Malthael usiadł gwałtownie na łóżku, przysłaniając dłonią promienie słońca zalewające pokój. Zauważając uchylające się drzwi, instynktownie sięgnął po miecz, który stał jednak oparty o przeciwległą ścianę, tuż obok kunsztownie rzeźbionego łuku. Elf odetchnął głęboko, gdy do izby weszła złotowłosa niziołek, popychając drzwi plecami i trzymając coś obiema dłońmi. Obserwował jej ruchy, kiedy w skupieniu cicho zamknęła drzwi i odwróciła się, zaskoczona jego wzrokiem. Między jej nogami przebiegł czarny kot, sadowiąc się na stojącej przy łóżku skrzyni.

– Obudziłam cię? – uśmiechnęła się przepraszająco. – Starałam się być jak najciszej, ale… – postawiła przed nim tacę pełną smakowicie pachnącego jedzenia.

– Która godzina? – zapytał, przeciągając się. Nie pamiętał, kiedy ostatnio spał tak dobrze.

– Już po południu. Ale Franz pozwolił mi zrobić ci śniadanie. – uśmiechnęła się radośnie popychając tacę w jego kierunku.

– Ugotowałaś coś dla mnie? – powiedział zaskoczony. – Przecież nie musiałaś.

– Ale chciałam. – wdrapawszy się na łóżko położyła głowę na jego nagim torsie słuchając bicia serca. – Dziękuję ci, że po mnie przyszedłeś.

Chwycił jej lewą dłoń, delikatnie dotykając palców. Westchnął z ulgą i wtulił twarz w jej włosy.

– Coś ty ze mną zrobiła, dziewczyno. – mruknął cicho.

Kot zamiauczał niecierpliwie, przeciągając się i kładąc na skrzyni. Jego niebieskie oczy wpatrywały się w nich wyczekująco.

– Chyba ma rację. – westchnęła cicho Ludbell odsuwając się i siadając na skraju łóżka, drapiąc zwierzę za uchem. – Wystygnie ci.

– Skąd on się tu wziął? – zapytał Malthael, sięgając po przygotowane przez niziołek jedzenie.

– Kiedy tylko wyszłam, podbiegł do mnie i zaczął się przymilać. – wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko, gdy kot zaczął mruczeć. – Wydaje mi się jakiś znajomy, ale nie wiem…

– Widziałem go w świątyni Morra. Wyglądał jakby przy tobie czuwał.

– Hmm… – zamyśliła się. – A co do tego… Chyba musisz mi wszystko opowiedzieć. Ile czasu minęło?

Nie wdając się w szczegóły, streścił jej pokrótce ostatnie trzy miesiące, podczas których szukał sposobu przywrócenia duszy jej ciału. O wiele więcej czasu poświęcił na opowiedzenie jej o specyficznej grupie towarzyszy, dzięki której wszystko się udało.

– Chcieli sprawdzić czy wszystko się udało więc umówiłem nas tutaj wieczorem. Nie masz nic przeciwko temu?

– A długo to potrwa? – zapytała zmartwiona, na co elf uniósł lekko brwi. – Bo wiesz…

– Mamy jeszcze dużo czasu do wieczora. – przerwał jej, uśmiechając się drapieżnie i przyciągając ją do siebie.

– Miałam nadzieję, że to powiesz. – szepnęła.


– Czyli jednak przeżyłeś. – powiedział Giselbrecht, gdy Malthael podszedł późnym wieczorem do zajętej przez maga i jego towarzyszy loży. – Już trochę czekamy, nie powiem, że przeszło mi przez myśl, że już się nie spotkamy.

– Wybaczcie, miałem pewne… sprawy osobiste. – uśmiechnął się tajemniczo. Odruchowo przeczesał nastroszone włosy palcami, które nareszcie doprowadził do ładu. – Chciałbym też żebyście kogoś poznali.

Zza niego wyszła lekko zawstydzona niziołek, uśmiechając się promiennie do wszystkich zebranych. O jej wysokie buty ocierał się kot, a w nadające się do polowań spodnie miała włożoną luźną, białą koszulę, na którą nałożyła lekki gorset.

Bodgy zerwał się z ławy i złapał ją w objęcia, śmiejąc się głośno. Początkowo zdezorientowana niziołek po chwili odwzajemniła jego uścisk, czerwieniąc się na okrągłych policzkach.

– Ludbell, wyglądasz kwitnąco. – powiedział Bodgy kłaniając się jej lekko. – Dobrze widzieć, że twój urok udzielił się twojemu towarzyszowi. Wybacz stary, – zwrócił się do Malthaela, ściskając mu dłoń. – ale wyglądałeś strasznie.

– Dzięki, Bodgy. – uśmiechnął się elf. – Ludbell, to Giselbrecht Gebauer, Kurt Halstein, Paulus Mohr i, jak już się domyśliłaś, Bodgy Gwizdawek.

– Ludbell Koniczynka. – przedstawiła się zebranym. – Wam chyba również jestem winna podziękowania?

