To było to. Naprawdę szedł do Durmstrangu.

- W porządku, sprawdziłam twój kufer – masz wszystkie swoje książki – powiedziała Lily, pędząc obok niego niosąc stertę ubrań – Masz wystarczająco bielizny?

- Mam wszystko, czego potrzebuję – odpowiedział Harry – Wszystkie książki, cały sprzęt, wszystkie ubrania. Mieszkanie będzie umeblowane.

- Nie podoba mi się wizja ciebie mieszkającego tam całkiem samemu – westchnęła Lily – Jesteś tylko dzieciątkiem. Powinnam wysłać z tobą skrzata domowego.

- Mamo! – wrzasnął Harry, czerwieniąc się z zażenowania – Mamo, to jest pewnego rodzaju akademik. Nie będę tam sam. I nie jestem dzieciątkiem.

– Lepiej żebyś znalazł tam sobie paru przyjaciół, kolego – powiedział Syriusz, przechodząc obok dwójki – Czy James dał ci swoją pelerynę? Pelerynę niewidkę?

- Harry jej nie dostaje – zadeklarowała Lily – Merlin wie w jakie kłopoty by się wpakował, gdyby mógł stawać się niewidzialny, kiedy tylko chce.

- Tak bardzo jak nienawidzę tego mówić – a nienawidzę tego bardzo – nie sądzę, żeby Harry powinien robić tam jakiekolwiek kawały – powiedział James, wchodząc do pokoju. Na widok przerażonej miny Syriusza, przewrócił oczyma. – Przynajmniej na razie. Nie wiemy jakie kary będą stosować. Jeśli to szkoła wojskowa, wątpię, żeby trzymali się szlabanów i polerowania trofeów jak robił to Hogwart.

- Nie sądzę, że od razu zaczną na ostro – rzucił Syriusz – Znaczy, szkoła wojskowa czy nie, to wciąż tylko dzieci i Czarny Pan nie może być aż takim desperatem!

- Mówiąc o desperatach – Lily westchnęła I spojrzała na Harry'ego – Naprawdę myślałeś, że nie zauważę tej miotły, którą próbowałeś przemycić do szkoły? Wyraźnie zaznaczyli, że pierwszoroczni muszą przejść kurs latania zanim będą mogli przynieść własne miotły.

- Oh, naprawdę – powiedział Harry wymijająco, nim skrył swoją twarz za książką.

-Widzieliście wymagane przez nich książki? – spytał Syriusz, a James pokiwał głową z wytrzeszczonymi oczyma.

- Kto miałby w ogóle czas, żeby przeczytać te wszystkie bzdety?

- Bzdety! – sapnęła Lily, oburzona – Czy ty właśnie porównałeś źródło cennej wiedzy do bzdetów!

- Uuups – mruknął James nie brzmiąc przepraszająco wcale, czym zarobił sobie nieprzychylne spojrzenie ze strony swojej żony. – Po prostu, czy oni mają zamiar poświęcić swój czas jedynie na naukę?

- Od kiedy to ludzie chodzą do szkoły, żeby się uczyć? – chciał wiedzieć Syriusz – Ja nigdy nie chodziłem tam w tym celu! Harry zatonie w morzu nauki i stanie się molem książkowym!

- Już nim jest –stwierdziła Lily, i trójka dorosłych odwróciła się, by rzucić okiem na młodego chłopca, który był zbyt skupiony na czytaniu swojej książki, żeby zwrócić na nich uwagę. Lily uśmiechnęła się z wyższością do dwójki mężczyzn, którzy przybrali ubolewające wyrazy twarzy. – Widzicie? Mól książkowy i duma jego mamusi!

- Dałem z siebie wszystko - pociągnął nosem James, a Syriusz położył mu na ramieniu rękę dla otuchy.

- Już, już. Jestem pewien, że któregoś dnia zdołają go wyleczyć.

- Dorośnijcie – poleciła Lily z uśmiechem – I zdaje mi się, że mieliście prezent dla Harry'ego, czyż nie? Harry! Wiem, że książka jest interesująca, ale już czas, aby przerwać czytanie.

- Czemu? – zapytał Harry, wzdychając i spoglądając na swoją matkę – Już zrobiłem wszystko co mi kazałaś.

- Pamiętasz, kiedy poszliśmy kupić ci różdżkę – zaczął James pokazując w tym samym czasie na migi Syriuszowi, żeby przyniósł prezent, który wspomniała wcześniej Lily - I obiecaliśmy ci coś, jeśli dostaniesz się do Durmstrangu?

- Obiecaliście mi sowę – powiedział Harry – jeszcze jej nie dostałem.

- Dostajesz ja właśnie teraz – powiedział Syriusz, wchodząc z powrotem do pokoju, niosąc dużą klatkę, w której znajdowała się przepiękna sowa śnieżna, pogrążona we śnie i ze swoją głową skrytą pod skrzydłem. Harry nie mógł oderwać od niej wzroku, zdawało mu się, że właśnie dostał najpiękniejszą sowę na całym świecie. – Sowa Śnieżna. Właściciel nazwał ją Hedwiga. Powiedział, że jest trochę snobistyczna jak na sowę, zapewne wierzy, że jest tak królewska jak jej imię.

- Hedwiga – wymamrotał Harry – Odjazdowa.

- Sam ją wybrałem – pochwalił się Syriusz z dumą – Właściciel powiedział, że była już zarezerwowana dla kogoś innego, ale szybko pokazałem mu, że nie ma racji.

- To jest twój chrzestny, poszerzający listę swych zbrodni specjalnie dla ciebie - zauważyła Lily, wprawiając Harry'ego w śmiech – Pójdę spakować trochę przekąsek dla ciebie na jutro.

- Na przykład? – zapytał Harry w tym samym momencie, w którym jego mama opuściła pokój.

- James, nie możemy jej na to pozwolić – wyszeptał Syriusz – Zapakuje samą sałatę, może jakieś owoce i batonika zbożowego, jeśli nie zainterweniujemy!

- Właściwie, brzmi to całkiem nieźle – odparł James – Chcę batonika zbożowego.

- Boże, ona cię zepsuła! Jutro jeszcze mi powiesz, że kończysz z makaronami i ciastami!

- Harry – zawołała Lily, zjawiając się w przejściu – Wybrałeś już co założysz na siebie jutro?

- Um… Mundurek szkolny? - i podkoszulek ze skóry mantikory, ale Harry nie zamierzał mówić swoim rodzicom o tym; miał przeczucie, że albo byliby na niego źli, albo będą nalegać na oddanie za nią Gildy'emu pieniędzy. Albo gorzej – będą kazali Harry'emu oddać ubranie. Harry lubił koszulkę. Była bardzo gładka i chłodna przy jego skórze i była bardzo wygodna.

- Gilderoy wysłał ci zestaw prześlicznych szat – powiedziała Lily – Myślałam, że będziesz chciał…

- Nie! – Harry, James i Syriusz krzyknęli jednocześnie.

- Jak dostanę się do Durmstrangu tym razem?

- Świstoklik zabierze cię – I tylko cię – na miejsce spotkania w szkole – wyjaśnił James – Podczas gdy twój kufer zostanie wysłany oddzielnie i poczeka on na ciebie w mieszkaniu, które zdecydowali ci się dać. Nie jestem pewien jednak, co jeszcze będziecie robić. Ale nie denerwujesz się, prawda?

- Nie – skłamał Harry –Nie denerwuję się ani trochę.

Następnego dnia, Harry był na nogach i pił sok jabłkowy w kuchni o wpół do siódmej, pomimo że wiedział, że świstoklik który miał zabrać go do Durmstrangu nie aktywuje aż do dziewiątej. Po prostu… nie mógł spać. Część niego cieszyła się, że w końcu tam szedł, ale druga część bała się zmiany. Mógł przeżyć brak przyjaciół… ale co, jeśli nauczyciele także będą go nienawidzić?

'Zastanawiam się, czy będę mógł zmienić szkołę, jeśli Durmstrang mi się nie spodoba' pomyślał Harry, nim uświadomił sobie kolejną rzecz: 'Jeśli to szkoła wojskowa Czarnego Pana, to czy to oznacza, że zobaczę Czarnego Pana? Czy on tam będzie?' Ale znowu, nawet jeśliby tam był… to nie tak, że zauważyłby Harry'ego. Nikt go nie zauważał, z wyjątkiem jego rodziców i ojca chrzestnego i, z niewiadomych przyczyn, Gildy'ego.

Dostał brokatowy list pełen gratulacji od ekscentrycznego mężczyzny, który twierdził, że jego szósty zmysł powiedział mu, że Harry'emu się powiedzie. Harry nie byłby zdziwiony, gdyby któregoś dnia Gildy ogłosił, że jest jakimś jasnowidzem i zażądał aby ochrzczono go czegoś świętym patronem czy coś takiego.

- Już nie śpisz – powiedziała Lily, zjawiając się w drzwiach po czym podeszła i usiadła naprzeciw niego. Wyraz na je zmęczonej twarzy był delikatny i dumny, i sprawiło to, że Harry poczuł się odrobinę lepiej. – Jak się czujesz?

- Denerwuję się – przyznał, posyłając jej słaby uśmiech – Co, jeśli coś pójdzie nie tak?

