Shadow pędził przez okoliczne preria tak szybko, jak tylko potrafił. Jego rozgrzana, naelektryzowana krew w szaleńczym tempie przepływała przez wszystkie narządy i mięśnie wątłego ciała, wprawiając go w dziki, niepohamowany pęd. Pomimo tego tytanicznego wysiłku, wciąż nie był w stanie dogonić złośliwego robota, który pociesznie szybował naprzód wysychającego pustkowia Green Hill, co chwilę wprawiając się w korkociąg. Jeż czuł niewyobrażalną wściekłość: nie spodziewał się wojskowej aparatury na terytorium Południowej Wyspy, a w dodatku tego, że będzie miała ona podkręcone zegary! Odkąd pamiętał, wszyscy inżynierowie G.U.N. stawiali na oszczędność, przez którą ich granatowo-szare konstrukcje z rodziny Beetle były uroczo ślamazarne i ospałe... pod warunkiem, że ktoś nie majstrował przy świetnie zabezpieczonym jądrze systemu, poza tym nie wymieniając układów chłodzenia na dużo lepsze. Ostateczny kurier był przekonany, że ktokolwiek postanowił przerobić tego małego blaszanego złodzieja, na pewno musiał mieć jakieś wtyki z siedzibą organizacji w Central City. Albo kiedyś, albo dzisiaj...
W tym samym czasie zaczęła go zastanawiać pewna kwestia: gdyby ktoś (jakże utalentowany) rzeczywiście miał nieodpartą ochotę, żeby zgarnąć pierwszą lepszą przesyłkę za darmo, na pewno zmusiłby swojego osobistego Gun Beetle do szybkiego powrotu w kierunku stanowiska dowodzenia. Tymczasem robot nie przestawał celowo tłamsić swojej prędkości, wykonując jednocześnie przyziemne akrobacje oraz wydając z siebie dźwięki tak nieznośne, że chęć jego zniszczenia stawała się dla najemnika propozycją wręcz nie do odrzucenia. Jeż bardzo dobrze znał takie sztuczki: małe rzeczy przykuwające czyjąś uwagę stawały się prędzej czy później ważnym podpunktem planu stworzenia solidnej pułapki. Musiał być odpowiednio przygotowany na każdą sztuczkę, jaką tajemniczy nieznajomy miał mu do zaoferowania, lecz aktualnie skupiał się na odgrywaniu świeżo przyznanej roli nieszczęsnej ofiary, nad którą zawisła przysłowiowa marchewka na kiju. Zresztą, był jedyną w swoim rodzaju ostateczną formą życia... lub po prostu Shadsem. Wiedział, że będzie w stanie poradzić sobie ze wszystkim, co los miał w swoim zanadrzu...
Po dłuższej chwili spędzonej na męczącej gonitwie za autonomicznym bandytą, najemnik dostrzegł na horyzoncie coś, co nie wyglądało mu na kolejny zarys wraku czyjegoś nudnego statku: przypominał mu z oddali powiększoną szaroburą deskę, która z powodu swoich przekomicznie dużych rozmiarów postanowiła ugrząźć pośrodku bezkresnego piaskowego oceanu. Dziwaczna plątanina rdzawiącego metalu rozszerzała się z każdym pokonanym przez niego kilometrem, podczas gdy jej powierzchnia pozostawała podejrzanie płaska: znajdowała się tam kanciasta wysepka z której wyrastała para wątłych anten, radar oraz potężny maszt. Czyżby to był... wrak jakiegoś wojskowego lotniskowca? Intuicja kolczastego najemnika podpowiadała mu, że to byłoby idealne miejsce na jakąś niespodziewaną zasadzkę. Jego nieskromne przeczucia mogły zostać potwierdzone tylko wtedy, gdy samolubny Beetle postanowi skręcić w kierunku okrętu, a następnie... aha!
— "Czasami wydaje mi się, że zabawki Doktora są znacznie mądrzejsze od tych wojskowych..."
Zgodnie z jego oczekiwaniami, mały złodziej zwrócił się bezpośrednio w kierunku porzuconego wraku, natychmiastowo przyśpieszając. Kurier postanowił jeszcze bardziej przyłożyć się do dotrzymywania mu kroku, uważnie oglądając jego imponujące ruchy: uciekający Gun Beetle wleciał do wielkiej dziury nieopodal gruszki dziobowej statku, lawirując pomiędzy pozostałościami składowisk paliwa oraz pokaźnej maszynowni. Shadow dołączył się do szampańskiej zabawy, odruchowo zwijając się w kulkę i bezlitośnie przebijając się przez część ciemnych pomieszczeń, które były wypełnione aż po brzegi aparaturą mocno nadwyrężoną zębem czasu. Czym prędzej wyskoczył z dolnych pokładów okrętu i wylądował na świeżym powietrzu, a dokładniej na długiej szaroburej katapulcie, zastając w pobliżu rząd kilkunastu zaniedbanych odrzutowców oraz rozsypujących się Hunterów. Zepsute windy prowadzące do hangarów pod burtą gniły na tle blasku Słońca, który odbijał się z niedawno wspomnianej wysepki, gdzie powinien się znajdować kapitański mostek. Przy okazji zauważył też małego drona ze skradzioną przesyłką.
