Witam z nowym rozdziałem oraz paroma uwagami:

- Posiadłość w Yorkshire to nawiązanie do Misselthwaite Manor z "Tajemniczego Ogrodu", a dokładnie wersji filmowej z 1993 roku.

- Wiek czarodziei: wiemy z książek, że Albus walcząc z Tomem w ministerstwie był czarodziejem w pełni sił a zabila go klątwa nie wiek. Dlatego wydaje mi się możliwe że czarodzieje mogli przeżyć i 150 lat w pełni sił i na pewno mieli eliksiry na starcze dolegliwości, a chociaż wiemy na pewno, że tylko Flamel żył 600 lat to nie wiemy ilu 200.

- Jak już wspomniałam, nie oglądałam "Fantastycznych zwierząt" bo mnie osobiście film zanudził na śmierć po 20 minutach, ale wezmę stamtąd nazwę "akolitów" na ludzi Grindelwalda i generalnie to jak on mógł wyglądać, a informacje o postaciach, o ile nie dodane przede mnie, będą pochodzić z angielskiej wiki. Pojawić się mogę też postacie jak Vinda Rosier na przykład bo po prostu w którymś momencie pociągnę wątek powierników i powiernic i różnych dziwnych rzeczy..

W tym rozdziale dowiemy się jak Harry czuje się w nowym domu, spotkamy Albusa i dowiemy o pomysłach Gellerta na rekrutację w Anglii.


Ariana i Gellert uważnie obserwowali dzieci. Widzieli, że wyraźnie od początku złapały one kontakt dzieląc ze sobą trudne doświadczenia. Ariana już się uśmiechała na myśl o odwiedzinach wnuków, a do tego jeszcze mają pod opieką dwoje czarodziei. Nic dziwnego, że była uradowana i taką ją zobaczył Wilhelm.

- Mamo, co się wprawiło w tak wspaniały humor? – spytał Wilhelm.

- Z pomocą twojej żony znaleźliśmy synka Lily – wyjaśnił Gellert – Hermiona oprowadza go właśnie po ogrodach.

- Syn Lily? Jak wygląda? – pytał wyraźnie poruszony czarodziej.

- Sam ocenisz, podobny do ojca, ale oczy ma po matce. Nic nie wie o rodzicach, chętnie posłucha co masz mu do powiedzenia – dodał Gellert – wiemy z matką, ile dla ciebie znaczyła Lily.

- Jestem szczęśliwy z Mafaldą, a Lily…

- Wiem była twoją uczennicą, wiem, że nie interesowała cię jako kobieta. Jej syn wychowywał się u tej okropnej siostry Lily...

Wilhelm zastał Harry'ego i Hermionę jak bawili się w berka w ogrodzie. Biegali wokół rosłego dębu śmiejąc się i robiąc tyle hałasu ile tylko mogą i powinny dzieci w ich wieku. Czarodziej uśmiechnął się, bo chociaż nigdy nie pragnął swoich potomków, doceniał znaczenie magicznej krwi jak każdy noszący nazwisko Grindelwald. No i jeszcze widział synka swej zmarłej uczennicy.

- Wujku, wujku to Harry Potter! – pisnęła Hermiona podbiegając do niego.

- Wiem – powiedział Wilhelm – bardzo przypominasz ojca, ale oczy masz po matce. Pewnie nieraz to słyszałeś – dodał.

- Nie proszę pana, ciotka Petunia mówiła, że rodzice byli pijakami i zginęli w wypadku samochodowym – wyjaśnił chłopiec.

- Nie pan, ale wuj Wilhelm – poprawił go – a twoja ciotka kłamała, twoja mama była bardzo pracowitą i bardzo potężną czarownicą a ja ją uczyłem – wyjaśnił – bardzo cię kochała Harry, ciebie i twojego ojca tak bardzo, że poświęciła wszystko by cię ratować.

- Przed kim proszę pa… wujku? – spytał Harry.

- Przez złym czarnoksiężnikiem, któremu przeszkadzało, że jest pierwszą czarownicą w rodzinie. Ona i twój ojciec byli wojownikami, walczącymi o lepsze jutro, o co coś w co wierzyli i byli dobrzy w walce.

- Czemu komuś przeszkadzało, że mama była pierwszą czarownicą w rodzinie?

- Są źli ludzie, co nienawidzą nowej magii – powiedział ostrożnie – i dlatego gnębią takie dzieci jak ty Harry i Hermiona. Moi rodzice walczą o to, by żadne magiczne dziecko nie znało strachu, by przejawy dziecięcej magii witano z radością za cud jaki są.

- Cud? – spytał Harry.

- Magia to cud, a ci co mają magię są wyjątkowi, wybrani – mówił Wilhelm – magia to dar i przywilej, który należy świętować. Jesteś wyjątkowy Harry, tak jak twoja matka była wyjątkowa i jak Hermiona jest wyjątkowa. Ale – zawiesił głos – są tacy, co uważają wspaniałe czarownice jak twoja mamusia i Hermiona za niegodne, bo nie mają magicznych przodów. My, czarodzieje musimy ich bronić – dodał – bo są naszym bezcennym skarbem.

- Tak jest – powiedział Harry, na co Wilhelm uśmiechnął się do niego.

Harry poczuł się wyjątkowo, a Wilhelm doskonale rozumiał co właśnie zrobił: zaszczepia dzieciom ziarna idei supremacji magicznej krwi. Dzieci są ufne i chłonne na wiedze, a oni wiedzą co mówić. Mówił do nich a one go słuchały z zapartym tchem. Niewiele z tego rozumiały, ale słuchały miłego wujka Wilhelma i równie miłego wujka Gellerta. Hermiona już dawno uznała, że ma najlepszego na świecie wujka Gellerta, któremu wdrapuje się na kolana i ciocię Arianę która kupuje jej sukienki i jest kochana. A Harry do tego miał dojść z czasem.

