...czym jest pojęcie czasu?

Dla jeża Shadowa, który wygodnie siedział na swoim służbowym skuterze, było to zaskakująco trudne pytanie. Każda osoba, którą osobiście znał, posiadała własną odpowiedź: jedni twierdzili, że to namacalny dowód na wpływ sił wyższych na ich życie, a inni utrzymywali się przy swoim, twierdząc o matematyce i naukach ścisłych.

Mógł złośliwie powiedzieć, że znalazł się najbliżej wyjaśnień, kiedy G.U.N. zmarnowało mu niemal 50 lat życia, trzymając go w czeluściach Prison Island jako mrożonkę specjalnej troski. Ostatnią rzeczą, którą wówczas zapamiętał, było rozpoczęcie budowy Iron Gate, na którym niedługo później rozsiano różnorodny bukiet sprawdzonych zabawek świętej pamięci Geralda; miały one zagwarantować, że "ściśle tajna broń" zostanie zabezpieczona przed światem zewnętrznym na długi okres czasu, ale — o ironio — owy czas bardzo szybko zweryfikował oczekiwania starszych panów w garniturach. Jeż może nie odnalazł swojego rozwiązania, ale w końcu nauczył się doceniać odzyskaną wolną wolę. Może dlatego tak wiele przyjemności sprawiało mu to, co nieskoordynowani cywile chętnie nazywali "pracą"?

Nie wiedział, ile razy dzisiaj wyjeżdżał z centrum kurierskiego, dźwigając na swoich plecach przeładowany plecak z przesyłkami. Mijał w kółko identyczne znaki drogowe, znajome witryny sklepowe, a nawet ulice, które za każdym kolejnym okrążeniem rozwijały pejzaż miejskiego życia. Liczba przechodniów na chodnikach rosła współmiernie do upływających godzin, a drogi były cyklicznie zalewane kolejnymi falami pojazdów. Innymi słowy — Sunset City stało się nieznośnie tłoczne, zanim miejskie zegary przestawiły się na symboliczne południe. Sytuacja zmieniła się nieznacznie po wybiciu godziny trzeciej po południu; czas otaczający całą Wyspę upływał błyskawicznie, podczas gdy on był zajęty swoim małym urlopem.

Podróżował z stałą prędkością do czasu, kiedy cukiernia "Gregorios" zniknęła mu z pola widzenia. Shadow mimowolnie skręcił w kierunku pobliskiego ciemnego zaułku, zgrabnie omijając porzucone śmieci zapychające większość ciasnego korytarza, po czym zatrzymał na końcu alejki bez wylotu; rozejrzał się we wszystkie strony, zgasił silnik skutera, a następnie zeskoczył z siodełka. Kiedy miał zamiar ściągnąć plecak dostawczy i odłożyć go na ziemię, spostrzegł toporny śmietnik, podsuwając mu pewien pomysł; chwycił się jego krawędzi, a następnie przesunął w taki sposób, aby blokował swoją szerokością większą część wjazdu do zaułka. O dziwo, nie było to trudne, gdyż wykonywał dziś podobną czynność niezliczoną ilość razy — tak bardzo, że na twardym podłożu alejki zaczęły rysować się rowki, które ułatwiały mu czynność przesuwania. Kiedy skończył, miał zagwarantowaną ochronę przed wzrokiem wścibskich gapiów i stróżów prawa; spokojny o własną pozycję, wreszcie ściągnął plecak i otworzył mały schowek pod siodełkiem skutera, wyciągając mapę całego miasta. Po rozłożeniu, kawałek papieru urósł do komicznych rozmiarów: był większy od skutera i zielonego plecaka razem wziętych. Jeż przypiął mapę nad porzuconym kubłem na śmieci, po czym uważnie się jej przyjrzał, co jakiś czas przeskakując wzrokiem na listę nowych dostaw, którą Alice wręczyła mu przed wyruszeniem w drogę. Ponownie schylił się nad schowkiem i wyciągnął z niego czerwony marker; otworzył zatyczkę i od razu zaczął podróżować jaskrawą końcówką pomiędzy szaroburymi ulicami, alejkami oraz zaułkami, chcąc mieć całkowitą pewność, że jego nowa trasa będzie tak wydajna, jak to możliwe

