Postanowiłam dodawać rozdziały w niedzielę, a nie poniedziałek. Zatem przed wami nowy rozdział, mający wiele wspólnego z kanonem. Nie betowany.

Uwaga:

W tym rodziale poznajemy Malfoyów a ci będa w tej historii kanoniczni, czyli bedą wiernymi wyznawcami ideologii Voldemorta uważającymi każdego kto nie jest bogatym czarodziejem czystej krwi na rodzaj podludzi, których można zastraszać, torturować, okaleczać i zabijać. W świecie oczywiście mamy nieskończenie wiele szarości a nie czerń i biel, ale osoby jak Ed Gein, Josef Fritzl czy siostra Bernadeta dokonywali rzeczy, których się nie da wytłumaczyć czy wybaczyć. W tej historii tymi złymi będą śmierciożercy i wszyscy co ich wspierają, jak zresztą pokazano ich w kanonie. To nie była walka o zachowanie tradycji świata magii, ochronę czarodziei przed mugolami czy coś w ten deseń ale zwykłe folgowanie swoim sadystycznym zapendom. A jedyne wątpliwości Malfoyów będą dotyczyli ich interesów. Będą po prostu złymi ludźmi jakich nie brak w świecie realnym. W innych historiach Malfoyowie są inaczej opisani. Tutaj tacy mi pasują do linii fabularnej, bo szarości zachowałam dla kogo innego.


Lipiec roku 1991

Harry Potter był chłopcem szczególnym: mieszkał w wielkim domiszczu pośród wrzosowisk Yorkshire, a jego czoło zdobiła blizna w kształcie błyskawicy. W każdy lipcowy poranek wypatrywał sowy z listem, na który czekał każdy chłopiec jemu podobny. Harry Potter był bowiem czarodziejem, podobnie wszyscy mieszkańcy wielkiej posiadłości. Któregoś poranka zasiadali właśnie do śniadania, czekając na babeczki z owocami. Wspomnienia z Privet Drive 4 coraz bardziej przypominały senny koszmar niż rzeczywistość, gdyż teraz Harry nie nosił już ubrań po nikim, ani nie musiał zmywać naczyń.

Obok niego siedziała dziewczynka o niesfornych, brązowych włosach i orzechowych oczach. Hermiona i Harry traktowali się jak rodzeństwo, chociaż nie byli spokrewnieni. Nie byli też spokrewnieni, z parą czarodziei o jasnych włosach, którzy wyglądali na elegancką parę w średnim wieku, nawet jeśli mieli drugie tyle lat. Dzieci mówili do nich „ciociu" i „wujku" nawet jeśli nie łączyły ich więzy krwi, a małżeństwo było ich magicznymi opiekunami. Mieszkali w spokoju na wrzosowiskach Yorkshire, nie mając za wielu gości, toteż dzieci nie zdawały sobie sprawy jaki lęk budzą ich opiekunowie.

- O listy! – krzyknął Harry i aż podskoczył widząc, że sowa przyniosła list do niego – to z Hogwartu! – pisnął podniecony.

- Listy zawsze przychodzą na kilka dni przed urodzinami – wyjaśniła Ariana z uśmiechem – no otwórz, Harry.

Chłopcu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Z dumą przeczytał list informujący o przyjęciu do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, a także ten informujący o liście zakupów. Z nabożną czcią przeczytał co dokładnie trzeba kupić, a robił to z taką powagą, że Hermionę tylko surowe spojrzenie Gellerta powstrzymało przed parsknięciem śmiechem. Dzieciom niczego nie brakowało w domostwie na wrzosowisku, ale wiedzieli też, że wola opiekunów to prawo. Ani Gellert, ani tym bardziej Ariana nie stosowali kar bez potrzeby, lecz dzieci wyczuwały, że pewnych granic przekraczać nie można. A kiedy jasnoniebieskie oczy opiekuna przyjmowały barwę lodu, należało mieć się na baczności.

- Daj mi listę Harry i wybierzemy się jutro na Pokątną – powiedziała Ariana.

- Mogę z wami iść ciociu? – spytała Hermiona.

- Oczywiście, skoro chcesz – uśmiechnęła się Ariana.

- Ciociu, dlaczego nie mogę mieć w szkole miotły? – pytał Harry.

- Takie przepisy, poza tym po zamku niewygodnie latać – wyjaśniła Ariana.

- Ale możemy obejrzeć wystawę? – prosił Harry.

- Tak – uśmiechnęła się Ariana – oczywiście, chcesz zobaczyć nowy model Nimbusa, a my z Hermioną obejrzymy nowe szaty. Któreś z was powinno mieć sowę, oczekujemy od was listów. Wygodniej będzie tak nawiązać łączność.

- Ja bym chciała kota – zaczęła Hermiona.

- Ja nie mam nic przeciw sowie – powiedział Harry – ale nowy Nimbus..

Hermiona tylko jęknęła. Harry, jak prawie każdy czarodziej pasjonował się Quidditchem. Kibicował Osom z Wimbourne i czytał wszelkie gazety związane ze sportem. Uwielbiał latanie na miotle i marzył by grać w jednej ze szkolnych drużyn. Hermionę sport nudził, zdecydowanie wolała czytanie książek i zakupy z ciocią Arianą, a także jej synowymi, wnuczkami lub rozmowy z zaprzyjaźnionymi czarownicami. Na to Harry wywracał oczami i ziewał, a dorośli wymieniali ubawione spojrzenia. Podczas posiłków nieraz dochodziło do niegroźnego przekomarzania się.

To był bardzo radosny dzień a Harry trzymał list na pamiątkę. List z Hogwartu to coś niezwykłego. W nocy zaś śnił dziwaczny koszmar o tym jak mieszkał wciąż u Dursleyów, zaś oni nie chcieli mu dać listu. Na nowo mieszkał w komórce pod schodami, zaś trawnik przed Privet Drive zastały listy a na dachu siedziały sowy. Nie dośnił jednak tego, co miało miejsce dalej ponieważ został obudzony. Z zadowoleniem spojrzał na spory pokój z łóżkiem z czterema kolumienkami, gdzie samo łóżko było większa niż komórka ciotki Petunii. Miał teraz zaś ubrać poranne szaty i iść na dół, a potem będzie ciekawie!