Wilhelm chętnie opowiadał o Lily Evans, potem Potter, i tym jaką była wyjątkową czarownicą zarówno pod względem umiejętności jak i zamiłowania do pracy. Ślepy by widział, że Hermiona chciała być do niej podobna, a chociaż Harry chętnie słuchał o matce to jednak od pierwszego razu pokochał latanie na miotle. Lecz chociaż dzieci się różniły to bezkrytycznie łykały to, co mówili dorośli i ich przekonania.


Gellert i Ariana rzadko odwiedzali razem brytyjskie ministrowo magii. Ich najstarszy syn był francuskim ministrem, a średni niemieckim a oni sami od lat nie zajmowali się papierkową robotą. Nie dało się jednak zostać magicznym opiekunem dziecka inaczej niż przez wypełnienie całej masy papierków i to w ministerstwie magii. Zrobili tak nazajutrz po wypełnieniu stosownych dokumentów. Zabrali na wyprawę oczywiście Harry'ego bo nie dało się przyjąć dziecka jako podopiecznego, w świetle prawa, bez obecności tego dziecka. Rok temu coś takiego przerabiali z Hermioną, a chociaż Ariana cieszyła się z obecności małego czarodzieja lub czarownicy w domu, to nienawidziła papierkowej roboty. Hermionę po prostu musieli uwielbiać: była bystra, ciekawa świata i uwielbiała książki prawie jak samo jak Wilhelm. Ariana widziała wyraźnie, że mąż lubi rezolutną dziewczynką i zamierza ją rozpieszczać co przyjmowała z uśmiechem. Ich wnuczki traktował jak księżniczki, ale Blanche i Gabrielle niestety mieszkały we Francji. Dlatego inną czarownicę będzie rozpieszczać i uczyć czarnej magii. Ariana oczywiście lubiła Hermionę, ale to Harry poruszył struny w sercu czarownicy, nawet w wieku w jakim była miała słabość do zagubionych chłopców.

- Harry ubierz się, spóźnisz się na śniadanie – Hermiona bezceremonialnie wpadła do pokoju Harry'ego, który siedział na łóżku oszołomiony.

Harry Potter spał w komórce pod schodami odkąd tylko sięgał pamięcią. I odkąd sięgał pamięcią to nosił ubrania po Dudleyu. Dlatego pewnie kiedy obudził się na szerokim, miękkim łóżku zaciskał powieki nie chcąc budzić w pięknego snu. A sześciolatek uznał za sen, że miła pani i miły pan zabrali go od Dursleyów i zabrali do domiszcza z wielkim ogrodem. Po ogrodzie zaś oprowadzała go miła dziewczynka i razem ganiali wielkie motyle. Harry nie chciał wracać do codzienności pracy i docinków, toteż leżał na łóżku chcąc by coś, co wziął za sen trwało najdłużej. Sześciolatek jeszcze nie rozumiał znaczenie luksusu, ale rozumiał, nie umiejąc tego nazwać, różnicę między byciem chcianym a niechcianym. Zaciskał rozpaczliwie powieki by pozostać w krainie snu, kiedy to jakaś dziewczynka kazała mu wstawać.

- Harry, ciocia i wujek nie lubią spóźnień – powiedziała ciskając w niego poduszką – no wstawaj!

- Hermiona? – spytał oszołomiony patrząc na dziewczynkę w zdobnym szlafroku.

- A kogo się spodziewałeś? Morgany? – spytała – no wstawaj i narzuć szlafrok. Idziemy na śniadanie!

- W pidżamie? – pytał Harry.

- Tak, no chodź bo się spóźnimy.

Harry nie protestował dłużej pozwalając się prowadzić dziewczynce. Wyszedł za Hermioną na hall czegoś, co było wielką posiadłością i zeszli na dół po szerokich schodach. Hermiona szła szybko, toteż Harry nie miał czasu podziwiać ni obrazów ni niczego w miejscu, do którego trafił. Wszystko tutaj wyglądało obco w oczach chłopca, chociaż z pewnością jadalnia na takową nie wyglądała. Rozpoznał Gellerta, Arianę i Wilhelma zaś obok tego ostatniego siedziała kobieta o długich, mysich włosach. Harry nie mógł znać Mafaldy Hopkirk, która tylko lekko się do niego uśmiechnęła na co on odpowiedział tym samym. Nigdy wcześniej tyle osób nie było dla niego miłych jednocześnie.

- Harry, dobrze spałeś? – spytała Ariana.

- Tak psze pa… ciociu – wyjaśnił chłopiec – myślałem, że to mi się śni.

- Jesteśmy prawdziwi – zapewniała Ariana – tak samo jak owsianka, która na ciebie czeka. Jesteś bardzo chudy Harry, nie wiem jak odżywiałeś się w domu siostry twej matki, ale w moim domu będziesz jeść pełnowartościowe posiłki.

- Tak jest – zapewniał – ciotka Petunia dawała mi resztki po Dudleyu i wujki Vernonie i nazywała mnie darmozjadem – wyjaśnił Harry.

- Zjesz owsiankę i popijesz kakao, to dobre dla dzieci – powiedziała Ariana – a jak skończysz pójdziesz z nami do ministerstwa.

- Czy ja też pójdę? – spytała Hermiona.

