Wciąż wstrząśnięty po wydarzeniach poranka, Grimwold szedł ostrożnie po wyraźnych śladach wiatru Ulgu. Cieszył się, że wziął ze sobą stary miecz Ranalda, zastanawiał się jednak, na ile mu on pomoże z wyszkolonym elfem. Zapewne niewiele, odpowiedział sobie.
Chociaż postrzegał Malthaela nie tylko jako przyjaciela, ale również mentora, miał wrażenie, że postępuje on zbyt egoistycznie, według własnych zasad, nie zważając na nic i ignorując tych, którzy wskazywali mu, że się myli. Kiedyś myślał, że elfowi na nich zależało: na nim, Golgnim, na Ludbell. Jednak po powrocie do Altdorfu przestał się z nim kontaktować, nie spotkał też elfa ani razu podczas częstych wizyt świątyni.
Do porannej rozmowy myślał, że Malthael go zrozumie. Że ulotni się niepostrzeżenie zostawiając to wszystko za sobą. Jednak jego zachowanie wzmocniło jedynie wątpliwości, które narastały od rozmowy z Najwyższym Hierofantą. Co, jeśli w pogoni za swoimi celami, zniszczy to, nad czym pracujemy od dziesięcioleci? Co, jeśli jego pycha i egoizm staną się przyczyną naszego upadku?
Wiatr Ulgu zagęścił się przy wejściu do świątyni. Dalszy jego ślad prowadził do Ogrodów Morra, co zaintrygowało Grimwolda. Ruszył ku najświeższemu tropowi, aż do starej, marmurowej fontanny. Obok niej zauważył jedynie kota, który najeżył się i zasyczał złowrogo.
Tolzen złapał za rękojeść miecza w momencie, gdy bełt przeleciał mu obok ucha. Pchany instynktem odskoczył, gdy wystrzelił drugi, zaczepiając i rozdzierając mu szatę.
Zaczął śpiewać, oświetlając czym prędzej miejsce, z którego nadleciały strzały. Wśród magicznie pulsującego blasku dostrzegł potężnie zbudowanego krasnoluda, nad którego złowrogim uśmiechem znajdowało się mlecznobiałe oko. Wspierał kuszę na kikucie jednej z rąk, której wiele miesięcy wcześniej pozbawiono go w ubersreiskich dokach.
– Trzeba było mi odciąć łeb, idioci. – powiedział Einauge Spaltman, odrzucając kuszę na ziemię i sięgając po miecz.
Grimwold cofnął się, rzucając na siebie zaklęcie pokrywające ciało niewidzialnym, magicznym pancerzem. Puścił kostur i sięgnął po miecz, który źle leżał mu w dłoni. Korzystając z odległości, w której znajdował się mutant, cisnął w niego magicznym pociskiem. Skurwysyn jedynie uśmiechnął się, przyspieszając kroku.
Wiedziałem, że Ubersreik w końcu mnie zabije, pomyślał Grimwold unosząc miecz.
Ciemność napierała na Malthaela ze wszystkich stron. W końcu jednak zaczerpnął tchu i otworzył oczy, przed którymi ukazała mu się wielopiętrowa karczma. Za nią ujrzał kamienny most zakończony bramą niezwykle podobną do tej przed świątynią Morra w Altdorfie. Most nie przyciągał go jednak w takim stopniu jak budynek przed nim.
Coś tu nie gra, pomyślał elf, patrząc na ciepłe światło dochodzące z okien karczmy. Według Giselbrechta powinien odbyć podróż, nie stanąć od razu przed wyborem. Przewoźnik, kamienny port, ścieżka prowadząca aż tu: nie przeszedł żadnego z tych etapów. Czy coś poszło nie tak?
Poczuł ledwie wyczuwalną siłę, coś sugerującego mu ruszenie naprzód. Podobnie czuł się poprzedniego wieczora będąc w świątyni z niziołkiem i Thronrim. Bezwiednie poddał się sugestii, opanowując odruchową chęć sprzeciwienia się jej.
Bez wahania otworzył drzwi Karczmy Niedokończonych Spraw wchodząc śmiało do środka.
Gwar rozmów i śmiechów dziesiątek osób był niemalże przytłaczający. Wszyscy jednak wyglądali na zadowolonych i rozluźnionych, a stoły obfitowały w napitki czy jadło. Rozejrzał się szybko szukając złotych loków wśród dziesiątek gości.
Zauważył ją po chwili. Siedząca na kontuarze baru, machając w powietrzu skrzyżowanymi nogami, niziołek z niewysłowionym uśmiechem wpatrywała się w elfa dużymi, niebieskimi oczami. Jej pozbawiona blizny twarz promieniała szczęściem, gdy zeskoczyła z blatu i podeszła do niego bez słowa.