Zarówno Harry jak i Hermiona znali ulice Pokątną, podobnie jak znali ulice magicznego Paryża, Rzymu czy Mediolanu. Chociaż z ich kominka można było z pomocą sieci Fiuu przenieść się na Pokątną, to Ariana zdecydowanie wybrała teleportację łączną. Niewielu czarodziei umiałoby bezróżdżkowo teleportować się przez pół Anglii, ale umiała to Ariana, tak samo jak Albus i jeszcze parę osób. Czarownica nakazała dzieciom by dotknęły jej ręki, by już po chwili przenieść się aż do samego Londynu. Przez te pięć lat spędzony w domu Gellerta tak Harry jak i Hermiona zostali zapoznani z tym wszystkim, co znały dzieci z rodzin czarodziei. Znali magiczne środki transportu jak sieć Fiuu, teleportację, miotły czy świstokliki. Zostali nauczeni jak korzystać z Fiuu, jak wyjść z kominka by nie upaść i tym podobne. Wiedzieli, jak złapać i puścić świstoklik by uniknąć podobnych wypadków, a i teleportacja stała się ich ulubionym sposobem transportu. Państwo Grindelwald rzecz jasna posiadali magicznie ulepszony samochód, ale nim zamierzali odwieźć dzieci na stację. Na razie Ariana przeniosła się z nimi na wyznaczony punkt na Pokątnej.

Ariana Grindelwald miała na sobie elegancką, rozszerzaną szatę w kolorze grafitu. Talię zrobił czarny pas z naszytymi małymi, czarnymi perełkami. Szata miała prosty krój: ani luźna, ani dopasowana ale podkreślająca kobiece walory sylwetki. Podobne szaty uchodziły za ostatni krzyk mody we Francji, gdzie szatę kupiła Arianie jej synowa Claire. Regularnie odwiedzali swojego syna, francuskiego ministra magii, wraz z rodziną i tak planowali zrobić w tym roku w sierpniu. Harry i Hermiona lubili wypady do Francji, a zwłaszcza ulice magicznego Paryża. Hermiona wprost uwielbiała chodzić po butikach z Arianą, Claire oraz Blanche i Gabrielle. Wiek wiekiem, ale wszystkie czarownice lubiły piękne suknie oraz salony urody, gdzie wszyscy załamywali ręce nad niesfornymi włosami Hermiony. Bawiły się dokładnie tak dobrze jak mogą bawić czarownice w Paryżu. Harry'ego z kolei bardziej interesowały miotły wyścigowe i dziecięce zestawy do eliksirów. Ponieważ wnukowie Gellerta zarazili Harry'ego pasją do Quidditcha, toteż potrafił z nimi godzinami rozmawiać o drużynach, miotłach i tym podobnych sprawach. Harry Potter nie mieszkał w komórce pod schodami, ale w wielkim domu i w wolnym czasie nie bawił się popsutymi zabawkami Dudleya, ale błagał opiekunów o zakup miotły wyścigowej. Ariana uśmiechała się patrząc na dzieci, po czym poprawiła zmyślny kapelusz na włosach i nakazała ruszyć przed siebie. Mogła uchodzić za piękną we francuskiej szacie, koku i z delikatnym makijażem na twarzy, ale nie zmieniało to fakt Lord i Lady Grindelwald mieli swoją zasłużoną opinię w świecie czarodziei. Dlatego Ariana rzuciła na siebie silne zaklęcia mające zmylić ludzi.

Wielu uczniów już dostało listy, przychodziły one zwykle w wakacje przez rozpoczęciem roku szkolnego, a dokładnie w dwa ostatnie tygodnie lipca. Hermiona dostała swój dwa tygodnie temu i dumnie niosła swoją różdżkę. Chciała założyć też szkolne szaty, ale Ariana kazała jej ubrać się w zwiewną, fioletową szatę, którą przysłała dla niej Claire. Hermiona rzecz jasna podziękowała „pani Claire" oraz „panienkom Blanche i Gabrielle" za przepiękną szatę i wyraziła nadzieję rychłego spotkania by zobaczyły, jak wygląda w ich podarku. Gdyby ktokolwiek zobaczył wówczas Hermionę, nie pytał by o status krwi, wyglądała bowiem jak czystokrwista księżniczka nikt inny. Harry miał na sobie wygodne, ciemnoszare szaty czarodzieja i nie zwracał uwagi na ludzi na ulicy. Przecież miał dostać różdżkę.

- Musimy iść po szaty, różdżkę oraz do banku – powtórzyła – zaczniemy od różdżki mój ty mały czarodzieju – spojrzała czule na Harry'ego – oczywiście w sklepie Olivandera.

- Ciociu, czy mogę iść zająć kolejkę? – spytał Harry prosząco.

- Leć, tylko niczego nie kupuj – zaśmiała się Ariana – chcesz też pobiec do sklepu Hermiono?

- W tej szacie ciężko się biega – zauważyła dziewczynka wskazując na długą szatę.

- Czarownice nie biegają – powiedziała Ariana – lecz idą statecznie w swej szacie, a te lakierki pasują lepiej niż mogłam podejrzewać. Ale chodźmy już.

- Harry musi dostać różdżkę by być prawdziwym czarodziejem – wypaliła, po czym dodała przestraszona – przepraszam ciociu, ty jesteś prawdziwa ja..

- Jestem inna wiem – powiedziała Ariana ostrzej niż zamierzała – różdżki są czymś powszechnym, ale mugole uszkodzili moją magię tak, że nie mogę czarować z różdżką. Różdżki to coś tak naturalnego, że powiedziałaś coś, co wielu myśli.