— "Tu cię mam..."
Gdy kolczasty kurier miał zamiar ruszyć w jego kierunku, niecierpliwy robot wyglądał na wyraźnie zajętego kręceniem powietrznych beczek. Kiedy poczuł, że ktoś chce go zaatakować, zrobił niespodziewany unik, a następnie zawisł w powietrzu, sycząc jak roztrzęsiony kot. Przykuł uwagę swojego małego wizjera na sylwetce intruza i wydał z siebie przeraźliwy gwizd; po krótkiej chwili, zza szpar i dziur dookoła lotniskowca zaczęły masowo wylatywać podobne konstrukcje z rodziny Beetle. Shadow mógł wyróżnić wśród nich modele typu Mono, Gun, Bomb, Spring, a nawet Gold, które od dłuższego czasu powstawały z wadliwą funkcją kamuflażu. Jak na zawołanie, wszystkie roboty G.U.N. uformowały rój, otaczając jeża i odcinając mu wszelką drogę ucieczki: modele wyposażone we własną broń wyciągnęły w jego kierunku powoli ładujące się działka, podczas gdy te, które nie były przystosowane do walki na odległość, zaczęły ociężale rozgrzewać swoje wątłe silniki, chcąc wystrzelić się na niego z gracją godną najlepszych kamikaze. Pomimo ich liczebności, Shadow wyglądał na kompletnie niewzruszonego. Wręcz przeciwnie...
— "...to tyle?" — pomyślał jeż, przyjmując złowieszczy wraz pyszczka — "To chyba najgorsza zasadzka, jaką kiedykolwiek widziałem..."
Najemnik zwinął się w kłębek i zaczął się rozpędzać tak samo, jak to robił o poranku przy centrum dostawczym. Wojskowe roboty nie zwróciły na to większej uwagi, ale gdy ze wszystkich stron kolczastego intruza zaczęły się pojawiać złote kule energii, które szybko wchłonął, gwałtownie przystąpiły do procedury ataku. Niestety, było już dla nich za późno: świecąc się intensywnie złotą poświata, jeż wystrzelił się z miejsca i wleciał na maszyny, uwalniając wyniszczającą moc brutalnego Light Speed Attack. Nieopisana kula ognia pojawiła się na pokładzie lotniskowca i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła: zanim którakolwiek z maszyn zdążyła wystrzelić choćby jeden pocisk, jeż przebił się przez każdą z nich, rozrywając je od środka i niszcząc na miejscu. Gdy kurier łagodnie wylądował na podłożu, trzymając w swojej dłoni nienaruszoną paczuszkę, wokół niego wybuchł deszcz czarnego smaru oraz powykrzywianych części tego, co niegdyś było rojem rozwścieczonych Beetle. Cały spektakl trwał zaledwie pięć sekund, ale pozostawił po sobie duże wrażenie... oraz jeszcze większy bałagan; i tak nie zamierzał po sobie sprzątać...
Kurier otrzepał się z resztek po robotach i miał zamiar opuścić pokład wraku, gdy nagle...
— ...a kto to przyszedł? — usłyszał za sobą nieznany mu gruby głos.
Jeż odwrócił się i zobaczył dziwną postać. Na pierwszy rzut oka pomyślał, że to jakaś potężnie zbudowana jaszczurka lub inny gad, ale natychmiast zmienił zdanie, gdy zobaczył imponującą parę rogów wyrastających z czarnej głowy stwora: groźne żółte twardówki pulsowały gniewem, choć nie pasowały do krzaczastych turkusowych brwi i zabawnie wystającej czerwonej szczęki. Jego wątłe, czarne nóżki ledwo mogły utrzymać rozmiary masywnego torsu o barwie podobnej do wspomnianej szczęki, podczas gdy na ramionach dzierżył dość dziwaczne, spiczaste bransolety poprzedzające szpony o barwie podobnej do cyjanowego kucyka owiniętego z tyłu głowy. Tajemniczy dziwak sunął powoli w stronę jeża, stąpając po linii hamowania na powierzchni lotniskowca.
— Czyżby pan maruda? — ponownie zabrzmiał swoim grubym głosem — Niszczyciel dobrej zabawy? Pogromca uśmiechów dzieci?
— Kim jesteś? — odparł mu Shadow — Wyglądasz jak siedem nieszczęść...
— Siedem, powiadasz? — zarechotał — Kiedyś towarzyszyła mi ich piątka, ale... postanowiłem ją porzucić daleko w tyle.
— Najwyraźniej porzuciłeś też za sobą wszelką subtelność.
— To nie ma znaczenia — dodał — I tak pójdziesz ze mną...
