Jak zwykle wieeelkie podziękowania dla komentujących :) GinnyLFC, Ania, jussstine - cieszę się, że opowiadanie się podoba!
Po inspiracje, zapowiedzi nowych rozdziałów, czy możliwość zadawania mi pytań zapraszam na tumblr jarzebinka-ff!
Pytanie rozdziału: Co skrywa worek Jamesa?
Gdy następnego ranka James się obudził, łóżko Remusa było już puste. Chłopcy zawarli milczącą zgodę, by nie poruszać tego tematu, nawet między sobą. Oczywiście, jego zasłabnięcie było niepokojące i James miał swoje przypuszczenia, co do problemu, z którym borykał się Remus, ale uznał, że chłopak miał też pełne prawo, żeby samemu zdecydować o tym, kiedy i z kim się nim podzieli. Sam nie zdradzał współlokatorom wszystkich swoich sekretów, bo nie znali się jeszcze na tyle dobrze, ale był pewien, że byli na całkiem dobrej drodze do zawarcia przyjaźni.
Wiadomo, też że nic tak nie cementuje przyjaźni, jak wspólny wróg. Syriusz, Remus i Peter może nie mieli aż takiego wielkiego zapału do walki z szeroko pojętym systemem, jak idealistyczny James, ale żaden z nich też nie sprzeciwił się pomysłowi wstąpienia na ścieżkę wojenną z deweloperem i elitami, nękającymi sielskie Hogsmade.
James był pełen zapału, ale potrzebował dowiedzieć się więcej na temat istoty problemu i historii konfliktu, by obmyślić możliwy plan działania. Jednego był pewien: szkolnej „elicie" należało przytrzeć nosa i sam zamierzał osobiście się tym zająć. W końcu od czegoś należało zacząć, prawda?
xxx
Gdy w towarzystwie dwóch pozostałych Huncwotów zszedł na śniadanie, pan Flitwick od matematyki - niewielki mężczyzna, noszący zazwyczaj stylową fedorę, by dodać sobie centymetrów, czekał w drzwiach, rozdając uczniom listy od rodziców. James odebrał kopertę, zaadresowaną pełnym zawijasów pismem swojej mamy, Peter dostał paczkę słodyczy, a Syriusz jedynie magazyn motoryzacyjny, który najwidoczniej prenumerował, bo jego szafka nocna aż uginała się od numerów z poprzednich miesięcy.
Całą trójką usiedli przy swoim zwyczajowym stoliku i każdy z nich zajął się swoją przesyłką. James odgryzł kawałek tosta, po czym wyjął list od rodziców i pogrążył się w lekturze.
Kochany Jamesie,
Bardzo tu pusto bez Ciebie i zaczynamy się z ojcem zastanawiać, czy jest nam jeszcze w ogóle potrzebny taki wielki dom, skoro mamy w nim mieszkać tylko we dwójkę. Teraz jesteś w szkole z internatem, a już za chwilę znajdziesz pracę i założysz rodzinę, zostawiając swoich staruszków samym sobie.
James prychnął, niemal słysząc w myślach przesadnie dramatyczny ton swojej mamy, która miała zwyczaj narzekania na uciekający jej czas. Zupełnie jakby największą zbrodnią było to, że James już nie mieścił się od dawna do swojej drewnianej kołyski, w której zwykła go kłaść za niemowlęcia.
Ostatnio przez pół godziny szukałam Fleamonta, uwierzysz? Chodziłam od pokoju do pokoju, a w końcu znalazłam go w ogrodzie, na boisku, gdzie sam kopał piłkę do pustej bramki. Zaczynam się obawiać, że Twój ojciec nieco świruje tutaj bez Ciebie i naprawdę się boję, że niedługo zaprosi mnie na pozycję bramkarza. Jego niedoczekanie!
James wyszczerzył zęby do kartki papieru, wyobrażając sobie swoją mamę stojącą na bramce. Chyba poprosi ojca o jakieś zdjęcie, czy coś, jeśli już kiedykolwiek do tego dojdzie.
Mam nadzieję, że jednak spodobało Ci się w nowej szkole i znalazłeś sobie jakiś przyjaciół, którzy chociaż trochę zapanują nad tym Twoim charakterkiem (wina Potterów, bo to po nich jesteś taki porywczy i uparty!). Mam też nadzieję, że tym razem nie wpakujesz się w żadne tarapaty. Jesteś przecież takim zdolnym chłopcem i stać Cię naprawdę na dużo, jak tylko trochę się przykładasz (to akurat masz po mojej stronie rodziny).