- Ale jesteś kochaną ciocią, najlepszą na świecie i wielką czarodziejką – dodała Hermiona.

- Chodźmy, bo zaraz się zrobi zbiegowisko – powiedziała Ariana przyśpieszając kroku – jesteś dobrym dzieckiem i … szczerym, ale to ni czas na takie dyskusje. Wujek będzie bardzo zły jak zrobimy z siebie większe przedstawienie na ulicy niż to konieczne.

Hermiona skinęła głową. Miała jedenaście lat, lecz ona i Harry zachowywali się znacznie dojrzalej niż inne dzieci w ich wieku. Po pierwsze zostali zabrani z domów gdzie nie zaznali właściwej opieki, a coś takiego wpływa na psychikę. Świat magii, a w każdym razie magiczna Anglia, wiedziała o tym znacznie mniej od mugoli ale i bez wiedzy jasnym było że odrzucenie i brak opieki zostawia blizny nieraz na całe życie. Po drugie Gellert i Ariana, kiedy już przyjęli dzieci do domu i rodziny, wychowywali je w podobnym duchu co wszystkie dzieci: pozwalali im na zabawy rzecz jasna, ale pilnowali dyscypliny, rozmawiali z nimi jak dorosłymi i nauczali o wielu sprawach czy to związanych z magią czy polityką. Owo podejście nie wynikało ze złości czy czegoś, ale głębokiego przekonania o słuszności takiego modelu. Oboje pochodzili z pokolenia, kiedy tak właśnie chowano dzieci. A chociaż wiele szeptano o Lodzie i Lady Grindelwald nikt im nie zarzucał złego traktowania milusińskich, bardzo kochali swoich trzech synów, głęboko przeżyli zdradę dawnego podopiecznego Toma czy śmierć Nobby'ego. Tomowi i jego ludziom wypowiedzieli wojnę, a nienawiść do rodziny Malfoyów była prawie tak duża jak do Toma. Harry'ego i Hermionę otoczyli opieką jaką uważali za słuszną, nieco rozpieszczali drogimi prezentami (ale uważali, że dzieci nie należy nadmiernie rozpieszczać) i uczyli ich rzeczy, jakie niewielu by uznało za odpowiednie dla jedenastolatków. Jak to zwykle bywa, Harry został ulubieńcem Ariany która nazywała go „kochanym chłopcem", zaś Hermiona swego przyszywanego wuja Gellerta, który nazywał ją „księżniczką", ale oboje stosowali rodzaj zimnego wychowu.

Ariana nic nie odpowiedziała, ale zaśmiała się z paplaniny podopiecznej, kiedy ta narzekała na trudności w układaniu włosów i tym czy ludzie nie będą się nich gapić. Ona sama miała piękne, proste włosy lecz zarówno Harry jak i Hermiona niesforne nad czym uwielbiała załamywać ręce. Jak chyba każda czarownica pragnęła by dzieci wyglądały przy różnych okazjach jak z obrazka, lecz ich włosy miały na ten temat inne zdanie.


Kiedy Harry wszedł do sklepu Olivandera, nie było tam nikogo. Chłopiec specjalnie wyrwał się do przodu, by nie słuchać rozmowy ciotki i Hermiony o szatach i sklepach. Harry bardzo kochał obie czarownice: jedna była dla niego jak matka, której nie pamiętał, a druga jak siostra, której nie miał, ale wywracał oczami, ilekroć zaczynały gadać o kieckach i francuskich sklepach. Lubił Francję, podobnie jak prawie wszystko w swoim nowym życiu, ale nie zakupy i modę. Lubił panią Claire i jej córki, ale nie kiedy piskliwymi głosami zaczynały mówić o szatach, fryzurach, butach i tym podobnych. Powiedział kiedyś pani Claire, że jest najpiękniejsza na świecie bo tak można było uznać patrząc na szczupłą kobietę o srebrnych włosach. Ona się tylko zaśmiała, a Harry jeszcze wówczas nie wiedział, że pani Claire jest wilą i dlatego nie lubiła przyjeżdżać do Anglii. Harry jednak nie myślał o tym kiedy wszedł do sklepu gdzie aż od podłogi po sufit widać było pudełeczka.

- Dzień dobry – zaczął uprzejmie – przepraszam, czy jest tutaj kto?

- Ach, nowy klient – odezwał się głos.

Po chwili skądś wyszedł wysoki czarodziej z burzą siwych włosów na głowie. Nosił na sobie sztywną, ciemno śliwkową szatę która dodawała mu surowości. Chłopiec uśmiechnął się nieśmiało, na co czarodziej lekko skinął głową. Spojrzał na Harry'ego uważnie, ale nic nie powiedział aż wreszcie postanowił jednak coś powiedzieć.

- Tak właśnie sądziłem, pan Potter – powiedział Ollivander – czekaliśmy na pana, a mam wrażenie, że wczoraj pańska matka weszła tutaj kupić różdżkę – dodał.

- Mama była wielką czarownicą – powiedział Harry powtarzając słowa ciotki i wuja.

- O tak, wielka to właściwe określenie – dodał Ollivander – bardzo zdolna i bardzo dzielna, nie wiadomo czy bardziej zdolna czy bardziej dzielna – dodał cicho – ale pan zapewne potrzebuje różdżki, panie Potter. Może najpierw ta..

Harry okazał się jednak ciężkim przypadkiem, co wyznał wytwórca różdżek. Kiedy chłopiec wziął do ręki pierwszą różdżkę, doszło do małego magicznego wybuchu. Nie trzeba wielkiej wiedzy z dziedziny by poznać, że to nie był dobry wybór. Kiedy Ariana i Hermiona weszły do sklepu, Harry próbował trzecią różdżkę z mniej więcej tak samo opłakanym rezultatem.

- Lady Grindelwald, co za spotkanie! – powiedział zaskoczony Ollivander, widząc przez zaklęcia Ariany – czy z różdżką panny Granger jest coś nie tak?