...ale o co chodzi z tą "nową trasą"? Kiedy najemnik po raz pierwszy opuścił terytorium kurierskiego terminalu, uderzyła go pewna niewygoda — jego skuter był nieznośnie powolny, kompletnie nie pasując do profesjonalizmu, którym reklamował się wielu szemranym kontrahentom na czarnym rynku. Dlaczego więc nie mógł roznosić paczek wokół miasta pieszo? To rozwiązanie byłoby niezaprzeczalnie lepsze od wszystkich istniejących alternatyw, ale wiedział, że mógł się wtedy narazić na niechcianą uwagę osób postronnych, wliczając w to oddziały prewencyjne; znając ich postępowanie, wszystkie niecodzienne zjawiska zostałyby natychmiastowo podesłane twardogłowym żołdakom spod znaku G.U.N., których pojawienie się na Południowej Wyspie nie wróżyłoby niczego dobrego. Wierząc, że ryzyko przynosi najlepsze rezultaty, czarno-czerwony jeż postawił wszystko na jedną kartę; przez ostatnie godziny, paczki znikały z magazynu w ekspresowym tempie, a Alice nie mogła ukryć swojego zdumienia, podziwiając dziesiątki podpisanych potwierdzeń odbioru.

Wróćmy do teraźniejszości: po pomyślnym narysowaniu szlaku, Shadow spróbował go utożsamić z dziwacznym kształtem, chcąc szybko zapamiętać całą trasę. Chwycił się plecaka, rozchylił swoje tylne kolce na boki i założył go na plecy, z całej siły zaciskając regulowane szelki. W podobnym stylu upewnił się, że jego zielony daszek przeciwsłoneczny, obowiązkowa część ubioru każdego certyfikowanego dostawcy, był odpowiednio przytwierdzony do głowy. Nie chcąc utracić całkowitej pewności, jeż ponownie schylił się nad schowkiem i wyciągnął z niego rolkę taśmy klejącej; rozwinął ją, rozerwał długą tasiemkę i owinął wokół paska utrzymującego całość na poziomie czoła. Gdy odwrócił się w stronę wjazdu, rozluźnił wszystkie mięśnie wątłego ciała, wziął głęboki wdech i przyjął pozycję klęku podpartego; jego odrzutowe łyżwobuty wydały z siebie łagodny pomruk płynnie przechodzący w syntetyczny charkot. Podniósł biodra powyżej poziomu barków i zaczął powoli przenosić cały ciężar obciążonego plecaka na oparte ramiona, aż do momentu, w którym nastroszył się do granic możliwości. Postanowił zatopić się w odmętach własnej podświadomości; to pozwalało mu się szybko wyciszyć i skupić.

Trzymał przed sobą najwspanialsze wspomnienia, jakie zdążył zachować z stacji kosmicznej ARK, zanim została zamknięta na dobre. Pamiętał swą codzienną rutynę, spacery między uderzająco podobnymi korytarzami, a także cotygodniowe spotkania z młodzieńcem, który pytał go o nastrój oraz wszystkie chwile, jakie zdążył spędzić z małą Marią — wnuczką profesora Geralda, przywódcy naukowego sektora stacji. Jego kosmiczna idylla stanęła w miejscu, kiedy "coś" zmusiło ochronę placówki, przynoszącą złudne poczucie kontroli i bezpieczeństwa, do stanowczej interwencji; teraz wiedział, że tym "czymś" była jego prototypowa wersja, która coraz częściej doświadczała wahań nastroju, grożąc nie tylko całej społeczności kolonii, lecz także sponsorom projektu, którzy oczekiwali od naukowców czegoś zdecydowanie poręczniejszego. Ostateczne rozwiązanie problemu nie miało dla niego najmniejszego sensu. Postrzegał całe ARK jako coś w rodzaju ziemskich restauracji, o których opowiadała mu złotowłosa dziewczynka: na jej stołach mógł znaleźć najznakomitsze potrawy, jakie tylko mógł sobie wyobrazić. Każda z nich miała szansę przyczynić się do uśmiechu dziesiątek, czy nawet setek osób, lecz wszystkie skończyły w koszu, zostając skazane na wieczne gnicie. Dziesiątki utalentowanych umysłów, zaufanych współpracowników, kochających żon i mężów, dumnych matek i ojców...