- Nic nie pójdzie nie tak – zapewniła go Lily – Harry, po prostu bądź sobą. Nieważne jak wysokie oczekiwania by nie były, nie udawaj kogoś, kim nie jesteś. Rozmawiałam o tym z Jamesem, i zdecydowaliśmy, że najlepszym sposobem na to żebyś nie wyglądał podejrzanie, jest po prostu zachowywanie się naturalnie. Nie masz nic do ukrycia.

- A co z-

- Nawet jeśli, któregoś dnia, ktoś dowie o twojej różdżce, nie będzie to twoją winą, tak? Po prostu się tym nie afiszuj. Nawet jeśli będziesz najlepszy, nigdy się tym nie popisuj. Jesteś dobry w byciu niezauważanym, skarbie. Chcę żebyś wykorzystał to na swoją korzyść.

- Spróbuję – obiecał cicho Harry – Coś jeszcze?

- Po prostu uważaj na to, z kim się tam zadajesz – powiedziała Lily – Przyjaciele przychodzą i odchodzą, wrogowie gromadzą się. Nie chcesz skończyć znienawidzony przez ludzi, którzy mogą cię zniszczyć. I… nawet jeśli coś pójdzie nie tak, nie pozwól by ściągnęło cię to na dno. Rzeczy idą nie po naszej myśli cały czas, i najlepsze co możesz zrobić, to poradzić sobie z nimi z gracją i w sposób logiczny.

- W porządku – obiecał Harry – Będę do was pisał tak często, jak to możliwe.

- Skup się tam na nauce. Większość dnia będziesz spędzał w klasach, a czas wolny lepiej żebyś wykorzystał na powtarzanie.

- Oh, no weź.

- Harry – Lily powiedziała cicho, poważnie – Twój ojciec nie chciał żebym ci to mówiła, ale abyś zrozumiał jak ważne jest przyswojenie tak wiele wiedzy jak to tylko możliwe, myślę, że wyjdzie ci to na lepsze, jeśli będziesz wiedział.

- Wiedział co? – zapytał Harry, czując się zmartwionym.

- Podejrzewamy, że Rebelianci mogą rosnąć w siłę bardziej i szybciej, niż sądziliśmy – wyjaśniła Lily, jej głos kojący i spokojny. – Im więcej się nauczysz, tym większe są twoje szanse na przeżycie, nawet jeśli musiałbyś się kiedyś zmierzyć z Rebeliantem.

- Myślisz, że kiedyś jakiegoś spotkam? – spytał Harry zaciekawiony. Sam pomysł jego spotykającego Rebelianta wydawał się być paranoicznym wymysłem jego mamy. Jak odległa, niebezpieczna możliwość.

- Wolę dmuchać na zimne – odpowiedziała Lily – Z tego co mi wiadomo, możesz spędzić całe swoje życie nie spotykając ani jednego Rebelianta. Jest to mało prawdopodobne, ale może się zdarzyć.

- Co oni robią? Mam na myśli Rebeliantów.

- Obwiniają oni Czarnego Pana I oskarżają go o okropne czyny. Harry… Czarny Pan nie jest przyjaznym mężczyznom. Wręcz przeciwnie – jest okrutny i niektórzy mówią nawet, że to jest diabłem wcielonym. Ale stworzył on dobry i bezpieczny świat dla naszego społeczeństwa. Nigdy o tym nie zapominaj.

- Nie zapomnę – powiedział Harry, nim dokończył swój napój i zsunął się z krzesła. – W jaki sposób wyślecie mój kufer do szkoły?

- Szkoła wysłała specjalny świstoklik na bagaż – zdradziła Lily – więc będziemy mogli wysłać go bez problemu, nic się na martw.

- Nie martwię się.

- Uh-huh.

- pójdę wziąć prysznic i umyję zęby raz jeszcze – rzekł Harry – Jesteś pewna, że nie mogę zabrać ze sobą mojej miotły?

- Tak, jestem pewna, skarbie.

- Okej w takim razie – Harry westchnął z rezygnacją.

- Jesteś gotów, Harry? – spytał James – Jeszcze tylko pięć minut nim świstoklik się aktywuje. Już wysłaliśmy twój kufer.

- Jestem gotowy – powiedział Harry, jego serce dudniło w zawrotnym tempie. Był ubrany w swój mundurek Durmstrangu: brązowe spodnie, biała koszula, brązowy krawat i brązowa kamizelka. Buty również były brązowe. Harry'emu nie przeszkadzał kolor. Właściwie, to całkiem mu się podobał.

- Dbaj o siebie – powiedziała Lily, piękna twarz pełna troski – Jeśli wydarzy się cokolwiek złego, po prostu wróć do domu.

- Jeżeli ktokolwiek będzie ci tam uprzykrzał życie, to daj mi znać – wtrącił się Syriusz. Przybył pół godziny temu, żeby spędzić jeszcze kilka minut ze swoim chrześniakiem nim Harry wyruszy do Durmstrangu. – Skopię im ich żałosne tyłki-

- Syriuszu Black!

- Co? Zrobiłbym to!

- Aktywuje się! – zawołał nagle Harry, jego głos wysoki z nerwów. Posłał swoim rodzicom spojrzenie pełne strachu i świstoklik go wciągnął zanim mógł chociaż wykrzyczeć ostatnie „dowidzenia".

Ogólnie mówiąc, Harry nienawidził świstoklików. Zawsze zostawiały go z tym niefajnym uczuciem i kręciło mu się w głowie. Tym razem było nie inaczej. Mógł ledwo czuć trawę pod swoimi stopami przez pare pierwszych minut, które zajęło mu zbieranie się do kupy.

- Harry Potter? – powiedział ktoś, i Harry spojrzał w górę, aby ujrzeć wicedyrektora, który przedstawił się podczas egzaminu. – Jestem profesor Lyuben. Witamy w Durmstrangu.

- Miło mi pana poznać – powiedział Harry, podnosząc się do góry. Zobaczył, że piątka uczniów już tam była – trzej chłopcy i dwie dziewczynki – i zastanawiał się czy jego przyszli przyjaciele znajdowali się może pośród tej piątki. Chłopcy ubrani byli w mundurek identyczny jak jego, podczas gdy dziewczynki nosiły brązowe sukienki do kolan i brązowe kamizelki, na których dumnie połyskiwały insygnia Durmstrangu.

- Poczekamy aż zjawi się reszta uczniów nim udamy się w miejsce bardziej sprzyjające sesji orientacyjnej – powiedział profesor Lyuben. – Tam rozdadzą wam wasze plany lekcji, przypiszą kwatery mieszkaniowe i zapoznają was z regulaminem instytutu. Póki co, jednakże, idź i poczekaj z resztą.

Bez słowa, Harry wy konał polecenie, niepewnie podchodząc bliżej miejsca, gdzie stała piątka uczniów. Nikt nic nie mówił, i Harry z ulgą zdał sobie sprawę, że być może każdy był równie zestresowany co on.

Nie minęło wiele czasu nim zjawiła się pozostała czwórka uczniów, po czym ich dziesięcioosobowa grupka poprowadzona była do, jak się zdawało, pokoju spotkań z długim stołem zrobionym z ciemnego drewna i czarnymi skórzanymi krzesłami otaczającymi go.

- Niech każdy zajmie miejsce – rozkazał profesor Lyuben, zmierzając w stronę drzwi po upewnieniu się, że każdy był obecny. – Wasz wychowawca, profesor Dietmar, dołączy do was za niedługo, aby rozpocząć spotkanie. Czekajcie cierpliwie. Stary mężczyzna zamknął wtedy drzwi, zostawiając dzieci całkiem same.

'Tu jest naprawdę niezręcznie' pomyślał Harry 'Jestem otoczony obcymi'.

– Tylko nasza dziesiątka zdała? – brązowowłosy chłopiec z okrągławą twarzą pokrytą piegami w większym stopniu niż nawet Ron Weasley spytał – Było ponad tysiąc innych dzieci, które próbowało!

- Tak, cóż, celem egzaminu wstępnego było wyeliminowanie śmieci – kolejny chłopiec, blondyn o jasno szarych oczach odparł dosadnie – Spośród wszystkich innych uczestników, jesteśmy – bez wątpienia – najlepsi.

Ty nie uważasz, że wszyscy jesteśmy – odezwała się dziewczynka, i coś w sposobie w jakim mówiła przywodziło Harry'emu na myśl Peppitę Peppino – Bynajmniej, nie sądzisz, że każdy z nas zasługuję na to, by tutaj być.

– Na szczęście, wybór nie należał do nikogo z was, eh? – chłopiec, który odezwał się jako pierwszy powiedział z drwiną – Kim ty w ogóle jesteś?

- Klemens Marvin – blond włosy chłopiec powiedział chłodno – A ty?

- Nikolai. Nikolai Rolan.

'Ciekawe, czy teraz zostaną przyjaciółmi' pomyślał Harry. Wtedy właśnie usłyszał jak drzwi do pokoju otwierają się i mężczyzna w późnej czterdziestce, odziany w dopasowane futro koloru szmaragdowego, wszedł do środka. Czyżby był to profesor Dietmar, o którym wspomniał wicedyrektor?

- Okej, nowe dzieciaki – powiedział mężczyzna, po czym wyprostował się i uśmiechnął i uśmiechnął w ich stronę. Uśmiech ten nie wyglądał ani trochę szczerze – Jestem waszym wychowawcą, Artur Dietmar. Mówcie do mnie profesorze Dietmar, jako że jestem także waszym nauczycielem Zielarstwa. Ten pokój to nasz osobisty pokój spotkań, i będziemy spotykać się tutaj raz na tydzień, chyba że zostanie ogłoszone inaczej. Kiedy już rozdam wam wasze plany lekcji, zobaczycie, kiedy.