- Ależ skąd – zapewniła Ariana – ale jak widzę mój podopieczny to ciężki przypadek. Harry nie mógł się doczekać zakupy i dosłownie pobiegł do sklepu – dodała z uśmiechem.

- Nic z czym nie dam sobie rady Lady Grindelwald – zapewniał – może to – wziął do ręki pudełeczko.

Podał chłopcu różdżkę z ostrokrzewu. O ile poprzednio Harry albo nie czuł niczego, albo coś nieprzyjemnego teraz chłopca ogarnęła fala ciepła. Nie doszło ani do wybuchu magii, ani do żadnej innej katastrofy, ale wokół niego rozbłysła na chwilę poświata. Chłopiec zacisnął palce na ostrokrzewie i wiedział już, że nie odda różdżki.

- Ciekawe, bardzo ciekawe – mruknął Ollivander.

- Co takiego jest ciekawe? – spytała podejrzliwie Ariana.

- To różdżka mająca jako rdzeń pióro feniksa Lady Grindelwald – zaczął ostrożnie – a ten konkretny feniks uronił jeszcze tylko jedno pióro, która trafiło do różdżki, którą zrobiono bliznę pani podopiecznemu.

- Zaiste ciekawe – odparła Ariana – bliźniacze rdzenie zatem, panie Ollivander?

- Tak Lady Grindelwald, za pomocą bliźniaczej różdżki pana podopiecznego dokonano strasznych rzeczy, wielkich, ale i strasznych – dodał – z pewnością Harry Potter ma przed sobą wielką przyszłość – zakończył uprzejmie.

- Tak i użyje różdżki inaczej niż Riddle – dodała Ariana – to czarodziej włada różdżką, a nie ona nim.

- Jak zawsze słuszna obserwacja Lady Grindelwald – zapewnił Ollivander – różdżka będzie kosztować siedem galeonów.

Ariana wyjęła żądaną kwotę z torebki i po chwili cała trójka powiedziała „do widzenia" i wyszła ze sklepu. Garrick Ollivander zaś stał nieco oniemiały widząc, że Harry Potter, Chłopiec, który przeżył by stać się symbolem nadziei na świat wolny od wojny i terroru trafił pod opiekę potężnego czarnoksiężnika. Zwolennicy Lorda Voldemorta uważali go za potężniejszego niż Lord Grindelwald, ale poza Anglią niewielu tak sądziło. Zarówno w zachodniej jak i we wschodniej Europie to Lorda Grindelwalda uznawano za wielkiego Mistrza Czarnej Magii, a takich zwyczajowo nazywano Czarnymi Panami, zaś Voldemorta za pretendenta co nie podaje prawdziwego nazwiska. Ollivander osobiście podzielał zdanie większości, że to Grindelwald jest Czarnym Panem a bycie czarnoksiężnikiem nie wyklucza aksamitnych manier. Ponieważ Ariana nie mogła używać różdżki, nie znała tylu zaklęć co inni dlatego czarnoksiężnicy debatowali czy powinna mieć tytuł Mistrzyni Czarnej Magii, oraz zwyczajowego Czarnej Pani zarazem, czy nie i zdanie jak zwykle były podzielone. Gellert i Ariana szanowali magię dość by uznać akademickie argumenty i Ariana mawiała, że noszenie nazwiska męża to dość zaszczytu.

- Harry Potter wychowany przez parę czarnoksiężników – mruknął – nazywają go tym, co ma pokonać Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, pytanie tylko czy po to by nieść wolność i równość czy po prostu by zająć jego miejsce. Panna Hermiona Granger, czarownica mugolskiego pochodzenia, ulubienica wielkiego czarnoksiężnika pytanie czy nie wychowa jej na Czarną Panią? Tak, ja się lepiej zajmę moim interesem a niech inni zajmą się polityką.


Harry był tak zajęty różdżką, że nie patrzył, dokąd dokładnie idą. Zobaczył, gdzie są dopiero jak stanęli przed bankiem Gringotta i spojrzał pytająco na ciotkę. Rzecz jasna dzieci widziały o banku i tym jak pewne sprawy działały ale nigdy tutaj nie były. Nie mieli takowej potrzeby ponieważ dorośli zajmowali się takimi sprawami. Ariana zdjęła zaklęcia iluzji w banku.

- Chodźmy Harry – powiedziała Ariana – nie zapominajcie o zasadach zachowania przy goblinach.

- Tak jest ciociu, ale co właściwie będziemy tutaj robić? – spytał Harry.

- Dostałeś list z Hogwartu Harry – przypomniała Ariana – a to oznacza, że możesz już zjechać do swojej rodzinnej skrytki. Zdeponowano tam wiele przedmiotów, być może użytecznych.

- Nie wiesz ciociu? – spytała Hermiona.

- Nie, jestem magicznym opiekunem Harry'ego, ale nie pochodzę z Potterów. Mamy z wujkiem nadzór nad finansami, ale przedmioty zarezerwowane są dla tych, co urodzili się w danej rodzinie.

- Magia krwi – mruknęła Hermiona.

- Dokładnie tak będziesz w Hogwarcie prymuską, tego oczekujemy. Zasady także określają wiek, w jakim określone przedmioty mogą wejść w posiadanie czarodzieja. Zasadniczo – tłumaczyła – czarodziej nic nie zrobi przed dostaniem listu z Hogwartu, co niejako potwierdza jego status czarodzieja. Dlatego idziemy z listem na zakupy.

Dzieci skinęły głowami na znak zrozumienia i cała trójka weszła do rzęsiście oświetlonego atrium banku. Szli powoli po marmurowej podłodze, aż doszli do kontuaru za którym siedział goblin tak samo ponury i wrogi jak inni jego rodacy. Harry i Hermiona wiedzieli, że to ciotka ma rozmawiać z nimi a oni nie odzywać się nie pytani. Zostali nauczeni, że dzieci nie odzywają się do dorosłych nie pytane.

- Lady Grindelwald, w czym Gryfek może pomóc? – spytał goblin.