Malthael upadł na kolana, gdy Ludbell stanęła przed nim, podając mu pogięty kawałek pergaminu, składany i rozkładany wielokrotnie tak, że niemalże przerwał się po środku. Rozpoznawszy swoje pismo spojrzał na nią w momencie, gdy łzy wylały się z kącików jej oczu.
– Długo kazałeś mi czekać. – powiedziała, przykładając dłoń do jego twarzy. – Ale wiedziałam, że przyjdziesz.
Pocałował ją, bojąc się wypuścić ją z ramion. Wiedział, że czeka go kolejne wyzwanie: jak przekonać niziołek do tego, że nie żyje? I co zrobić, jeśli mu nie uwierzy?
– Chyba musimy wrócić do domu. – westchnęła cicho, odsuwając się od niego. – Wolałabym zostać tu z tobą i już nigdy się niczym nie przejmować.
– Poczekaj chwilę… - zaskoczony elf złapał ją za dłonie. Spojrzała na niego zaciekawiona. – Wiesz, że nie żyjesz?
– Tak. – szepnęła. – Ale większość ludzi tutaj… nie wiedzą. Pójdą dalej, gdy będą gotowi.
– To jest zbyt proste. – powiedział Malthael, mrużąc podejrzliwie oczy.
– Możliwe. – uśmiechnęła się lekko. – Ale w taki sposób zaplanował to Morr. Nie patrz na mnie tak! Powiedział, że to ostatnie ustępstwo na jakie dla mnie idzie.
– Rozmawiałaś z Bogiem? – zapytał niedowierzając. Gdy przewróciła oczami parsknął śmiechem. – Przepraszam, po prostu spodziewałem się czegoś… innego. To miało być… trudne?
– Cały czas utrudniamy sobie życie, nie możesz raz cieszyć się, że wszystko idzie po twojej myśli? – zaśmiała się, całując go delikatnie, po czym pociągnęła go lekko w kierunku drzwi. – Chodźmy. Na jakiś czas mam dość karczm.
Kiedy drzwi zamknęły się za nimi, tłumiąc jednocześnie gwar ze środka, ciemność zaczęła napierać na elfa ze wszystkich stron. Trzymał jednak mocno rękę Ludbell, by po chwili poczuć chłodny powiew wiatru. Zorientował się, że wciąż zaciska powieki, a pusta dłoń piecze go niczym niewysłowiony żal. Usłyszawszy dźwięki uderzenia stali o stal otworzył oczy, sięgając instynktownie po miecz.
Zszokowany tym, co widzi, czym prędzej zdjął zaklęcie z siebie i Ludbell. Nie zamierzał powtarzać błędu z Morlenfurt. Krtań zacisnęła mu się, gdy zobaczył wciąż martwą niziołek u swoich stóp. Czy to naprawdę było za proste?, pomyślał rozpaczliwie.
Wiedząc, że nie ma czasu na wahanie, rzucił się w kierunku walczących Grimwolda i Skurwysyna. Stanął u boku maga w momencie, gdy miecz Spaltmana zranił go w ramię, a pancerz eteru rozwiał się.
– To ty. – syknął mutant, a jego oczy zajaśniały niezdrowym, zielonym światłem.
– Grimwold, odsuń się! – krzyknął Malthael, odbijając cięcie Skurwysyna i kontratakując.
– Nie ma mowy. – powiedział przez zaciśnięte zęby mag, próbując wbić miecz w nogę przeciwnika. Ostrze jednak ześlizgnęło się, na co ten zaśmiał się kpiąco.
Spaltman sparował atak elfa odbijając miecz i atakując coraz gwałtowniej, nie przejmując się bronią Grimwolda, która nie była w stanie przebić jego zmutowanej, twardej niczym kamień, skóry.
Po chwili jednak zmienił taktykę. Odbijając cięcia elfa, rzucił się w kierunku młodego maga, który ledwie zdołał uniknąć ciosu. Malthael, chcąc pomóc Tolzenowi, uniósł miecz odsłaniając bok, na co mutant zareagował błyskawicznie, kierując ostrze w żebra elfa.
Atak Skurwysyna nie dotarł do celu. Wciąż trzymając broń w górze zachwiał się, gdy jego mózg przebiła strzała, pozostawiając w oczodole czerwoną lotkę. Bez wahania elf zamachnął się i odciął mutantowi głowę, która potoczyła się pod nogi zszokowanego Grimwolda.
Tolzen odwrócił się gwałtownie w stronę fontanny, z której zwinnie wyskakiwała niska postać. Światło Mannslieba odbijało się od jej złotych loków, gdy zawieszała łuk na plecach. Podeszła do elfa i wplotła palce w jego dłoń.
– Dziękuję. – szepnęła Ludbell.