Chciałabym do Ciebie przedzwonić. Pani McGonagall mówiła, że to możliwe po ustaleniu terminu. Dowiedz się od niej więcej i NAPISZ DO MNIE koniecznie! Jak nie napiszesz, to osobiście domaluję wąsy wszystkim tym piłkarzom z Twoich plakatów.
Kocham Cię,
Mama
James omal nie zakrztusił się tostem i musiał przepłukać gardło wodą, by móc znów spokojnie oddychać. Żaden z jego potencjalnych przyjaciół nie zwrócił uwagi na ten zagrażający życiu incydent, co James skrzętnie odnotował jako minus w ostatecznym rozrachunku.
Odwrócił list na drugą stronę, by odczytać znacznie krótszą wiadomość od ojca, napisaną jego nieco mniej czytelnym pismem, które wyglądało tak, jakby jego autor żył w wiecznym biegu.
Cześć James, tu tata!
Wcale nie świruję bez Ciebie. Po prostu miałem ochotę pokopać piłkę w ogrodzie, ale Twoja matka ciągle tylko marudzi, że wywieźliśmy Cię tak daleko i to jej trochę odbija. Pamiętaj, jesteś za mądry i za sprytny, żeby się pakować w kłopoty!
Czy mam Ci zaprenumerować jakieś czasopismo? Jak czegoś potrzebujesz, to napisz.
Trzymaj się!
James uśmiechnął się, niemal słysząc w uszach głosy swoich rodziców. Musiał przyznać przed samym sobą, a nie był przecież sentymentalny, że czasem mu ich brakowało, bo mimo swojego podeszłego wieku, mieli naprawdę bystre umysły i zawsze stanowili świetnych kompanów do dyskusji. Nawet, jeśli nie zawsze się z Jamesem zgadzali; wytykali mu młodość i brak doświadczenia, na co James kontrował wszystko ich starością i brakiem świeżej perspektywy.
— Co się tam szczerzysz? — spytał w końcu Syriusz, zaglądając mu przez ramię.
— Słyszałeś o czymś takim, jak prywatna korespondencja? — zażartował James, składając list z powrotem do koperty i chowając go do swojej torby. — Peter, może byś się podzielił, czy zamierzasz wszystko zjeść sam?
Spojrzał na wypełnione słodyczami pudełko, które wyglądało jak przegląd słodkości zebrany z całej wyspy.
— Macie — odparł z uśmiechem Peter, rzucając w nich batonikami Curly Wurly. — To od mojej mamy. A wy co dostaliście?
— Kupon na lot na księżyc! — Syriusz obdarzył go znaczącym spojrzeniem, przekładając kolejną stronę w gazecie. — Jak będziesz taki ciekawski, to ci go odstąpię.
James parsknął w swoją herbatę, omal nie oblewając się wrzątkiem. Nawet Peter się zaśmiał.
James otworzył batona i odgryzając kawałek czekolady, zaczął się zastanawiać nad tym, na ile powinien wspomnieć swoim rodzicom w liście o jakiejkolwiek z informacji, które wczoraj usłyszał. Na pewno by ich to zainteresowało, ale byli już dosyć starzy i mieli wystarczająco na głowie z całą firmą i fundacjami, które prowadzili, by angażować się jeszcze w jakiś spór tak daleko od domu. Dodatkowo mogłoby to prowadzić do licznych niewygodnych pytań, na które James wolałby nie odpowiadać, jak na przykład skąd znał miejscową barmankę i co robił nocą w miasteczku.
Tak bardzo pogrążył się w myślach, że omal nie zauważył, gdy dosiadł się do niego Frank Longbottom.
— Co tam, Frank? — spytał Syriusz, podnosząc głowę znad magazynu, który nadal wertował przy filiżance ciepłej herbaty z mlekiem. — Wszystko okej, stary?
— Wszystko w porządeczku — odparł optymistycznie Frank ze szczerym uśmiechem na twarzy, po czym obrzucił wzrokiem zmęczone oblicza swoich towarzyszy. — A co tam u was? Kiepska noc?
Syriusz zaśmiał się, wymieniając znaczące spojrzenie z Jamesem. Tuż obok nich Peter drzemał już w najlepsze nad swoją owsianką.