Jeż dalej pamiętał ten moment, w którym wszystko poszło do piachu: mała Maria niezdarnie wrzuciła go do kapsuły awaryjnej, zablokowała ją i zaczęła rozpaczliwie przeszukiwać pobliski panel sterowania, chcąc uratować to, co uznawała za najcenniejszy skarb całego ARK. Zdążyła go wystrzelić dosłownie w chwili, kiedy do zaryglowanego pomieszczenia wdarła się ciężko uzbrojona załoga ochroniarzy. Jego krótkie życie przeleciało mu przed twarzą, a sam został pozostawiony na pastwę losu robiącego wszystko, aby Projekt Shadow popadł w jak najszybsze zapomnienie. Kiedy zapadł w chemiczny sen, nikt nie był w stanie wymazać wszystkich fragmentów umysłu, które przeznaczył na chwile spędzone z dziewczynką. Szefostwo chciało być pewne, że pieniądze wydane na badania nie zostaną zmarnowane, dlatego zaoferowało aresztowanemu Geraldowi prostą umowę: jeśli pomyślnie wyczyści umysł swojego sztucznego organizmu, zostanie wolnym człowiekiem. Niespodziewanie, wszystkie próby profesora kończyły się niepowodzeniem, a sam poległ pod naporem prądu spod znaku starej iskrówki. Czy "ostateczna forma życia" przerosła jego umiejętności? A może załamał się, nie mogąc znieść widoku ostatnich chwil, jakie spędziła jego kochana wnuczka? Prawdopodobnie nikt nie znał odpowiedzi na to pytanie; nawet sam geniusz, który dostał szmergla na krótko przed egzekucją i przeprogramował wszystkie zabawki przejęte przez G.U.N.. Nie zdążył jednak zmodyfikować ostatniego życzenia swojej własnej wnuczki. Czy to była pomyłka? A może celowe działanie? Nie wiadomo...

Shadow potrzebował ponad pół wieku, żeby móc się wydostać z tamtej przeklętej wyspy i powrócić na stare śmieci. Ukradł jeden z siedmiu Szmaragdów Chaosu i zrobił to, przed czym ostrzegał cały zespół projektu, gdy jeszcze żył na terenie stacji: wykorzystał niestabilną energię artefaktu i przejął nad nim całkowitą kontrolę, śmiejąc się w twarz wszystkim prawom fizyki. Zamiast brutalnego zderzenia z następstwami tragedii, jeż przeżył zaskoczenie, które rozerwało mu duszę: przeraźliwie czyste korytarze świeciły się wypolerowanymi szybami, na których nie zastał choćby jednej rysy. Bezskutecznie szukał na schludnych ścianach jakichkolwiek oznak walki, dziur po kulach, czy też śladów poprzedniej cywilizacji zamieszkującej szkielet opustoszałej kolonii, ale nic z tego: wszystko wskazywało na to, że jego poprzednie życie bezpowrotnie zniknęło bez śladu. Mijał wyłącznie rzeczy, które tylko dowództwo miało ochotę zachować: wyłączone roboty, rdzewiejące narzędzia, przerwane eksperymenty i broń ostateczną — Eclipse Cannon. Nic dziwnego, że rozpoczął wtedy krótkowzroczną wróżdę, którą ostatecznie przerwał powrót jego prototypu; tym razem, został on zniszczony, a wraz z nim nienawiść, jaką kierował w stronę całego świata.

— "...tego właśnie chciałaś, prawda?" — pomyślał, zaciskając zęby i wnikając w słowa małej Marii — "To była moja obietnica, którą ci złożyłem..."

Pewnego razu dowiedział się od niej, że rywalizacja była czymś naturalnym pośród wszystkich rozumnych istot. Nie było w tym nic złego, że każdy chciał zostać najlepszą wersją samego siebie i przynieść dumę swoim bliskim. Jego wizja rodziny opuściła go dawno temu, pozostawiając mu nużącą zabawę w przepychanki, przeplataną wtórną egzystencją. Przyjął do wiadomości, że jego nowe życie będzie miało sens wyłącznie wtedy, gdy szansę na bycie szczęśliwym pozostawi innym; nie obchodziło go, że większość mieszkańców Ziemi nie uczyła się na swoich błędach, powoli pogłębiając własne wady i kierując się w stronę żałosnej, współdzielonej zagłady. Profesor Gerald mógł mieć rację, ale zapuścił korzenie wystarczająco głęboko, żeby zrozumieć wszelkie troski najsłabszych na Południowej Wyspie: ostateczny jeż śnił na jawie, a wraz z nim tysiące śmiertelników wspólnie przeżywających na nowo wyczerpującą walkę z Imperium Eggmana. Ich osobiste żałoby miały więcej sensu, niż jego przedawniony nihilizm, który powinien był dawno ustąpić obawom o utrzymanie swojej wolnej woli. Czuł, jak niezliczone przesyłki pełzały się po jego plecach, czekając aż dostarczą nadzieję na lepsze jutro; była ona niesamowicie potrzebna — szczególnie teraz.

