Spokojna noc, która jeszcze przed chwilą obejmowała sklepienie Sunset City, zaczynała dobiegać końca. Z każdą minutą, nieboskłon miasta robił się jaśniejszy, stopniowo przygaszając wszechobecne gwiazdy i jasną stronę Księżyca. Miejskie lampy świecące ciepłym blaskiem gasły jedna za drugą, a na horyzoncie pojawiały się pierwsze promienie Słońca budzącego do życia wszystkie istoty żyjące na całej wyspie. Większość kamiennych dróg stała pusta i niedotknięta podeszwą butów dnia dzisiejszego; nie zmieniało to faktu, że pewna łasica przemierzała na nich kolejne kilometry.

— "To będzie świetny dzień!" — pomyślała, mijając swoim rowerem powtarzające się miejskie aleje — "Na pewno będzie pełen możliwości!"

Alice doskonale pamiętała swoją codzienną trasę do pracy: od początku, do jej końca. Mimo tego codziennie była świadkiem czegoś nowego, wybijając ją z rytmu i stopniowo przeszkadzając w skupieniu się na właściwej drodze. Pamiętała, kiedy zatrzymała się po raz pierwszy, żeby oglądać gaszenie płomieni pamiętających czasy walk z Doktorem Eggmanem; były one zagrożeniem często większym od jego potężnej armii Badników, ale obecnie racji bytu nie miała nawet najmniejsza iskierka pozostawiona na chodniku. Była również świadkiem, jak wszechobecne dziury pozostawione przez laserowe wiązki Death Egg Robotów stopniowo wypełniano po brzegi roślinnością, tworząc w ten sposób filary nowych skwerów, które w niedalekiej przyszłości mogły dostarczyć intensywnej zieleni pośród stosunkowo pastelowego krajobrazu miasta. Odbudowa zniszczonych budynków i naprawa tych uszkodzonych trwała w najlepsze, zaskakując nawet najdłużej żyjących mieszkańców; zabytki powstawały z gruzów jeden po drugim, wypełniając dużą porcję miejskiego centrum w bardzo krótkim odstępie czasu. W powietrzu coraz mocniej czuła woń schnących farb, a także potraw, które serwowały ponownie otwierające się restauracje o długoletnich tradycjach. Mosty, które podczas wojny zniknęły z powierzchni miasta, zaczęły wyrastać na nowo, pozwalając mieszkańcom wrócić do stałego kontaktu między sobą i do przedwojennej normalności. Do dawnej chwały powróciło potężne Red Gate Bridge, a wspólnie z nim długo naprawiana sieć dróg dla samochodów, ciężarówek, motocykli i innych pojazdów. Zgodnie z oczekiwaniami władz miasta, drogi błyskawicznie wypełniły się po brzegi, a na kamienne chodniki powracać zaczęli nieśmiali przechodnie, wśród których przewijała się niezliczona liczba turystów. Przybysze z Soleanny przybywali, żeby podziwiać wskrzeszoną architekturę, obywatele Zjednoczonej Federacji byli zafascynowani opowieściami o niezłomności wyspiarzy walczących o swoją wolność, a egzotyczne towarzystwo Cesarstwa Sol (które było prędzej znane ze swojej obojętności w stosunkach z innymi państwami niż z zamiłowania do turystyki) okupowało zakątki, które przed wojną cieszyły się największą popularnością. Tę dziwaczną mieszankę kultur łączyła para rzeczy: każdy wiedział, że drogowe korki są okropne, a Sunset City przestało być miastem duchów, jakim było do niedawna.

Łasica dalej trzymająca się wyznaczonej przez siebie ścieżki, nie mogła przypomnieć, kiedy się przy czymś zatrzymała, odkąd wstała z łóżka, wchłonęła kilka kubków kawy i ruszyła w stronę centrum kurierskiego. Większość decyzji podejmowała swoim zamiłowaniem do nabijania kilometrów na rowerze, co zazwyczaj chodziło w parze z jej ciekawością; dzisiaj jednak nie zauważyła czegokolwiek, co było ciekawe lub mogło przykuć jej uwagę na dłużej. Z jednej strony, przed chwilą wybiła czwarta nad ranem — większość znanych przez nią osób twierdzi, że miejskie życie wówczas praktycznie nie istnieje. Z drugiej strony, była świadkiem najciekawszych wydarzeń z życia miasta właśnie o wczesnym poranku. Czy to był jakiś znak? Czy to może być początek nowego rozdziału w jej pokręconym życiu? Mijając kolejne alejki, nie miała ochoty brudzić swojej wyobraźni takimi bzdurami. Wolała trzymać rękę na pulsie... i na rowerowej kierownicy.