— Wręcz przeciwnie — powiedział James, szczerząc zęby. — Można powiedzieć, że świetna noc. Bardzo owocna. Ale co cię tu do nas sprowadza, kapitanie?
Tym razem to Frank się zaśmiał, a jego rumiana twarz wyglądała wręcz na stworzoną do radości. Emanowało z niego takie ciepło, że nie sposób było go nie lubić. Nawet James nie miał się do czego przyczepić.
— Dobrze, że o tym wspominasz, Potter — ucieszył się Frank, wgryzając się w swoje gofry. — Bo właśnie przyszedłem, żeby cię zaprosić na nasz dzisiejszy trening. Namyśliłeś się już, czy masz ochotę wziąć w nim udział?
James przeczesał włosy palcami, przez chwilę obserwując Franka w milczeniu. Oczywiście, że miał na to ochotę, ale nie lubił odsłaniać wszystkich swoich kart za jednym rozdaniem.
— Właściwie, to co mi szkodzi, co nie? — Spojrzał na Syriusza, który jedynie wzruszył ramionami. — O której zaczynacie?
— Po lekcjach, o piętnastej — poinformował go Frank, zacierając ręce z zadowolenia. — Świetnie, świetnie!
— A co z Abottem? — spytał James, rozglądając się po jadalni.
Abott siedział obok Lily Evans, obejmując ją ramieniem, podczas gdy dziewczyna pochylała się nad swoim zeszytem, pisząc w nim zawzięcie coś, co wyglądało na zadanie domowe. Jej ciemnorude włosy malowniczo łapały promienie słońca, wpadające do sali przez okno.
— Co z nim? — odparł Frank.
— No wiesz, zdaje się wyjątkowo odporny na mój urok osobisty i charyzmę...
— Przyzwyczai się! — Frank machnął ręką, zbywając to jako coś zupełnie nieistotnego. — To co, do zobaczenia? Lecę, bo obiecałem Alice, że zerknę na jej wypracowanie z chemii! Siemanko!
Zasalutował, łapiąc w biegu swojego niedojedzonego gofra i popędził do stolika przy drzwiach wejściowych, by dosiąść się do dziewczyny, którą James kojarzył jako jedną koleżanek Evans: niskiej, pucułowatej szatynki o miłym wyrazie twarzy.
— Co te dziewczyny potrafią zrobić z takim porządnym kolesiem, jak Frank, co nie? — mruknął z dezaprobatą Syriusz, zerkając za Longbottomem znad gazety, gdzie właśnie czytał artykuł o jakimś najnowszym rodzaju motocykla.
James jedynie wzruszył ramionami, znów ukradkiem spoglądając w stronę Lily Evans. Niestety, całkiem przyjemny widok jej kasztanowych włosów przysłoniła mu już inna sylwetka, o znacznie mniej atrakcyjnej aparycji.
— Gdzie twoja maczeta, Potter? — syknął ironicznie Mulciber, kopiąc w nogę od krzesła Jamesa tak, że ten omal nie upadł na podłogę. — Co, już nie jesteś takim gierojem?
— Gierojem? — prychnął James, poprawiając okulary na nosie, które zsunęły się na skutek uderzenia. — Skąd ty bierzesz takie słowa, kretynie? Matka tak na ciebie woła?
Syriusz ryknął śmiechem, wreszcie odkładając gazetę na stół i poświęcając swoją pełną uwagę grupce chłopaków, którzy się przy nich zatrzymali. Za plecami Mulcibera i Notta stał Severus Snape: tak blady i posępny, jak zwykle, łypiąc na Jamesa spod byka.
— Chyba od teraz oficjalnie będziemy na was mówić gieroje — dodał Syriusz, nadal się śmiejąc.
— A jak na ciebie woła matka, co, Black? — warknął Mulciber. — A, no tak! Twoja matka się do ciebie nie odzy...
— Zamknij ryj! — krzyknął Syriusz, zrywając się na równe nogi i przewracając z trzaskiem swoje krzesło na ziemię.
Złapał Mulcibera za kołnierz, przybliżając do niego swoją twarz. James również wstał, zajmując pozycję za plecami przyjaciela i krzyżując ręce na piersi. Nie był fanem bitwy na pięści, ale każdy chłopak czasem musi czynić swoją powinność, prawda?
— Radzę przemyśleć kolejne słowo, gieroju — powiedział z takim spokojem, na jaki było go tylko stać.
