Po spokojnie przespanej nocy, łasica Alice i jeż Shadow powrócili do centrum kurierskiego, żeby w dalszym ciągu dźwigać na swoich barkach przyznane obowiązki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ten drugi nie dokonał niemożliwego, dostarczając całą zawartość magazynowych półek podczas wczorajszego (a zarazem swego pierwszego) dnia pracy. Z tego powodu, współpracownikom nie pozostało nic innego, niż tylko czekać na następną dostawę nowych paczek, która miała się odbyć w okolicach godzin południowych. Korzystając z urokliwie wiosennej pogody, rozgościli się na zewnątrz magazynu, a dokładniej na jego tylnym zaułku uformowanym przez ściany zabytków sąsiadujących z terminalem. Ciemnofioletowa łasica siedziała między zgaszoną lampą a lewą bramą garażową, podczas gdy jej czarno-czerwony kurier zwinął się w kłębek i rytmicznie powtarzał wtórne czynności, prawdopodobnie po to, by zmniejszyć letarg upływającego czasu: kręcił się tak, jakby ktoś palił nim gumę, po czym wystrzelał się wprost na pobliską ścianę, odbijał się od niej, aż wreszcie lądował w miejscu, w którym wciąż na nowo nabierał prędkości. Hipnotyzująca zabawa jeża przypominała jej czynności, które wykonywał profesjonalny futbolista, aby sprawdzić wytrzymałość nowej piłki. Nie musiała długo czekać, żeby zrobił to ponownie: Shadow rozpędził się, wystrzelił, odbił oraz wylądował w miejscu, z którego wystartował. Potem zrobił to jeszcze raz... i jeszcze raz... i jeszcze raz...

— Nie nudzi cię to? — delikatnie przechyliła się do przodu.

Kiedy jeż wylądował po raz kolejny z rzędu, bezzwłocznie zastygł, rozwinął się i rozłożył na rozgrzanym betonowym gruncie, rozkładając ramiona na boki.

— Masz jakieś lepsze pomysły? — westchnął, leżąc na tylnych kolcach.
— Pomysły... — prychnęła — Czy wyglądam ci na kogoś, kto może posiadać interesujące życie prywatne?

Jeż wstał na nogi, ale nie odpowiedział na pytanie Alice. Jedynie przechylił głowę, przybierając gnuśny wyraz twarzy.

— Aaa... widzisz? — dodała — Nie musiałeś mi nawet odpowiadać!
— Niska samoocena nie prowadzi do niczego dobrego.
— ...tak samo, jak wysoka — złośliwie wyszczerzyła się od ucha do ucha — Nie mam racji?
— Phi!

Dialog między dwójką przerwał charakterystyczny charkot silnika, który narastał z każdą sekundą. Współpracownicy czym prędzej odwrócili się w stronę alejki prowadzącej na ulice miasta i spostrzegli, jak szary samochód dostawczy nieśpiesznie sunął między tylnymi wejściami do przydrożnych budynków; to była, bez wątpienia, długo oczekiwana dostawa nowych przesyłek. Alice odruchowo wyciągnęła kartę identyfikacyjną, podeszła pod rogatkę i pozwoliła ją podnieść, umożliwiając pojazdowi wjazd na zaułek. Kiedy zatrzymał się, jego kierowca zgrabnie wyszedł na zewnątrz, nawet nie myśląc o tym, żeby zamknąć za sobą otwarte drzwi.

— Kurna — Alice wymamrotała pod nosem — To znowu on...

Pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę Shadowa, była absolutnie odjechana fryzura kierowcy: wielka kula z kręconych, czarnych włosów opadała na jego głowę, całkowicie zasłaniając czoło wraz z parą oczu. Styl mobianina wyglądał uderzająco podobnie do wyrazistego afro, chociaż owe włosy nie były w najmniejszym stopniu sterczące, ale za to wyjątkowo tłuste i luźne. Na torsie miał jasnozieloną koszulkę z czarnym zarysem Emerald Coast i kwiecistym bełkotem o klubach przyjaciół siatkówki plażowej, a niżej nosił krzykliwie pomarańczowe krótkie spodenki, na których przeplatał się charakterystyczny wzór w postaci niezliczonych liści hibiskusa. Ramiona i nogi współdzieliły swą orzechową kolorystykę futra wraz z wysuniętym pyszczkiem, dając mu jasno do zrozumienia, że ma do czynienia z tutejszą lamą.