W końcu zatrzymała się przed portiernią z rogatką grodzącą wjazd na pobliski parking. Centrum kurierskie wyróżniało się obok sąsiadujących zabytków swoją kosmiczną abstrakcją oraz lekko komicznym minimalizmem; z zewnątrz, budynek przypominał jej kostkę szarego mydła, którą upuścił pod prysznicem jakiś niezdarny Death Egg Robot niezwracający większej uwagi na to, w którą stronę wypina swój tyłek rozgrzany do czerwoności. Kanciaste centrum nie miało żadnych okien z przodu, z tyłu, a nawet z boków; pochwalić się mogło zaś automatycznymi drzwiami z przodu i parą automatycznych bram garażowych z tyłu, które przeznaczone były na wjazd i wyjazd z terminala dla wszystkich zapracowanych kurierów. Innymi słowy — nuda. Alice podjechała rowerem pod stróżówkę, po czym zeszła z siodełka.

Na tle bezkresnej ciemności zza półmatowej szyby, zastała odbicie swojego pyszczka: jej sztywno stojące uszy były zaskakująco duże i przypominały te zdobiące lisy-fenki. Puchaty, śnieżnobiały pyszczek kontrastował z szorstkim, ciemnofioletowym futerkiem pokrywającym większość tułowia i tworzyła na głowie luźną fryzurę odrobinę przypominającą dredy, jakie widziała u pewnej kolczatki dowodzącej rozwiązanym Ruchem Oporu; było ich jednak zdecydowanie mniej, a także były zauważalnie krótsze. Owalne oczy z karmelowymi źrenicami nie przestawały fascynować wszystkich dookoła swoją pociesznością i energią, a kucyk związany za głową był zauważalnie dłuższy od ogonków, jakimi mogły się pochwalić jeże. Stałą wizytówką odbicia był szczery uśmiech, który jeszcze zachował swoją naturalną biel.

Odruchowo zanurkowała lewą dłonią w osobistej torbie-nerce i wydobyła podłużny kawałek plastiku: był to identyfikator, jaki posiadał każdy legalnie zatrudniony pracownik centrum. Włożyła go w szparę na szaroburym panelu sterowania i przesunęła z góry na dół, żeby następnie — zgodnie ze swoimi niezbyt wygórowanymi oczekiwaniami — usłyszeć piskliwe brzęczenie i zobaczyć, jak rogatki podnoszą się przewidywalnie powolnym tempem. W końcu była to stróżówka na miarę możliwości naszych czasów: była całkowicie niezależna i autonomiczna, przynosząc dla firmy-matki same korzyści. O dziwo, rzecz której również była świadkiem, była nieco inna od pozostałych — przez szpary wokół szyby wylatywać zaczął gęsty dym, którego kłujący zapach przypominał mieszankę smrodu spalonych układów elektronicznych i fetoru alkoholi do zastosowań przemysłowych.

— "Nareszcie...!" — sardonicznie pomyślała, odwracając się w stronę budki — "To chyba pierwsza awaria w mojej karierze. Hurra..."