- Niech twe złoto rośnie, a wrogowie padną u twych stóp Panie Gryfku – powiedziała uprzejmie Ariana – przyszłam tu razem z moim podopiecznym do skrytki Potterów. Harry Potter dostał list z Hogwartu i może teraz obejrzeć swoje dziedzictwo.

- Oczywiście Lady Grindelwald, czy ma Pani klucz? – spytał uprzejmie goblin, pokazując w uśmiechu spiczaste kły.

- Oczywiście Pani Gryfku – powiedziała Ariana pokazując wielki, złoty klucz.

- Nie miałem wątpliwości Lady Grindelwald, ale sama Pani rozumie procedury – odparł goblin – czy Pani i dzieci życzą sobie eliksiru?

- Tak – odparła Ariana – mamy jeszcze nieco do zrobienia, a Pan wiem Gryfku jak jazda działa na czarodziei.

Goblin uśmiechnął się i dał znać by za nim wyszli. Po wyjściu z atrium przeszli do pomieszczenia, gdzie stał wagonik jak w kopalni a goblin lewitował trzy puchary z eliksirem łagodzącym skutki jazdy w dół. Ariana i dzieci szybko taki wypili, a tylko Ariana wiedziała jak rzadko gobliny oferują taki specyfik czarodziejom. Wielu w Anglii patrzy z góry na gobliny i centaury, zaś oni okazywali uprzejmość wszystkiemu co magiczne. Cenili goblinów za to jakimi są wielkimi wojownikami i mieli z nimi niejeden układ. Dlatego i nie tylko dlatego nie dość, że oferował eliskir to jeszcze jechał dość łagodnie samym wagonikiem przez co czarodzieje mogli nawet cieszyć się ową jazdą.

- Doskonale prowadzisz wagonik Panie Gryfku – powiedziała Ariana – dzieci są zachwycone.

- Każdy goblin to umie Lady Grindelwald, ale skoro czarodzieje patrzą na nas z góry to niech zwymiotują w czasie jazdy – odparł Gryfek podchodząc do skrytki.

- I dlatego zawsze odnoście się z szacunkiem do magicznych istot – pouczyła dzieci – wszystko co ma w sobie magię jest piękne, wyjątkowe i zasługuje na szacunek o ile nie udowodni inaczej. Magiczne istoty to skarby naszego świata, czego wielu głupców w Anglii nie widzi.

- Zapraszam Lady Grindelwald, paniczu Harry Potterze, a panienka to? – spytał Gryfek.

- Hermiona Granger to podopieczna moja i mego męża – wyjaśniła Ariana.

- Ach, nowa krew zapraszam i panienkę – powiedział z uśmiechem.

- Dziękuję panie Gryfku – odparła Hermiona.

Harry aż pisnął widząc ilość złotych monet w skrytce. Jak każde dziecko nie do końca zdawał sobie sprawy z wartości pieniądza, ale te góry wywarły na nim wrażenie. Stał przez chwilę oniemiały, aż Ariana lekko go szturchnęła by nie tarasował przejścia. Skrytka składała się bowiem z paru pomieszczeń, a on blokował przejście przez pierwsze.

- Nie potrzebujesz teraz tego – wskazała na złoto – kiedy wzięliśmy was na wychowanie, mieliśmy świadomość kosztów i nie stanowiły one problemu – tłumaczyła Ariana – chodźmy dalej, tam są rzeczy osobiste czarodziei.

I tak było. Za pomieszczeniem ze złotem, Harry dostrzegł pokój gdzie stały starodawne meble, obrazy ale także przedmioty jakie jak książki, dzienniki czy albumy ze zdjęciami. Jak opowiadała Ariana, wielu czarodziei chowało albumy ze zdjęciami dzieci w skrytce, tak by pokazać w ten sposób, ile znaczą. Harry zabrał ze sobą owe zdjęcia, ale także notatki dotyczące eliksirów swojej matki oraz parę drobiazgów. Zajęty tym wszystkim, nie zauważył, że Ariana wyraźnie szukała czegoś ale nie powiedziała czego.

- Dzięki temu chociaż trochę poznasz rodziców – mówiła Ariana – to taki prezent na urodziny.

- Jesteś najlepszą ciocią na świecie – wyznał Harry, a po tym wszystkim wsiedli do wagonika.

Ariana pożegnała Gryfka i ruszyli w kierunku wyjścia z banku, nie nagabywani przez nikogo. Dopiero przy wyjściu spotkali surowo wyglądającą czarownicę, która sztywno pokłoniła się Arianie a ta sztywno powitała „wdowę Longbottom". Kobiety wymieniły parę słów po czym każda poszła w swoją stronę, ale Harry słyszał wyraźnie tak tamta powiedziała „biedne dzieci".

- To o nas? – spytała Hermiona.

- Tak, wielu ze zwolenników mego brata dyrektora, z tak zwanej jasnej strony – parsknęła – uważa, ze skoro z mężem uważamy, że czarodzieje nie powinni ukryć się przed mugolami jak zwierzęta a czarna magia pozwala skutecznie bronić nas i tych, co kochamy to jesteśmy źli i nie umiemy kochać innych.

- To nieprawda – zgodnie zapewnili Harry i Hermiona.

- Zabrałaś mnie od złej ciotki – mówił Harry – nikomu nie pozwolę źle o tobie mówić, ani o tobie ani o wujku – dokończył co Hermiona potwierdziła.

- Na razie mój ty rycerzu – odparła czule Ariana – idziemy kupić ci szaty, oczywiście do Madam Malkin – dodała ponownie nakładają zaklęcia iluzji.


Ariana nigdy by się do tego nie przyznała, ale wyznanie dzieci bardzo ją wzruszyła. Nieznośne drapanie w gardle nieco ją zdradziło kiedy mówiła, o lodach ale zarówno Harry jak i Hermiona zapewnili, że jest najlepsza na świecie. Uśmiechnęła się lekko, nawet jeśli nie znalazła w skrytce testamentu Potterów. Nie chciała tłumaczyć chłopcu co robi, a bez niego nie mogła ot tak wejść do takowej. Ale jeszcze tam zejdą, to na pewno.