- Nie – wyjaśnił Gellert – to coś, co musimy załatwić z Harrym, a ty młoda damo masz zdaje się zajęcia.

- Tak wujku – odparła dziewczynka posłusznie.

- Załatwimy sprawę możliwie najszybciej, że też mamy ścigać urzędasów – zaczął zezłoszczony.

- Takie prawo Gellercie, a zresztą to formalność. Potem musimy ściągnąć wiesz kogo – dodała.

- Wiem, a na razie powinniśmy cieszyć się rodzinnym śniadaniem.

Owsianka rzadko kiedy należała do lubianych przez dzieci dań, ale Harry jadł aż mu się uszy trzęsły. Nigdy wcześniej nie mógł się najeść do syta, a miała pani, do której mówił ciocia, pozwalała mu zjeść jeszcze paszteciki i ciasteczka. Harry po raz pierwszy w życiu czuł, że się przejadł a uczucie było dla niego ciekawe. Dorośli rozmawiali o sprawach których nie rozumiał, ale dla chłopca nie miało to znaczenia. Dorośli zawsze rozmawiali o niejasnych sprawach, ale ci dorośli byli dla niego mili i uśmiechali się do niego. Ponoć pierwsze wrażenie zostaje w człowieku na zawsze i owa reguła pozostała prawdziwą dla Pottera. A Lord i Lady Grindelwald byli dla niego miłymi ludźmi, którzy czynili dobrze.

- Musimy kupić ci odpowiednie szaty dla małego czarodzieja – powiedziała Ariana – najprościej na Pokątnej.

- Nie mamy na to czasu – przypomniał Gellert – mamy umówione spotkanie w ministerstwie, a ty z pewnością potrzebujesz czasu w sklepie Twilfitta i Tattinga – dodał.

- Potrzebuję czasu w Paryżu – poprawiła go miękko – Claire ma doskonałe oko, ale na razie musi nam wystarczyć Twilfitt i Tatting. Harry – spojrzała na chłopca – ubierzesz się i będziesz czekać na skrzata, który po ciebie przyjdzie.

- Oczywiście.

Jak niejedno dziecko z domu, gdzie panowała może nie przemoc, ale na pewno zaniedbanie, Harry był posłuszny i grzeczny. Jego nowi opiekunowie niekoniecznie rozumieli co na temat mówi mugolska psychologia, ale na pewno rozumieli jak plastyczny jest umysł dziecka. Wymienili porozumiewawcze spojrzenie i wyszli by się przygotować do spotkania. Gellert i Ariana Grindelwald lubili dzieci i pragnęli mieć w domu dzieci, ale mieli też wobec nich swoje plany.

- Chłopiec, który przeżył w domu największego czarnoksiężnika Europy – zauważył Wilhelm, kiedy jego żona wyszła przygotować się do pracy – tylko ty tato mogłeś wpaść na taki pomysł.

- A to dzięki Albusowi, jego wiara w ludzi go zgubi – zaśmiał się Gellert – zostawił chłopca w domu nienawidzących magii mugoli, licząc na cud. Dał go nam na tacy.

- Oj zapewne – mówił Wilhelm – chłopiec, który przeżył by dorastać w domu czarnoksiężnika. I czarownica z mugolskiej rodziny, która będzie wychowana jak mała arystokratka, mocny sygnał.

- Do nas idą prześladowani czarodzieje – powiedział miękko Gellert – a Hermionie nie brakuje ni magicznej mocy, ni niczego innego, czego nie można powiedzieć o angielskich pannach czystej krwi. Jest czarownicą, nic innego nie ma znaczenia a świeżą krew należy witać z radością a nie gnębić. Lily stanowiła dowód, że tak zwany status krwi to bzdura. Nie byłeś dość przekonujący Wilhelmie, ale to bez znaczenia Hermiona jest młodsza i ukształtujemy ją jak należy.

- Zawsze chciałeś mieć córkę by ją rozpieszczać i by była księżniczką – zaśmiała się Ariana.

- Oczywiście, a jak jeszcze coś pokażę tym durniom..., ale chodźmy moja Ariano bo się spóźnimy.


Powiedzieć, że Gellert Grindelwald nie lubił papierkowej roboty to jak nazwać lwa kotkiem. Czarnoksiężnik nie znosił urzędniczych formalności i dlatego po tym jak jego zwolennicy przejęli władzę na zachodzie Europy, osadził synów na stanowiskach ministrów magii a sam żył w Yorkshire jak na patriarchę rodu przystało. Nie miał nic przeciwko politycznym morderstwom, torturowaniu w celu zdobycia informacji, ale praca za biurkiem to nie jego działka. A tamtego dnia musieli iść z żoną do ministerstwa magii, by podpisać cholerne papiery! Gellert gardził mugolami, co nie przeszkadzało mu w posiadaniu magicznie ulepszonego samochodu. Uznawał wartość pewnych ich wynalazków, co dowodziło, że winni służyć czarodziejom. By zaoszczędzić sobie czasu, teleportowali się w trójkę do Londynu. Z racji swej pozycji społecznej nie musieli korzystać z wejścia dla gości, ale teleportowali się wprost do atrium. I mieli na sobie szaty godne czarodziei a nie mugolskie przebrania: on wygodny, ciemny strój kontrastujący z jasnymi włosami zaś Ariana ciemnoszarą, elegancką suknię. Harry z kolei wciąż miał na sobie stare ubranie Dudleya, ponieważ jego nowym opiekunom nie udało się znaleźć ubrań dla niego. Ich wnukowie byli wyższymi tęższymi chłopcami, o zupełnie odmiennej budowie ciała. I chociaż magia pozwalała nieco zmienić rozmiar ubrania, to czary modyfikujące mogły wejść w interakcję z tymi wplecionymi w magiczne ubrania. Ariana nie znała zresztą takowych, tym bardziej Gellert, toteż Harry założył stare ubranie.