'Nie wydaje się być straszny' pomyślał Harry z ulgą.

- Myślałem o tym, żebyście wszyscy się po przedstawiali, ale mamy mało czasu więc możecie to potem zrobić samemu. Wpierw opowiem wam trochę o Durmstrangu, systemie szkolnictwa i zmianach, jakie miały tutaj miejsce tego lata. Przeczytam wam także regulamin i rozdam wam wasze plany lekcji i w końcu pokażę wam wasze pokoje. Cóż, mieszkania. – Profesor Dietmar uśmiechnął się ponownie do dzieci nim kontynuował.

- Spośród prawie tysiąca aplikantów pełnych nadziei, tylko waszej dziesiątce udało się tutaj dostać – powiedział mężczyzna – Nie ma to nic wspólnego z tym jak dobrzy jesteście, ile zaklęć znacie czy też jak silni jesteście fizycznie. Tym czego szukamy w Durmstrangu jest potencjał... i wy go macie. Pierwszy test pokazał nam, że potraficie się szybko nauczyć nowych zaklęć, a drugi test wykazał jak szybko wasza magia reaguje niezależnie, cecha, która mówi bardzo wiele o jej jakości. Wasza dziesiątka... jest wyjątkowa.

Podczas ubiegłego lata – a także po części w ubiegłym roku – olbrzymie zmiany zostały wprowadzone nie tylko dotyczące programu nauczania i ilości przyjmowanych uczniów, ale także dotyczące naszym oczekiwań względem was. Czy macie jakiekolwiek pytania odnoszące się do tego?

- Czy to prawda, że nawet uczniowie klas wyższych zostali poddani testowi? – spytała dziewczynka. Profesor Dietmar pokiwał głową.

- Tak. Pozostało jedynie dziesięcioro uczniów na każdym roku.

- Ale dlaczego? – dziewczynka, która przypominała Harry'emu Peppitę Peppino spytała – Po co taka drastyczna redukcja?

- Abyśmy mogli poświęcić większą uwagę naszym najlepszym uczniom.

- Słyszałem, że będziemy trenowani, żeby zostać najlepszymi ze Śmierciożerców – chłopiec siedzący po lewej Harry'ego powiedział nagle – Czy to prawda?

- Dowiecie się w swoim czasie – było jedynym co profesor Dietmar powiedział – Na terenie Durmstrangu obowiązuje parę zasad i złamanie ich będzie prowadziło kolejno do szlabanu, zawieszenia w prawach w uczniach, i w końcu – wydalenia. Tak, jesteśmy surowi. Zasady istnieją nie bez powodu i wszystkie spisane są w podręcznej książeczce. Egzemplarz takiej książki znajduje się w każdym z apartamentów, upewnijcie się, żeby uważnie ją przeczytać. Najważniejsze zasady to: żadnego opuszczania lekcji, żadnych bójek na korytarzach, żadnego niszczenia mienia szkoły i żadnego znieważania nauczycieli. Macie nigdy się nie spóźniać i nigdy nie zachowywać się w sposób niekulturalny. Oczekujemy, że wasz sukces akademicki będzie wybitny.

'Cholera! Mają jeszcze więcej zasad niż mama i są także bardziej surowi' pomyślał Harry z niedowierzaniem 'Wygląda na to, że tata miał rację. Przepraszam, wujku Syriuszu. Twoja tradycja właśnie upadła.'

- Tutaj są wasze plany lekcji – kontynuował profesor Dietmar, a ocz Harry'ego rozszerzyły się, gdy dostał swój własny – Jak widzicie, większość czasu spędzana będzie w klasach. Niedziele są wolne. Jak widzicie, każdego dnia lekcje zaczynacie o ósmej. Lunch jest o tzrynastej.

- Zajęcia sportowe – przeczytał na głos jeden z chłopców – Mamy zajęcia sportowe w poniedziałki. Czy to znaczy Qudditch?

- Latanie, pływanie, jazda konna i szermierka, spośród wielu innych rzeczy. Trzy godziny w tygodniu.

- Jak mamy znaleźć właściwą klasę? – ktoś inny spytał.

- Na to, dam wam to – rzekł profesor Dietmar, kładąc dziesięć pierścieni na stole – Niech każdy weźmie sobie jeden. Te pierścienie mają nałożone na siebie zaklęcia nawigacyjne. Jedyne co musicie zrobić, to powiedzieć im, gdzie powinniście iść, i zostaniecie tam zaprowadzeni.

- Nawet poza budynkiem?

- Tak długo jak jest to na terenie Durmstrangu, zaklęcie będzie w stanie was tam zaprowadzić. Harry sięgnął po pierścień i przyglądał mu się przez chwilę; była to zwyczajna złota obrączka z wygrawerowanymi na niej insygniami Durmstrangu i mottem szkoły – zanim zdecydował się wsunąć ją na swój środkowy palec u prawej ręki.

- Oderint, dum metuant – oznajmił profesor Dietmar – Niech nienawidzą, tak długo jak się boją. To jest właśnie motto Durmstrangu. Każdy z was wyrośnie na jednostkę potężną i wpływową. Ludzie będą wam zazdrościć i będą was nienawidzić. I co najważniejsze… będą się was bać.

- Czyż to nie brzmi niepokojąco – powiedział chłopiec siedzący obok Harry'ego – Brzmi trochę jakby robili nam pranie mózgu czy coś.

- Dajemy wam możliwość – rzekł profesor Dietmar z błyskiem w oczach – na dotarcie tam, gdzie inni nie mogą. Myślę, że tutaj wszystko już załatwiliśmy. Przejdźmy teraz do kompleksu mieszkaniowego zarezerwowanego dla waszej dziesiątki. Proszę za mną.

'Nie sądzę, żeby pójście do Durmstrangu było jednak takim dobrym pomysłem' pomyślał pełen nerwów Harry, podążając za resztą na zewnątrz 'Chcę porozmawiać o tym z mamą… ciekawe jak Ron radzi sobie w Durmstrangu. Idę o zakład, że jest w Gryffindorze'. Chociaż Harry musiał przyznać, że Durmstrang miał mu do zaoferowania dużo więcej niż Hogwart. Nie dość, że Durmstrang miał lepsze zakwaterowanie i bardziej zaawansowany program nauczania, to po ukończeniu szkoły – każdy wolałby ucznia Durmstrangu od kogokolwiek innego.

Ale znowu, jeśli naprawdę mieli w przyszłości zostać potężnymi Śmierciożercami… czy to nie oznaczałoby życia pełnego polityki? Dołączenia do armii w młodym wieku i wspinania się po szczeblach kariery tak wysoko jak tylko mogli? Sama myśl wprawiła Harry'ego w zażenowanie.

- Kiedyś dormitoria dla dziewcząt były oddzielne – wyjaśnił profesor Dietmar, zatrzymując się przed wysokim białym budynkiem – Ale potem zdecydowaliśmy, żeby rozdzielać uczniów jedynie klasami, jako że i tak wszyscy będziecie mieli swoje własne mieszkanie. Tak jest prościej. Jest dziesięć mieszkań w tym budynku – po jednym dla każdego z uczniów. To jest miejsce, w którym będziecie mieszkać, dopóki nie ukończycie szkoły, więc lepiej o nie dbajcie. Jeśli wasi rodzice wam pozwolą, możecie mieszkać w swoich mieszkaniach nawet podczas wakacji.

- Czy są one podłączone do sieci Fiuu? – blond włosy chłopiec spytał.

- Macie kominek na rozmowy, ale sieć Fiuu została zablokowana – odpowiedział profesor Dietmar – Teraz, kiedy wypowiem wasze imię, wyjdźcie naprzód. Podam wam klucz z numerem waszego mieszkania i możecie iść się rozpakować, odświeżyć, cokolwiek tam potrzebujecie. Dzisiaj, wieczorem o osiemnastej, musicie ubrać się wasze mundurki raz jeszcze i udać się do Wielkiej Sali, gdzie oficjalnie powita was dyrektor. Jakieś pytania?

Nikt się nie odezwał.

- Dobrze w takim razie, zacznijmyod Petronelli Albin. – Dziewczynka z włosami równie rudymi co te mamy Harry'ego wyszła z szeregu i tak szybko jak tylko dostała swój klucz, ulotniła się.

- Jakob Eckart. – Chłopiec z jasnobrązowymi włosami poszedł po swój klucz, a Harry nie mógł nic poradzić na fakt, że chłopiec ten wyglądał mu na cwaniaka. Może to przez jego dumny i zadowolony z siebie wyraz twarzy?

- Heidi Jöran. – Dziewczynka stojąca za Harrym przeszła wyminęła go i chłopiec zastanawiał się bezwiednie, czy kiedykolwiek nadejdzie jego kolej. Co, jeśli to wszystko było pomyłką, i po wyczytaniu listy i nie znalezieniu tam jego imienia zostanie odesłany do domu? Bo nawet jeśli Harry uważał, że Durmstrang był straszny i być może chciał wrócić do domu, to nie myślał o tym na poważnie!

- Truls Kettil. – Chłopiec, który pytał wcześniej o zajęcia sportowe, ten z kręconymi złocistobrązowymi włosami i jasno niebieskimi oczyma, przepchnął się przez dwójkę ludzi stojących przed nim i przyjął swój klucz.