— A ty co się wtrącasz, Potter? — odezwał się Snape, robiąc krok do przodu. — Zachowujesz się tak, jakbyś był tutaj kimś!
James uniósł brwi, obdarzając Snape'a pogardliwym spojrzeniem i udając, że ociera twarz rękawem.
— Ktoś ci mówił, że strasznie się plujesz? To naprawdę obrzydliwe.
Snape napiął bojowo swoją chudą sylwetkę. Gdyby nie Syriusz, który dalej szamotał się z Mulciberem, to James pewnie wybuchnąłby śmiechem, bo był to dosyć komiczny widok - zupełnie, jakby ktoś próbował nadmuchać dziurawy balon.
— Twoja matka pewnie woli udawać, że nie istniejesz! — zaczął znowu Mulciber, uśmiechając się nieprzyjemnie. — Regulus mówił, że...
W tym momencie James uznał, że ma dość i nie ma ochoty wysłuchiwać, co mówił ktoś o tak dziwnym imieniu, jak „Regulus", po czym wymierzył solidny cios prosto w przypominający kartofel nos Mulcibera.
Przez chwilę wszyscy zamarli, zupełnie jakby zatrzymał się czas, a później wszystko potoczyło się już w przyspieszonym tempie. Mulciber powalił Jamesa na ziemię, młócąc zawzięcie pięściami, a Snape i Nott rzucili się na Syriusza. Peter, który się przebudził, strącił całą swoją paczkę słodyczy na podłogę i schował się szybko pod stół, zakrywając głowę rękami.
Uczniowie poderwali się ze swoich miejsc; ktoś głośno krzyknął "bójka!".
— Hej! Przestańcie! — krzyknęła Lily Evans, wstając od swojego stolika.
Paul Abott złapał Mulcibera, odciągając go od Jamesa, a Frank z kolegami z drużyny rozdzielili od siebie Syriusza, Snape'a i Notta.
— Odbiło wam? — jęknęła Lily, patrząc to na na Snape'a, na którego policzku widniał siniak, to na Jamesa, który mógłby przysiąc, że ma rozciętą wargę. — Będę to musiała zgłosić pani McGonagall.
James prychnął, ocierając krew rękawem i zbierając swoje okulary z podłogi.
— Dobrze, że tu byłaś, Evans — powiedział ironicznie. — Bo kto wie, co by się stało bez twojego orzeźwiającego uszy krzyku...
— Zamknij się, Potter — odparowała Lily, mrużąc gniewnie oczy. — Jak na kogoś, kto jest tutaj tak krótko, to strasznie dużo z tobą kłopotów.
— Może powinnaś się przyzwyczaić? — odparł zaczepnie James, uśmiechając się z przekąsem. — Dopiero się rozkręcam.
— Potter — warknął Abott, jakby w ostrzeżeniu.
— Abott? — James podniósł ręce w górę, nadal się uśmiechając.
James przypuszczał, że gdyby nie obecność Lily oraz fakt, że Abott dalej przytrzymywał szamocącego się Mulcibera, doszłoby do kolejnej bójki.
— Sev, ty też? — Lily zwróciła się do swojego przyjaciela, który przez chwilę wyglądał prawie tak, jakby było mu niemal przykro.
Snape zdawał się rozdarty pomiędzy niechęcią do Jamesa, a próbą odkupienia swoich win przed Lily. Przez chwilę poruszał ustami jak dusząca się ryba, wyciągnięta z wody.
— Oni zaczęli — mruknął w końcu, krzyżując ręce na piersi.
Mulciber wyrwał się z uścisku Abotta, otrzepując swoje ubrania. Spojrzał z nienawiścią na Syriusza, który odwzajemnił jego spojrzenie z równą pasją.
— To jeszcze nie koniec! — wycedził Mulciber.
— Chociaż raz się z tobą zgadzam — odparł Syriusz, mierząc w niego palcem.
James stanął pomiędzy nimi, nadal z rękami w górze.
— Wszyscy się zgadzamy, a teraz spadajcie...! — rzucił w stronę trójki chłopaków, po czym odwrócił się do Franka, który dalej przytrzymywał Notta. — Dzięki, Frank, już się rozchodzimy.
Frank skinął głową, po raz pierwszy bez uśmiechu na twarzy.
— Pamiętaj o treningu, Potter!
Puścił do Jamesa oko, po czym obrzucił dużo chłodniejszym spojrzeniem Snape'a i Notta, a następnie odszedł do swojego stolika, gdzie czekała na niego Alice.