Chłopiec miał sześć lat i zdążył znienawidzić teleportację. Znowu było mu niedobrze, okropnie niedobrze i prawie zwymiotował do fontanny w atrium ministerstwa. Ariana zmusiła go do wypicia eliksiru, ale potrzebował chwili by dojść do siebie. Dlatego pewnie nie zauważył, że mijający ich czarodzieje, omijali ich dość szerokim łukiem. Ludzie patrzyli na chłopca w za dużych, mugolskich ubraniach, który szedł trzymając się dłoni Lady Grindelwald, ale nie zadawali za głośno pytań. I jakoś znalazła się dla nich wolna winda, by wjechali na drugie piętno, do Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Po wyjściu już czekał na nich urzędnik, który bardzo uprzejmie powitał Lorda i Lady Grindelwald i zaprosił do wygodnego gabinetu.

- Nie spodziewałem się podobnej wizyty państwa – zaczął – a chłopiec to?

- Harry Potter – powiedział Gellert – razem z żoną chcemy zostać magicznymi opiekunami tego tutaj młodego czarodzieja.

- Harry Potter?! Chłopiec, który – zaczał urzędnik.

- Potrzebuje opieki – przerwał mu Gellert – a wraz z żoną mamy duży dom i warunki odpowiednie dla młodego czarodzieja. Ministerstwo ma raport na temat naszej podopiecznej Hermiony Granger i zostało dowiedzione bez jakichkolwiek wątpliwości, że potrafimy otoczyć opieką dzieci ze świata mugoli.

- Tak jest Lordzie Grindelwald, ale muszę spytać czy mają państwo jakieś związki z młodym Potterem?

- Tak, jego matka Lily Potter z domu Evans była uczennicą mego syna, przypomnę Mistrza Eliksirów i Zaklęć, przez co nieraz gościła w naszym domu i była nam znana. Młody czarodziej siedzący obok mojej żony – kontynuował – jako roczne dziecko stracił oboje rodziców by zostać umieszczony w domu kobiety nienawidzącej magii. Nie muszę chyba tłumaczyć jakim zagrożeniem są obskurodziciele, prawda?

- W żadnym razie Lordzie Grindelwald, ale to standardowe pytania.

- Wiem i dlatego siedzimy sobie tutaj.

Harry patrzył jak mili państwo podpisali piórem jakiś pergamin, który czynił ich jego magiczną rodziną zastępczą. Ów czarodziej z ministerstwa zadał mu parę pytań, a Harry chciał szczerze zostać z ciotką Arianą i nie wracać do Petunii. Wiele z tego nie rozumiał, poza tym, że nareszcie gdzieś należy. Na pewno zaś nie pojmował miejsca w Wizengamocie i tym podobne sprawy. Ciotka zaproponowała by poszli kupić mu odpowiednie szaty, podczas kiedy wuj zajmie się formalnościami. „Potrzebujesz magicznych szat Harry" – powiedziała łapiąc go za rękę – „a potem pójdziemy na lody".

- Chcę wiedzieć czy i kto trzymał piecze nad miejscami Potterów w Wizengamocie – powiedział Gellert, kiedy Harry z Arianą wyszli – a także co ze skrytkami w Gringottcie.

- Oczywiście ma pan prawo jako magiczny opiekun, wystawię odpowiednie zaświadczenia. Dobrze by Harry Potter trafił do właściwej rodziny, wiedzącej co to znaczenie magicznej krwi.

- Zaiste – uśmiechnął się szeroko Gellert szybko rozpoznając własnego zwolennika.

Urzędnik był bardzo pomocny, a Gellert zawsze doceniał pomoc i dziękował za takową. To go różniło od Voldemorta. Ministerstwo prawie po równo zajmowali zwolennicy idei supremacji magicznej krwi i konserwatyści wierzącej w czystą krew. Nieliczni jak Artur Weasley głosili poglądy tolerancji lecz byli słabi, toteż wojna polityczna dotyczyła mniej lub bardziej jawnych stronników jednego i drugiego potężnego czarnoksiężnika. Siła uprzedzeń w Anglii była zawsze dużo większa niż na kontynencie i dlatego zwolennicy Gellerta, mówiący o sobie akolici, osiągnęli tutaj połowiczny sukces. W swoim pojęciu dbali o równowagę między czarodziejami a mugolami, nawet jeśli oznaczało to tortury, zastraszania i morderstwa, ale to dla wyższego dobra. To dlatego jego akolici zyskali i utrzymali poparcie na zachodzie Europy, to ich niechęć to przelewania magicznej krwi, co uważali za zbędną przemoc i środek ostateczny. Gellert wierzył, że to co robi to czyni dla dobra czarodziei a oni uwierzyli jemu, bo zapewniał chce by byli wolni i korzystali swobodnie z magii nie musząc obawiać mugoli. Był charyzmatyczny, a do tego powoływał na autentyczne wypadki dręczenia. Czarownice nieomal go kochały za słowa o tym jak robi to dla swej ukochanej żony, a czarodzieje lubili jak wyliczał im konieczność wzmocnienia czy to linii krwi czy to liczbowego stanu i dlatego każda magiczna krew jest cenna. W Anglii pogarda dla niegodnych, czy też szlam, była tak wielka, że paradoksalnie blokowała pewne kwestia i zapewniała rodzaj wolności od rządów Gellerta i jego ludzi. I tak jak Voldemort chciał wszystkich zastraszyć, to Gellert wybierał opcję oczarowania wiedzą, manierami i uprzejmością. Przedstawiał siebie jako eleganckiego, szarmanckiego wobec pań czarodzieja doskonale rozumiejąc znaczenie takich gestów dla budowania lojalności. Zwłaszcza jeśli zachował się w taki sposób wobec czarodziei i czarownic w pierwszym pokoleniu, jak ich nazywał, a owe gesty uprzejmości, zrozumienie czy ukarania sprawców ich prześladowań budowało trwalszą lojalność niż ślepy terror. Gellert lubił mówić, że w żadnym kraju jak w Anglii rekrutacja aktywnych członków jego ruchu nie idzie mu tak sprawnie jak tutaj. Bo czarodzieje prześladowani za status krwi właśnie u nich znajdą realną pomoc, a nie tylko piękne hasła.