— Halo, alo, dzień dobry! — ekscentryk radośnie zarechotał — Jak się trzymasz, Alice?!
— No... w sumie... dzień jak co dzień, Joe.

Zanim kierowca przystąpił do wypełnienia przyznanego mu zadania, zwrócił się w stronę jej towarzysza.

— Ejże! — odsłonił swoje turkusowe oko zza czarnych loków — Kim jest ten czarno-czerwony niziołek obok ciebie?
— ...niziołek? — wskazała kciukiem na jeża, który był o pół głowy niższy od niej — To tylko Shadow, mój nowy chłopiec na posyłki.
— Masz nowego młodziaka!? — uśmiechnął się — Nie żartuj...!
— A żebyś się nie zdziwił! On jest prawie idealny!
— ...jak to prawie?
— Z jakiegoś durnego powodu woli się nazywać ostateczną formą życia... lub czymś w tym stylu.
— Kurde, czułem to na kilometr! Zresztą, gość wygląda, jakby urwał się z okładki jakiegoś albumu z ostrym emocore...
— Ooo nie, wypraszam to sobie!
— Czyli nazwałabyś go buntownikiem z wyboru?
— Pozory mylą — zareagowała stanowczo — On zna całe miasto od podszewki i za każdym razem odwala swoją robotę perfekcyjnie. Podkreślam, każdym...

Kiedy Joe zasłonił ślepie i przystąpił do poprawiania bujnej fryzury, kolczasty kurier bezszelestnie przysunął się do swojej przełożonej; jego rozgniewany wzrok wcale nie rozluźniał napiętej sytuacji.

— Możesz mnie więcej nie nazywać chłopcem na posyłki? — wysyczał surowo.
— ...to może niziołkiem?
— Po moim trupie.
— No cóż... — zaśmiała się nerwowo — Może sam coś wymyślisz?
— Dobry pomysł.
— O-okej...

W pewnej chwili Joe wyciągnął coś w kierunku Alice: była to mała sześcienna kartonowa paczuszka.

— Voilà! — odezwała się lama — Kolejny tydzień, kolejna partia!

Na pyszczku łasicy pojawiło się niemałe zaskoczenie przeplatane niewyczerpalnymi złożami żenady.

— Dzięki, Joe... — odebrała przesyłkę, jednocześnie przewracając oczami — ...ale czy mogę cię jeszcze o coś spytać?
— Śmiało! Nie śpieszę się.
— Nie zamierzasz wyładować reszty paczek... w magazynie? — odparła boleśnie wymuszonym uśmieszkiem — No, wiesz... tak jak zwykle?
— Tym razem masz cholernego farta, złotko!
— ...co? — wykrzywiła się — Przecież za—
— To tyle! — przerwał jej — Przypisali tobie tylko jedną przesyłkę!
— ...a-ale jak to tylko jedną?!
— Serio! Tylko jedną! Nic więcej!

Wyspiarz odsunął się od rozbitej Alice i wskazał na jej czarno-czerwonego kuriera.

— No dobra, teraz mówię do ciebie, koleżko! — oznajmił — Widzisz tą paczkę?
— Pytasz Porkera, czy sra w lesie.
— Ha! Rzeczywiście jesteś w moim typie!
— ...a ty zdecydowanie nie jesteś w moim — burknął — Nie możesz mi od tak powiedzieć, gdzie mam ją dostarczyć?
— Do rezerwatu Green Hill.

Na pyszczku jeża pojawił się grymas sugerujący jego momentalną konsternację.

— ...że gdzie? — odparł z zaskoczeniem — To przecież cholerna pustynia pośrodku niczego!
— Zgadza się, a co? — przytaknął — Wszystko będzie pisało z przodu przesyłki! Masz nawet zdjęcie, więc nie martw się o adres...