- Björn Lennart, Klemens Marvin, Filippa Peppino, Harry Potter. –W końcu usłyszawszy swoje własne imię, Harry podszedł do nauczyciela w nadziei, że nie wywróci się ani nie potknie. Profesor Dietmar błysnął mu krótki uśmiech, nim zawołał następnego z dwóch pozostałych chłopców.

Harry wstąpił do apartamentu numer trzy, nie będąc pewnym, czego się spodziewać. Tym co zastał było przytulnie urządzone mieszkanie z małym salonem po lewej i kuchnią umiejscowioną za nim. Drzwi po jego prawej prowadziły do zadziwiająco przestronnej łazienki, z sypialnią zaraz obok.

Wyglądało na to, że było lepiej niż się tego spodziewał.

Drewniana podłoga, którą wyłożone było lokum, i kolory beżu i brązu nadawały całemu miejscu ciepły wygląd. Jego kufer był w sypialni, i chociaż Harry wiedział, że powinien już zacząć się rozpakowywać, zdecydował się na porozmawianie przez kominek z rodziną najpierw. Nigdy specjalnie nie przepadał za tym sposobem komunikacji z ludźmi, ale nie bardzo miał jakiekolwiek inne wyjście.

- Harry? – twarz Lily pojawiła się w płomieniach. – Jak się czujesz, skarbie? Rozpakowałeś się już?

- Dopiero co wszedłem do apartamentu – powiedział Harry – Po prostu potrzebowałem z wami porozmawiać.

- Wszystko w porządku? Potrzebujesz czegokolwiek? Właściwie to właśnie pakowałam dla ciebie trochę przekąsek, planowałam niedługo ci je wysłać. Jesteś głodny? Sowa będzie tam w przeciągu dwóch lub trzech godzin, jeśli wyślę ją teraz.

- Nie bardzo. Po prostu się martwię.

- I tak ją wysyłam. Powiedz mi, jeśli będziesz potrzebował czegoś jeszcze, skarbie.

- Jasne. Czy tata tutaj jest? – zapytał Harry z zaciekawieniem, a jego matka pokręciła głową.

- Nie, dostał pilne wezwanie. On i Syriusz wyruszyli na misję. Okazuje się- oh cóż, nie ma o czym mówić. Udało ci się już z kimś zakolegować?

- Nie. Wszystkie dzieci tutaj są… Sam nie wiem.

- Tak szybko jak tylko wpadniesz w rutynę, wszystko wyda ci się lepsze – zapewniła go Lily – Jutro czwartek. Dwa dni szkoły i potem masz weekend-

- Mamy szkołę w sobotę. Jedynie niedziele są wolne – powiedział jej Harry- Dzisiaj mamy czas, żeby się zakwaterować i pozwiedzać placówkę. Chyba. Jutro zaczyna się piekło.

- Daj z siebie wszystko, słodziutki!

- Nie słodziutki – mruknął Harry – Spróbuję.

Drogi Harry,

Słyszałem od twojej czarującej mamy, że jesteś teraz w Durmstrangu. Słyszałem także, że twój mundurek jest brązowy. Bardzo mi przykro to słyszeć, naprawdę. Jeśli sobie tego zażyczysz, mogę porozmawiać z dyrektorem i wysłać ci zestaw złotych szat. Jestem pewien, że ci na to pozwolą. Nikt nie mówi mi nie! Jestem Gilderoy Lockhart!

Z lepszych wiadomości: Słyszałem, że siostrzenica Peppity także jest w Durmstrangu! Zła wiadomość jest taka, że jest ona podobno bardzo surową młodą damą, którą nosi tylko jeden kolor na raz. Upiorne, czyż nie? W każdym razie, dobrze byłoby żebyś się z nią zaprzyjaźnił. Znajomości, widzisz, rządzą polityką. Znajomości są tym, co przynosi wpływy indywidualnym jednostkom – nikt nie jest wpływowy bez znajomości.

Aby złagodzić twe obawy o mnie, miewam się dobrze. Świetnie wręcz. Zmieniłem fryzurę i myślę o uruchomieniu własnej linii zapachów, "Lock of Hearts". Muszę przyznać, że sama nazwa przyprawia mnie o szybsze bicie serca – nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć fanów z całego świata kupujących ją!

A jak ty się miewasz, Harry? Opowiedz mi wszystko o swoim życiu tam. O swoich lekcjach, swoich przyjaciołach, swoim Instruktorze od Pojedynków... wcale mi się o nie podoba, żebyś wiedział! To nie dorzeczne, Harry-skarbie, nawet tego nie sugeruj. Jeśli ktoś miałby mi się podobać – nie, właściwie, zauroczenia nie są dla mnie! Są dla nastolatek. A nawet jeśli – i powiedziałem, JEŚLI – zdarzyłoby się, że jednak mi się on podoba – albo ktokolwiek inny – mógłbym bez problemu zaprosić ich na randkę.

Więc tak.

W każdym razie, pamiętaj, żeby o siebie dbać, spróbuj wyrwać się z tego głupiego nakazu noszenia brązowego (chociaż obiło mi się o uszy, że podczas zimy dodadzą wam jakoś do tych mundurków futro. Popieram.) i myj zęby trzy razy dziennie – olśniewający uśmiech ukazujący olśniewające zęby może ci kiedyś uratować życie.

Uściski i całusy,

twój mentor Gildy

Spisany ciemno fioletowym tuszem na jasno niebieskim zapachowym papierze list, który został dostarczony przez dziwaczną błyszczącą sowio-łabędzią hybrydę był imponujący na sposób, w który nie powinien był być. Na szczęście, pokraczne stworzenie odleciało tak szybko, jak tylko wykonało swoją część pracy i nie czekało na odpowiedź, a Harry mógł tylko mieć nadzieję, że nikt go nie widział.

Chłopiec wgapiał się w list po tym jak skończył go czytać przez parę długich chwil, nim potrząsnąwszy głową odłożył go na stolik stojący w salonie. Mógł to zignorować. Naprawdę mógł. Chociaż może powinien jednak szybko powiedzieć Gildy'emu, żeby zapomniał o złotych szatach.

Kto w ogóle nosił złote szaty!

Poza samym Gildym oczywiście.

Harry ziewnął i oparł się chęci pójścia spać. Pomimo tego, że ogromne łóżko wyglądało bardzo zachęcająco, Harry nie miał zamiaru ryzykować przespaniem ich ustalonego na za parę godzin spotkania i robić złego wrażenia na wszystkich obecnych w Wielkiej Sali.

'Na szczęcie, czwartek wydaje się być najkrótszym dniem szkolnym' przemknęło przez głowę Harry'ego, gdy przeglądał plan lekcji 'Dwie godziny Zaklęć, Zielarstwo, także dwie godziny, i Historia Magii. Nie brzmi tak źle. Kim w ogóle jest ten cały Instruktor od Pojedynków? Nie mam pojedynków w moim planie lekcji i zdaje mi się, że Syriusz powiedział kiedyś, że są one dopiero w późniejszych latach'.

Harry w końcu wziął się za rozpakowywanie swojego kufra i już prawie kończył, kiedy usłyszał pukanie w szybę. Obrócił się, żeby ujrzeć dobrze mu znanego puchacza jego matki, unoszącego się na zewnątrz, niosącego coś co przypominało mały koszyk. Harry z rozmachem otworzył okno i przejął od sowy koszyk pełen jedzenia, który jego mama powiedziała wcześniej, że mu prześle, nie przejmując się ptakiem, który uderzył się swoim skrzydłem w głowę zanim odleciał.

Zabrał się za jedzenie tak szybko, jak tylko skończył karmić Hedwigę i przejrzał swój plan lekcji raz jeszcze.

Jutro, jeśli obudzi się wpół do siódmej, będzie miał mnóstwo czasu na wzięcie prysznica i zjedzenie a po tym na znalezienie swojej klasy. Pierwsza lekcja zacznie się o ósmej równo. Zaklęcia. Sztuka Zaklęć 1 Ludwika Lippidi była dosyć grubą i ciężką książką, i Harry jakoś nie palił się do czytania całej jej zawartości.

Ale przed tym, uczta powitalna. O osiemnastej.

Po prostu nie mógł się doczekać.

Wielka Sala była olbrzymia. Mieściło się w niej siedem okrągłych stołów zarezerwowanych dla uczniów, i jasnym było, że uczniowie z jednej klasy mają usiąść razem, bez wyjątków. Harry skończył siedząc pomiędzy dwoma dziewczynkami, które obydwie siedziały w absolutnej ciszy, czekając na przemówienie dyrektora.

- Wierzę, że nikt z was tutaj zgromadzonych nie jest nieświadomy zmian, które nastąpiły w ostatnim czasie – rozpoczął Karkarow – Na chwilę obecną, Durmstrang ma jedynie siedemdziesięciu uczniów. Spośród ogromu młodych czarodziei i czarownic, które pragnęły dostać tutaj miejsce, to właśnie wam się to udało. Moje gratulacje.

'Czemu mam przeczucie, że wyrecytuje on nam podobną gadkę jak ta, którą otrzymaliśmy od profesora Dietmara?' pomyślał Harry 'Zastanawiam się, czy to naprawdę jest szkoła wojskowa.'

Wasze dni spędzone tutaj nie będą należeć do łatwych – kontynuował Karkarow – Otrzymacie dostęp do najlepszej edukacji, jaka tylko może być. Otrzymacie szkolenie i wiedzę. I kiedy nadejdzie na to czas, opuścicie tą szkołę i będziecie służyć Czarnemu Panu jak powinniście.