— Muszę przyznać, że śniadania są tutaj niezwykle emocjonujące! — powiedział James, siadając z powrotem na swoim krześle. — Peter, możesz już wyjść spod stołu...
xxx
James zwyczajowo zajął miejsce z tyłu klasy, u boku Syriusza, a teraz też Petera. Zwłaszcza ten ostatni czuł się wyjątkowo niekomfortowo w nowej dla siebie sytuacji, gdy wzrok niemal wszystkich uczniów skierowany był w jego stronę. Widocznie bójki nie były na porządku dziennym w Liceum imienia Guya Faweksa.
Po drugiej stronie klasy siedzieli Mulciber, Nott, Snape i Avery, łypiąc groźnie w stronę Huncwotów. James z uciechą zauważył, że oko Mulcibera zaczynało oblewać się purpurą, a pod jego nosem widniała zaschnięta krew - pamiątka po jego pięści.
Pani McGonagall stała tyłem do klasy, wypisując na tablicy skomplikowane wzory, ale nawet ona zdawała się wyczuwać, że coś wisi w powietrzu, bo co chwilę odwracała się przez ramię, by obrzucić uczniów podejrzliwym spojrzeniem. Zupełnie jakby się obawiała, że dziwna cisza była zapowiedzią wielkiej, nadchodzącej burzy.
James zawsze był dobry z fizyki, chociaż dużo bardziej fascynowała go historia i nauki społeczne. Nie musiał więc śledzić każdego słowa z dzisiejszego wykładu, by nadążać za tematem. Zamiast tego mógł się skupić na wymianie notatek z nadal wściekłym Syriuszem, który co chwilę zerkał z niekrytą wściekłością w stronę Mulcibera.
J.P. Żyjesz?
S.B. Jak widać.
Mulciber powoli przechodzi wszystkie kolory tęczy.
Następnym razem zostaw go mnie, gieroju!
Wybacz, ale mam bardzo małą tolerancję na takie pierdolenie... Moja ręka sama jakoś tak drgnęła. Nie chciałem Ci psuć zabawy.
Powiedzmy, że zaczerpnąłem jakąś tam satysfakcję ze złojenia skóry Snape'owi i Nottowi. Ale czuję niedosyt, Potter.
Tak właśnie myślałem, więc proponuję dzisiejsze wieczorne spotkanie poświęcić na pierwsze zebranie Huncwotów i opracowanie nowej dywersji.
Może być! Evans tu zerka. Chyba nie jest tobą zachwycona...
To tylko pozory.
Możemy się założyć, że nigdy się z tobą nie umówi.
Zależy, co jest stawką.
Mój ulubiony album Deep Purple!
Stoi.
Schowaj kartkę, bo McGona
— Czy ktoś może mi w końcu wytłumaczyć, o co chodzi? — powiedziała nauczycielka, rozglądając się z irytacją po uczniach. — Czy coś się stało?
W klasie zapanowała niezręczna cisza. Znów wszystkie oczy wpatrzone były w Jamesa, który uniósł wysoko brwi, starając się zachować tak neutralną minę, jak tylko był w stanie. Usilnie ignorował puchnącą wargę i ból głowy, który narastał, od kiedy dostał pięścią w ucho.
— Panie Mulciber, co jest z pana nosem? — spytała, zwracając się bezpośrednio do niego, ale chłopak jedynie odburknął coś niezrozumiałego, więc McGonagall znów rozejrzała się po klasie, zatrzymując wzrok na Jamesie. — Panie Potter, ma pan krew na brodzie.
— Zaciąłem się przy goleniu — odparł James, wzruszając ramionami i ocierając brodę chusteczką. — Dziękuję za troskę.
— Panie Black? A pana oko?
— Wypadek z piłką — powiedział Syriusz, niewzruszony.
— Dobrze, dosyć tego — zirytowała się nauczycielka, krzyżując ręce na piersi. — Panno Evans, pani jako prefekt zapewne wie, czy coś się stało.
No tak, James nawet nie pomyślał o tym, że ta szkoła też może mieć swoich prefektów, ale fakt, że jednym z nich była Lily Evans wcale go nie zdziwił. Zdawała się być wzorową uczennicą.
Lily rozejrzała się po klasie, najpierw spoglądając na Snape'a, a następnie rzucając przelotne spojrzenie na Jamesa, po czym pokiwała przecząco głową, rozkładając bezradnie ręce.