Joe luźno wślizgnął się z powrotem do swojego samochodu, pozostawiając za sobą łasicę i jeża. Zamknął za sobą drzwi, uruchomił silnik i zwinnie zawinął pojazdem, przygotowując się do odjazdu; zanim jednak to się stało, odsunął szybę i wychylił się, odwracając swoją gęstą fryzurę w kierunku przodowników pracy.

— Ciao, mordeczki! — prychnął, a następnie wcisnął gaz do dechy.

Średniej wielkości samochód dostawczy ruszył z piskiem opon, wyrzucając za sobą zatrzęsienie pyłu, który w momencie pokrył cały zaułek, wliczając w to zakłopotanych współpracowników. Gdy kurz ostatecznie opadł na dno, dwójka zaczęła naprzemiennie odkrztuszać resztę nieznośnego piachu zalegającego w ich tchawicach. Poczuli się, jakby znowu pozostawiono ich na pastwę losu; Shadow przeczuwał, że to nie wróżyło niczego dobrego...

— Kim był ten matoł?! — zapytał się, otrzepując futerko na piersi z gryzącego pyłu.
— To tylko szczyl z siedziby w Central City. Jest kompletnie nieszkodliwy, zaufaj mi...
— Nie wydaje mi się — stanowczo dodał — Wyglądałaś, jakbyś miała za chwilę umrzeć z zażenowania.

Nastała chwila zgryźliwej ciszy; łasica uważnie popatrzyła się na jeża i delikatnie wyciągnęła dłoń, wskazując na trzymaną przez siebie przesyłkę. Jeż łagodnie pokiwał głową i odebrał ją, dokładnie przeglądając zawartość doklejonej karteczki. Ekscentryczny kierowca miał rację: jej adresat rzeczywiście znajdował się na terenie Green Hill, a jednoznaczny adres wraz z kodem pocztowym zastąpiono załączonymi współrzędnymi geograficznymi oraz zdjęciem przedstawiającym zaniedbaną kremową przyczepę kempingową stojącą na tle charakterystycznych, kanciastych wzgórz w szachownicę.

— Kto to do jasnej cholery zatwierdził?!
— I ty mnie o to pytasz? — odparła szyderczo — Właśnie doświadczyłeś legendarnej kontroli jakości spółki PURUS. Będziesz miał o czym opowiadać swoim wnukom...

Kurier znowu zerknął na Alice, nie wyglądając na kogoś zadowolonego; jej uszy natychmiast się stuliły.

— ...jeśli w ogóle będziesz jakieś miał — szybciutko dopowiedziała.

Zanim jego umysł został zasypany gradobiciem pytań, kurier przypomniał sobie nieszczęsną operację rekonesansu, podczas której miał okazję dokładnie zapoznać się z ponurymi pustkowiami zielonych wzgórz. Był pewien, że granice rezerwatu nie uległy większej zmianie od czasu jego ostatniej wizyty, a jedynymi zagrożeniami, jakie mogły tam na niego czekać, była garść porzuconych robotów Eggmana, które zazwyczaj traktował jak kruche zabawki, pozwalające mu wydobyć z siebie ukryte pokłady adrenaliny. Może Rouge miała rację, kiedy niedawno powiedziała mu, żeby przestał się rozklejać? Był ostateczną formą życia, która przetrwała całą paletę dużo gorszych sytuacji...

— Ej, Alice! — nagle stwierdził z rzadko spotykanym entuzjazmem — Wiem, co będziemy dzisiaj robić!


Nie minęło nawet pół godziny, odkąd jeż Shadow zdążył przekroczyć granicę mikroskopijnego archipelagu Sunset City, zmierzając w kierunku miejsca docelowego. Miał sporo szczęścia, że było ono położone stosunkowo niedaleko miasta; nawet najzwyklejsze odwiedziny nierzadko okazywały się tam wyzwaniem samym w sobie...