Obecnie czarnoksiężnik rzadko kogoś osobiście przesłuchiwał i torturował, ale nieraz chcieli, by im przysłać jakiegoś więźnia by jak mawiał „trenować", a trenował razem z żoną. Ariana z racji niemożności używania różdżki mogła używać ograniczonego asortymentu klątw, ale była za to mistrzynią legilemencji, rzucając Legilemens nie tylko bezróżdżkowo i niewerbalnie. Potrafiła też czasem wnikać do umysłów ludzi bez użycia zaklęcia i ona jedna wiedziała kiedy zastosowała tę czy inną metodą. By uniknąć osłon umysłu wpierw z pomocą męża torturowali złapaną ofiarę aż każde osłony padły, gdyż państwo Grindelwald nie wnikali w takie detale jak to czy nie zrobią z umysłu ofiary sieczki. A po zakończonej sesji „przesłuchania" wracali do domu, by zająć zajęciami domowymi takimi jak na przykład zabawą z dwójką swoich podopiecznych. Hermiona nigdy nie uwierzyła, że ukochany wujek który uczył ją łapać magiczne motyle, wcześniej wraz z ciocią, która namawiała Harry'ego by wsiadł na dziecięcą miotełkę, doprowadzili do nieodwracalnego uszkodzenia umysłu pewnego czarodzieja. Człowiek ów wyznawał ideały Albusa Dumbledore'a i miał przeniknąć do otoczenia ich francuskiego ministra magii by szpiegować. Został złapany i wysłany na „rozmowę" z Lordem i Lady Grindelwald.

- Nic nie powiem, nie stłumicie wolności – mówił, kiedy Ariana wyczarowała czarnomagiczne pasy takie same jak te, którymi skrępowała Dursleyów.

- Powiesz – zapewniał Gellert – pytanie tylko czy odpowiesz grzecznie zapytany, czy po odrobinie perswazji. Wolisz perswazję, skoro tak..

Człowiek ów był mocny wiarę w swoje przekonania, a także siłą osłon oklumencyjnych. Lecz ostatecznie go złamali, ponieważ kombinację tortur i legilemencji można wyciągnąć informacje od każdego. Lecz ową metodą stosowano tylko czasami, ponieważ jej brutalność praktycznie zawsze oznaczała zniszczenie umysłu a nieraz i śmierć. A owego czarodzieja sprzedał, któremu język prędko rozwiązała klątwa Cruciatus.

O takich wypadkach szeptano w Anglii i nie tylko. Nie zawsze takowe powiązano, ale nikt w magicznej Europie nie wątpił, że Gellert Grindelwald i jego żona nie mają żadnych oporów przed stosowaniem przemocy. Wyznają jedynie zasadę, że przemoc winna stanowić środek do celu a nie cel sam w sobie. Cel to wzmocnienie rasy czarodziei, a cel uświęca środki. Czasem brudzili sobie ręce dla wyższego dobra, a potem zawsze można było polować z dziećmi na magiczne motyle lub patrzeć na pierwszy lot chłopca na dziecięcej miotełce. I właśnie do takich ludzi trafił Harry Potter, który po wyjściu z ministerstwa ruszył z ciotką na zakupy


Albus Dumbledore z niepokojem przeglądał papiery z ministerstwa. Proces magicznego przysposobienie jest prosty i wymaga głównie deklaracji chęci, zadbali o to stronnicy Grindelwalda. I tak oto Lord i Lady Grindelwald zostali magicznymi opiekunami kolejnego dziecka, wypisując coś o tym jak mają wnuki daleko i brakuje im w domu śmiechu dzieci, a przecież mają wszelkie środki by dzieci przyjąć. Mieli posiadłość z dużym ogrodem w Yorkshire zabezpieczoną na wszelkie znane sposoby. Cenią sobie prywatność no i chcą by dzieci mogły w spokoju latać na dziecięcych miotełkach. W domu nie mieli nie podejrzanego, Albus wiedział, że siostra i dawny przyjaciel nie są tak głupi by trzymać w oficjalnej rezydencji w Anglii zakazane przedmioty. Od dawna budowali wizerunek statecznej pary, zatroskanej o przyszłość magicznego świata.

- Gellert i Ariana przejęli kontrolę nad Harrym – mówił posępnie – mieszka w ich domu skąd go nie wydostanę.

Ale i tak postanowił złożyć wizytę siostrze oraz szwagrowi. Z pomocą Fiuu przeniósł się do sporego salonu z oknami wychodzącymi na ogród i wrzosowiska Yorkshire w tle. Zarówno dom jak i konkretny pokój urządzono w typowym stylu dla czarodziejskich posiadłości. Znajdowały się tam ciężkie meble, grube dywany i gdyby nie ruchome portrety miejsce można by uznać za siedzibę mugolskiej arystokracji. Powitanie między dyrektorem Hogwartu w kolorowej szacie, a parą jasnowłosych ludzi noszących raczej ciemne stroje było dość chłodne.