— Nie mam pojęcia, proszę pani — odpowiedziała w końcu, spuszczając wzrok na swoją ławkę.
James musiał mocno się powstrzymać przed tym, by nie rozdziawić szeroko ust. Tego się nie spodziewał.
— Świetnie — mruknęła McGonagall, mrużąc podejrzliwie oczy i znów rozglądając się po klasie. — Po prostu świetnie.
Reszta lekcji przebiegła w niesłabnącym napięciu, więc wszyscy odetchnęli z ulgą na dźwięk dzwonka. James obserwował Lily, czekając, aż dziewczyna wstanie od ławki i razem ze swoją przyjaciółką Dorcas wyjdzie na korytarz. Torując sobie drogę łokciami, bez problemu przepchnął się na przód tłumu wychodzących z klasy uczniów i dogonił ją, zastępując jej drogę.
— Evans — zaczepił ją, ignorując jej szybko zwężające się, intensywnie zielone oczy i zaciśnięte wąsko usta, które niewątpliwie świadczyły o tym, że nie był kimś, z kim chciała teraz rozmawiać. — Chciałem tylko powiedzieć, że...
— Daruj sobie, Potter. — Podniosła dłoń do góry, uciszając go.
U jej boku Dorcas oparła ręce na biodrach, wpatrując się w Jamesa z niechęcią.
— Zawsze przerywasz wszystkim w pół zdania? — spytał James, uśmiechając się półgębkiem. — Skoro tak świetnie czytasz w myślach, to o czym teraz pomyślałem?
Lily przewróciła oczami, ale kąciki jej ust lekko drgnęły.
— Cokolwiek by to nie było, mówię temu stanowcze „nie".
— Szkoda, bo właśnie myślałem o tym, że wydajesz się niesamowicie inteligentna...
— Potter, marnujesz mój czas — jęknęła Lily.
— Zejdź nam z drogi, palancie — warknęła Dorcas.
— Meadowes, jak zwykle dama z klasą — zażartował Syriusz, stając koło Jamesa i obdarzając wszystkich pobłażliwym uśmiechem. — Co mnie ominęło?
Peter podszedł do nich, starając się wyglądać tak naturalnie, jak tylko potrafił. Gdyby mógł, to pewnie schowałby się pod peleryną niewidką.
— Evans — znów spróbował James, starając się dojść do sedna swojej wypowiedzi. — Chciałem tylko ci podzię...
Lily westchnęła ciężko, znów mu przerywając ze zniecierpliwioną miną.
— Powtórzę jeszcze raz: daruj sobie — powiedziała. — Nie zrobiłam tego dla ciebie, więc nie musisz się wysilać. A teraz, czy możesz mnie przepuścić? Mam lepsze rzeczy do roboty.
Przepchnęła się obok niego i Syriusza, po czym odeszła, szepcąc coś do Dorcas. Syriusz poklepał Jamesa po plecach.
— Nie ustaliliśmy jeszcze, co ja dostanę, jak wygram zakład.
— Dostaniesz w zęby, może być? — warknął James, na co Syriusz jedynie parsknął śmiechem.
xxx
Niemal punktualnie o piętnastej James stawił się na boisku piłki nożnej, na umówiony wcześniej trening. Peter zdecydował się odespać nocną eskapadę, Syriusz uznał, że ma coś innego do załatwienia (co wymagało wzięcia swojej śniadaniówki do plecaka, jak zauważył James), a Remus nadal nie wrócił, więc był po raz pierwszy zupełnie sam, bez swojego zwyczajowego orszaku. Nie, żeby osłabiało to pewność siebie Jamesa i jakoś specjalnie się tym przejmował, ale przyzwyczaił się już do ironicznych komentarzy Syriusza i jego głośnego śmiechu.
Część drużyny właśnie zaczynała już rozgrzewkę, biegając w koło boiska i machając rękami. Mieli na sobie ciemno-bordowe stroje z emblematem szkoły: feniksem z szeroko rozpostartymi skrzydłami, który wyglądał, jakby szykował się do lotu.
James stanął na murawie, po czym pomachał do Franka, który podbiegł do niego z uśmiechem na twarzy. Wyglądał tak, jakby szczerze się ucieszył na jego widok.
— Potter! — powitał go radośnie. — Miło cię widzieć! Jednak przyszedłeś.
— Przekonałeś mnie — odpowiedział James, klepiąc Franka po ramieniu.
