– Jeśli będziesz tak szła, to niedługo dorobisz się kolejnej blizny. – powiedział elf uśmiechając się z politowaniem. Jeśli było coś, czego w nim nie lubiła, to był to właśnie ten wyraz twarzy.

– Przypominam, że zostały mi jeszcze trzy kończyny. Dwie, jeśli liczyć tę cholerną dzidę na łodzi. – zgrabnie podniosła się z ziemi, ignorując wyciągniętą dłoń Malthaela. Otrzepała ręce i rozejrzała się. – Licznik blizn się nie zeruje, nawet jeśli już ich nie ma. – pouczyła go.

– Szukasz czegoś?

– Wydawało mi się, że widziałam kogoś znajomego.

Zatłoczony altdorfski targ nie był dobrym miejscem dla niziołków. Przeważająca ilość ludzi sprawiała, że Ludbell trzymała się kurczowo idącego przed nią Malthaela zastanawiając się w jaki sposób miałaby się czegoś tu dowiedzieć. Krzyczący zewsząd sprzedawcy i przepychający się kupujący sprawili, że zapragnęła jak najszybciej wrócić na szlak. Najpierw jednak musieli zdobyć potrzebne im informacje.

Napięcie towarzyszące wczorajszej rozmowie wciąż było namacalne i mimo powierzchownej normalności, ich gesty wobec siebie były wymuszone i nienaturalne. Skupieni na wspólnym celu nie wspominali jednak o tym.

– Może wolałabyś poczekać gdzieś w spokojniejszym miejscu? – zapytał Malthael podnosząc głos. – Widzę tam obcych kupców, pójdę i popytam trochę.

– Znajdziesz mnie później? – jej niepewność była tak wyraźna, że elf odwrócił się.

– Zawsze. – wyraz jego oczu sprawił, że Ludbell jedynie przytaknęła. Odłączyła się od niego i przeciskając się między dziesiątkami osób starała się dotrzeć w spokojniejszą część rynku.

Przechadzając się i oglądając pomniejsze stragany, zamyśliła się. Jak mogła kolejny raz w niego zwątpić? Wiedziała, że Malthael jest mistrzem iluzji i oszustw, ale od zawsze widziała w jego oczach to, czego nie był w stanie jej powiedzieć. Dotarło do niej, że chciał poświęcić swoje życie, by wyciągnąć jej duszę z Królestwa Morra. Jak mogłam zarzucić mu, że odpuścił, podczas gdy walczył dla mnie cały ten czas? Ludbell, Ludbell, umarłaś dwa razy, a wciąż jesteś równie niemądra jak przedtem.

Z odmętów myśli wyrwało ją miałczenie kota ocierającego się o jej nogę. Czarna sierść zwierzęcia błyszczała, a oczy wpatrywały się wyczekująco. Uśmiechnęła się i podrapała go za uchem.

– Przychodzisz zawsze w porę, co? – powiedziała, a kot zamruczał w odpowiedzi na pieszczoty. – Jesteś mądrzejszy ode mnie, ale to chyba nie jest trudne, niestety.

Ruszyła dalej, oglądając przeróżne towary wystawione na sprzedaż. Nic jednak nie przykuło jej uwagi, poza jednym z obrazów. Marszand zachwalał dzieła przedstawiające pejzaże i widoki z różnych stron świata, Ludbell zaciekawił jednak portret przedstawiający parę elfów. Widniała na nim kobieta o jasnych jak słońce włosach i niebywałej urodzie oraz czarnowłosy mężczyzna, trzymający długi miecz, wpatrzony w partnerkę z bezgranicznym oddaniem.

Niziołek drgnęła, gdy obok niej, z wzrokiem zatopionym w obrazie, stanął młody mężczyzna. Powaga jego ciemnoniebieskiej liberii kłóciła się z roztrzepanymi na boki brązowymi włosami i twarzą pasującą bardziej do pomniejszego złodziejaszka niźli do posła. Zaskoczona Ludbell otworzyła szeroko oczy.

– Leopold?!

Zdziwiony chłopak przeniósł wzrok z dzieł na niziołek i uśmiechnął się szeroko. Schylił się i porwał ją w objęcia.

– Ludbell! Na Sigmara i wszystkich bogów, nie sądziłem, że jeszcze się spotkamy! Słyszałem straszne rzeczy, podobno skazali cię za morderstwo!

Stojący nieopodal marszand i inni kupcy spojrzeli w ich stronę z ciekawością i lekkim podenerwowaniem. Widząc to, Ludbell odchrząknęła i puściła Leopolda, który zaśmiał się głośno. Odeszli kawałek, by stanąć przy ścianie budynku na końcu bazaru, z dala od wścibskich uszu.

– Nie mam pojęcia jak zostałeś posłem, ale podejrzewam, że nie ze względu na swoją wyszukaną elokwencję. – rzuciła niziołek, uśmiechając się. Kot usiadł spokojnie przy jej kostce wpatrując się w nieznajomego.