- Albusie, co cię sprowadza w nasze progi – zaczął Gellert – i nie przyprowadziłeś Minerwy, a tak mielibyśmy rodzinne spotkanie!

- Wiesz doskonale co mnie prowadza Gellercie – przerwał Albus – porwaliście dziecko z rodzinnego domu, a wcześniej torturowaliście opiekunów!

- Zasłużyli – syknęła Ariana – kazali mu spać w komórce pod schodami i ciężko pracować. To nie jest godne traktowanie dziecka!

- I wy postanowiliście mu pomóc z dobrego serca.

- Wiesz równie dobrze co ja, dlaczego Ariana tak a nie inaczej reaguje – syknął Gellert – a to ty nie mając żadnego prawa ukryłeś chłopca u tych mugoli. Nikt nigdy nie otworzył testamentu Potterów, ale czy naprawdę sądzisz, że chcieliby dać Harry'ego takim ludziom? Nie byłeś jego opiekunem, nie zaczynaj z nami tej walki – wycedził.

- Porwaliście go – przypomniał Albus.

- A w ramach porwania jak mawiasz, zabraliśmy go na lody a teraz razem z Hermioną polują na magiczne motyle – kpił Gellert – moją żonę można oskarżyć o dawaniu dzieciom słodyczy między posiłkami, zbrodnia to niesłychana.

- Najpierw wzięliście sobie dziewczynkę, a teraz jego – mówił Albus – będę wam patrzył na ręce i jeśli znajdę dowód na …

- Znajdziesz – przerwał kpiąco Gellert – że się pochorowały po „Fasolkach Wszystkich Smaków", albo pobrudziły bawiąc w ogrodzie, albo nabiły siniaka spadając z miotły, albo postanowiły użyć kosmetyków Ariany by pomalować się na kanadyjskich szamanów, o takie zbrodnie można każdego rodzica czy też opiekuna magicznego dziecka. A właśnie Ariano, co robią dzieciaki?

- Gonią motyle – wyjaśniła z uśmiechem – sam zobacz Albusie.

Albus stanął na tarasie by obserwować dzieci bawiące się pod opieką domowego skrzata. W każdym domu gdzie właścicieli stać było na domowego skrzata, jeden skrzat lub skrzatka opiekował się dziećmi. Widział dwoje dzieci ubrane w typowy dla małych czarodziei sposób, biegające za ogromnymi, zaczarowanymi motylami. Nawet w oddali słychać było śmiechy towarzyszące podobnym zabawom i jasnym było, że dzieci dobrze się bawią.

- Nigdy nie skrzywdzę niewinnego dziecka – powiedziała Ariana – powinieneś mnie znać na tyle Albusie.

- Nie podniesiesz na nie ręki, nie będziesz głodzić ale zatrujesz umysł nienawiścią do mugoli – powiedział smutno dyrektor.

- Ty sam zrobiłeś więcej by Harry przyjął nasze nauki, niż nasze dowolne słowa – zauważył Gellert – skazałeś go na życie u mugoli, którzy gardzą magią, a jego traktowali gorzej niż zwierzątko za bycie innym. Twoja nienawiść do mnie wynika z faktu, że wiesz który z nas ma rację. Mugole nie rozumieją magii i chcą ją zniszczyć. Niszczą z zamiłowaniem wszystko wokół siebie i samych siebie, o czym świadczy dewastacja środowiska, zaniedbywanie dzieci, kopulacja bez opamiętania, porzucanie rodzin dla chwili przyjemności i wiele innych. Są groźni i zacietrzewieni. Nie wiesz ilu czarodziei przychodzi do mnie po pomoc!

- I dlatego chcesz nimi rządzić – podsumował Albus.

- Chcę byśmy my, czarodzieje nie musieli się ukrywać. Chcę by żadne dziecko nie cierpiało jak Ariana i wielu innych – kontynuował Gellert – nie kochasz swej siostry, bo nie chcesz ukarać winnych jej cierpienia, ale ja kocham moją żonę. Nie cofnę czasu by zapobiec atakowi, ale ocalam inne dzieci przed jej losem. My czarodzieje ukrywamy się jak szczury, dość tego!

- Nie chcę nienawiści i dominacji – powiedział Albus – a to jest wasz cel i co z tym ma wspólnego mała dziewczynka z mugolskiej rodziny i Harry Potter nie wiem na razie. Ale nie pozwolę wam wykorzystać dzieci!

- Mój zbrodniczy plan wobec Hermiony to nauka – zaśmiał się Gellert –by osiągnęła swój potencjał jako czarownica. Lily, którą zabiło zaufanie do Blacka, mogła zostać Mistrzynią dwóch dziedzin. Hermiona będzie miała więcej czasu.

Harry i Hermiona zaś nieświadomi całego zamieszania, bawili się beztrosko w ogrodzie jak na dzieci przystało. Harry uważał, że został przeniesiony w krainę marzeń, gdzie mieszka dobra pani która pozwala mu pić kakao do owsianki. I dobry pan, który mruga porozumiewawczo kiedy posypuje owsiankę brązowym cukrem. W tym idealnym świecie, spotkał też inne dzieci, które także były magiczne i uczyły go latać na miotle. Nazwisko Grindelwald nic nie mówiło Harry'emu zanim nie poznał miłych państwa, ale teraz oznaczało bezpieczeństwo i akceptację.