Próbując przypomnieć sobie sposób, za którego pomocą mogła ściągnąć szybę i dostać się do mechanicznych flaków, zgaszone wnętrze stróżówki niespodziewanie rozbłysnęło jaskrawym światłem, zalewając wyobraźnię łasicy nieprzyjemnymi myślami. Błyskawicznie zmieniła zdanie, kiedy spostrzegła, że miała do czynienia z czymś innym niż pożarem wnętrza; światło pochodzące zza szyby było zbyt sztuczne, żeby miało cokolwiek wspólnego z ogniem. Kiedy miała zamiar spokojnie podejść pod świecące okienko, ono samoistnie odblokowało się i zsunęło na dół, natychmiast wylewając na rowerzystkę falę ciepłego powietrza i gęstej mgły, która w mgnieniu oka otoczyła cały punkt kontrolny wraz z wjazdem na parking. Zastygła w miejscu; nie pamiętała, żeby portiernia miała funkcję awaryjnego otwierania okien! Niczego niespodziewająca się Alice zgubiła swoją orientację w terenie pośród gęstego dymu, przez który przebijał się hipnotyzujący blask z otwartej portierni. Na domiar złego, owy blask zaczął pulsować, w nieprzewidywalny sposób zmieniając swoją intensywność i temperaturę. Zagubiona łasica powoli traciła swoją cierpliwość; sytuacja, w której się znalazła, stała się zbyt abstrakcyjna, żeby mogła odnaleźć racjonalny sposób, za którego pomocą mogła opanować bliskie spotkanie z technologią przyszłości. Gubiąc się we własnych myślach, z opóźnionym zapłonem zauważyła, że pulsujące światło częściowo zasłoniło coś, co wyglądało na zarys mobianina.

— "Ooo, czyżby w końcu znalazł się pan technik?" — pomyślała, oglądając klęczącą sylwetkę — "Kiedy ta przeklęta budka wróci do normalności, będę miała dla niego parę rzeczy do omówienia..."

Im bliżej była nieznajomych konturów, tym bardziej rozrzedzała się wszechobecna mgła. Jej uwagę od razu przykuła czarno-czerwona kolorystyka sylwetki; nie wydawało jej się, żeby wcześniej widziała kogokolwiek, kto mógł się pochwalić takimi barwami futra czy skóry. Ba! Wydawało jej się, że takie barwy nie miały prawa wystąpić naturalnie! Kontur posiadał na swojej głowie agresywnie ułożone kolce, parę uszu ułożonych niczym małe rogi, a także brzoskwiniowy pyszczek z zadartym noskiem. Wraz z poprawiającą się wizją, dostrzegła także odzież błyszczącą na tle stróżówki: dłonie sylwetki obejmowały białe rękawice przytrzaśnięte dużymi pierścieniami, a na nogach dumnie nosiła toporną hybrydę butów sportowych z łyżwami do jazdy figurowej. Dym i smród pochodzące z wnętrza portierni zaczęły się ulatniać w powietrzu, a jej wyobraźnia zaczęła pracować na maksymalnych obrotach. Nie mogła zrozumieć, czy klęcząca przed nią postać była wyspiarzem, androidem, kosmitą lub czymś innym, ale doskonale wiedziała, że nikt nie wyruszy jej na pomoc, jeśli za chwilę ma się wydarzyć coś gorszego od awarii krytycznej aparatury. Nie mając wyboru, ciemnofioletowa łasica wyprostowała się i uważnie oglądała, jak złowieszcza zjawa powstaje z kolan. Kiedy w końcu stanęła z nią twarzą w twarz, dostrzegła puchate, śnieżnobiałe futerko rozsiane na piersi sylwetki; swoim ułożeniem przypominało ono rozprostowane skrzydła anioła. Oddech Alice zatrzymał się między tchawicą, a piersią — zjawa raptownie otwarła swoje oczy, a jej źrenice dramatycznie zapłonęły ognistą czerwienią.

— Mam na imię Shadow — zabrzmiała suchą barwą głosu — Ponieważ byłaś tak łaskawa, że mnie uwolniłaś, moja mistrzyni... spełnię twoje jedno życzenie.
— Nie pierdziel.

Shadow przytaknął, uświadamiając dziewczynie, jakie słowa wyślizgnęły się z jej krtani.

— ...znaczy się, tak! — dodała — ...a-albo nie! Albo...
— Czy zdecydowałaś się, jaka jest twoja wola?
— TAK! — odpowiedziała — Powiedz mi kim jesteś! To tyle!
— Mam na imię Sha—
— Tak, Shadow, zrozumiałam! — przerwała mu — Nie musisz mi powtarzać tych samych rzeczy!
— Tak więc... co chciałabyś zatem usłyszeć?
— Odpowiedź na moje pytanie!
— ...jakie, dokładniej?
— Czym jesteś!?
— Jestem ostatecznym jeżem — stwierdził stanowczo — To jest to, kim jestem.
— Ach, w końcu... — przerwała, chcąc nabrać powietrza — ...ale co to dokładniej oznacza?
— To, że zadajesz za dużo pytań.
— Chwileczkę... — pauzowała — Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek widziała jeża z czarno-czerwonym futrem!
— Dlaczego więc jestem taki, a nie inny? — zapytał, krzyżując swoje ramiona — Nie chcesz uwierzyć samej sobie?
— ...a ja mam wrażenie, że się na mnie uwziąłeś, wiesz? Bądź czym chcesz, ale nie marnuj mojego czasu!