– Komu jesteś, temu jesteś. – mruknął Kurt.

– Wszystko udało się bez przeszkód? – zapytał Giselbrecht przesuwając się i robiąc dla nich miejsce.

– Aż zbyt łatwo. – powiedział z wahaniem elf. Zaczęli rozmawiać między sobą przyciszonym głosem, a Ludbell rozejrzała się wokół.

– Malthael wspominał jeszcze o krasnoludzie… I innym magu?

– Thronri załatwia swoje sprawy. Jak zawsze zresztą. – machnął ręką Bodgy. – A mistrz Aponimus raz jest, raz go nie ma. Podobno magowie cienia tak mają.

– A to już zależy od maga. – uśmiechnęła się lekko, zerkając na pogrążonego w rozmowie Malthaela. Wystarczyło, by czuła jego ciepło obok siebie, a wszystko wydawało jej się na swoim miejscu.

– Więc to jest niziołek, który podniósł głos na Patriarchę Kolegium Światła. – usłyszała obok siebie męski, rozbawiony głos. – Wybaczcie, że przerywam, ale musiałem ją poznać. Aponimus Gebauer, magister Kolegium Cienia.

Mężczyzna odrzucił kaptur ukazując krótkie, siwe włosy i przystrzyżoną brodę. Wyjąwszy fajkę, zapalił znajdujący się w niej tytoń, uśmiechając się lekko.

– Ludbell Koniczynka, mistrzu. Wybacz, ale… skąd wiesz, że ja…

– Jestem Szarym Strażnikiem w Kolegium Światła. – Malthael przerwał rozmowę z Giselbrechtem i spojrzał na Aponimusa. – Verspasian prosił mnie by mieć oko na pewnego elfa i jego towarzyszkę. Jakże mógłbym odmówić.

Spanikowana Ludbell wodziła wzrokiem między Malthaelem a nowoprzybyłym mężczyzną. Zmarszczyła czoło widząc, że elf się uśmiecha.

– Nie kryłbyś się teraz przed wszystkimi w karczmie, gdybyś mnie wydał. Tym bardziej nie pozwoliłbyś przeprowadzić mi rytuału. Wyjaśnisz nam coś, mistrzu Gebauer?

– Moje powinności wobec Kolegiów nie wpływają na to, co uważam za słuszne. A mam przeczucie, że te bzdurne podejrzenia wobec was są tylko grą mającą odwrócić uwagę od prawdziwego zagrożenia. Cóż mogę powiedzieć. – oparł się wygodnie, zaciągając się dymem. – Nie zawiedźcie mnie.

– Dziękuję. – powiedziała cicho Ludbell skłaniając głowę przed magiem.

– Opuścimy Altdorf jak tylko to będzie możliwe. – dodał Malthael.

– Ale jeszcze nie dziś. – Bodgy wzniósł kielich, co powtórzyli wszyscy przy stole. – Wypijmy za życie! Póki trwa i jeszcze dłużej!


– Myślałam, że to my byliśmy grupą największych cudaków, ale chyba zmieniam zdanie. – powiedziała Ludbell zapalając świece. Polubiła ich, ale cieszyła się, że mogli już zostać sami. – Masz jakiś plan, dokąd powinniśmy się udać?

– Po pierwsze: nie ma większych cudaków od was. – uśmiechnął się, gdy zaczepnie uderzyła go w ramię. – Po drugie… Nie mogę powiedzieć żebym był do czegoś zdatny przez te trzy miesiące. Słyszałem niedawno pewne plotki, które są… dość niepokojące.

– To znaczy? – zapytała zmartwiona.

– To, co stało się w Morlenfurt to nie jedyny przypadek tego typu ataków. W całym kraju zaobserwowano wzmożoną aktywność sił Chaosu. Wciąż trwa nabór do imperialnego wojska. Informacje od Anathil pochodzą sprzed kilku miesięcy, już wtedy zaczęły się najazdy na Ostermark.

– Ale… będą uderzać z każdej strony? Czy nie łatwiej byłoby, gdyby atakowali razem?

– Nie ruszą od razu na Altdorf, Nordland ich aż tak nie interesuje. – westchnął. – Wschód, zachód i południe. Podburzają plemiona zielonoskórych i wysyłają ich na mięso armatnie, osłabiając ludzi czy niszcząc pola. Kwestią czasu są demony i prawdziwi wojownicy Chaosu.

– Nie brzmi to dobrze. – powiedziała cicho niziołek, wdrapując się na łóżko i obejmując kolana rękami.

– Mało powiedziane. – mruknął. – Najbardziej zagrożone jest Middenheim, ale im już nieraz udało się odeprzeć podobne oblężenia. Marienburg, Nuln, Altdorf. Stolica ma Imperatora i zastępy najlepiej wyszkolonych ludzkich wojowników.