Teraz wiedział, dlaczego tu się znalazł: złożył obietnicę, której dotrzyma za wszelką cenę!

— ...jestem hardkorem!

Czarno-czerwony jeż majestatycznie wystrzelił się z gracją rozgrzanego pocisku i wskoczył na ścianę, odbijając się i przeskakując w stronę pobliskich dachów. Ekstaza przejęła nad nim całkowitą kontrolę od razu po osiągnięciu prędkości porównywalnej do wojskowego odrzutowca. Miał całe Sunset City u swych stóp, a on i powietrze, przez które płynął, zostali jednością. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, Shadow poczuł się prawdziwie wolnym stworzeniem...


Promienie słońca rozświetlały cały skwer, podczas gdy Rouge i Omega siedzieli na ławeczce, ciesząc się beztroskim dniem wolnym od pracy. Śnieżnobiała nietoperzyca sączyła niedawno zamówione latte, a toporny Badnik uzupełniał niedobory oleju napędowego, wlewając ciemny płyn z ciemnoczerwonego kanistra w duży otwór na swym lewym przedramieniu. Wszystko działo się w rytmie spokojnego szumu drzew i śpiewu tutejszych ptaków.

— Jak myślisz, puszko? — zapytała się Rouge, dopijając resztki kawy — Co teraz porabia Shadow?
— MOJE DANE WSKAZUJĄ NA DUŻE PRAWDOPODOBIEŃSTWO WYSTĄPIENIA PRODUKTYWNEJ PRACY.
— Możesz mieć rację, ale... miałam na myśli coś zupełnie innego.

Omega zakręcił swój kanister i odłożył go pod ławkę.

— DOPRECYZUJ.
— W całym mieście brakuje kurierów, dlatego może on robić za dwóch... albo za czterech... szesnastu...
— DWUSTU PIĘĆDZIESIĘCIU SZEŚCIU?
— ...coś w tym stylu.
— CZY TO OZNACZA COŚ ZŁEGO?
— Nie, spokojnie! — odparła — Znam go zbyt dobrze, na pewno sobie poradzi...

Nietoperzyca wyrzuciła pusty kubek do pobliskiego kosza, a następnie zabrała kolejny z podstawki; śmietnik był coraz bliżej przekroczenia swej maksymalnej pojemności. Tymczasem robot zakręcił swoją dziurę odpowiedniego uformowanym plastikowym korkiem.

— CZY DOWÓDCA WYKONUJE OBECNIE JAKĄŚ FORMĘ PRODUKTYWNEJ PRACY?
— Przed chwilą powiedziałeś, że wskazują na to twoje dane!
— DANE SĄ NIEKOMPLETNE! ZALECA SIĘ PRZEBUDOWANIE BAZY DANYCH!
— Znowu?! — warknęła — Mam już tego serdecznie dość! Jeśli jeszcze raz do tego dojdzie, zabieram cię do tego dzieciaka w Mistycznych Ruinach!

Omega zamilkł i zaczął nerwowo przeskakiwać linią wzroku wizjerów pomiędzy różnymi przedmiotami na skwerku; wyglądało na to, że nie za dobrze wspominał swoje ostatnie spotkanie z dwuogonowym mechanikiem.

— ZROZUMIAŁEM — odparł po dłuższej przerwie — ALE ODCZUWAM PRZED NIM... PEWNĄ... FORMĘ... ODRAZY...
— Ojej... — Rouge pociesznie westchnęła — Moja kochana puszka boi się małego liska...?
— NIE! — agresywnie zerwał się w jej kierunku — NATYCHMIAST KONTYNUUJ POPRZEDNI TEMAT!
— No, w końcu! — prychnęła — Shads powiedział mi, że został zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną kilka godzin po dostarczeniu swojego życiorysu. Chciał zawrzeć umowę na okres próbny.
— JAKIEŚ DODATKOWE INFORMACJE?
— Jeśli został zatrudniony, prędzej czy później dostarczy nam jakąś paczkę!
— ZAMAWIAŁAŚ COŚ Z INTERNETU?
— Tak, a co? — odparła, powoli przykładając do swoich ust wieczko nowego kubka z kawą — Nie mówiłam ci o tym wcześniej?
— WCZEŚNIEJ OPOWIADAŁAŚ O DNIU Z ŻYCIA KOLCZATKI ZAMIESZKUJĄCEJ ANGEL ISLAND.