Kiedy była gotowa wrócić po swój rower, obuwie jeża zamruczały, a sam zaczął lewitować, ponownie przykuwając jej uwagę. Powoli zwiększał swoją wysokość, a jego ryczące łyżwobuty przypominały zminiaturyzowane silniki odrzutowe. Kiedy zaczął górować swoją wysokością nad całą okolicą, rozluźnił się i zwrócił linię wzroku bezpośrednio na roztrzęsioną łasicę. Jego sylwetkę natychmiast otoczyła ognista aura, która wprawiła ją w stan gotowości.

— Oto prawdziwa moc, którą posiadam!

Jeż nagle rozpłynął się w powietrzu, zostawiając za sobą głośny huk i błyszczącą złotą smugę; wystrzelił się na miejskie ulice, a powstała wskutek tego fala uderzeniowa powaliła łasicę oraz odsunęła ją kilka metrów od stróżówki. Mimo że jej torba-nerka przekręciła się i osłabiła siłę upadku, oszołomiony umysł dziewczyny zamarł, a wraz z nim wszystko, co w swoim życiu uznawała za spójne oraz logiczne. Nie mogła się zdecydować, co się dokładniej przed chwilą wydarzyło. Czy obudziła jakiegoś prastarego demona? A może włączyła jakiś tajną broń kosmitów? Kiedy spróbowała wstać, żeby otrzepać się z piachu, złota wstążka powróciła, a wraz z nią huk i czarno-czerwona zjawa. Druga fala ponownie przygniotła łasicę do podłoża, uświadamiając jej, że umiejętności tajemniczego nieznajomego wyraźnie wykraczały poza trzeźwe postrzeganie świata, w którym żyła; po wylądowaniu obok stróżówki, Shadow niespodziewanie teleportował się i stanął tuż nad nią, trzymając coś, co wyglądało na parę zawiniątek.

— STÓJ! — pisnęła, próbując ukryć za sobą swoją bezradność — CO TY SOBIE MYŚLISZ, ŻE ROBISZ?!
— Powiedziałaś, żebym nie marnował twojego czasu — odparł monotonnie — Zamówiłem burgery z tofu.
— ...c-co?
— Są jeszcze gorące. Chcesz?

Nastała krótka chwila nieprzyjemnej ciszy. Wpółprzytomna Alice zaprzeczyła głową i delikatnie wstała z kamiennego gruntu. Miała ochotę uderzyć jeża z całej siły prosto w pyszczek, ale od razu zrezygnowała z postanowienia, kiedy przypomniała sobie "prawdziwą moc". Jeż wzruszył swoimi ramionami i wyciągnął zza pleców dziwny kawałek plastiku.

— Och...! — odparł z bardzo udawanym zaskoczeniem w głosie — Wydaje mi się, że coś znalazłem...

Alice szybko przybliżyła się do jeża i przejrzała jego plastikowa płytkę; kiedy uświadomiła sobie, że trzymany przez niego identyfikator należał do niej, jeż wysunął zza karty następną, wprawiając ją w zaniemówienie. Wszystko wskazywało na to, że drugi identyfikator należał do kogoś innego; oprócz ślicznie wydrukowanego imienia i nazwiska, posiadał swój własny numer identyfikacyjny, podpis szefa placówki, jasno opisaną rolę kuriera, a nawet specjalną pieczątkę, za której kradzież groziło całkowite wykluczenie z firmy. Na profesjonalnie oświetlonym zdjęciu zobaczyła... twarz czarno-czerwonego jeża, który stał obok. To nie mogło być dzieło kogoś, kto zajmuje się podrabianiem dokumentów.