Widząc zabawy dzieci, Albus tylko posępnie kiwał głową. Wyglądały na szczęśliwe, a to znaczyło, że ich serca będą całkiem po stronie Grindelwalda i jego nauk. Zaznały wiele złego od mugoli: czy odrzucenia czy to okrucieństwa zaś od Gellerta i Ariany akceptacji. Albus rozumiał, że niechęć Petunii była silniejsza niż inne uczucia. Więzy krwi nie zwyciężyły niestety. Lecz w Hogwarcie może mieć czas, o tak tylko nie może sprowokować Ariany i Gellerta by posłali dzieci do Beauxbatons lub Durmstrangu. Dlatego wciągnął powietrze i długo rozmawiali z Minerwą nad dalszymi planami. Antagonizowanie małżeństwa Grindelwald do niczego nie doprowadzi, poza odsunięciem dzieci jeszcze dalej. Teraz pozostaje im tylko czekać na czas przyjazdu dzieci do Hogwartu i przyjeżdżać możliwie najwcześniej do domu Grindelwaldów.


Zarówno Gellert jak i Ariana bez trudu zorientowali się, że Harry jest niedożywiony. Dlatego następnego dnia po dokonaniu formalności wezwali do swego domu znajomego uzdrowiciela ze św. Munga, by mieć oficjalny raport tak na wszelki wypadek. Czarodziej ów przyszedłby wykonać serię zaklęć skanujących na wyraźnie zdenerwowanym Potterze. Gellert jako czarnoksiężnik wyczuł coś niepokojącego w bliźnie chłopca. Bo chociaż nie biegał za innymi z Cruciatusem, to jak sam mawiał więcej zapomniał o czarnej magii niż Voldemort wiedział.

- Ta blizna aż emanuje czarną magią jak elegantka perfumami – tłumaczył żonie – jest z nią coś, bardzo, ale to bardzo nie tak.

- Masz pojęcie czym może być? – spytała Ariana.

-Jeszcze nie – pokręcił głową – to wymaga więcej testów, ale wiesz równie dobrze jak ja, że tylko naprawdę mroczne obiekty wydzielają podobną aurę.

Gellert musiał nieomal unieruchomić żonę, kiedy uzdrowiciel przedstawił wynik skanu chłopca. Sam mógł to zrobić, ale chcieli mieć ministerialną dokumentację. Harry był niedożywiony przez cały czas pobytu w domu Petunii Dursley, przemęczony na skutek za ciężkiej na jego wiek pracy w domu, z zaniedbaną wadą wzroku. Wrażliwa na pewne kwestia Ariana była gotowa wrócić do Dursleyów by ich powoli zabić, zwłaszcza po usłyszeniu że ci zachęcali swego syna do dręczenia Harry'ego.

- Przepraszam Lordzie Grindelwald, ale musiałem przedstawić raport – mówił ów czarodziej.

- Och, tego oczekujemy czy na to niedożywienie można podać eliksiry?

- Tak, wypiszę o co chodzi: na szczęście chłopiec trafił pod dach pana i pana żony w porę – mówił uzdrowiciel – wszystko da się naprawić, Merlinowi niech będzie dzięki za..

- Mój młody czarodzieju – przerwał Gellert jedwabistym głosem – znam twoje oddanie naszej sprawie i dlatego tu jesteś, mów mi o wszelkich wypadkach z mugolskiego świata. Mnie, lub mojej żonie nikomu innemu – dodał.

- Tak Lordzie Grindelwald! – zapewniał – jest jeszcze coś związanego z młodym Harrym, jego blizna- zaczął.

- Zajmę się blizną osobiście, a ty wzmocnieniem chłopca. A co z Hermioną?

- Ach, panienka Hermiona ma silny magiczny rdzeń i wyrośnie na zdolną czarownicę, tutaj są szczegóły. To ja zajmę się wypisywaniem eliksirów dla młodego pana Pottera.

- Jaki masz właściwie plan względem Hermiony? – spytała Ariana, kiedy uzdrowiciel zaczął wypisywać dokumenty.

- Uczynisz z niej damę moja pani – zaczął miękko – a ja dowód na brednię tez o supremacji czystej krwi. Jest jeszcze za mała – zerknął na skany – ale najpóźniej dwa lata przed pójściem po Hogwartu zaczniemy ją uczyć magii z Wilhelmem. Wyczuwam w niej potencjał na mroczną czarownicę, zacznę ją uczyć czarnej magii jak tylko podrośnie.

- A Harry? – spytała Ariana.

- Nie ma w sobie zadatków na czarnoksiężnika, ale może być niezłym czarodziejem z innych dziedzin.

- Ach, chcesz uczynić z dziewczynki z mugolskiej rodziny mistrzynię czarnej magii, zaś z potomka Potterów ..– zaczęła Ariana.

- Jak wiesz kochana status krwi w który wierzą twoi rodacy nie ma znaczenia, jeśli chodzi o magiczne zdolności. I to dowiodę, nie martwi się będziesz miała okazję rozpieszczać dwoje dzieci, a wiesz, że ja dbam o podopiecznym.

- Wiem i za to cię kocham – zaśmiała się Ariana – i wiem, że bardzo chciałeś mieć córkę. W każdym razie musimy trzymać plany z dala od mojego wścibskiego brata, wiesz, że Albus będzie nas nachodzić! A ci Durseleyowie …

- Wiem i mam pomysł co zrobić z Dursleyami – szepnął coś żonie na ucho.