Była agentka zachłysnęła się kawą i wypluła ją, wstrzymując się na krótką chwilę od odpowiedzi.

— ...może? — odpowiedziała nieśmiało.
— CO ZAMÓWIŁAŚ Z INTERNETU?
— Już mówię, już mówię! Litr oleju napędowego. Półsyntetyczny, specjalnie dla ciebie...

Robot ponownie zamilkł i spokojnie rozejrzał się wokół ławeczki. W pewnym momencie zatrzymał się wzrokiem na byłej agentce.

— KIEDY SIĘ POJAWI, SUGERUJĘ NAWIĄZANIE KONTAKTU.
— ...kontaktu?
— W CELU ZEBRANIA POTRZEBNYCH DANYCH.
— O czym ty mówisz?
— PILNIE POTRZEBUJĘ OPINII DOWÓDCY NA TEMAT JEGO NOWEJ PRACY.

Kiedy zrozumiała najbardziej prawdopodobne zamiary robota, zrobiło się jej odrobinę cieplej przy serduszku.

— Och, puszko... — odparła Rouge, uśmiechając się szeroko — Nie możesz się doczekać, kiedy wujek Shadow powróci z swojej nowej pracy, prawda?
— NIE! — zerwał się, a jego wizjery zaświeciły się intensywną czerwienią — ODWOŁAJ TO!
— Zapytasz się go, jak mu minął dzień...
— ODWOŁAJ TO!
— ...nazwiesz go najlepszym dowódcą na świecie...
— ODWOŁAJ TO!
— ...a na końcu pójdziesz z nim niszczyć roboty Eggmana!
— JEŚLI NIE ODWOŁASZ SWOICH ODRAŻAJĄCYCH KŁAMSTW, BĘDĘ ZMUSZONY CIĘ ROZ—

Niespodziewanie przez cały skwer przebił się rój złotych iskier, przerywając rozsierdzonemu Badnikowi i oślepiając byłą agentkę. Zanim ktokolwiek z dwójki zdążył jednoznacznie zareagować, wspólnie dostrzegli szybko rozpływającą się wstążkę zawieszoną w powietrzu. Niecodzienne zjawisko zdążyło nawet naelektryzować pobliskie otoczenie; obok ławeczki uformowała się mała kula z śmieci, które wyskoczyły z przepełnionego kubła. W tym samym czasie, donośny huk przeleciał przez narządy słuchu wszystkich w okolicy i zniknął w tym samym momencie, w jakim się zjawił.

— Co to było?!
— MOŻLIWE, ŻE ŚLAD POZOSTAWIONY PRZEZ NIEOKREŚLONY ŻYWY ORGANIZM — odpowiedział bez emocji — NA PEWNO INNY, NIŻ WĘGLOWY.
— Och, proszę cię! — odparła z niedowierzaniem — To na pewno był piorun! Podobnie błysnęło, a nawet zagrzmiało!
— ODMAWIAM — dodał, po czym podniósł ramię i wskazał na miejskie niebo — DZISIEJSZE WARUNKI POGODOWE NIE BUDZĄ WIĘKSZYCH ZASTRZEŻEŃ.

Rouge podniosła głowę do góry: całe sklepienie było urokliwie błękitne, a przez jej powierzchnię przewijała się garstka chmurek rozszarpanych niczym nieuformowana wata cukrowa. Każda z nich była od siebie oddalona szerokimi odstępami, pozwalając radosnym promykom Słońca przebić się i łagodnie upaść na teren przeznaczony dla spokojnych wysp. Tym razem musiała mu przyznać rację.

— Wiesz co? — odwróciła się w stronę robota — W takim razie to może być tylko...

Oślepiający blask powrócił, a wraz z nim nieznośny huk i rozświetlona wstążka, która przekształciła się w czarno-czerwoną sylwetkę z zielonym daszkiem na głowie i komicznie przerośniętym plecakiem dostawczym identycznego koloru. Rouge i Omega od razu wiedzieli, z kim mają do czynienia.