To miała być jego druga wizyta, ale mimo wszystko dalej pamiętał tą pierwszą, która w dodatku nie zakończyła się najlepiej: mordercza duchota wisiała w powietrzu, podczas gdy on i Omega przemierzali schnące ciemnobrązowe wzgórza otoczone stale rosnącym oceanem piasku, który wylewał się zza klifów pobliskich gór. Znaleźli się tu, ponieważ wspólnie wyruszyli, aby znaleźć nową fabrykę zbudowaną przez szalonego Doktora Eggmana. Przezorny jeż wypatrywał tu i ówdzie rozsypujące się totemy, na których tle spoczywała bezkresna pustynia; stamtąd zaś wyskakiwały gigantyczne niebieskie czerwie pożerające wszystkie roboty, jakie napotkały na swej drodze. Równolegle, na horyzoncie malowały się zarysy szpiczastych skał przysłaniających swoimi wierzchołkami nieznośne promienie Słońca. Green Hill nie wyglądało na odpowiednie miejsce do życia.

Nie był w stanie zrozumieć, dlaczego słynna Niebieska Błyskawica dawniej spędzała tu większość swojego wolnego czasu, a tym bardziej uwierzyć, że krajobraz tego miejsca niegdyś wyglądał dużo inaczej: zamiast smętnej żółci, cały teren rezerwatu podobno pokrywała żywiołowo zielona trawa, która komponowała się z wysokimi palmami, szczęśliwymi słonecznikami i resztą gęsto rosnących kwiatów. Piasek spoczywał wyłącznie na dnie gigantycznego morza przytulającego do siebie niedalekie skały i wzgórza, a czerwie miały rozmiar mieszkających w pobliżu zwierzątek, żyjąc spokojnie w jaskiniach pod żyzną ziemią. To był najpiękniejszy zakątek całej Południowej Wyspy i całkowite przeciwieństwo tego, co wówczas miał przed swoimi oczami. Jakim cudem doszło do takiej transformacji?!

Odkąd szalony naukowiec zainteresować złożami, jakie krył za sobą rezerwat, rozpoczął powolne uprzemysłowienie całego terenu: gdy potrzebował płynu do chłodzenia maszyn wydobywających dla niego ropę naftową, Ivo stworzył nowe, pobierające wodę z pobliskiego morza. W międzyczasie małe czerwie zajadały się toksycznymi odpadkami z zaniedbanych instalacji, błyskawicznie przybierając na wadze. Potem było już tylko gorzej: roślinność była bezlitośnie dziesiątkowana przez rozwścieczone Badniki, a z pragnienia wysychała ta, która pozostała na szczytach wzgórz. Kiedy szaleniec porzucił swoje maszyny, postanowił porwać zwierzątka, które wykorzystał jako zasilanie swoich nowych robotów. Dla niebieskiego naśladowcy najemnika, taki widok musiał być tak samo przykry, co utrata kogoś bliskiego...

W chwili obecnej Shadow sunął przez obrzeża Green Hill, zbliżając się do jego zaniedbanego centrum. Otaczająca go pustynia uzmysłowiła mu, że przez ostatnie 4 lata zielone wzgórza zmieniły się na gorsze: pozostały blask rezerwatu całkowicie zgasł, wypalając się w towarzystwie wraków niegdyś masowo produkowanych Death Egg Robotów, rdzewiejących mechanicznych trepów samozwańczego dyktatora oraz porzuconych statków należących pewnego razu do mieszkańców okolicznych wiosek.

— Tu Fruczak — rzekł do służbowej krótkofalówki, którą kurczowo trzymał — Centralo, zgłoś się...
— Zgłaszam się już ósmy raz do kurny nędzy! — głos Alice warknął mu zza głośnika — Nie możesz się zająć czymś innym?!
— Zbliżam się do bariery jednego macha. Spodziewaj się możliwych zakłóceń w transmisji, odbiór.
— Pffft... Bez odbioru.

Kiedy odbiornik zatrzeszczał, sugerując zawieszenie połączenia, kurier rozstawił ramiona za siebie, po czym ustabilizował styl, w którym ślizgał się po ziarnistym lądzie. Zwiększał tempo rytmicznego tchu aż do chwili, gdy przyśpieszył, wściekle wypalając długo gromadzoną energię pędu.