– Tym razem to ty mnie uratowałaś. – zauważył Malthael, kopiąc lekko leżące na ziemi ciało.
– Lu… Ludbell? – zapytał zszokowany Grimwold, upuszczając miecz. – Ty ją… Nekromancja jest zabroniona! – krzyknął. – Co ty sobie wyobrażasz?! Myślisz, że nic teraz nie zrobię?! Że będę siedzieć cicho?!
Przerwał, gdy niziołek podeszła do niego obejmując go w pasie.
– Czy ja ci wyglądam na bezmózgie, wskrzeszone ciało? Jestem tu, Grimwoldzie. Według woli Morra. – zaznaczyła.
– Oni was za to skażą. – powiedział Tolzen, odsuwając się od Ludbell. – Spalą albo zetną. To nie obejdzie się bez konsekwencji, prawo jest prawem!
– Według prawa, pacanie, to byś pewnie zawisł w Ubersreiku. – niziołek oparła ręce na biodrach, patrząc surowo na maga. – Oddałam za ciebie życie, naprawdę teraz pobiegniesz do Kolegium?
– Nie ma sensu próbować, Ludbell. – rzekł Malthael, kładąc jej dłoń na ramieniu. – Grimwold już wybrał, po której chce być stronie. Nie rozumie, że stoimy po tej samej.
– WSKRZESIŁEŚ MARTWE CIAŁO! – krzyknął Tolzen. – Mam teraz o tym zapomnieć?
– A chcesz tego nie pamiętać? – zapytał cicho elf.
Grimwold spojrzał na Malthaela, po czym przeniósł wzrok na niziołek. Podszedł krok i spojrzał na jej twarz.
– Nie masz blizny. – szepnął. – To naprawdę ty? Nie jakieś nekromantyczne sztuczki czy iluzja?
– Mam też wszystkie palce. – powiedziała, pokazując mu dumnie lewą dłoń. – Tak, to naprawdę ja. Mogę cię trochę poturbować, jeśli chcesz się przekonać. I nie chcę ci tego wypominać, Grimwoldzie, ale jesteś coś mi winny. Nie możesz o tym powiedzieć Verspasianowi Kantowi. Nie możesz!
– Ja… przepraszam cię. – mężczyzna upadł na kolana, a z jego oczu pociekły łzy. – Powinienem cię chronić, a zawsze wpakowywałem w kłopoty. Nie powinnaś za mnie umrzeć, nie jestem tego godny.
– To była moja decyzja. – szepnęła Ludbell. – I gdybym musiała, zrobiłabym to znów. Obojętnie co się stanie, będziesz dla mnie jak brat. Wiem, że podążasz inną ścieżką, że masz własne zadanie do wypełnienia. Ale ja… ja od dawna wiem, że moja droga złączona jest z tą, którą podąża Malthael. Zaufaj mi. Proszę.
– Dobrze. – odparł cicho Grimwold, unosząc głowę ku elfowi. – Zmień moje wspomnienia. Tak żebym nie pamiętał wczoraj i dziś. Jesteś w stanie zrobić to tak, by było to niemożliwe do wykrycia?
– Prawie niemożliwe. – poprawił go Malthael. – Tak, jestem w stanie.
– Ludbell… uważaj na siebie. – powiedział cicho. – Nie wiem jak to się potoczy, ale chcę żebyś wiedziała, że zawsze będziesz dla mnie ważna.
– I ty dla mnie. – ucałowała go w czoło, cofając się o kilka kroków.
– To nie będzie przyjemnie. – ostrzegł Malthael, kucając obok Grimwolda. – Postaram się też nie brnąć zbyt głęboko, by nie poznać rzeczy, których nie chciałbyś mi powiedzieć. Czy to cię zadowala?
– Tak. I… opiekuj się nią, dobrze? – powiedział mag osuszając twarz. – Wiem, że masz do mnie żal…
– Nie. – przerwał mu stanowczo elf. – Nie miałem żalu do ciebie, a do siebie. Łatwiej jednak przenieść to na osobę, która jest niewinna. Nie wziąłem pod uwagę tego, że również jesteś w żałobie. Wybacz mi, przyjacielu.
– Malthael przyznający się do błędu. Hmm… to wspomnienie koniecznie mi zostaw.
– Pobożne życzenia. – odparł elf z uśmiechem, koncentrując się na przywołaniu wiatru Ulgu. Przeszukując kolejno najświeższe wspomnienia maga, usuwał wszelkie, które mogłyby narazić Ludbell na niebezpieczeństwo. Po skończeniu uśpił Grimwolda kilkoma słowami i usadził pod drzewem obok bezgłowego ciała Spaltmana.
– Tak go zostawimy? – zapytała cicho niziołek.