— PURUS SA — Shadow rzekł monotonnie — Przyjemność dostarczamy do rąk własnych.
— Cholera, Shads!
— W czym mogę pomóc?
— Możesz mi CHOCIAŻ RAZ nie przerywać zdania?!
— Zanotuję...

Znajomy kurier sięgnął za siebie i wyciągnął średniej wielkości paczkę. Następnie wyczarował z nicości deskę, która pojawiła się w jego wolnej dłoni; na niej znajdował się imponująco gruby plik papierów przytrzaśniętych klipsem i czerwony długopis.

— ...tylko najpierw podpisz się pod tą ścianą tekstu — dodał — Wtedy będziemy kwita.

Rouge niechętnie odebrała podkładkę i przyjrzała się treści jej zawartości; była pozytywnie zaskoczona ilością podpisów, którą jeż do tej pory zgromadził.

— Ejże, nieźle ci idzie!
— Hmph.
— Mówię poważnie, byłbyś świetnym ankieterem!
— Zamknij się — burknął — Nie mam zbyt wiele czasu, wypełniaj papiery...

Zszokowana nietoperzyca kiwnęła głową, chwyciła długopis i pozostawiła pod druczkiem uroczy podpis, nie mając zamiaru pisnąć ani kolejnego słówka. Kiedy skończyła, jeż bezpardonowo wyrwał z jej rąk potwierdzenie odbioru i skierował się w stronę miasta, najprawdopodobniej szykując się do odejścia.

— DOWÓDCO! — niespodziewanie odezwał się Omega.
— ...co znowu?
— MAM PYTANIE!
— ...jakie?!
— JAKA JEST TWOJA OPINIA NA TEMAT URLOPU?

Zakłopotany Shadow wstrzymał się od schowania deski z papierami do plecaka. Zamiast tego, podrapał się nią po podbródku.

— ...urlopu? — wykrztusił z siebie — W sensie... urlopów? Tak ogólnie?
— NIE DOPRECYZOWAŁEM, POTRZEBUJĘ OPINII NA TEMAT TWOJEGO URLOPU.

Chcąc znaleźć odpowiednią odpowiedź na pytanie metalowego towarzysza broni, poczuł jeszcze głębsze zakłopotanie. Nie mając innego wyboru, jeż odchrząknął i poprawił daszek, który powoli odklejał się od jego głowy.

— Mogło być gorzej — wzruszył ramionami — Przynajmniej mam dobrą wymówkę, żeby się trochę poruszać...

Kiedy odpowiedział, wreszcie schował podkładkę z kartkami do plecaka i ponownie odwrócił się w stronę miasta.

— ...i jeszcze jedno... — dodał, odwracając głowę — ...życzę miłego dnia.

Ostateczny kurier natychmiast ruszył z miejsca, błyskawicznie znikając za horyzontem i pozostawiając po sobie błysk rażącego światła. O jego poprzedniej obecności mógł wyłącznie świadczyć podmuch, który uderzył siedzącą dwójkę i musnął pobliską zieleń, potęgując jej szum. Potrzeba było dłuższej chwili, żeby Rouge i Omega uświadomili sobie, że ponownie pozostawiono ich samych na skwerku. Rouge popatrzyła się na swoją paczkę, a następnie na robota, który najwyraźniej skupił całą uwagę na jej przesyłce. Postanowiła nie marnować swojego czasu i złapała się jego szponów, za których pomocą rozerwała taśmę otaczającą kartonowe skrzydełka opakowania. Uchyliła je i wyciągnęła ze środka granatową butelkę: to rzeczywiście był litr półsyntetycznego oleju napędowego!

— Kurczę... — wymamrotała, odkładając pusty karton na ziemię — Wiedziałam, że to urodzony pracuś... ale że aż tak?
— POPRAWKA! DOWÓDCA JEST TENREKOWATYM, NIE PRACUSIEM.
— Omega, to tylko taka nazwa...

Badnik się wzdrygnął i wydał z siebie kilka piskliwych odgłosów, nieprzyjemnie zaskakując towarzyszącą mu partnerkę.

— POPŁOCH JĄDRA! — wycharkał, osuwając się na oparcie ławki — BŁĄD ZAWARTOŚCI, ZALECA SIĘ PRZEBUDOWANIE BAZY DANYCH!
— ...kuźwa!