Większość nijakiego pustkowia została niespodziewanie rozerwana przez intensywnie czerwoną wstążkę, na czele której stał on sam, rozpędzony wzorem wszelkiego rodzaju dragsterów. Tak jak one, jeż był kompletnie skupiony na obowiązku najszybszego wypełnienia przyznanego mu zadania. Wskutek siły odrzutu odrzutowych łyżwobutów, tworzył za swym smukłym ciałem kilkumetrowe rowy, a swój wzrok przykuł na niekończącym się polu piasku, zza którego powoli wyłaniał się rozmazany zarys wzgórz. Nie mógł usłyszeć niczego innego, poza świstem wiatru, który wciąż przelatywał koło pary sztywnych uszu. W tej chwili, liczyła się wyłącznie surowa moc, którą spokojnie mógł przewyższać swą niebieską podróbkę; jak dobrze, że zdążyła się przeprowadzić do New Station Square, bo gdyby zobaczyła, jak dobrze sprawował się w warunkach pełnego obciążenia, z pewnością dostałaby zawału, lub czegoś znacznie gorszego. Nie życzył mu niczego złego, oczywiście...

Po paru minutach dalszego cwału, kurier wskoczył na parę pobliskich palm i odbił się na największą ze skał, jakie mógł przed sobą zobaczyć na wzgórzach. Prężnie wylądował na jej płaskim szczycie, gwałtownie stłumił pęd, po czym zahamował, chcąc na spokojnie zbadać parne otoczenie. Jeż przykucnął, po czym wyciągnął swój odbiornik upewniając się, że pracuje w odpowiednim zakresie radiowym.

— Centralo, zgłoś się.
— CO ZNOWU?!
— Dotarłem na teren rezerwatu Green Hill, odbiór.
— No, w końcu! — łasica odetchnęła z ulgą — Przynajmniej przestaniesz mnie zanudzać tą głupią gadką...
— Informowanie o statusie misji nie jest głupią gadką.
— Och, proszę cię! To nie jest jakaś operacja wojskowa! To tylko debilna przesyłka!
— Mów co chcesz, ale dla kogoś innego ona może znaczyć dużo więcej niż dla ciebie...
— Ugh... Dlaczego uwielbiasz się rozczulać nad takimi pierdołami? Jesteś kurierem, nie wykładowcą na uniwersytecie!

Shadow obniżył trzymaną krótkofalówkę i rozejrzał się dookoła scenerii, którą miał przed swą parą oczodołów: gdzie nie spojrzał, widział pod sobą dziesiątki szalonych pętli, ramp oraz innych zwariowanych kształtów proszących o jakieś pomysłowe wykorzystanie. Oprócz nich zastał liczne pola schnących słoneczników, rządki drewnianych totemów, a także piaskowe wodospady, które szybko wryły mu się w pamięć podczas pobytu w Wirtualnej Rzeczywistości.

— Byłem pewien, że już to zrozumiałaś — odparł monotonnie — Zbyt wiele osób polega na moich umiejętnościach. Nie chcę nikogo zawieść... szczególnie po tej przeklętej wojnie.

Odbiornik jeża zamilkł, niedługo ustępując łagodnemu szumowi pochodzącego zza głośnika.

— Och... — Alice wyszeptała po krótkiej przerwie — Ja... ja nie chciałam...
— Centralo, wszystko w porządku?
— Przepraszam, Shads, ale... ja naprawdę nie chciałam...
— O czym ty pieprzysz?!
— N-nie będziesz na mnie zły?
— Spokojnie, nie gryzę... aż tak często.
— Bałam się, że mogłam ciebie... no, wiesz... zranić... — smętnie westchnęła — Znam zbyt wiele osób, na których Imperium pozostawiło... trwały ślad...
— Martwisz się bez potrzeby — odpowiedział z niewyobrażalnym spokojem — Przeżyłem dużo gorsze niespodzianki w swoim życiu. Cholera, prędzej czy później przyzwyczaję się do tych następnych...

Dwójka znowu pogrążyła się w ciszy. Jeż dostrzegł w oddali pewnego czerwia, który niezdarnie rzucił się na skałę, obijając swoją zębatą buźkę. Chwilę później, sztywnie upadł na pustynię, z hukiem rozdmuchując dużą porcję piasku. Dla jeża, wypadek robala wyglądał dziwnie zabawnie. Szkoda, że tego nie nagrał...