- Dzień dobry – powiedziała pani Malkin.

- Dzień dobry, ten oto młody czarodziej potrzebuje szat – wskazała na Harry'ego.

- Oczywiście młody czarodzieju, moja asystentka pobiera wymiary za tymi drzwiami Czeka tam jeszcze jeden chłopiec.

- Idź Harry, może poznasz kolegę – powiedziała Ariana – A my przejdziemy do drugiej części sklepu, chętnie napijemy się herbatki.

- Mam taki pokoik, a musi pani wybaczyć ale wszystko trwa dłużej kiedy wszyscy kupują szkolne szaty – tłumaczyła pani Malkin, oceniając szaty Ariany.

- Chodź Hermiono, usiądziemy i poczekamy na Harry'ego. I naprawdę panią rozumiem, szalony czas ot co – powiedziała Ariana.

Razem z Hermioną poszła na zaplecze, gdzie pani Malkin częstowała herbatą wyjątkowych gości. Właścicielka nie widziała twarzy czarownicy, ale mogła zgadnąć, że ktoś znaczny zadaje sobie trudu by pozostaw niepoznaną. Podała obu z nim herbatę i rozpoczęła luźną rozmowę. Tamtego dnia faktycznie mieli sporo klientów, a drzwi sklepu dosłownie ledwo się zamykały.

W tym czasie Harry poszedł do pokoiku, gdzie już siedział inny chłopiec. Nieznajomy miał bardzo jasne, przylegające do głowy włosy o nieco cieplejszym odcieniu niż te jakie widział u wuja Gellerta. Drugi chłopiec uważnie oceniał szaty Harry'ego jakby czegoś szukał, lecz nie znalazł niczego niewłaściwego.

- Idziesz do Hogwartu? – spytał blondyn, nieco przeciągając sylaby.

- Tak, a ty? – odparł Harry.

- Tak, mam dość czekania jakbym był jakimś plebsem, jak ojciec.. – zaczął chłopiec na co Harry zmrużył oczy – wiesz w jakim będziesz Domu?

- Tego nikt nie wie zanim nie zostanie przydzielony – zauważył Harry.

- No tak, ale ja na pewno trafię do Slytherinu. Rzuciłbym budę jakbym trafił Hufflepuffu, a ty?

- Raczej nie – zauważył Harry wyraźnie nie lubiąc tego chłopca.

- Hufflepuff to miejsce dla ofiar i gorszych, Hogwart przyjmuje za wiele szumowin mówi ojciec. Twoi rodzice byli jednymi z naszych? – spytał nieznajomy podejrzliwie.

- Jedynymi z naszych? Co masz na myśli? – spytał Harry.

- Czarodziejami – wyjaśnił nieznajomy.

- Rodzice byli czarodziejami – wyjaśnił Harry – a teraz mieszkam u wujostwa oni też są czarodziejami, ale..

Harry Potter zamierzał powiedzieć, że „magia się liczy i tylko magia" bo jasnowłosy chłopiec został wywołany. I dobrze ponieważ Potter zrozumiał, że nie tylko rozmawia z kimś kto przypomina mu jego kuzyna, Dudleya, to jeszcze wierzy jakoby „czysta krew" miała znaczenie. I on i Hermiona uczyli się wielu rzeczy o świecie magii od swoich opiekunów, także o tym, że zwolennicy idei „czystej krwi" podążali za Lordem Voldemortem, czy też wężogębą pokraką, czy bękartem charłaczki jak mawiała Ariana, torturowali i zabijali czarodziei w pierwszym pokoleniu takich jak Hermiona czy mama Harry'ego. „Przez nich trafiłeś do Dursleyów, przez nich i dyrektora wierzącego w siłę miłości" – słyszał od Ariany – „ja też cierpiałam przez mugoli, oni niszczą to czego nie pojmują, magia to dar i potęga, magiczna krew jest bardzo cenna". Harry zaciskał pięści słysząc, dlaczego jego wczesne dzieciństwo stanowiło koszmar i z całego serca kochał i popierał ludzi którzy go stamtąd wyrwali i dali mu dom. Zawsze mówili jakich wspaniałych i dzielnych miał rodziców, lecz to Ariana i Gellert dla niego stanowili rodzinę, jedyną jaką znał. To przez wyznawców idei czystej krwi, mały Harry nie biegał z sennymi koszmarami do Lily Potter, ale Ariany Grindelwald, a przez tzw „jasną stronę" i „Zakon" mieszkał w komórce pod schodami. Ale ciocia i wujek go zabrali i już nigdy nie miał sennych koszmarów, a jak opowiadał o śnie o lataniu zaczarowanym motorem nie był karany, ale wysłuchany. Dlatego patrzył gniewnie za nieznanym chłopcem. Nie myślał jednak za długo, ponieważ przyszła i jego pora na to by pobrać pomiary.

- To pewnie mały Malfoy – powiedziała Ariana słuchając opowieści – po prostu go zignoruj. Oboje go ignorujcie – nakazała dzieciom – Malfoyowie to najwięksi zwolennicy mordercy twoich rodziców Harry. Lucjusz opowiadał po wojnie bajeczki o byciu zmuszonym do pewnych spraw – dodała – no cóż chodźmy, tylko podręczniki nam zostały.


Reszta zakupów minęła bez przygód. Kupili zestaw podręczników, po czym postanowili wracać do domu. Rozważali czy nie zajść na lody do lodziarni, ale Harry tak bardzo chciał przejrzeć nowe książki że nawet specjalnie nie prosił, zaś Hermiona także chciała trochę poczytać. Teleportowali się do Yorkshire, by spędzić przyjemnie resztę dnia.

- Pojęcia nie mam, gdzie Potterowie ukryli testament – wyznała Ariana mężowi późnym wieczorem, kiedy już kładli się spać – nic takiego nie widziałam w skrytce.