— Jestem twoim nowym współpracownikiem — stwierdził jeż-kurier, wyciągając rękę w jej stronę — Miło cię poznać, Alice.

Ogromny kamień przygniatający serce ciemnofioletowej łasicy przewrócił się i upadł z głośnym hukiem; jej ostatnie dni w centrum nie należały do najłatwiejszych.

— Miło mi... — niechętnie odparła, jedną dłonią odebrała swoją kartę, a drugą podała jeżowi.

Czarno-czerwona zjawa z całej siły chwyciła dłoń Alice, biorąc ją z całkowitego zaskoczenia. Niewygoda którą czuła, szybko przemieniła się w potężny ból stopniowo postępujący z "przytrzaśniętych drzwi" do "prasy hydraulicznej". Dla porównania, Shadow dalej utrzymywał swoją pokerową twarz, jakby nie był w pełni świadomy tego, co robi z kośćmi dłoni bezbronnej łasicy. Na jej korzyść, całość nie trwała bardzo długo; jeż rozluźnił swój chwyt kilka sekund po podaniu dłoni.

— Jeśli jesteś nowym w spółce... — odparła z zaciśniętą szczęką — ...to dlaczego nikt mi wcześniej nie powiedział o twoim zatrudnieniu?
— Myślałem, że dobrze znasz Paula.

Jeż miał dużo racji; jej szef nie należał do najbardziej przyziemnych prezesów, jakich napotkała w swoim życiu. Paul był zawsze w stanie znaleźć jakąś wymówkę, która mogłaby uzasadnić jego niekompetencję, lenistwo i nadmierną oszczędność. Nie dziwiła się swoim byłym współpracownikom — cwaniactwo szczura nie miało żadnych granic. Nic dziwnego, że nie miał ochoty przekazać jej nawet tak debilnej rzeczy, jak informacji o kimś nowym w firmie!

— Rozmawiałeś z nim?
— Niestety... — przytaknął, rozwijając burgera zapakowanego w warstwę papieru przesiąkniętego tłuszczem — Miałem z nim rozmowę kwalifikacyjną.
— Och, Chaosie! — złapała się głowy, mimo że jej ręka dalej pulsowała z bólu — Nie dość, że potrafisz się pojawiać znikąd, to jeszcze przetrwałeś Paula! Jaka była twoja poprzednia fucha?!

Shadow, który miał zamiar ugryźć swą gorącą przekąskę, wstrzymał się i zamyślił.

— Mówiłem ci o tym wcześniej.
— ...jak?
— Nie kojarzysz takiego magika, który nazywał się "Ostateczną Formą Życia"?
— Chcesz mi w ten sposób powiedzieć, że to ty nim byłeś?
— ...nieskromnie, ale tak.
— W sumie... — Alice zamyśliła się, a następnie zaśmiała — ...to wiele wyjaśnia! Szczególnie twoje dramatyczne wejście! Było bardzo fajne, serio.

Alice wróciła po swój rower, podniosła go za ramę, a następnie odprowadziła w kierunku portierni z otwartą szybą. Zerknęła do wnętrza budki i zobaczyła, że — ku jej niespodziance — wszystkie mechanizmy sterujące całością wyglądały na nienaruszone i w pełni funkcjonalne. Zamknęła okno, przytwierdziła ramę bicykla do pobliskiego słupka i odwróciła się w stronę kuriera-magika.

— Skąd się tam wziąłeś? — zapytała, wskazując kciukiem na zamkniętą budkę — Nikt nie ma dostępu do flaków stróżówki, poza uprawnionym personelem!
— Nie wiem — odparł z dziwną szczerością w głosie — Po prostu tam zasnąłem, czekając na dzienną zmianę.
— ...możesz pójść za mną?
— Nie jestem zobowiązany odmówić.

Dwójka przekroczyła granicę między rogatką, a parkingiem, zastając przed sobą automatyczne drzwi; za nimi znajdowała się poczekalnia, która świeciła się blaskiem lodowatych jarzeniówek. Nie był to najprzyjemniejszy widok dla jakichkolwiek oczu.

— Ach! — łasica odwróciła się do jeża, zanim weszła do środka — ...i jeszcze jedno!
— Słucham.
— ...czy mogę wiedzieć, jak dostałeś się do środka portierni, zanim tam zasnąłeś?
— To tajemnica zawodowa.