' Yep. Na to wygląda. '

- Jest kilka uwag, którymi chciałbym się z wami podzielić zanim pozwolę na rozpoczęcie kolacji.

' O jejku '

- Po pierwsze, podczas gdy każdy apartament ma własną kuchnię, gorąco zachęcamy was do spożywania posiłków w Wielkiej Sali. Wszystkie ogłoszenia będą obwieszczane właśnie tutaj podczas kolacji. Po drugie, siódmo roczni uczniowie mają obowiązek zacząć przygotowywać swoje praktyki tak szybko, jak to tylko możliwe – mają być one gotowe do końca października. Po trzecie… żadne zwierzę nie ma prawa znaleźć się na terenie budynku szkoły. Jeśli posiadacie jakieś zwierzątko, trzymacie je w swoich mieszkaniach albo gdzieś na zewnątrz.

' Okej, nie było tak źle. Chociaż w sumie, nawet jeśli Czarny Pan miałby zmienić to w szkołę militarną, to wątpię, żeby powiedzieli to na głos. '

- Żyjemy by służyć Czarnemu Panu.

' No weźcie. Naprawdę? '

- I żeby zwalczać Rebeliantów. Nigdy o tym nie zapominajcie.

' Poważnie. '

- Raz jeszcze, witajcie w Durmstrangu, i przynieście nam dumę. Możecie teraz rozpocząć ucztę. – Mężczyzna ledwo skończył zdanie, gdy stoły zostały nagle zapełnione jedzeniem wszelkiego rodzaju. Harry, wciąż myśląc o tym co mogły znaczyć słowa dyrektora, wpatrywał się w swój pusty talerz, dopóki nie poczuł szturchnięcia łokciem.

- Musisz jeść – dziewczynka siedząca obok niego powiedziała. Harry zaoferował jej nerwowy uśmiech, nie będąc pewnym, co powiedzieć. Na szczęście, nie wydawało się, że wyczekiwała ona odpowiedzi, jako że odwróciła się i zajęła własnym posiłkiem.

- Już mu matkujesz? – spytał z drwiną chłopiec, a dziewczynka zmrużyła na niego oczy.

- Znamy się? – spytała.

- Cóż, nie—

- I lepiej niech tak zostanie. – Harry zamrugał, jego usta odrobinę rozchylone. Czy wszyscy ludzie tutaj mówili w ten sposób? Tak… szorstko? Wrednie? Drwiąco? I w tej dziewczynce było coś bardzo znajomego.

- Peppino – powiedział Harry, i dziewczynka obróciła się, żeby na niego zerknąć.

- Co? – warknęła.

- To znaczy, er… jesteś może spokrewniona z Peppitą Peppino? – zapytał Harry, czerwieniąc się nieznacznie. – Ja, um, spotkałem ją i powiedziała mi, że jej siostrzenica—

- Projektantka mody Peppino? – wykrztusiła z siebie jedna z pozostałych dziewczyn, jej oczy szerokie.

- Uczęszcza do Durmstrangu? – dziewczynka, do której odezwał się Harry skrzywiła się – Tak, to ja.

—nosi jeden kolor naraz – dokończył Harry niepewnie, a dziewczynka mrugnęła na niego z zaskoczeniem, jej brwi powędrowały ku górze.

- A więc naprawdę ją spotkałeś. Zawsze na to narzeka, nawet jeśli nie jest to do końca prawdą.

- Mój korepetytor jest jej przyjacielem.

- Twój korepetytor?

- Gilderoy Lockhart.

- Oh, Merlinie, naprawdę nim jest? – dziewczynka siedząca po drugiej stronie Harry'ego wykrzyknęła, sprawiając, że odwrócił się w jej stronę – Jestem Heidi Jöran, tak przy okazji, i jestem fanką pana Lockharta! Oh, jest taki tajemniczy i przystojny!

- Jestem Harry Potter – powiedział Harry – Proszę, mów mi Harry. I Gildy niezupełnie jest osobą, którą określiłbym jako tajemniczą i przystojną. – Napuszony, hałaśliwy, głupi, dziwaczny, pokręcony… każde z tych słów było bardziej trafne niż 'tajemniczy i przystojny'.

- Jestem Fillipa – siostrzenica Peppity Peppino oznajmiła, zagarniając swoją ciemną grzywkę na prawą stronę, jej ciemne oczy wbite były w Harry'ego – Jak w takim razie opisałbyś pana Lockharta? Przeczytałam wszystkie jego książki i muszzę przyznać, że rzeczywiście jest imponujący.

– W trosce o własne życie, nie odpowiadaj na jej pytanie – powiedział chłopiec z krótko obstrzyżonymi brązowymi włosami, ostrymi oczami tego samego koloru i mnóstwem piegów. – Mam dwie siostry i wiem, jak dziewczyny zachowują się gdy chodzi o Lockharta. Powiesz o nim cokolwiek złego i są gotowe cię zabić. – Ale dlaczego? – spytał Harry marszcząc brwi – Jest on moim korepetytorem i większość tego co robi składa się z mówienia mi co mam nosić i tego jakie są najnowsze trendy w modzie.

- Wspaniale – westchnęła Heidi, a Harry wpatrywał się w nią z niedowierzeniem, nie znajdując żadnych śladów sarkazmu nie ważne jak bardzo starał się jakieś znaleźć. Posłał spanikowane spojrzenie chłopcu, który wcześniej się odezwał.

- Jestem Nikolai Rolan – powiedział na to chłopiec, i chociaż uśmiechnął się kulturalnie, nie udało mu się wyglądać nawet trochę przyjaźnie. Harry pamiętał go z wcześniej.

- O czym ty i pan Gilderoy rozmawiacie? – chciała wiedzieć Heidi – Czy opowiada ci o swoich heroicznych czynach?

- Czasami. Powiedz, kto jest tutaj Instruktorem od Pojedynków?

- Dwa siedzenia na lewo od miejsca, gdzie siedzi dyrektor – powiedział chłopiec z potarganymi, lekko kręconymi, złocistobrązowymi włosami – Bartemiusz Crouch Junior. Ale nie mamy pojedynków aż do trzeciego roku. Tak powiedział mi tata.

- Nazywasz się Kettil, prawda? - spytała Heidi – Myślę, że już cię kiedyś widziałam. Tor Kettil?

- Truls – poprawił ją chłopiec – Nazywam się Truls Kettil.

- Byłam blisko – odparła Heidi, machając ręką lekceważąco – Jutro jest pierwsza lekcja. Co wy na to, żebyśmy stworzyli sobie grupę do nauki? Jest nas tylko dziesiątka i—

'Ciekawe, czy mogę ich teraz nazwać moimi przyjaciółmi' pomyślał Harry. Czuł się zmartwiony i niepewny, nawet jeśli wszystko dotychczas poszło gładko. Coś było po prostu… nie tak. Nie miał pewności co to było, ale nie mógł jeszcze pozwolić sobie na wyluzowanie.

- Jeśli Czarny Pan nie zmieni swojego podejścia, wojna jest nieunikniona – wymamrotał Syriusz, uchylając się przed zaklęciem rzuconym w niego przez Rebelianta. – To, że zostałem wysłany z całym oddziałem Aurorów też jest dziwne. Czemu nie z jednym Aurorem albo z dwoma? Do diabła, nawet z całym plutonem. Jestem Generałem Porucznikiem, na Merlina.

- Jak w takim razie nazywasz to co się dzieje teraz? – zapytał James, posyłając zagrzewającą krew klątwę na czołgającą się nieopodal kobietę i decydując się na zignorowanie reszty wypowiedzi Syriusza. – Jeszcze za mało jak na wojnę?

- To jest tylko bitwa. Miałem na myśli prawdziwą wojnę. Dwie strony, ofiary, armie…

- Skąd Rebelianci mieliby wziąć armię?

- Sojusznicy zza granicy – odparł Syriusz – Wiem, że na przykład Francuzi nie przepadają za bardzo za Czarnym Panem. Ich minister się nim brzydzi.

-Jakakolwiek wojna by nie wybuchła, to my ją zwyciężymy – powiedział James – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

- Ale jaką cenę przyjdzie nam za to ponieść? Wojny z tak wieloma silnymi, pomysłowymi i przebiegłymi ludźmi walczących przeciwko sobie… Mogłyby minąć lata, nim byśmy wygrali.

- Skąd nasunął ci się taki pomysł?

- Wiesz, że jestem częścią Wewnętrznego Kręgu—

- Witam, Kapitanie Oczywiste.

- Zamknij się, palancie. To do czego zmierzam to to, że ludzie, cóż rozmawiają.

- Uh, pozwól mi to wyjaśnić, Siri…

- Słuchaj – Syriusz westchnął, chwytając ramię Jamesa i zaciągając go za drzewo na chwilę bezpieczeństwa w celu wyjaśnienia tego, co siedziało mu w głowie – jeśli ta wojna potrwa dłużej niż siedem lat, są duże szanse, że Harry skończy walcząc.

- Kurwa – syknął James, w końcu uświadamiając sobie ogrom problemu – Ale hej, nie ma jeszcze żadnej wojny, a nawet jeśli jakaś będzie-

- Będzię.

- jak możesz być tego taki pewny?

- Mówiłem ci, ludzie rozmawiają – powiedział Syriusz. – Szczególnie Bellatriks lubi dzielić się swoimi przemyśleniami i tak bardzo jak tego nienawidzę— zazwyczaj ma rację.