Frank dmuchnął w swój gwizdek, zwołując resztę drużyny do siebie.
— Przedstawię cię wszystkim.
— O, Paul, my się już znamy! — James pomachał do Abotta, który łypał na niego spod byka, dając mu niewerbalnie znać, że podchodzi do niego jedynie z uwagi na Franka. — Zobacz, będziemy kolegami z drużyny!
— Świetnie — mruknął Abott. — Tego mi brakowało w życiu.
— Cieszę się, że wypełniam pustkę! — James puścił do niego oko, szczerząc zęby.
Pozostali członkowie drużyny ustawili się w półokręgu za plecami Franka.
— Beathan MacMillan, Edgar Bones, Marcus Brunt, John Cattermole — wszyscy kolejno kiwali głowami, obserwując Jamesa z dużą ciekawością — Sturgis Podmore, Fabian i Gideon Prewett, Lachlan Smith.
— Cześć — przywitał się James.
Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jaką reputację zdążył sobie wyrobić przez te pare ostatnich dni w szkole. Pewnie połowa z chłopaków kojarzyła go z bójki na jadalni, a druga połowa myślała, że kogoś zastrzelił w poprzedniej szkole, albo że nosi tę przeklętą maczetę w torbie. Jakim cudem zdołałby upchnąć maczetę obok wszystkich książek, gazet i notatek? To był jedynie szczegół, który nikogo nie interesował.
— James dołączy do naszej drużyny na pozycji napastnika — zaczął z uśmiechem Frank. — A przynajmniej mam taką nadzieję! W swojej poprzedniej szkole był kapitanem i jego drużyna była jedną z najlepszych w regionie.
— Chciałbym być skromny, ale to prawda — odparł James, wzruszając ramionami. — Widzę, że odrobiłeś swoje zadanie domowe!
— A myślisz, że czemu cię tak prześladuję? — Frank zaśmiał się w odpowiedzi, klepiąc Jamesa po plecach. — Czy ktoś ma jakieś pytania do Jamesa?
Dwójka rudych bliźniaków, których Frank przedstawił jako Fabian i Gideon natychmiast podniosło ręce, z identycznymi uśmiechami na twarzach.
— Fabian?
— Czy masz maczetę w torbie? — spytał nieco wyższy bliźniak, na co James jedynie zaśmiał się w odpowiedzi.
— Czasem by się przydała — odpowiedział, rozkładając bezradnie ręce.
— Gideon?
— Czy ktoś ci już podziękował za rozkwaszenie nosa Mulciberowi? — spytał bliźniak z kręconymi włosami.
James wyszczerzył szeroko zęby, od razu czując przypływ sympatii do rudych Prewettów.
— Jeszcze nie!
— Z głębi serca! — Gideon pochylił się przed Jamesem. — Dupek się o to ostatnio prosił.
— Dobra! — Frank klasnął w ręce. — Ustaliliśmy już, że James nie nosi ze sobą maczety i jest całkiem spoko kolesiem, to zobaczmy teraz, czy równie dobrze sobie radzi z piłką.
James szturchnął Abotta łokciem, czując jak chłopak w odpowiedzi cały się napina.
— Paul może za mnie poświadczyć, co nie?
— Spadaj, Potter — mruknął w odpowiedzi Abott, po czym odwrócił się w stronę bramki, machając do Lily Evans, która rozsiadła się zwyczajowo na trybunach ze swoimi koleżankami.
Frank znów zagwizdał i wszyscy ustawili się na swoich pozycjach, rozpoczynając trening.
James czuł się z piłką u nogi tak dobrze, jak zwykle. Lubił to, że mógł się wtedy na chwilę uwolnić od przytłaczającego pędu myśli, które zazwyczaj kłębiły się w jego głowie. Lubił za to pęd wiatru we włosach: rozpędzał się i zwalniał, czując przyjemną i nieco palącą pracę swoich mięśni. Drużyna Franka może nie była jeszcze na poziomie starej drużyny Jamesa, ale widać było talent i zapał zawodników.