– Niedługo się obudzi. Ale najpierw… – podniósł głowę mutanta i rzuciwszy ją daleko od nich, wypowiedział kilka słów, które rozsadziły czaszkę w czerwonej chmurze krwi i odłamków kości. – Tak dla pewności. – wytłumaczył się.
– Co Grimwold będzie pamiętał? – szli, trzymając się za ręce, przez niemal puste uliczki Altdorfu.
– To jak przyszedł śladami wiatru, a Skurwysyn go zaatakował. Zostawiłem mu też urywek naszej rozmowy. Przy odrobinie szczęścia pomyśli, że zemdlał.
– Poróżniliście się przeze mnie? – powiedziała cicho.
– Po prostu poszliśmy w dwie różne strony. To wszystko.
– A Golgni?
– Wrócił do domu.
Dotarli pod karczmę Pod Czerwonym Księżycem, a Ludbell zatrzymała się w zamyśleniu.
– Czy Franz wie?
– Nie byłem tutaj, odkąd wróciliśmy. – przyznał Malthael. – Podejrzewam jednak, że Grimwold mógł mu coś powiedzieć, ale mogę go przekonać, że to nieprawda. Możemy iść gdziekolwiek indziej, ale myślałem, że lubisz to miejsce.
– Bo lubię! – odparła i pociągnęła go za sobą ku drzwiom.
– Na Sigmara, wyglądasz strasznie! – powiedział karczmarz, widząc Malthaela. – Witaj Ludbell, dobrze cię widzieć! W końcu pozwoliłaś sobie zaleczyć tę bliznę? Ładnie ci tak.
– Hej, Franz! – uśmiechnęła się do mężczyzny najsłodziej jak umiała. – Nie widziałeś się ostatnio z Grimwoldem? – zapytała niewinnie.
– Nie, nie widziałem go, odkąd wyjechał wtedy z Golgnim. Znaleźliście ich?
– Tak, tak, wszystko dobrze. – odparł elf, odrzucając opadające włosy do tyłu. – Miałbyś dla nas jakiś pokój?
– Oczywiście. Niestety nie wasz, a zwykły, ale mam nadzieję, że będzie dość wygodny.
– Na pewno. – niziołek uśmiechnęła się w podzięce. – Dziękujemy.
– Nie jesteście głodni? – zapytał zdziwiony Franz.
– Nie. – odpowiedzieli równocześnie, na co karczmarz uniósł brew. – Zobaczymy się jutro. – dodała Ludbell, machając mężczyźnie na pożegnanie.
Wszedłszy do pokoju, bez słowa zdjęli broń, kładąc ją pod ścianą. Rozpinając płaszcz, niziołek spojrzała na Malthaela rozkoszując się widokiem jego akwamarynowych oczu. Gdy zauważył jej wzrok, z drapieżną lekkością podszedł i podniósłszy ją przyparł do ściany. Owinęła nogi wokół jego torsu w momencie, w którym ich usta zetknęły się, a cały świat rozmazał się wśród przyspieszonego bicia serca.
– Poczekaj. – powiedziała, kiedy przeniósł ją na łóżko całując jej szyję. Spojrzał na nią zaciekawiony, a jego hipnotyczny wzrok sprawiał, że musiała przypomnieć sobie, jak zaczerpnąć tchu. Ujęła jego twarz w dłonie i skupiła się na oczach, które przypominały jej nieokiełzane morze. – Kocham cię. – szepnęła, wkładając w te słowa całą swoją wolę, całe ja, które ją kształtowało.
– Kocham cię, Ludbell. – odparł cicho. – Nie rób mi tego więcej. Proszę.
– Postaram się. – pocałowała go, a jej ciało przylgnęło do niego zachłannie, zatracając się w bliskości i namiętności, która ich pochłonęła.
Auu.
Grimwold obudził się, a głowa pulsowała mu rozdzierającym bólem. Rozejrzał się wokół zmrużonymi oczami, a szarzejące niebo wskazywało na nadchodzący wschód słońca. Nagle zauważył zakrwawione ciało obok siebie i odskoczył gwałtownie.
Co do…
Przypomniał sobie jak przyszedł na cmentarz śledząc Malthaela, a potem Skurwysyn go zaatakował. Elf pojawił się znikąd i odciął mu głowę. On mnie… przeprosił?, zastanowił się Grimwold.
Podniósł się z jękiem bólu, wciąż trzymając się za czoło. Spojrzał na ciało z cichym westchnięciem i zaczął szukać głowy Spaltmana. Zobaczywszy rozrzucone odłamki kości i świeżą krew, wrócił do truchła i, łapiąc je za nogę, pociągnął w kierunku czarnej świątyni.
Mistrz mi w to nie uwierzy, pomyślał Tolzen, podnosząc leżący niedaleko kostur.