Alice i Shadow przemierzali sterylny korytarz, który swoją kolorystyką nie odbiegał od reszty części centrum przeznaczonej dla klientów i odwiedzających; wszystkie ściany pokrywały szare płytki odbijające nieznośne światło lamp jarzeniowych, a w tle przewijały się się małe rządki niebieskich krzesełek dla wszystkich oczekujących wizyty w gabinetach rozsianych poza niezbyt pojemną poczekalnią; wyglądały one, jakby były pierwotnie przeznaczone dla typowo korporacyjnych pionków, lecz większość stanowisk zajmowały stacjonarne szafo-podobne roboty, które PURUS produkowało w celach minimalizacji kosztów prowadzenia działalności. Kilka minut krępującego spaceru później, dwójka natrafiła na koniec korytarza zwieńczony szaroburymi drzwiami z gałką. Alice ruszyła przodem i otworzyła zamek za pomocą odpowiednich kluczy; złapała się za uchwyt i przekręciła go, otwierając wejście do magazynu.

Nowy widok był kompletnym przeciwieństwem labiryntu owijającego od środka całą placówkę; magazyn centrum kurierskiego zajmował podobną powierzchnię, co mały stadion wewnętrzny, wliczając w to monotonną kolorystykę aluminiowych ścian, a także potężne sufitowe oświetlenie, przy którym korytarzowe jarzeniówki były żałosnymi zabawkami. Zatrważającą większość betonowego podłoża zajmowało morze metalowych regałów piętrzących się wiele metrów w górę, lecz zostawiając skromny zapas miejsca pod karbowanym sufitem. Każda z nich była niechlujnie zapchana setkami paczek różnych kształtów, szerokości oraz wysokości; zalewały one również zimne podłoże całego pomieszczenia, blokując niektóre wejścia między alejami. Dla Alice, ujęcie zza metalowego półpiętra przypominało kryty lunapark, w którym nie było niczego innego, poza polem gęsto upakowanych kół widokowych.

— To tutaj! — odparła, opierając się o barierkę — Magazyn, w którym znajdują się wszystkie przesyłki całego Sunset City! Jak ci się tu podoba?

Kolczasty towarzysz łasicy, który kończył jeść drugiego burgera, burknął bez większego entuzjazmu; wspomniany widok nie robił na nim jakiegokolwiek wrażenia. W porównaniu do (obecnie zniszczonej) fabryki broni, stworzonej przez Doktora Eggmana, cywilny magazyn wyglądał wręcz prymitywnie. Nienawidził swojego "bratanka" z płonącą pasją, ale nie mógł mu odmówić inżynierskiego kunsztu i nieokiełznanej wyobraźni jaką odziedziczył po profesorze Geraldzie. Nie czekając ani chwili dłużej, jeż zszedł z nią po schodach, ostatecznie docierając na miejsce docelowe.

— ...Alice?
— W czym mogę pomóc?
— Mówiłaś mi, że twoi wszyscy współpracownicy rzucili swoje stanowiska.
— Zgadza się, a co?

Shadow zamyślił się, jednocześnie drapiąc swoje futerko na piersi.

— Naprawdę zajmujesz się tym wszystkim... samodzielnie?
— Zgadza się.
— ...a tym sekretariatem obok poczekalni?
— Również ja.
— ...a kto sprząta, kiedy kończysz zmianę?
— Latający błazen z krainy marzeń! — odpyskowała — Jeśli mówię wszystko, mam na myśli wszystko, rozumiesz?

Shadow zatrzymał się i zaniemówił. Nie marnował swoich emocji na sprawy śmiertelników, ale tym razem było odrobinę inaczej.

Z jakiegoś dziwnego powodu, Alice wzbudziła w nim niewielką, ale odczuwalną litość. Był świadomy, że wszyscy, których znała, porzucili ją z wielką stertą bezużytecznych kartonów do przygotowania i dostarczenia pomiędzy niewdzięcznymi idiotami nieprzestającymi marudzić o kiepskiej obsłudze klienta. Ta młoda dziewczyna była podobnie przygnieciona wiecznie niezadowolonym szefem-hipokrytą, niewyobrażalnym bałaganem wokół całego terminala, a nawet delikwentami, którzy dzwonili do sekretariatu, żeby zmarnować cudzy czas samymi błahostkami.