— Może będzie lepiej, jak zmienię temat? — łasica niespodziewanie dodała.
— Zezwalam. Mam bezpieczną pozycję.
— Wydaje mi się, że jesteś najlepszym pracownikiem jakiego kiedykolwiek miałam. Te całe twoje sztu—
— Zezwoliłem ci na zmianę tematu, a nie na lizanie mojego tyłka — przerwał jej — Pracuję z tobą wystarczająco długo, żebyś była ze mną szczera.
— Poważnie? Znamy się dopiero od wczoraj!
— Wszystko jedno — stwierdził spokojnie — I tak nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem obrażony...
— No dobra... — wzięła głęboki wdech — Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, żeby zejść na ziemię?

Shadow zastygł w miejscu, próbując skupić się i zrozumieć łasicę. Ostatnio zbyt często zadawał sobie bardzo podobne pytanie.

— Staram się być kimś, na kim można polegać — odpowiedział — Ja nie piję. Ja nie palę. Nie kopię cudzych Chao. Żyję tak samo, jak wszyscy wokół. Jesteś zadowolona?
— Shadow, poruszasz się z prędkością cholernego dźwięku! — wykrztusiła z siebie — Błyskawicznie zwijasz się w kulkę, radzisz sobie z szybowaniem... kuźwa, potrafisz się nawet teleportować! Nie wiem, jak to ty robisz, ale... ugh! Jesteś po prostu jedyny w swoim rodzaju. Jakim cudem myślałeś, że taka idiotyczna odpowiedź powinna mnie zadowolić?!
— Obawiam się, że nie jestem w odpowiednim nastroju, żeby rozmawiać o moich umiejętnościach...
— ...ale na pewno jesteś kimś wyrozumiałym, czuję to! — dodała pociesznie — Czy na pewno jesteś pewien, że inni będą w stanie ci zaufać, jeśli dalej będziesz się popisywać przed nimi swoją... no... fajnością? Nie przestajesz mi opowiadasz o tych samych poetyckich głupotach, majacząc przez większość czasu o honorze, doświadczeniu, bezdusznym świecie... a innym?

Jeż nigdy nie czuł się rozgadaną duszą towarzystwa (tak jak jego nędzna kopia), ale reakcja Alice na to, co dotychczas uważał za profesjonalizm, skłoniła go do pewnej refleksji. Czy na pewno rozsądnie twierdził, że śmiertelnicy znajdujący się wokół niego byli oderwani od trudnej rzeczywistości, w której żyją? A co jeśli tym dziwakiem odłączonym od reszty społeczeństwa, był... on sam? Urodził się na stacji kosmicznej, a jego życie z pewnością nie należało do tych harmonijnych. Do tego najbliższa przyszłość nie zapowiadała mu żadnych większych zmian.

— Nie wiem... — przyznał ulegle — Czasami boję się, że nigdy tego nie zrozumiem...
— Eee tam, nie powinno być AŻ TAK źle! — odparła — Na pewno masz jakiś przyjaciół, którzy mogą ci w tym pomóc, prawda?

Kolejna ciężka cegła zderzyła się z szybą, przez którą jeż postrzegał swoją codzienną rzeczywistość. Nietoperzyca Rouge i Badnik Omega byli dla niego doskonałymi wspólnikami w zmowie, ale nigdy nie zastanawiał się nad tym, czy są dla niego prawdziwymi przyjaciółmi.

— Nie chcę, żeby zabrzmiało to żałośnie, ale... skąd mogę mieć pewność?
— Po prostu mi powiedz, co o nich sądzisz. Łatwiej nie będzie!
— Jesteś tego pewna?
— Jeszcze jak!

Shadow wyłączył się z dialogu, po czym głęboko zatonął we własnych myślach. Od samego początku współpracy między nim a dwójką, bardzo często dochodziło do dziecinnych kłótni o dosłownie wszystko: o miejsca, z których powinni zacząć następny szturm, o właściwą treść filmowych cytatów, o ortografię podczas pisania końcowych raportów... w ostatecznym razie miał co wymieniać.