- I ona mówi, że nadchodzi wojna? – zapytał James.

- Mówi, że Rebelianci przybierają w siłach. I że formują armię. Pamiętasz krótką wojnę, która miała miejsce, gdy Czarny Pan doszedł do władzy? Pamiętasz czasy terroru, gdy czarne listy były codziennością?

- I tak nic nie możemy na to poradzić, no nie? Jeśli rozpęta się wojna, będziemy tylko pionkami.

- Wiem – westchnął ze zmęczeniem Syriusz – Po prostu… martwię się o Harry'ego, wiesz. Jeśli pogłoski o Durmstrangu są prawdą, to to oznacza, że któregoś dnia Harry będzie tam, gdzie ja jestem teraz.

- Co? – spytał James, kompletnie zbity z tropu. – Ty… on co? O czym ty do diabła wygadujesz!

- Mówiłem ci, że krążą pogłoski o Durmstrangu zamienionym w szkołę wojskową? – zaczął Syriusz, akurat, gdy klątwa tnąca trafiła w pobliską gałąź. Mężczyzna skrzywił się i odpowiedział na to klątwą uśmiercającą. – To prawda.

- Prawda! Chodzi ci o… O Merlinie.

- Jeśli wierzyć plotkom, Czarny Pan okazjonalnie przebiera się i idzie by testować starszych uczniów osobiście. Jest to czymś, co miał w zwyczaju robić dotychczas, i wątpię, żeby zmienił to tylko dlatego, że system w Durmstrangu uległ zmianie.

- Starszych uczniów? Jak bardzo starszych?

- Szóste i Siódme klasy. Harry jest bezpieczny, oczywiście. Jest jeszcze za młody by zostać zauważonym. Poza tym, zawsze jakoś tak trudno go zauważyć, nie?

- Nie jestem tego taki pewien – odparł James z zawahaniem – Będzie tam tylko dziesięcioro uczniów na każdym roku. Niemożliwym jest wtopienie się w tłum, jeśli takowego tłumu niema.

- Zwłaszcza jeśli Lockhart naprawdę zacznie zmuszać Harry'ego do noszenia błyszczących szat – wyszczerzył się Syriusz – Wyobraź to sobie!

- Lockhart – skrzywił się James – Co za kiepski żart z niego jest. Powinniśmy znaleźć Harry'emu innego korepetytora, serio. Gdybym tylko mógł przekonać Lily do zgodzenia się ze mną w tym temacie!

Tamten wieczór zastał Harry'ego siedzącego na kanapie Filippy Peppino, obserwując jak Heidi maluje Petronelli Albin – trzeciej dziewczynce ich 'pokolenia' – paznokcie na zielono. Kolor zadziwiająco dobrze pasował do jej bladych zielonych oczu. Mówiąc szczerze, Harry nie był do końca pewien, dlaczego został tam zaproszony. Z pewnością, nie spędzą całego czasu pytając go o Gildy'ego, prawda?

- Chcę być projektantką mody jak moja ciocia któregoś dnia – oznajmiła Filippa, upinając swoje długie czarne włosy w koka – Chcę projektować i szyć ubrania, I chce, żebyś był moim modelem.

- Um…

- Słuchaj – zaczęła Petronella – Mogła cię zapytać, ale myślę, że po prostu zamęczyłaby cię po jakimś czasie i i tak byś zgodził. Oszczędzasz sobie trochę czasu.

- Dlaczego ja? – spytał Harry, szczerze zaciekawiony. Nie był jednak w stanie zebrać się na odwagę by zapytać jakim cudem wiedziała o Włoszce już tak wiele.

- Ponieważ pozostali chłopcy to świnie – oświadczyła Filippa – Poza tym, to przykre, że są tutaj tylko trzy dziewczyny spośród dziesiątki uczniów. Wyrównasz liczbę.

- Nie jestem dziewczynką – powiedział Harry – Nie jestem nawet dziewczęcy.

- Popieram – powiedziała Heidi – Z drugiej strony ten chłopiec z Włoch…

- Lorenzo Tancredi – wtrąciła się Filippa – I tylko to, że jego włosy są całkiem długie nie czyni go dziewczęcym w żadnym stopniu.

'Dlaczego ich trajkotanie przypomina mi to, jak mama i pani Weasley czasami rozmawiają?' pomyślał Harry 'Muszę się stąd ulotnić'.

- Czuje się trochę zmęczony – rzekł Harry, podnosząc się na nogi – Zobaczę was wszystkie jutro.

- Przyjdź po mnie wpół do siódmej, dobrze? – zawołała za nim Filippa – Pójdziemy na śniadanie razem!

- Czemu tak wcześnie?

- Na wszelki wypadek.

- W porządku – odpowiedział Harry – Na razie.

Apartament, który zajmowała Filippa znajdował się piętro nad tym jego, i w przeciągu sekund Harry był już we własnym mieszkaniu, w końcu dostając możliwość zrelaksowania się. Po szybkim prysznicu i zmianie ubrań, Harry wspiął się na swoje łóżko, czując się wykończonym, ale zadowolonym.

Jego pierwszy dzień przebiegł całkiem dobrze – zaprzyjaźnił się z paroma osobami i nie narobił sobie żadnych wrogów. Plan lekcji wyglądał rozsądnie, nawet jeśli mieli mieć lekcje także w sobotę.

Ogólnie rzecz biorąc, Harry był szczęśliwy.

I w ten o to właśnie sposób rozpoczęło się i kontynuowało przez pewien czas jego życie w Durmstrangu: spokojnie. Pomimo, że Harry został wychowywany w otoczeniu magii, zdawało się być tak wiele rzeczy, o których nie miał pojęcia, a czas upływał mu bardzo szybko, kiedy był zajęty prawie każdego dnia.

Zaklęcia z profesor Elis były najprawdopodobniej ulubionymi lekcjami Harry'ego – przedmiot był przyjemny i poniekąd prosty. Nawet czytanie podręczników szkolnych i odrabianie prac domowych było dla niego dobrą zabawą, jeśli w grę wchodziły zaklęcia. Eliksiry za to… ku wielkiemu oburzeniu Filippy, Harry był beznadziejny w eliksirach.

- To byłoby nawet śmieszne, gdyby nie było takie smutne – stwierdził raz Nikolai – I niewytłumaczalne. Jakim cudem udało ci się w ogóle doprowadzić rozcieńczony Eliksir Uspokajający do wybuchu? To prawie sama woda!

Talent objawia się na różne sposoby – odrzekł równomiernie Harry, niewzruszony. Profesor Bertham wpatrywał się wtedy w topiące się fiolki, a potem przymknął oczy wydając dziwny odgłos, który przywodził Harry'emu na myśl kopniętą mysz.

Zajęcia z Czarnej Magii były zapewne najbardziej interesujące. Profesor Ulrich Dietmar – brat ich wychowawcy – był mężczyzną pełnym podziwu dla Czarnego Pana i był zawsze chętny do wspominania 'starych dobrych czasów' kiedy to walczył on w krótkiej wojnie, gdy Czarny Pan po raz pierwszy doszedł do władzy.

Opowiedział im o inkantacjach, używanych wtedy tarczach, taktykach i strategiach… i podczas gdy uczył ich tylko tych najbardziej podstawowych zaklęć, Harry nie był rozczarowany. Zaciekawiło go jednak, że mężczyzna, który osiągnął to wszystko był tym, którego bliźniacza różdżka spoczywała obecnie w dłoni Harry'ego.

- Jest tak wiele z chęci zaangażowane w zaklęcie – Powiedział profesor Ulrich – Emocje napędzają zaklęcie. Nigdy nie myślcie, że macie przestać odczuwać emocje. Mówię wam to teraz, ponieważ w przyszłości będą wam mówić, żeby nie czuć. To jest złe. Gniew, radość, miłość, żal… różne zaklęcia stają się silniejsze poprzez różne emocje.

- Na przykład? – Jakob Eckart, chłopiec, który zdawał się mieć mały wszystko-wiedzący uśmiech przyklejony permanentnie do twarzy, spytał – Jakieś przykłady?

- Zaklęcia leczące – odpowiedział profesor Ulrich – Zaklęcie uśmiercające. Cruciatus. Tu nie chodzi tylko o skupienie się i wypowiedzenie inkantacji. Musicie czuć.

Tym co przyniosło Harry'emu trochę trudności, poza eliksirami, była transmutacja. To nie tak, że przedmiot był trudny, nie. Był w stanie odrabiać prace domowe samemu, tak właściwie i nie miał problemu z rozumieniem książki. Nauczyciel, profesor Kay, jednakże, był odrobinę zły w tłumaczeniu rzeczy. Może to tylko on nie potrafił zrozumieć mężczyzny – inni zdawali się rozumieć go całkiem dobrze.

Zajęciami, które Harry absolutnie kochał, były zajęcia sportowe. Uwielbiał latanie i pływanie, i pomimo tego, że nigdy wcześniej nie próbował jazdy konnej czy łucznictwa, obydwie dyscypliny wychodziły mu one na tyle dobrze, że mógł spędzić przy nich miło czas.

Życie w Durmstrangu toczyło się dalej i tygodnie upływały. Cała dziesiątka pierwszorocznych uczniów stawała się ze sobą dosyć zżyta, chociaż Harry głównie spędzał czas albo z dziewczynkami, albo z Nikolaiem. Chłopiec z Rosji był skomplikowaną osobą i zdawał się znajdywać powody do wyśmiewania się ze wszystkim w zasięgu wzroku.

