zapisane dłonią Giselbrechta pergaminy. Wytrącony z równowagi nie mógł skupić się na skomplikowanych słowach rytuału, a zmęczenie coraz bardziej dawało mu się we znaki.

Od zawsze lubił Grimwolda. Drażniło go jednak to, że wszystko komplikował myśląc, że zbawia świat. Naiwność młodego maga nigdy nie przyniosła nic dobrego.

Elf usiadł na twardym, niewygodnym sienniku wzdychając ciężko. Naprawdę miał nadzieję, że Grimwold wycofa się z tego, co powiedział. Nie chciałby zabić go po tym, co Ludbell dla niego zrobiła.

Potrząsnął głową. Skup się, masz ważniejsze rzeczy do roboty niż zamartwianie się tym młodzikiem.

Kilkukrotnie przeczytawszy poszczególne kroki rytuału powtórzył je w myślach. Słońce było już w zenicie, gdy niezauważony wyszedł z karczmy i skierował się do świątyni Morra. Wchodząc przez bramę rozproszył zaklęcie, by móc porozmawiać ze znajdującymi się w środku kapłanami. Nie musiał ich długo przekonywać, że dzisiejszego wieczora ciało niziołek zostanie odebrane przez przybyłą z Nordlandu rodzinę.

Przeszedł do Ogrodów Morra, z ulgą zobaczywszy fontannę w oddalonym końcu cmentarza. Przynajmniej to będzie łatwiejsze. Chłonął wszechobecny wiatr Shiysh zastanawiając się, czy dzisiejszy dzień nie stanie się jego ostatnim, po czym odrzucił tę myśl. Nie myśl o porażce, gdy masz przed sobą jasny cel.

Zmierzch nadszedł szybko, niosąc ze sobą chłód późnych jesiennych miesięcy. Kapłani i obecni w świątyni wierni rozchodzili się powoli, a ludzie wracali do domów czy też rozsiadali się w karczmach. Malthael uniósł wzrok, gdy blask wschodzącego w pełni Mannslieba rozświetlił ciemność nocy.

Nałożywszy na siebie iluzję, ruszył ku pomieszczeniom, do których wczorajszego wieczora coś go poprowadziło. Otworzywszy właściwe drzwi, znów zobaczył czarnego kota, który, mimo że nie powinien go widzieć, zeskoczył z kamiennej płyty i otarł się o jego nogę. A to ciekawe, pomyślał elf patrząc na zwierzę. Ruszył jednak dalej, zatrzymując się przy ciele niziołek. W skupieniu rzucił na nią zaklęcie tak, by również stała się niewidzialna dla postronnych osób.

Delikatnie włożył dłonie pod jej nogi i plecy uważając, by łuk i strzały nie spadły na ziemię. Podniósłszy ją ruszył cicho ku wyjściu. Kot szedł przed nim i nie odwracając się ani na chwilę, skierował się od razu ku znajdującej się na cmentarzu fontannie. Usiadł na pobliskim kamieniu wpatrując się w elfa wyczekująco, a światło księżyca odbijało się od jego niebieskich oczu.

Malthael położył niziołek w wodzie, samemu również wchodząc do środka. Wziąwszy głęboki wdech i koncentrując się maksymalnie, rozpoczął przygotowania do przejścia do Królestwa Morra.

Ostatnim, co przyszło mu do głowy zanim ogarnęła go ciemność, była rozbawiona myśl o tym, co powiedziałby Teclis na wieść o tym, czym zajmuje się jego bratanek w stolicy Imperium.