Shadow już wiedział, że robiło się późno, chociaż nie miał pod ręką żadnego zegarka: Słońce zaszło daleko za horyzontem, pozostawiając go pośród czarnego nieba, pustoszejących chodników, zapalających się przydrożnych lamp oraz gasnących witryn sklepowych. Kolekcja pomarańczowych świateł odbijała się na tafli wody otaczającej fragmenty Sunset City, tworząc jedyną w swoim rodzaju nocną mozaikę. Przed momentem dostarczył ostatnią przesyłkę, jaką mógł znaleźć w swoim plecaku, a następnie skierował się w stronę kwatery głównej, delektując się oszalałym rytmem, który opanował jego ciało. Przemierzał rozprzężone obszary miejskiej dżungli z rzadko spotykaną płynnością, zostawiając za sobą ślad godny mistrzowskiego pędzla sunącego po płótnie; przemijający dzień uświadomił mu, że został do tego stworzony.

Dotychczas, kiedy zadawał sobie pytanie, rzadko odnajdywał zadowalającą odpowiedź. Tym razem było inaczej: gotowe rozwiązania zalewały go od każdej strony, nie pozwalając mu wyrobić zajadłej opinii. Co dostarczało mu najwięcej satysfakcji? Może niezliczone uśmiechy mieszkańców miasta? Albo całkowita swoboda stylu, w którym pracował? Gdyby zachował jakąś wolną chwilę dla siebie, mógłby dokonać wyboru, ale niepotrzebnie: całkowicie zaplątał się w frajdzie, którą czerpał z tak prostej rzeczy, jak zasuwanie. Każdy przebyty kilometr dostarczał mu tyle uciechy, co... no właśnie, kiedy ostatnio odczuwał radość w najczystszej postaci? To był niezaprzeczalny dowód na to, że stał się aktywnym świadkiem najlepszego urlopu całego swojego życia. Nie zrobiłby z siebie idioty, gdyby musiał w tej chwili przyznać rację swojemu niebieskiemu przywłaszczycielowi: życie na pełnym ogniu nabierało nowego smaku.

Nie trzeba było długo czekać, żeby dostrzegł w oddali miejsce, do którego nie przestawał wracać. Nudny kształt i szara kolorystyka czyniły ze znajomego centrum kurierskiego coś więcej, niż kolejnego potworka architektury: potrzebował jedynie kanciastego zarysu budynku, aby się błyskawicznie odnaleźć w zabytkowym terenie, gdy wzbijał się w powietrze i szybował, zapożyczając inspirację ze spadających gwiazd. Korzystając ze swojego dzikiego pędu, przelatywał nad przecznicami aż do momentu, kiedy zwinął się w kulkę i runął na ulicę, przy której zastał kluczowy dla niego zaułek. Odbił się od sąsiadujących słupów i wylądował z gracją kulki uwięzionej w automacie do gry, stopniowo tracąc swoje tempo. Kiedy całkowicie stanął w miejscu, jeż rozwinął się z pozycji ochronnej i wstał; co dziwne, jego plecak był w nienaruszonym stanie.

— "Jasna cholera, czuję się świetnie!" — pomyślał sobie, otrzepując się z pobliskiego kurzu — "Muszę to kiedyś powtórzyć..."

Natychmiast przysunął śmietnik do ściany i wskoczył na skuter; uruchomił silnik, po czym na spokojnie wyjechał z zaułka, mijając cukiernię i słabe światła tutejszych lamp. Jechał z prędkością tak dużą, jaką tylko mógł osiągnąć na swoim służbowym dwukołowcu; nie miał ochoty go dźwigać na piechotę, nawet gdyby zaoszczędził przez to odrobinę czasu. Nie musiał się martwić nieznośnymi spojrzeniami osób trzecich, albowiem większość z nich wróciła do swych cichych przystani, lub rozpoczęła nocną zmianę wewnątrz niektórych eleganckich obiektów biurowych rozsianych po całym mieście.

Koniec końców wjechał do uliczki, przez którą dostał się na tyły centrali dystrybucyjnej: minął pobliską rogatkę, podjechał pod jeden z dwóch wjazdów przeznaczonych dla kurierów i poczekał, aż automatyczna brama podniesie się, przekazując mu długo wyczekiwany dostęp do środka. Zastał przed sobą widok dobrze oświetlonych półek, które oczyścił z przesyłek zaledwie kilka godzin temu. Czym prędzej wjechał do środka pomieszczenia, wyłączył silnik i zeskoczył z siodełka, pozostawiając skuter pośrodku przeraźliwie pustego betonowego podłoża. Automatyczna brama zamknęła się samodzielnie, wyręczając go z zabawy przy cudzym sprzęcie; nie miał ochoty powtórzyć incydentu ze stróżówką. Wszystko wskazywało na to, że podczas swojego pierwszego dnia w pracy, jeż zdążył dostarczyć większość zawartości magazynu.