Gellert Grindelwald obawiał się mugoli i gardził nimi, ale wiedział o nich dużo więcej niż większość czarodziejów. Jak mawiał, stąd takie, a nie inne uczucia. Jego wiedza nie była powierzchowna jak w wypadku ludzi jak Artur Weasley, ale głębsza. Jego synowie i kontynuatorzy dzieła, inni pomocnicy infiltrowali świat mugoli by osłabiać ich od środka szkodliwymi ideami co im szło naprawdę dobrze. I dlatego znał ten świat i czerpali stamtąd dochody. Gellert z uśmiechem obserwował jak ideologia używania życia, seksu bez zobowiązań i używek niszczyła mugoli. A na szczęście jako czarodziej miał znacznie więcej czasu niż mugol. Mieli z żoną nieco ponad sto lat, ale to dla czarodzieja czas zachowania sił fizycznych, magicznych i umysłowych. Eliksiry wydłużały czas życia po wielokroć i stuletni czarodziej był człowiekiem w pełni sił, co regularnie udowadniał żonie w sypialni. Znał mugoli dość by wiedzieć co zaboli najbardziej, co szeptał Arianie czule na ucho. Wyglądał jak elegancki, jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku i jako taki wzbudzał żywe zainteresowanie czy to w magicznym świecie, czy po drugiej stronie.

Chociaż był potężnym czarnoksiężnikiem, Mistrzem, nie od razu zorientował się czym jest blizna Pottera. Nie dlatego, że nie znał czarnej magii, lecz dlatego, że ten jasnowłosy czarnoksiężnik w życiu by pewnych rzeczy nie zrobił. Ponieważ miał tak pasję jak wiedzę na temat czarnej magii potrafił wyczuwać przeklęte obiekty i tym podobne. Blizna Pottera dosłownie uderzała go obuchem i zamierzał sprawdzić co też takiego znajduje się w owej bliźnie co pobudzało tak jego akademicką ciekawość jak i jakieś tam poczucie przyzwoitości. Chociaż nie miał oporów przed torturami, to dzieci uważał za święte. Dlatego aż krzyknął widząc wyniki swoich skanów. Wykluczył już praktycznie wszystko poza horkruksem. Patrzyli na siebie z Arianą przerażeni, bo różne rzeczy razem robili, ale NIE coś takiego. Wbrew pozorom, nawet dla czarnoksiężników istniały tematy tabu, także dla Czarnego Pana, co stanowiło tytuł Mistrza Czarnej Magii na który Gellert zasłużył a Voldemort się nim obwołał. Europejscy czarnoksiężnicy nie nadali tego tytułu Voldemortowi, ponieważ w ich pojęciu czarnoksiężnik nie jest jak dziecko ciskające Cruciatusem jak cukierkami.

- Jesteś pewien? – szepnęła przerażona Ariana – horkruks w ciele dziecka? To…. niemoralne i szalone!

- I nawet nie wiem która odpowiedź jest bardziej prawdziwa – dodał Gellert – nie wiem co Tom myślał tworząc horkruksa w ciele dziecka, nie wiem czy w ogóle myślał.

- Czy to mógł być przypadek? – spytała Ariana – wyrzuciliśmy go z domu za zabicie tej Marty i zagroziliśmy zniszczeniem horkruksa, może stworzył więcej?

- Na pewno – skinął głową Gellert – a mówiłem ci kochana, że jesteś genialna? To może być przypadek, ale nie zmienia faktu, że nie wiemy, jak to usunąć z ciała chłopca, co nie natrzemy mu blizny maścią z jadem bazyliszka!

- To co zrobimy? – pytała Ariana

- Na razie nic, poza obserwacją. Ciekawi mnie ile twój brat wie..- zaczął.

- Albus nie jest głupi, zna magię – przypomniała Ariana – musiał zgadywać co zmieniło Toma w wężogębą pokrakę.

- Nigdy go nie podejrzewałem o głupotę – zapewniał Gellert – porozmawiam o sprawie z Wilhelmem, niech on popyta innych. Może ktoś wie jak się zachowuje horkruks w żywym nosicielu, chociaż wątpię, czy ktoś był tak obłąkany jak Tom.

- Próbowaliśmy mu pomóc, ale on tylko udawał chłopca pragnącego domu – dodała Ariana – zabił tą dziewczynę by stworzyć horkruksa, nie wiem co mu nagadał Abraxas Malfoy i inni, że..

- Nie wiń się kochana, nigdy – przerwał jej – Tom był czarujący i wiedział mamić ludzi, ale na szczęście nie każdego. Mógł być wielkim czarodziejem, ale wybrał inną ścieżkę. Ale teraz pomyślmy raczej o Harrym…

Harry rzecz jasna o tym nie wiedział, zaś jego życie dosłownie zmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Miał nową rodzinę i nowy dom, gdzie nie musiał pracować za to mógł do woli bawić się i słuchać o świecie magii. Był szczęśliwy.


A/N: Wydawało mi się, że kanoniczny Grindelwald wierzył w to swoje wyższe dobro i że to co robi robi dla dobra czarodziei, w imię zasady "cel uświęca środki" a nie jak Voldemort po prostu mordował dla przyjemności (bo charyzmatyczny Tom Riddle to fan fiction o Tomku Zagadce). Wydaje mi się, że dla Grindelwalda przemoc stanowiła środek do celu a nie cel sam w sobie zaś dla Voldemorta i śmierciożerców krwawa jatka była celem samym w sobie. I to różni ugrupowanie polityczne od terrorystów. Oczywiście narysowany przeze mnie Grindelwald będzie mordował, ale w jakimś pokręconym celu.

No i musiałam dać głębię postaci z takim nazwiskiem :-)