- Pewnie miałaś za mało czasu – odparł jej mąż po chwili – jeszcze będą okazje.

- Jak sprawa z tymi buntownikami? Rozwiązana? – spytała męża.

- Definitywnie, wiem wszystko co miałem wiedzieć. We Francji sprawy rozwiązuje się sprawy szybko, ale tutaj to inna sprawa. Nie zgadniesz co ten idiota Weasley chce przepchnąć przez Wizengamot!

- Dekret o nakazie przyjaźni z mugolami? – spytała Ariana kpiąco.

- Uwielbiam twoje poczucie humoru, coś z ochroną mugoli. A najgorsze, że nie chcę ani go popierać, ani popierać bigotów Malfoya co są przeciw.

- A co do Malfoya – zaczęła po czym opowiedziała o spotkaniu Harry'ego.

- Więc potomek Malfoya będzie na tym samym roku, co dzieciaki po prostu wspaniale. Nie będzie im lekko, zwłaszcza Hermionie która jest czarownicą w pierwszym pokoleniu. Da jej to motywację do nauki czarnej magii – dodał Gellert z pozbawionym wesołości uśmiechem – nakażę naszym by pozostali neutralni, niech Malfoy oraz Weasley mają pat. Ochrona mugoli, co za bzdury! I mówi to czarodziej co nawet nie umie porządnie ubrać własnej rodziny.

Gellert Grindelwald nawet nie ukrywał swojej pogardy do Weasleyów z dokładnie tych samych powodów co Lucjusz Malfoy, chociaż nikt komu życie miłe nie zwracał uwagi na owo podobieństwo. Czarnoksiężnik gardził Arturem za to, że nie podtrzymuje tradycji świata magii, za fascynację mugolami i postawy pro-mugolskie. Gardził nim i uważał za niebezpiecznego, bowiem same słowa jakby mugole byli równi czarodziejom uważał za herezję. Mimo to bardziej nienawidził Malfoyów za ich wiarę w „czystą krew" ponieważ postrzegał marnowanie czarodziejskiej krwi za zbrodnię. Jednym słowem nienawidził tak zwolenników swego dawnego wychowanka jak i dawnego przyjaciela i tylko pytanie których bardziej. Dawno, dawno temu Albus i Gellert byli przyjaciółmi, ale wszystko popsuł Aberforth który nie znosił Gellerta i jego poglądów. Nawet pomimo nieszczęścia Ariany, bronił mugoli a kiedy relacja Gellerta i Ariany wyszła doszło do karczemnej awantury. Nie żeby Grindelwald czegoś żałował, o nie po prostu gardził Zakonem Feniksa i nienawidził śmierciożerców i na tym polegała różnica. I tylko obawa przed wojną domową powstrzymała go przed wezwaniem pomocy zza granicy. „Musimy chronić magiczną krew" – mawiał, co nie znaczy, że miał wiele cierpliwości. Zawsze mówił z pogardą o Weasleyach, też mówiąc o nich „zdrajcy krwi", lecz o ile z nich kpił, to Malfoyów i Parkinsonów nienawidził.

„Tata wezwie pomoc zza granicy, tylko potrzebuje odpowiedniego... znaku" – mawiał Wilhelm, na co jego żona Mafalda kiwała głową. Mafalda nadal pracowała w ministerstwie magii będąc oczami, uszami oraz pomocną dłonią swego teścia. Minister Knot mógł sobie wierzyć, że rządzi, ale brytyjskie ministerstwo zostało do cna zinfiltrowane przez zwolenników Lorda Voldemorta i Lorda Grindelwalda i to właśnie potyczki stronnictw obu czarnoksiężników decydują o kierunku polityki. Tacy jak Artur Weasley czy Alastor Moody znaczyli za mało by stworzyć znaczącą trzecią grupę. Z powodu politycznego klinczu trwającego latami, niewiele nowych ustaw przechodziło przez Wizengamot, ponieważ stronnictwa obu czarnoksiężników blokowały się nawzajem na dowolnym etapie legislacji. Zajęcie paru miejsc Potterów przez Gellerta wzmocniło jego stronników, lecz nie przewagę. Tę dała by „jasna strona" Albusa. Wizengamot był areną walki stronnictw w Anglii, a trwać to będzie aż Lord Grindelwald straci cierpliwość i przywoła zagraniczne siły na pomoc. To by oznaczało wojnę, a Gellert tolerował polityczny klincz jak długo nie tracono magicznej krwi. Wiedział o tym Perseusz Parkinson, ojciec mającej zacząć w tym roku naukę Pansy, jeden z działaczy stronnictwa konserwatywnego, jak ładnie nazywali siebie zwolennicy idei czystej krwi. Perseusz wierzył w supremację czystej krwi, ale jeszcze bardziej w polityczny interes i pilnował by Lucjusz Malfoy nie testował cierpliwości Lorda Grindelwalda. Perseusz, oraz paru innych, wiedzieli, że Gellert i jego stronnictwo równowagi (jak nazywali się zwolennicy Gellerta) toleruje ich tak długo, jak ograniczają się do słownej agresji. Jeśli jednak zaczną torturować szlamy, coś o czym marzy Malfoy i ci wieprze Goyle i Crabbe, to Grindelwald zyska powód do wojny. Bo Gellert Grindelwald mógł nienawidzić konserwatystów do cna, ale dawno temu obiecał pokój magicznej Europie i musiał mieć dobry powód do wywołania wojny. Dawno temu zbudował swój wizerunek obrońcy nacji czarodziejów przez mugolami i przed wszelkimi prześladowaniami, więc nie mógł nikogo zabić za niewyparzoną gębę. I wiedziało o tym wielu.

