Hic sunt corvi


26 sierpnia 1961

Okrągły pokój wypełniał jednostajny szum piasku przesypywanego w kilkunastu maleńkich klepsydrach i dźwięczne, metaliczne uderzenia szpilek o misternie zdobione podstawy astrolabiów. Miarowe tykanie tajemniczych wahadełek walczyło o pierwszeństwo z radosnym pyku-pyku-pyku-pyk w rytmie tarantelli. Znienacka odzywał się terkot wykrywacza uroków, zaraz potem cienkie i urywane tu-ru-tu, tu-ru-tu, turu-turururu-ru, jak z finału haydnowskiej "Brzytwy" – aż trudno uwierzyć, że dopiero teraz skojarzył podobieństwo – zjazd diminuendo aż do stłumionego "tsss, tsss", kiedy kilka instrumentów wypuszczało strużki dymu i niepostrzeżenie, attacca, wszystko zaczynało się od nowa. Cicha srebrna orkiestra, misterne perpetuum mobile – ni to zaburzone, ni dopełnione brzękiem odstawianej na talerzyk filiżanki.

Spodziewał się tego, prawdę mówiąc, w obecnej sytuacji. Stosunkowo wysokie formalne kwalifikacje i jako takie doświadczenie najwyraźniej wystarczały – przynajmniej w oczach Albusa Dumbledore'a – do uznania jego kandydatury za "bez wątpienia znakomitą". Prawda była jednak taka, że nie miał zielonego pojęcia o opiece nad dziećmi, a sama nazwa stanowiska dyskretnie sugerowała, że nie powinno być to kwestią bez znaczenia.

Blisko dwunastogodzinny dzień pracy, fakt, że klasy na poziomie owutemów prawie nie traciły na liczebności, nawet nadprogramowy Klub Zaklęć – już i tak nie było łatwo. Dodatkowe galeony, wiążące się potencjalnie z nową rolą nie były istotnym argumentem – szkoła zapewniała zakwaterowanie i wyżywienie, a na nieduże stałe opłaty i drobne zachcianki pieniędzy nawet teraz wystarczało z nawiązką. Wizja szczeniackich konfliktów z nauczycielami, Pringle'em i sobą nawzajem, sów krążących w kółko od i do rodziców, trudności z wyrwaniem się z zamku w czasie weekendów i przerwy świątecznej, masy dodatkowej papierologii i ciężaru odpowiedzialności za blisko siedemdziesięcioro chwiejnych emocjonalnie i całkowicie nieprzewidywalnych nastolatków była, oględnie rzecz ujmując, przytłaczająca już na wstępie. Tym bardziej, że chodziło przecież o Krukonów – krytycznych, łatwo podważających autorytety i tym spokojniejszych na zewnątrz, im bardziej zajęci byli tym, co kotłowało im się w środku.

Ale ktoś przecież musiał o nich zadbać – o te małe kłębki chaosu, rzucone na głęboką wodę tak daleko od domu – i może tym ważniejsze było to teraz, gdy historia zataczała kolejne z wielkich kół i gdy nastroje społeczne były coraz bardziej niepokojące.

– Potrzebuję trochę czasu do namysłu, Albusie – powiedział wreszcie, odrywając wzrok od rzeźbionej krawędzi blatu i spoglądając w błękitne, nieskończenie łagodne oczy dyrektora.

Choć przecież, dobry Merlinie, i tak obydwoje wiedzieli, jak to się skończy.


Hic sunt corvi – (łac.) "Tu grasują kruki" (w nawiązaniu do haseł hic sunt leones i hic sunt dracones, używanych przez średniowiecznych kartografów do oznaczania na mapach miejsc nieznanych i potencjalnie niebezpiecznych).