Rozejrzał się po opustoszałym pomieszczeniu i zerknął w kierunku uchylonych bordowych drzwi: zza szpary wychodził skromny snop światła. Chwycił więc za klamkę i przekręcił nią, nawet nie myśląc o tym, żeby najpierw zapukać. Zgodnie z jego oczekiwaniami, zobaczył w środku Alice, która siedziała przy stole i przeglądała dzisiejsze wydanie lokalnego dziennika. Otaczający ją pokój przestał wyglądać tragicznie: podłoga nie była zaśmiecona niedostarczonymi przesyłkami, a smętnie wisząca żarówka została wymieniona na nową, dużo lepiej rozświetlającą całe pomieszczenie. Na blatach znalazł kilka nieotwartych opakowań ciasteczek, a mikrofalówka i ekspres do kawy świeciły się, sugerując mu swą gotowość.

— Nie należysz do tych, którzy lubią pukać, co nie? — stwierdziła łasica, obniżając gazetę zasłaniającą jej lekko zmęczony pyszczek.
— ...tak, to z przyzwyczajenia.
— Nie ma sprawy.

Czarno-czerwony żółtodziób ściągnął swój plecak i położył go obok krzesła, na którym usiadł chwilę później; znalazł się naprzeciwko swojej przełożonej.

— Nie spodziewałem się, że skończysz sprzątać przed końcem zmiany...
— To miał być komplement, czy oszczerstwo? — zaśmiała się, po czym odłożyła gazetę na stół — Sam pomagałeś!
— ...niby jak?
— Nie udawaj Apotończyka! — dodała — Dobrze wiesz, jak twoje tempo ułatwiło mi ogarnięcie tego bajzlu...

W momencie sparaliżował go strach przeplatany wściekłością; Shadow miał skromną nadzieję, że łasica miała na myśli tempo, którym wciąż powracał do kwatery głównej po nowe przesyłki.

— Wszystko zależy od punktu widzenia.
— Tjaaa... — wyciągnęła się na swym siedzeniu — Powiedz to swoim fanom...

...fanom? Jeż popadł w jeszcze większą paranoję; wydawało mu się, że podjął odpowiednie kroki, żeby ukryć swoją prawdziwą tożsamość. Przecież G.U.N. nie miało prawa go tutaj nakryć! No chyba, że...

— ...śledziłaś mnie?
— Skądże! — wyszczerzyła się — Po prostu myślałam, że każdy szanujący się magik posiada jakiś fanów. Mniej lub więcej, ale posiada... co nie?

Jeż wzruszył ramionami i odetchnął z ulgą. Jego odpowiedź wyglądała na jasną i zrozumiałą; para sterczących uszu Alice od razu zwiędła.

— ...naprawdę? — odparła rozczarowana — Rety, trochę szkoda...
— Mi to nie przeszkadza.
— Shadow, proszę cię! Zasługujesz na dużo więcej! Nie wiesz, jak bardzo mi dzisiaj pomogłeś?
— ...oprócz tych przesyłek? — zastanowił się — Nie do końca...

Alice przybrała rozczarowany wyraz twarzy i niewzruszenie przyłożyła całą dłoń na powierzchnię stołu.

— Podaj mi papiery.

Shadow wyciągnął zza siebie podkładkę z potwierdzeniami odbioru i położył ją na stole, przesuwając ją w stronę łasicy. Alice od razu odebrała deskę i przeglądnęła jej przytrzaśniętą zawartość, stanowczo kiwając głową.

— To, co mogłam poroznosić w kilka tygodni, poroznosiłeś w jeden dzień! — odpowiedziała, stukając w podkładkę — Czy ty to rozumiesz?!
— Co mam przez to rozumieć?
— W końcu mam czas, żeby zająć się sobą! — burknęła, powoli tracąc cierpliwość — Nawet przestały do mnie dzwonić te pieprzone snoby z siedziby spółki w Empire City!

Alice wzięła głęboki oddech, a następnie przytuliła się plecami do oparcia swojego krzesła, rozluźniając swoje napuszone ciało.

— Shadow, jesteś po prostu naprawdę pomocny... — sapnęła — Proszę, zrozum to wreszcie...