– A właśnie, że głównie ze względu na nią. – wyszczerzył zęby. – Ale to długa historia, a my nie widzieliśmy się od…

– Od za długo. Miałeś pojechać z nami na jarmark w Ubersreiku, gdzieś ty był?

– Zatrzymała mnie pewna niecierpiąca zwłoki sprawa. – odparł, a jego twarz nabrała powagi. Ludbell spojrzała na niego z powątpieniem.

– Czy ta niecierpiąca zwłoki sprawa miała duże piersi?

– Za kogo mnie masz, Ludbell. – obruszył się, po czym kąciki ust mu zadrgały. – Każde piersi są piękne, nie wybrzydzam w tym zakresie.

Uderzyła go w ramię, na co on roześmiał się radośnie.

– W każdym razie dobrze, że nie zdążyłeś. – westchnęła. – Kiedy tylko przyjechaliśmy rozpętało się piekło, zwolennicy jungfreudów i altdorfscy żołnierze zaczęli ze sobą walczyć, a my mieliśmy pecha i wrobiono nas w zabicie połykacza ognia.

– Wrobiono, mówisz? – mrugnął porozumiewawczo, a niziołek przewróciła oczami.

– Zastrzelono go z kuszy. Widziałeś kiedyś któregoś z nas z kuszą?

– Dobrze, dobrze. Mów dalej.

– W każdym razie znaleźli świadków, w tym niewidomego, którzy poświadczyli, że to my za wszystko odpowiadamy. Gdyby nie Malthael, to pewnie by nas tam ścięli.

– Malthael? – zapytał zaciekawiony.

– Miło mi poznać. – rozległ się melodyjnie niski głos elfa, który zmaterializował się za plecami Leo. Ten nie dał się jednak zbić z tropu i uśmiechnął się uprzejmie.

– Leopold Lutzen, poseł Księżnej-Elektorki Wissenlandu, Hrabiny Nuln i Księżnej Maissen Emmanuelle von Liebowitz. – ukłonił się, a zszokowana Ludbell otworzyła szeroko usta. – Mówiłem ci, że to długa historia. – mrugnął do niziołek, która otrząsnęła się lekko.

– Wiem, ale… Księżna Elektorka? – wykrztusiła. – Dobrze, chyba nie czas na to. – zwróciła się do elfa, który wpatrywał się badawczo w posła. – Leopold miał być z nami w Ubersreiku, ale coś… a raczej ktoś, go zatrzymał. Na całe szczęście, jak widać.

– Ludbell, wybacz mi, ale muszę iść. Nie, nie, spotkamy się później! Obowiązki wzywają, niedługo muszę stawić się w pałacu Imperatora. Myślę, że do wieczora skończymy.

– Karczma pod Czerwonym Księżycem w dzielnicy kupieckiej, trafisz?

– Panienko, oczywiście, że tak. Do zobaczenia. – skłonił się zamaszyście przed nimi, ukradkiem uśmiechając się do niziołek. – Dobrze cię widzieć, Ludbell. Cieszę się, że jesteś cała.

– Ledwo, ale tak. – zaśmiała się. – Idź już, nikt nie lubi spóźnialskich.

Odszedł machając jej przesadnie, na co ta pokręciła głową i westchnęła głośno. Odwróciła się do Malthaela, który patrzył w stronę stoiska z obrazami. Od razu jednak skierował wzrok na niziołek, uśmiechając się z niedowierzaniem.

– Nie było mnie pięć minut, a już przyciągasz kłopoty. – powiedział kpiąco.

– Akurat. – prychnęła. – Znam się z Leopoldem tyle, ile z Grimwoldem. Też jest z Grenzstadt, pomagał kiedyś jego rodzicom. Zresztą tak wszyscy się poznaliśmy, jeszcze zanim wysłano Tolzena do Kolegium. Jego rodzice są kupcami, nie wiedziałeś?

– Ufasz mu? – zapytał nagle, a przenikliwe akwamarynowe oczy przypominały Ludbell wzburzone morze.

– Nie jestem aż tak nierozsądna. – westchnęła i zastanawiała się, czy elf wyczuje w jej słowach fałsz.

– Tak bardzo nie umiesz kłamać. – zaśmiał się. Oczywiście, pomyślała zawstydzona i zaczerwieniła się. – Ale doceniam wysiłki. Ufaj, lecz… no cóż. Nie za bardzo.

– Przepraszam. – wymamrotała. – Tyle za nami, a ja wciąż mam wrażenie, że niczego się nie nauczyłam. A co do tego… - podniosła wzrok i odetchnęła głęboko. – To przepraszam też za wczoraj. Nie powinnam mówić ci takich rzeczy, nie po tym wszystkim. Ufam w twój osąd. Ufam ci jak nikomu innemu. I wiesz, że nie kłamię.