– Możesz mi opowiedzieć o Tzeentchu? – przerwała mu, podnosząc głowę. – Przepraszam, nie pamiętam wszystkiego, co mi mówiłeś. Pan Zmian?...

– Dlaczego teraz o to pytasz? – zapytał zaskoczony.

– Mam wrażenie, że coś mi huczy w głowie i chcę wiedzieć czy to w tę stronę. – spojrzała na niego prosząco.

– Hmm… No dobrze, obiecałem. – usiadł obok niej, a jego twarz przybrała poważniejszy, skupiony wygląd. – Nazywany jest Panem Zmian, lubuje się w mutacjach, zwłaszcza związanych z ptakami. Mówi się też, że jest panem kłamstw, oszustw, manipulacji i przeznaczenia. – prychnął. – Podobno zna przyszłość, planuje i opiera się na dalekosiężnych strategiach.

– Kruczy Bóg? Tak go kiedyś nazwałeś.

– Tak, tak też go nazywają wyznawcy. Ludbell, wszystko w porządku? – z palców elfa wydostały się ogniki światła, oświetlając siedzącą bez ruchu niziołek. – Jesteś strasznie blada, dobrze się czujesz?

– Pamiętasz jak kiedyś mówiłam ci o przeznaczeniu? – szepnęła. – O tym, że to wszystko ma jakiś cel i powód? Wierzyłam, że to starsi Bogowie chcą nam pomóc. A co, jeśli to wcale nie oni, a Chaos?

– Ale sama powiedziałaś, że rozmawiałaś z Morrem. – zamyślił się Malthael. – I że to on pozwolił ci wrócić.

– Nie. Powiedział, że to koniec ustępstw. Czy wciąż mam to znamię? – zapytała drżącym głosem.

Palce Malthaela zajaśniały odsuwając jej włosy. Twarz mu stężała, gdy pokręcił głową.

– Nie rozumiem. – powiedział. – Do czego to miało doprowadzić? To nie ma żadnego sensu, nic się nie zmieniło.

– Ten wypadek na barce to chyba nie był wypadek. – wykrztusiła. – Skoro Ranald był sługą Tzeentcha mógł to zaplanować, nie wiem jak, ale mógł. Potem… potem może rzeczywiście pomógł nam Morr. Ale czy to nie on dał mi to znamię? - dotknęła niegdyś wypukłego miejsca na szyi. – Kruczy Bóg… I te sny… One wcale nie miały nam pomóc. To wygląda tak, jakby miały nas odciągnąć od tego wszystkiego. Jakbym ja miała…

Malthael zerwał się i zaczął chodzić nerwowo po izbie mrucząc coś pod nosem. Niziołek jeszcze mocniej przycisnęła do siebie nogi obserwując go pustym wzrokiem. Czy jeśli ten mutant też był wyznawcą Tzeentcha, to czy… czy to wszystko była ułuda?

– Przepraszam. – szepnęła. Elf zatrzymał się gwałtownie, patrząc na nią zaskoczony.

– Za co? – zapytał. – Za to, że byłem zbyt uparcie wpatrzony we własną wyższość, że nie wziąłem pod uwagi takiej możliwości? Daj spokój. Poza tym, to wszystko tylko domysły.

– Ale jeśli…

– Nie ma żadnego „jeśli". – podszedł do niej i uniósł jej głowę, by spojrzała mu w oczy. – Pomimo tego wszystkiego… kiedyś powiedziałaś też, że to nasze decyzje. Nie jest ważne to, czy ktoś to zaplanował czy nie: to nasze wybory doprowadziły nas do tego miejsca. A ja wybrałem ciebie, Ludbell. Nie zbawię sam całego świata. Ale z takim niziołkiem u boku… - uśmiechnął się lekko, gdy spojrzała na niego z powątpieniem. – Świat nie stanie w ogniu, bo chwilę nas nie było.

– Czy naprawdę jesteś Malthaelem? – zapytała mrużąc podejrzliwie oczy. – Nigdy nie mówiłeś w taki sposób.

– Wierzę, że to nasze decyzje stanowią o naszym losie i nas samych. Czy to aż tak cię dziwi?

– Nie, dziwi mnie, że… odpuściłeś. – otworzyła szerzej oczy. – Nie powinieneś.

– I dlatego właśnie wiem, że mój wybór był słuszny. – odparł przytulając ją uspokajająco. – Obiecałaś, że pomożesz mi zebrać ten bajzel do kupy. Zrobisz to?

– Oczywiście, że tak.

– Tyle mi wystarczy. – nucił cicho kołysankę, która tyle razy działała na nią kojąco. Gdy jednak położyli się do snu, nie mogła przestać myśleć o ich rozmowie. Przed oczami stawały jej potworne obrazy zmutowanego Kruczego Boga śmiejącego się z ich naiwności. Świat płonie Malthaelu, a ja czuję się jak iskra, która zaczęła to piekło.

I chociaż żadne z nich nie odezwało się aż do wschodu słońca, czuła, że Malthael również nie zasnął tej nocy.