— Najwięcej czasu spędzam z Rouge i Omegą.
— Mają całkiem dziwne imiona, nieprawdaż?
— To bez znaczenia, Alice — dodał — Nie wyobrażam sobie, co mógłbym zrobić bez tej dwójki w moim życiu...
— Czujesz się przy nich bezpiecznie?
— To oni czują się przy mnie bezpiecznie...
— Czy dzielisz się z nimi jakimiś sekretami?
— Tajemnica zawodowa...
— Tak więc... — pauzowała — ...czy podoba im się, że coś z nimi robisz? Wiesz, to może być nawet najzwyklejsza rozmowa!

Jeż tworzył z nimi bardzo zgrany tercet, który był gotowy na wszystko, a na dodatek posiadał między sobą odpowiednio dużo chemii, żeby przetrwać do dzisiaj, w międzyczasie strojąc sobie drwiny z inwazji obcych, wojny totalnej, a nawet dosłownego końca świata. Co więcej, był w stanie jej powiedzieć, że... mógł im zaufać.

— ...tak! — ostateczny jeż doznał olśnienia — Tak, masz rację!
— No i jak?
— To moi najlepsi przyjaciele! Nie ma innej opcji!
— Zuch chłopak! — zaśmiała się — Po co było się tak martwić?

Czarno-czerwony kurier poczuł w swojej głowie dziwne mrowienie, jakiego nie czuł od bardzo dawna. Po raz pierwszy od dłuższego czasu, miał nieodpartą ochotę, żeby się... mimowolnie uśmiechnąć! Traktując swój złowieszczy wizerunek z należytym szacunkiem, jeż odwrócił głowę za siebie, chcąc się rozejrzeć dookoła skały, którą zajmował. Przeskoczył linią wzroku z lewej krawędzi horyzontu na prawą, po czym zrobił to samo, lecz na odwrót: wszystko wskazywało na to, że nikt nie miał zamiaru go prześladować. Był doskonale przygotowany, żeby z całej siły wyszczerzyć się od ucha do ucha, gdy nagle usłyszał coś dziwnego.

Na pierwsze uderzenie błony bębenkowej, dziwny hałas nie brzmiał przerażająco: w powietrzu roznosiło się najzwyklejsze brzęczenie, ale na pewno w niezbyt naturalny sposób. Furkot nie przestawał zmieniać swojej tonacji, stale dryblując pomiędzy grubym furkotem, a piskliwym świstem. Rozejrzał się ponownie...

— "O ty mały—"

Zanim zdążył zareagować, dziwna maszyna wystrzeliła w jego stronę przyssawkę na druciku, wyrywając mu trzymaną przesyłkę oraz zabierając ją do siebie w mgnieniu oka. Shadow przekonał się, że to Beetle, który skupił na nim całą uwagę wątłej soczewki, nędznie wisząc w powietrzu. Tylko G.U.N. produkowało takie latające ustrojstwa, opierając się na jednym z projektów porzuconych przez Profesora Geralda; połyskująca w słońcu szaro-granatowa obudowa małego skubańca tylko potwierdzała najgorsze obawy dostawcy. Konstrukcja zrobiła unik dosłownie w chwili, gdy jeż odruchowo rzucił się wprost na jej skorupę. Gdy wylądował na wyschniętej nawierzchni wzgórza, dron podleciał bardzo blisko niego, wydał z siebie parę gwizdów przypominających złośliwe kpiny i po chwili odleciał w zaskakująco żwawym tempie. Nie chcąc marnować cennego czasu, kurier natychmiast rzucił się w pogoń, wyciągając przy tym swoją krótkofalówkę.

— Alice!
— Shads, co się dzieje?!
— Pieprzony Mono Beetle ukradł mi paczkę i zaczął uciekać!
— Mono... Mono co?
— Taki mały latający robot! — krzyknął — Podobny do Buzz Bomberów budowanych przez Eggmana!
— Aaa, dobrze... już rozumiem... — przerwała — ...TYLKO ZRÓB COŚ Z TYM, ZANIM KTOŚ WYLEJE MNIE Z PRACY!
— Wszcząłem procedurę pościgu! Dam ci znać, jak wszystko będzie pod kontrolą! Bez odbioru!