Gdy James wszedł do szatni, cały umorusany z błota i mokry od potu, musiał przyznać, że dawno juz tak dobrze się nie bawił. Jedynym, co nieco przebiło bańkę jego dobrego nastroju był widok szeroko uśmiechniętej Lily Evans, zarzucającej ramiona na szyję Abotta i całującej go namiętnie tuż przy wejściu do szatni.
xxx
Księżyc w pełni odbijał się w tafli jeziora, mąconej od czasu do czasu przez kamień, wrzucany do wody przez Syriusza. Delikatne fale rozchodziły się okręgami, podmywając zakopane w piasku stopy chłopców. James palił papierosa, obserwując wszystko w milczeniu, a Peter podjadał chrupki z paczki, którą ze sobą przyniósł. Cała trójka popijała piwa, które kupili wczoraj u Rosemerty. Rozkoszowali się przyjemnym i stosunkowo ciepłym wieczorem.
— Więc, Potter — zaczął w końcu Syriusz, gdy jego kamień odbił się trzy razy, po czym z pluskiem zniknął w niemal czarnej toni jeziora — jak tam pierwszy trening?
— Słyszałem, że jesteś naprawdę dobry — przyłączył się Peter, pakując kolejnego chrupka do ust i uśmiechając się do Jamesa.
James wzruszył ramionami, wydmuchując dym nosem i gasząc papierosa w piasku.
— Było całkiem fajnie — odparł zdawkowo, przeczesując włosy palcami. — Drużyna zdaje się być w porządku. Abott jest moim największym fanem...
Syriusz zaśmiał się, sięgając po papierosa i odpalając go zapalniczką.
— Serio, o co ci chodzi z Evans? — Pokiwał głową z niedowierzaniem, zerkając na Jamesa z ukosa.
James znów wzruszył ramionami, szczerząc zęby.
— Tak łatwo ją zirytować... Coś jest takiego w tych rudych dziewczynach! Jaka jest jej historia?
— Evans jest prymuską i szkolnym prefektem — odparł Syriusz.
— W zeszłym roku dawała mi korki z matmy — wtrącił Peter. — Jest całkiem miła. I ładna.
— Chyba masz konkurencję! — zaśmiał się Syriusz, obracając papierosa między palcami.
Peter zachichotał, upijając kolejnego łyka piwa.
— Jeszcze zobaczymy — skwitował tajemniczo James, nadal szczerząc zęby, po czym zmienił temat, nie mając ochoty spędzać całego wieczoru na rozmowie o dziewczynach: — Ale panowie, spotkaliśmy się tutaj, żeby zaplanować naszą pierwszą akcję dywersyjną, bo ktoś bardzo tutaj na to zasłużył. Jak myślicie?
— Jeśli mówisz o tym gnoju, Mulciberze, to prosi się o to od urodzenia — warknął Syriusz. — On i te jego przydupasy...
— Właśnie — mruknął Peter. — W zeszłym miesiącu wrzucili moje buty do jeziora...
James westchnął, poprawiając okulary na nosie. Czym innym było ucieranie komuś nosa, a czym innym gnębienie i wrzucanie butów do jeziora, zwłaszcza, że Peter zdawał się równie bezbronny, co małe dziecko. To tylko utwierdziło go w słuszności własnego pomysłu.
— Dobrze, więc mam pewien plan... — zaczął. — Wiecie, w którym pokoju śpią nasi koledzy?
— No pewnie — odparł Syriusz, patrząc na Jamesa podejrzliwie. — Co tam wymyśliłeś?
James zacmokał, podnosząc w górę wielki worek, który ze sobą przytaszczył, a Syriusz i Peter niemal równocześnie wybuchnęli śmiechem, zacierając z radości ręce.
xxx
Drodzy Mamo i Tato,
Patrząc na stan ekonomiczny Wielkiej Brytanii, może mi być ciężko znaleźć dobrą pracę, więc nie sprzedawajcie jeszcze domu.
W nowej szkole wszystko dobrze i bez emocji, nic specjalnego się nie dzieje. Dużo nauki, wszyscy są mili, a ja liczę do przynajmniej piętnastu, zanim chociażby odpowiem komuś „cześć". (Powinnaś być ze mnie dumna, mamo...)
Możemy się zdzwonić w sobotę, o 11:00. Zarezerwowałem nam pół godziny, chociaż sekretarka miała tak silny akcent, że nie jestem jednak do końca pewien, czy przypadkiem nie zgodziłem się spłodzić jej dzieci (żartuję).
Nie dotykaj moich plakatów, mamo! (nie żartuję)
Tato, możesz mi zaprenumerować Timesa i Rolling Stone.
Całuję itp.
J.P.
PS. Prześlijcie jakąś dobrą herbatę.
Komentarze są lepsze niż śniadania z Jamesem!