Stan rzeczy nie uległ zmianie aż do końcówki listopada, na dwa tygodnie przed przerwą świąteczną.

- Posłuchaj – powiedział Truls Kettil – To tylko zawody w lataniu. Tylko po to, żeby zobaczyć kto jest najszybszy. Będzie uczciwie, bo wszystkie miotły, które pożycza nam szkoła są takie same.

- Jest niedziela, a ja wiem, że już dawno skończyłeś wszystkie prace domowe – Harry kontynuował, patrząc na Nikolaia, który się skrzywił.

- Ja nie latam.

- Mięczak – powiedział Lorenzo Tancredi lekceważąco – Dopiszcie mnie. Sprawię, że będziecie błagać o litość.

- Jakbyś mógł – rzucił Truls w odpowiedzi.

- Jaki jest cel tej rywalizacji? – zapytała Petronella – To nie tak, że którekolwiek z was może startować w naborach do drużyny Quidditcha. Jesteście na to za młodzi!

- To dla naszej własnej przyjemności – odrzekł Klemens Marvin – Lepiej polatać sobie w niedziele, niż pisać od nowa esej na eliksiry po raz siódmy.

- Siódmy? – sapnął Harry, a blondyn wzruszył ramionami, nie oferując żadnych tłumaczeń.

- Słuchajcie – wcięła się Filippa z jękiem niezadowolenia – Całe to pajacowanie strasznie mnie irytuje. Idźcie udawać macho gdzie indziej.

- Ty po prostu nie możesz znieść bycia w grupie, gdzie nie jesteś centrum uwagi – zaczął Truls – Ty-

- Czytam „Podstawowe zaklęcia dla tych, którzy nie mają czasu" – przerwała mu Filippa.

- To znaczy: pomyśl dwa razy zanim dokończysz to, co chciałeś powiedzieć – wyjaśnił Harry z szerokim uśmiechem – W każdym razie, chodźmy już. Nie możemy spędzić całego dnia na przekonywaniu pozostałych.

-Absolutną rację masz, Harry – Björn Lennart, którego włosy były tak czerwone, jak te Rona, a oczy prawie tego samego odcienia, powiedział.

- Myślałem, że nie lubisz latać – zagadnął Lorenzo spoglądając na Björna, który wzruszył ramionami.

- Lubię oglądać – odpowiedział chłopiec – Dużo bezpieczniejsze. Poza tym, zakłady lubię nawet bardziej.

- Idziemy zatem? – spytał Truls – Piąto roczni mają trening za dwie godziny.

- Skąd to wiesz? – zapytał Klemens, kiedy grupa zaczęła poruszać się w stronę jednego z boisk do Quidditcha – Ci ze starszych klas raczej nie urządzają sobie z nami pogawędek.

- Jestem Truls Kettil – odpowiedział Truls – Nikt nie ignoruje mnie.

- Właśnie zabrzmiałeś mi jak Gildy – wzdrygnął się Harry – To znaczy, Lockhart.

- Czemu nazywasz go Gildy? – zapytał Truls.

- Przyzwyczaiłem się do tego, tak myślę. Przygotowywał mnie całe lato i nie odpowiadał jeśli go tak nie nazywałem. Ten zwyczaj pewnie ssie.

- Jaki zły zwyczaj.

Chłopcy w końcu dotarli do składziku na miotły i każdy z nich z zapałem chwycił po Nimbusie, nim pobiegli na boisko do Quidditcha.

- Szkoda, że nie możemy zagrać – powiedział Klemens.

- Jak radzą sobie z utrzymaniem szkolnej drużyny Quidditcha? – spytał Harry – To znaczy, nie ma tu raczej zbyt wielu uczniów, którzy mogą grać, prawda?

- Szkolna drużyna gra przeciwko drużynom innych szkół, a czasem nawet małym oficjalnym drużynom – wyjaśnił Truls – Do tej pory radzili sobie dobrze – W ubiegłym roku dołączył do nich nowy szukający. Wiktor Krum. Mówią, że jest on prawdziwym talentem.

- Czy on nie jest przypadkiem trzeciorocznym?

- Ta.

- Dostał się kiedy był na drugim roku?

- Ta.

- Chodźcie chłopaki – zawołał Lorenzo – Mniej gadania więcej latania!

- Przygotujcie się na przegraną – powiedział Klemens, a na usta Harry'ego wpłynął uśmiech. To było dziwne – ale wspaniałe – uczucie – żeby być z innymi chłopcami i czuć się, jakby naprawdę byli przyjaciółmi. Oni go zauważyli. Może byli jak Ron i Draco, którzy zauważali Harry'ego tylko kiedy był obecny. Może pozostali chłopcy zapomnieliby o nim, jeśli nie byłoby go tutaj, aby przypomnieć o swoim istnieniu… ale tu i teraz, byli z nim. Zauważali go. I było to naprawdę wspaniałe uczucie.

Latanie z przyjaciółmi było inne od latania z jego tatą, lub z Syriuszem. Było bardziej… wolne. Bardziej szalone i mniej kontrolowane. Było ekscytujące.

- Uważaj, Truls – zawołał Björn z dołu – Nie chcesz skończyć spadając ze swojej miotły, no nie?

- Nic mi nie będzie – odparł Truls z uśmiechem, ponownie wirując na swojej miotle głową w dół. Harry, przelatujący niedaleko, pokręcił na to głową.

- Bądź ostrożny.

- Ja zaw— whoa!

Tego, co wydarzyło się później, w jakiej kolejności się to wydarzyło i ile czasu zajęło, Harry nie pamiętał. Jedynym co pamiętał było to, że uścisk Trulsa na jego miotle zelżał, i że nie zajęło mu ani chwili uświadomienie sobie, że jeśli drugi chłopiec spadnie z takiej wysokości, może umrzeć. Harry mgliście pamiętał obrócenie się na własnej miotle, pamiętał lecenie tak szybko, że wiatr zdawał się ciąć jego policzki, i poniekąd pamiętał zderzenie ze spadającym chłopcem. Pamiętał spanikowane krzyki jego kolegów z klasy i miał desperacką nadzieję, że udało mu się chociaż spowolnić upadek Trulsa jego własnym ciałem.

Po tym nastąpiły ból i ciemność.

Kiedy tylko się obudził, Harry doznał deja vu. Zupełnie jakby już kiedyś czuł to przeszywające zimno, jakby już widział tą pustą stację kolejową…

Bo widział.

Z szeroko otwartymi oczyma, Harry usiadł, rozglądając się dookoła. Tak, rzeczywiście był na tej samej dziwnej stacji kolejowej, na której wylądował podczas egzaminu wstępnego ponad pół roku temu. I była ona dokładnie tak ciemna, chłodna i wilgotna, jak ją zapamiętał. Padało tutaj albo coś?

- Ah, wróciłeś – rzekł znajomy głos i Harry odwrócił się gwałtownie, żeby ponownie zobaczyć starego mężczyznę – Nie spodziewałem się zobaczyć cię ponownie przez bardzo długi czas.

- Nie wiem co się stało – powiedział Harry, decydując się na zachowanie spokoju. Nie było potrzeby do panikowania i robienia z siebie głupka dwa razy przed tą samą osobą, czyż nie? – Mówiłeś, że byłeś kim?

- Ni mówiłem – odpowiedział starzec z błyskiem w jego niebieskich tęczówkach – Nazywam się Albus.

- A ja Harry. – powiedział Harry – Możesz powiedzieć mi, czym jest to miejsce?

- Jest to stacja kolejowa – rzekł Albus – Ostatnimi czasy, więcej niż zazwyczaj pociągów przyjeżdżało i odjeżdżało. Nie znałbyś może tego przyczyny?

- Um, jakiej na przykład?

- Czy tam skąd pochodzisz, jest wojna?

- Nie – odrzekł Harry – Nie ma. Ale niektórzy ludzie myślą, że niedługo będzie.

- Okropne – wymamrotał Albus – Wojny nigdy nie przynoszą nic prócz żałoby dla każdego w nie zamieszanego.

- Znasz się na wojnach?

- Brałem udział w kilku.

- Jakie one były? – zapytał zaciekawiony Harry – Jedyne co nam mówią o wojnach to to, że były pełne chwały.

- Nie ma chwały w wojnach bez szlachetnej przyczyny – odpowiedział mu Albus, a blask w jego oczach przygasnął – Powiedz mi, mój chłopcze, kto jest obecnym Ministrem Magii?

- Cóż, w sumie to nikt – rzekł Harry – Jedynym rządzącym jest Czarny Pan.

- Co? – w jego pytaniu wyraźnie dało się usłyszeć szok, i Harry poczuł ukłucie niewytłumaczalnego strachu, kiedy ujrzał wyraz twarzy starca. – Czarny Pan?

- Czarny Pan Voldemort – wyjaśnił niepewnie Harry.

- Jaki jest tam rok?

- Tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy.

- O jeny. – Słowa były przepełnione emocjami – niedowierzaniem, smutkiem, szokiem. Przerażeniem. Harry mógł dostrzec jak mężczyzna, jeśli to w ogóle możliwe, stał się jeszcze starszy w mgnieniu oka. – Tak długo.

- C-cóż…

- I Tom przejął władzę. No jasne, jeśli nie było nikogo kto by go powstrzymał. Od zawsze był tym zaradnym i pomysłowym, o tak.