– Wiem. – odparł cicho, dotykając lekko jej policzka. – A teraz chodź. Z tego, co pamiętam, to dziś mamy szczególny dzień. – uśmiechnął się i złapawszy ją za dłoń, pociągnął w jedną z pobliskich uliczek.

– Powiedz najpierw, czego się dowiedziałeś! I czy dziś jest jakieś święto? O co chodzi?

– Wiem, że dużo się działo, ale nie zapomniałem. – wyczuła w jego głosie rozbawienie, chociaż sama była zdezorientowana. O czymś nie wiem?

Chociaż dopytywała, Malthael nie odpowiadał, a jego rozbawienie rosło z każdym jej słowem. Wkrótce stanęli przed budynkiem, z którego środka wydobywała się cudowna woń pieczonego chleba i słodkości.

– Otóż zdobyłem niezwykle poufne informacje: dowiedziałem się, że to podobno najlepsza piekarnia w Altdorfie. – przykucnął obok niziołek, która oniemiała wpatrywała się w elfa wyjmującego mały, prostokątny pakunek. – Wszystkiego najlepszego, Ludbell.

– Naprawdę nie musiałeś! – wykrzyknęła niziołek, zdzierając papier z zawiniątka. Jej oczom ukazała się bogato zdobiona okładka atlasu zwierząt Imperium. Z szerokim uśmiechem delikatnie przeglądała książkę, w której każdemu opisowi towarzyszył szczegółowy malunek. – Dziękuję, jest niesamowita! - nie zważając na otaczających ich ludzi, rzuciła się by objąć elfa.

– Nie musiałem, ale chciałem. – zaśmiał się.

Wchodząc do cukierni, Ludbell z lubością wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się mimowolnie.

– Co podać? – zapytał stojący za ladą, uśmiechający się serdecznie pucułowaty niziołek.

– Największe ciasto, jakie macie. I dziesięć jagodzianek. – odparł elf.


Wspierający się na drewnianym kosturze mag, szedł spokojnie do świątyni. Poza modlitwą do Morra w intencji Ludbell, miał cichą nadzieję na spotkanie tam Malthaela i przekazanie mu dobrych wieści.

Po incydencie na cmentarzu, Grimwold od razu skontaktował się z mistrzem Verspasianem, który, po uważnym wysłuchaniu, dał wiarę jego opowieści. Ku zaskoczeniu Tolzena, Patriarcha zgodził się również na oddalenie zadania obserwacji elfa. Może przekonała go zauważona przez Grimwolda zmiana w zachowaniu Malthaela po śmierci Ludbell, a może kolejne pozbycie się pomiotu Chaosu. A może nadchodząca walka?

Wielokrotnie był w karczmie, pod którą ostatnio pokłócił się z elfem, jednak właściciel utrzymywał, że nie widział go od tego dnia, a wynajem jego izby niedługo się kończy. Czyżby kolejny raz wyruszył na swoją samotną krucjatę przeciwko plugawym Bogom?, zastanawiał się.

Pozdrowiwszy akolitów Morra, bez wahania skierował się ku korytarzowi, w którym ciała oczekiwały na pochówek.

Mimo miesięcy spędzonych w stolicy, wciąż nie zdobył się na odwagę odwiedzenia karczmy pod Czerwonym Księżycem. On sam pogodził się ze śmiercią Ludbell, nie chciał jednak kolejny raz widzieć żalu w oczach przyjaciela, a Franz z pewnością tak by zrobił: traktował niziołek niemal jak córkę, a wcześniejsza informacja o jej zaginięciu niemal wywołała w nim furię skierowaną przeciwko magowi i Golgniemu.

Stanąwszy przed właściwymi drzwiami, złapał za klamkę i pchnął je. Ze zdziwieniem dostrzegł czystą kamienną płytę, na której wcześniej leżało ciało Ludbell. Zdezorientowany wyszedł szybkim krokiem, stukając kosturem o czarny kamień pod swoimi stopami.

– Wybacz, bracie. – zagadnął akolitę wychodzącego z jednego z pomieszczeń. – Szukam blondwłosej niziołek, powinna być tam, ale…

– Tak, pamiętam. – skłonił lekko głowę. – Kilka dni temu jej rodzina, bodajże z Nordlandu, zabrała ciało. Myślałem, że został pan poinformowany.

– Nie, nie wiedziałem. – odparł w zamyśleniu. – A czy mógłbyś opisać kto dokładnie je zabrał?

– Wybacz mi, ale nie wiem. Rozmawiałem jedynie z elfem, który przekazał taką wieść.

Odziany w czerń akolita odszedł, pozostawiając pogrążonego w zadumie Grimwolda samego. Przed oczami maga zaczęły pojawiać się nagłe przebłyski walki z mutantem, które od razu przyprawiły go o ból głowy.

Co tu się do jasnej cholery dzieje.