Jeż uświadomił sobie, że w tej chwili był dla niej czymś więcej niż tylko zjawą; został czarno-czerwonym aniołem, którego przebudzono z czeluści portierni.

— Hej! — Alice przerwała mu wewnętrzny monolog — Możesz tu podejść?

Łasica stała przy małym, białym skuterze opartym o ścianę; wyglądał dosyć skromnie, a uwagę przyciągał swoim uroczym rozmiarem, aniżeli osiągami. Obok niego, Shadow zastał widok zielonego plecaka dostawczego, który był większy od niego samego. To była na pewno ostatnia rzecz, jakiej mógł się spodziewać w swojej nowej pracy.

— Mam dla ciebie zagadkę! — dodała z uśmiechem na pyszczku — Co to jest?
— To... skuter?
— Taaak... ale to także coś innego!
— Skuter, który jest mniejszy od plecaka kurierskiego?
— ...blisko...
— Mój nowy pojazd służbowy?
— Bingo! — nastawiła uszy — Podoba się?
— Spokojnie — odparł, po czym westchnął — Nie opłaca się martwić drobnymi rzeczami w naszym życiu.
— Yyy... uznam to za 'tak'...

Łasica podrapała się po lewym uchu, które opadło na bok.

— Nasza powitalna wycieczka dobiegła końca! — oznajmiła — Jesteś gotowy na swój pierwszy dzień w pracy?
— Nie zapomniałaś o czymś? — jeż dodał, wskazując na bordowe drzwi znajdujące się obok plecaka i skutera.

Na twarzy Alice pojawiło się lekkie zakłopotanie. Shadow od razu poznał jej niespodziewaną zmianę mimiki i narastający stres, który rozrywał ją od środka; lata doświadczenia gwarantowały mu całkowitą pewność co do swojej racji.

— O to ci chodzi, tak? — wskazała na zamknięte drzwi — T-ten pokój dalej znajduje się w remoncie i...

Shadow bezpardonowo chwycił się klamki i agresywnie szarpnął nią, otwierając przed sobą wejście do pokoju... oraz wprawiając ciemnofioletową łasicę w niemałe zakłopotanie. W momencie jego nozdrza zostały przeszyte na wylot toną kurzu, która od razu zwróciła jego uwagę. Opanowała ona całe pomieszczenie, gdzie na próżno było szukać dobrego oświetlenia, a także miejsca na bezpieczne postawienie stopy; cała podłoga była zalana jeszcze większą liczbą pudełek, niż betonowy grunt magazynu położonego obok. Oprócz średniej wielkości stołu położonego przy ścianie, jeż mógł rozpoznać parę krzesełek, a także prostą zabudowę kuchenną, w której skład wchodziła para szaf, mikrofalówka i zakurzony ekspres do kawy. Puentą całości była pojedyncza żarówka, która zabawnie zwisała z sufitu, utrzymując się na wątłym kabelku.

— ...Alice?
— Dość! — warknęła, trzęsąc się jak galareta — PRZYZNAJĘ SIĘ! Jestem okropna! Nie nadaję się do tej pracy! Mój szef to pieprzony debil, a ja na—
— Przestań — przerwał jej Shadow — To nie twoja wina, że zostałaś sama w tej dziurze.
— A-ale...
— Masz pod ręką najlepszego magika na całej wyspie. Gdybym był tobą, uznałbym to za... nie wiem... jakiś znak? Naprawdę nie musisz robić z siebie pośmiewiska.

Łasica przestała się trząść i całkowicie skupiła swoją uwagę na jeżu, który wyglądał na zauważalnie zmęczonego jej wybrykami. Przy okazji uświadomiła sobie coś bardzo ważnego; coś na tyle ważnego, że sama świadomość tej rzeczy zmusiła ją do nagłego rzucenia się w stronę swojego nowego współpracownika i przytulenia go.

— DZIĘKUJĘ! — pisnęła, próbując powstrzymać się od płaczu — DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ, DZIĘKUJĘ!