- Tom? – spytał ostrożnie Harry. Albus posłał mu spojrzenie, które pozbawione było jakiejkolwiek radości i błysku.

- Ten twój Lord Voldemort. Jego imię to Tom Riddle.

- Tom? – powtórzył pełen zdumienia Harry – Ale to… to imię dla kota albo coś! – mały wymuszony uśmiech powrócił na twarz Albusa i starzec westchnął.

- Co takiego uczynił? Czy żyją jeszcze jacykolwiek Mugole? – spytał.

- Mnóstwo – odpowiedział Harry – Miliardy, właściwie. Po prostu są trzymani w separacji od Magicznego świata i większość szkół nie przyjmuje już mugolaków. Słyszałem, że kiedyś przyjmowały. Widzisz, moja mama jest mugolakiem.

- Jesteś…?

- Półkrwi. Dokładnie tak, jak Czarny pan.

- Wiecie o jego krwi? – spytał Albus, zaskoczony – A ludzie i tak go popierają?

- Myślę, że tu chodzi o coś więcej niż tylko o krew – odpowiedzi powoli Harry – To znaczy, nie sądzę, aby większość z nich naprawdę obchodziła krew. Tak długo jak osoba ma potęgę i pieniądze, mogą przymknąć oko na jej pochodzenie.

- I mówiłeś, że może nadchodzić wojna?

- W zasadzie, to tylko pogłoska. Słyszałem moich rodziców rozmawiających o tym. Rebelianci – są oni grupą ludzi wciąż walczących ze Śmierciożercami Czarnego Pana – stają się, nie wiem, większym zagrożeniem, tak myślę.

- I twoi rodzice stoją po stronie?

- Po stronie Czarnego Pana, oczywiście. Mój tata jest Aurorem i służy czarnemu Panu.

- Świat się zmienił – powiedział Albus kręcąc głową. Po tym zapadł w ciszę, i pozostał w niej przez bardzo długi czas. Harry, po paru minutach czekania na to, aż starzec się odezwie, postanowił pospacerować sobie wokół stacji. Zastanawiał się, co mógł zrobić, żeby wrócić do siebie. Ostatnim razem to po prostu się stało… Czy teraz będzie tak samo?

Kolejny pociąg przejechał obok Harry'ego i chłopiec poczuł przechodzące go dreszcze, gdy patrzył na pojazd. Czy był on pusty? Nie był wstanie dostrzec tam nikogo, ale wciąż ogarniało go to uczucie, że nie był on kompletnie pozbawiony… ludzi. Może powinien sprawdzić któryś z pociągów od środka?

- Nie chcesz tego robić – odezwał się Albus tak szybko, jak Harry podszedł do jednego z pociągów. – Nie są one tutaj tylko dla zabawy.

- Gdzie one jadą?

- Już ci mówiłem, czyż nie? Nigdzie. Większość z nich jedzie do Nikąd

- Gdzie jest nigdzie?

- Gdzie indziej. – Radosna odpowiedź sprawiła, że Harry zaprzestał pytać – naprawdę nie był na to w nastroju. Chciał iść—

- I nagle, Harry przypomniał sobie, dlaczego w ogóle był nieprzytomny. Jakimś cudem spadł ze swojej miotły! Oh tak, po to, aby uratować Trulsa. Co się wydarzyło? Udało mu się? Musi się obudzić… Nie mógł spędzić całego swojego czasu na stacji kolejowej, to po prostu nie było opcją. Wciąż nie wpadł jednak na pomysł, jak się stąd wydostać.

- Jesteś pewien, że żaden z tych pociągów nie zabierze mnie z powrotem? – spytał Harry, a Albus pokiwał głową.

- Żaden z nich nie zabierze cię tam, dokąd pragniesz iść.

- Gdzie by mnie zabrały, w takim razie?

- To jest opowieść na kiedy indziej – rzekł starzec i uśmiechnął ze zmęczeniem – Twoje odbicie faluje, młody Harry. Niedługo nadejdzie twój czas na ponowne opuszczenie tego miejsca.

- Czy ktokolwiek cię tutaj odwiedza? – spytał Harry – Nie czujesz się czasem samotny?

Ale znowu, tak jak ostatnim razem, nagle mógł tylko widzieć, a nie słyszeć, a po chwili nie mógł już nawet pierwszego.

Ból. To właśnie poczuł Harry, kiedy się obudził. A następnie poczuł jak ktoś chwyta go za rękę.

- Co-?

- Harry? – odezwał się nagle znajomy głos – Harry? Obudziłeś się? PANI PIELĘGNIARKO! PANI PIELĘGNIAAARKO!

- Ester Siegbert – kobiecy głos – Filippa? – zasugerował.

- ESTER! PIELĘGNIARKO ESTER! Harry się obudził.

- Poniekąd.

- Żyje!

- Nie jest w śpiączce!

- Odsuńcie się – rozkazał kobiecy głos i Harry, którego oczy w dalszym ciągu pozostawały szczelnie zamknięte, mógł usłyszeć swoich przyjaciół odsuwających się na bok. Ręce pielęgniarki były zimne, a jej różdżka ostra, gdy szturchała go nią i mruczała pod nosem inkantacje, żeby sprawdzić stan jego zdrowia. – Wydaje się być w porządku. Panie Potter, słyszy mnie pan?

- Taaakh.

- Powiedz mi, jak się teraz czujesz?

- Odurzony – mruknął Harry, w końcu podejmując próbę otwarcia oczu – Głowa boli. Brzuch boli. Ramiona też.

- Pamiętasz co się stało?

- Mmm? Truls?

- Tak, uratował pan pana Kettilsa. Już został wyleczony. Zderzając się z nim, wciąż nieco trzymając się na swojej miotle, udało ci się spowolnić upadek. Oboje złamaliście sobie parę kości, jednak najbardziej od upadku ucierpiałeś ty, nie on. W każdym razie, oboje będziecie jak nowi lada chwila. I niech to będzie dla was dwóch lekcja!- Pociągi? – mamrotał Harry, nie do końca słuchając tego, co mówiła kobieta. W jego umyśle zdawało się być coś innego, coś niezmiernie ważnego; wspomnienie próbujące przedrzeć się przez jego okryty mgłą umysł oraz przez fale zawrotów głowy i dezorientacji.

– Stacja… - Tak, była tam stacja… i pustka… i zimno…

- Harry? – powiedział głos, który teraz Harry potrafił rozpoznać jako ten Heidi, i ze stęknięciem w końcu udało mu się utrzymać otwarte oczy na tyle długo, żeby spojrzeć na swoich przyjaciół. Osoba trzymającą jego dłoń był Truls, który był blady jak ściana i wpatrywał się w Harry'ego szerokimi oczami przepełnionymi troską.

- Wszystko ze mną w porządku – wychrypiał Harry – A z tobą? Wszystko okej? Która godzina?

- Wciąż niedziela – powiedziała Filippa – Wpół do dziewiętnastej. – Harry pokiwał głową i zerknął na Trulsa, który wciąż wpatrywał się w niego niespokojnie. Rozejrzał się potem wokoło, napawając się widokiem skrzydła szpitalnego, w którym to się znajdował.

- My już pójdziemy – przerwał nagle ciszę Björn – Jeśli Truls chce ci podziękować to wiem, że wolałby zrobić to na osobności. Trzymajcie się i dbajcie o siebie.

- To co zrobiłeś było bardzo odważne, Harry – powiedziała czule Petronella, pozwalając swoim drobnym delikatnym dłoniom spocząć na ramionach Harry'ego na parę chwil – Głupie, ale odważne. Do zobaczenia w krótce.

- Jutro mamy zajęcia sportowe – powiedział Lorenzo – Może powinieneś spytać pielęgniarkę Ester, żeby dała ci z nich zwolnienie?

- Po prostu wyjdźcie – warknął Truls, krzywiąc się na włóczących się przyjaciół – Dogonimy was chłopaki-

- I dziewczyny – dodała Heidi.

- I dziewczyny potem. – Wciąż czując się trochę nieobecnie, Harry obserwował jak jego znajomi z klasy opuszczali skrzydło szpitalne, zostawiając go samego z Trulsem. Chłopiec ten patrzył na Harry'ego przez parę sekund, nim z powrotem usiadł przy łóżku.

- czy naprawdę wszystko w porządku? – spytał Harry.

- Tak – odpowiedział Truls, jego zazwyczaj jasne, błękitne oczy ciemne były z poczuciem winy – Dlaczego to zrobiłeś?

- Ty prawie umarłeś – powiedział Harry – Słuchaj, wiedziałem na co się pisałem, mniej więcej. Lepiej żeby było nas dwóch rannych, niż jeden martwy. Prawda? Teraz przynajmniej za jakiś czas oboje będziemy w porządku.

- Zawdzięczam ci moje życie.

- Oh błagam…

- Mam u ciebie dług życia – rzekł Truls, pociągając nerwowo za swoje złoto-brązowe loczki – Dziękuję, Harry.

- To… er… cóż… Nie ma za co – mruknął Harry pokrywając się rumieńcem. Ręka Trulsa ponownie znalazła tą jego i Harry zastanawiał się czy teraz, po tych paru miesiącach, mógł w końcu nazwać kogoś swoim najlepszym przyjacielem.

Gdzie indziej, Czarny Pan Voldemort wkroczył właśnie do sklepu z różdżkami w poszukiwaniu drugiej różdżki.