W Malfoy Manor Narcyza w milczeniu słuchała syna. Jej Draco coraz bardziej przypominał ojca, a chociaż pani Malfoy gardziła mugolami to jednak wyraźnie nie chciała, by syn tak jawnie zdradzał polityczne sympatie i antypatie. Była z domu Black, a Blackowie nie mielą językami jak prostackie plotkary. Blackowie zdobywają wiedzę a nie dzielą się nią za darmo. I tak Narcyza wiedziała, że Lord i Lady Grindelwald przygarnęli parę dzieci, lecz nie zdradzali ich tożsamości. Dzieci te w tym roku pójdą do Hogwartu i nie wiadomo kim są, w każdym razie Narcyza nie wiedziała, bo jak babka Melania powtarzała „Gellert i Ariana nie chcą by dzieci budziły zamieszanie", ale Narcyza wątpiła by para czarnoksiężników miała tylko jeden powód. Dlatego raz po raz prosiła syna by nikogo bez potrzeby nie antagonizował. Lucjusz ją wyśmiewał, tłumacząc że kobieca rzecz być łagodną lecz Malfoy robi co chce i bierze co chce. W takich chwilach przygryzła wargi ze wściekłości. Wiedziała, że mąż miał w swojej kieszeni ministra i paru innych wysokiej rangi urzędników, a stronnictwo równowagi to toleruje. Przekupstwo ministra dało Lucjuszowi poczucie wszechwładzy, podobnie jak majątek pozwalający na wystawne życie. Nie robiło to jednak wrażenia na jej rodzinie, a już na pewno nie na przyjaciołach rodziny.

Harry i Hermiona rzecz jasna znali Arcturusa i Melanię Black, za każdym razem odnosząc się do nich z szacunkiem należnym głowom wielkiego rodu. Wiedzieli by czekać na podanie ręki, nie odzywać nie pytanym i zawsze zwracać nie po prostu „proszę pana" lecz „wielce szanowny panie" i tym podobne. Poznali też Tezeusza Greengrass i jego żonę Amalię, których starsza córka Dafne zaczynała właśnie naukę w Hogwarcie. Dafne Greengrass, ładna dziewczynka o złotych włosach, uchodziła za małą damę i Hermiona zawsze chciała być tak śliczna i elokwentna jak ona. I z dumą zapraszała ją do swego pokoju, by mogły porozmawiać jak na panny z wyższych sfer przystało. Harry zaś znał Erniego Macmilliana, wnuka Melanii Black który był chłopcem o bardzo wyszukanych manierach, ale podzielał pasję Harry'ego do zbierania czekoladowych żab. Na kilka dni przed pierwszym września zaprzyjaźnione pary spotkały się, a dzieci miały okazję porozmawiać przed rozpoczęciem nauki.

- Czyli nie zdradzacie Ariano tożsamości waszych podopiecznych? – zaczęła Melania Black, popijając wino.

- Nie, Harry wywoła i bez tego za wiele zamieszania – wyjaśniła Ariana – dzieci zasługują na to by spokojnie się uczyć, bez przyciągania uwagi kogo nie trzeba. A wiesz przecież co się rozpęta, jak wyjdzie, że wraz z mężem przysposobiliśmy czarownicę mugolskiego pochodzenia!

- Nie będzie miała lekko ze swoim statusem krwi – zauważył Arcturus – wiemy, jak jest, a to zdolna panienka.

- Oczywiście, że zdolna i pracowita – zapewniał Gellert – a jak jakiemuś Malfoyowi zacznie to przeszkadzać, to pokażę co znaczy zdenerwować Mistrza Czarnej Magii, to, że nie ciskam klątwami we wszystkich to tylko oznacza, że nie umiem karać.

- Nie mamy co do tego wątpliwości Gellercie – zapewniała Melania – dyskretnie powiedziałam to i owo mojej wnuczce Narcyzie, nakazując ostrożność.

- Na pewno byłaś dyplomatką droga Melanio – zapewnił z uśmiechem Gellert, jak na każdym spotkaniu niewinnie flirtując z zaproszonymi, zaprzyjaźnionymi czarownicami – ale na tego nadętego pawia, za którego wydałaś wnuczkę, nie zadziała nic mniej subtelnego od klątwy tnącej w przyrodzenie, o ile trafisz w tak mały punkt. Czy ja powiedziałem wnuczce, Narcyza wygląda jak twoja siostra Melanio!

- Ach ty komplemenciarzu – zaśmiała się Melania – jak Lucjusz nie zrozumie, to problem Malfoyów a nie nasz.

- Mówię tylko prawdę, a dzisiaj siedzi ze mną nie jedna, lecz trzy piękne czarownice – odparł Gellert z uśmiechem – a twa córka Amalio ma tobie wiele z zalet, w tym niewątpliwie dyskrecję.

- Dafne nic nie powie – zapewniała Amalio – jakikolwiek masz plan, masz nasz wsparcie.

- A co zrobimy z tym wnioskiem Weasleya, skoro o Malfoyu mowa…. – wtrącił Arcturus.

Dorośli rozmawiali o wniosku Artura nie mogąc zdecydować, czy jak zawsze odrzucić coś takiego od razu, czy może dopiero przy drugim czytaniu by upokorzyć Malfoya i jemu podobnych. Ci, co widzieli teraz Gellerta widzieli wyraźnie jak bawi go mieszkanie w politycznym kotle, jego i całą resztę. I najlepiej snuje się plany politycznego upokorzenia wrogów, przy dobrym winie.

Czwórka dzieci zaś rozmawiała o Hogwarcie i tym co może ich tam czekać. Wymieniali się plotkami i ciekawostkami na temat nauczycieli, a chłopcy omawiali sposoby możliwego przemycenia miotły do szkoły. Dziewczynki wywracały oczami na podobne słowa, bo bardziej je interesowało czy zajęcia będą trudne i czy nowi koledzy będą mili. Dafne obiecała przedstawić Hermionę swojej koleżance, Lavender Brown z którą obiecała siedzieć w przedziale pociągu. Wyraźnie rozdarta Hermiona pytała o ową dziewczynkę, aż Harry wyznał, że nie obrazi się jeśli on usiądzie z Erniem a Hermiona z Dafne.