Jeż odsunął ją od swojego puchatego futerka, utrzymując przy tym swoją twarz zmęczoną życiem.

— Wróćmy do tematu. Nie zapomniałaś o czymś?
— Yyy... tak! — odparła, ogarniając się i wchodząc do środka — Oto pokój socjalny! A raczej, oto... był... pokój socjalny.
— ...był?
— Odkąd wszyscy porzucili swoją pracę, nikt nie ma czasu, żeby się zająć bajzlem w środku. Trochę szkoda...
— Mam pomysł — stwierdził, włączając światło w pokoju — Co by było, gdybym... zajął się czymś więcej niż tylko dostawą paczek?
— O co ci dokładniej chodzi?
— Pokaż moją pierwszą partię do wysyłki.
— Och, to może trochę potrwać! Szukanie paczek, przenoszenie ich, pakowanie...

Kiedy była zajęta wymianą zdań do samej siebie, jeż niespodziewanie rozpłynął się w smugę, która przerwała jej wyliczankę i kilka razy otoczyła cały pokój. Ku jej zaskoczeniu, huk złotej smugi był słabo odczuwalny, a świst bardzo łagodny. Zresztą, sama smuga zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, przywracając czarno-czerwonego jeża na swoje miejsce; teraz przyglądał się sztywnej podkładce z kartkami trzymanymi przez klips.

— Co tam trzymasz?
— Moją pierwszą partię do wysyłki.

Natychmiast po swojej odpowiedzi, jeż ponownie rozpłynął się w powietrzu i wyleciał w stronę magazynu. Zaskoczona łasica wyszła z pokoju, po czym zastygła z zaskoczenia; była świadkiem, jak złota smuga wskakuje na metalowe półki i krąży wokół całego pomieszczenia, rozświetlając je przeraźliwym blaskiem. Kiedy Shadow błyskawicznie wspinał się i przeskakiwał między kolejnymi kolumnami regałów, zostawiając za sobą ślad przypominający wstążkę, której długość spokojnie pozwalała na owinięcie całej 18-kołowej ciężarówki, potężny huk odbijał się ze wszystkich ścian pomieszczenia. Ta chwila nie trwała jednak długo: jeż powrócił przed oblicze młodej dziewczyny, a złota wstążka otaczająca cały magazyn zniknęła, jakby nigdy jej tu nie było. Upuścił za sobą wypełniony plecak dostawczy i wyciągnął podkładkę z kartkami, którą przed chwilą "pożyczył" z pokoju socjalnego. Ciemnofioletowa łasica była całkowicie oszołomiona i rozbrojona, a na dodatek wyglądała jak ktoś z podręcznikowymi objawami nerwicy frontowej.

— Wydaje mi się, że to wszystko — odparł z rozczarowaniem, podając przy tym dokumenty — Możesz się dla mnie upewnić? Nie siedzę w tych tematach...

Alice po prostu nie wiedziała co powiedzieć. Cały spektakl trwał mniej niż 10 sekund, ale wywarł na niej kolosalne wrażenie; dawno nie czuła się kimś tak małym i kruchym, a w swoim życiu nigdy nie widziała tak bajecznego pokazu surowej potęgi i niewzruszonej woli, nawet podczas wojny z Imperium Eggmana. Bez większych emocji odebrała pakiet papierów i machnęła ręką bez wyczucia, dając do zrozumienia czarno-czerwonemu kurierowi, żeby się odsunął. Kiedy jeż zrobił to, czego oczekiwała, łasica przysunęła się do plecaka, a następnie przechyliła, żeby porównać zawartość plecaka z danymi na papierach. Co chwilę wyciągała nową paczkę, porównując jej kod identyfikacyjny do tego, co się znajdowało na dokumentach; za każdym razem odnajdywała perfekcyjny ciąg znaków, dając jej jasno do zrozumienia, że jeż dokonał niemożliwego — skrócił jej wielogodzinną harówę do kilkunastu sekund. Spakowała wszystkie paczki do kurierskiego plecaka w rytm nieprzyjemnej ciszy.

— W-wszystko się zgadza... — przytaknęła z niedowierzaniem w głosie — Czy uważasz, że najwyższa pora ruszyć w drogę?
— Po to mi płacą.