Jeż prychnął i rzucił się do ucieczki, nie zwracając większej uwagi na ostrzeżenia czarno-czerwonego dziwaka. Zanim jednak zdążył rozwinąć rozsądną prędkość, jego krótkofalówka huknęła, eksplodując niczym mała petarda i przewracając go na rozgrzaną powierzchnię lotniskowca. Kiedy podniósł swój poobijany pyszczek, wyczuł nieznośną woń spalonej elektroniki, a następnie dostrzegł małą wstążkę dymu leniwie ulatniającego się z jego obu Air Shoes. Podniósł swój wzrok na dziwacznego nieznajomego, który wciąż się zbliżał, utrzymując swą wielką dłoń w pozycji, jakby przed momentem pstryknął palcami.
— Co ty zrobiłeś?! — odparł zakłopotany Shadow, powoli wstając na nogi.
— Właśnie zniszczyłem twoje urocze buciki. Oczekiwałem od ciebie dużo lepszego przygotowania, przeklęty szczurze...
Czarno-czerwony jeż zastygł w miejscu, a przez jego nieskomplikowany instynkt przeleciała chmara złych przeczuć.
— Czego ode mnie chcesz?! — wysyczał, strosząc swoje kolce.
— Niczego — odparł dziwoląg — Ja tylko wykonuję polecenia...
Zanim jeż zdążył mu zadać jeszcze jedno pytanie, zobaczył, jak kilkukrotnie większy od niego stwór biegnie w jego stronę, zaciskając w pięść swoją prawą dłoń tak mocno, jak tylko mógł; w ostatniej chwili odskoczył na bok, jedynie lekko ocierając się o ramię agresora, które przeleciało tuż nad jego czołem.
— Nawet nie wiesz, z kim masz do czynienia, klaunie...
— Jesteś tego pewne, dziecię Geralda?
Jeszcze bardziej zaskoczony Shadow przykucnął i przekręcił się na nodze z nadzieją, że uda mu się powalić tą drugą kilkukrotnie większego rywala na ziemię. Gdy ją wyciągnął, agresor odskoczył bez większego wysiłku i natychmiast wyprostował swoją dłoń, chcąc go trafić prosto w lewą barkę. Jeż przeturlał się mu pod nogami i bezzwłocznie wyskoczył za jego plecy, robiąc salto w powietrzu. Kiedy był niesamowicie blisko uderzenia lewym butem w głowę dziwoląga, ten odwrócił się i złapał go za nią, z całej siły powalając go na twarde podłoże, jakby był jakimś topornym workiem treningowym; jeż poczuł niewyobrażalny ból głowy, któremu akompaniowało przeraźliwe dzwonienie w uszach. Zdążył się odpowiednio ogarnąć, żeby ostatkiem sił odskoczyć od dziwoląga, który rzucił się na niego z wyciągniętym łokciem.
— Tak ma wyglądać ostateczna forma życia?! — zawołał stwór, przechylając głowę — Poddaj się, zanim przerobię cię na bezkształtną masę!
Osłabiony Shadow wpadł w furię i uznał, że najwyższa pora ponownie wykonać swoje Light Speed Attack: zwinął się w kłębek i zaczął się rozpędzać tak mocno, jak to tylko było dla niego fizycznie możliwe. Złota kulka (w którą się zwinął) zaczęła delikatnie wyginać się do przodu, nie mogąc utrzymać kolczastego najemnika na miejscu, podczas gdy za nią wylatywały niezliczone iskry. Złote kule energii, które zdążył uformować, były znacznie większe, niż zazwyczaj; najemnik wchłonął je i wściekle wystrzelił się wprost na potężnego dziwoląga. Leciał niczym wielkokalibrowy pocisk z karabinu snajperskiego... do czasu, kiedy nie zderzył się w powietrzu z ręką celu. Jeż padł na ziemię, czując niewyobrażalny ból w każdej części swojego kruchego ciała; wszystkie pierścienie, które nagromadził przez ostatnie 4 lata, wystrzeliły dookoła lotniskowca, nierzadko wypadając poza burtę, bezpośrednio na pustynię. Powalony jeż był w nieopisywalnym szoku.
— TO NIEMOŻLIWE! — załamany dostawca ryknął, próbując niezdarnie wstać na nogi — Nikt nie mógł przetrwać tego ruchu! NIKT!
— Za późno... — odparł mu agresor, głośno nastawiając kostki obu dłoni — Ktoś chce się z tobą zobaczyć...
Kiedy ledwo dyszący jeż przewrócił się na swoje tylne kolce, zobaczył jak czarno-czerwony dziwak ruszył niczym rozpędzony pociąg towarowy, kierując się prosto na niego. Nie mając innego wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, popatrzył się dookoła swojego położenia, mimowolnie odnajdując znajomą paczuszkę, która w nienaruszonym stanie wylądowała tuż obok jego drżącej lewej ręki: poza nudnym zdjęciem i parą współrzędnych, które zdążył się wyuczyć na pamięć, jeż zobaczył na niej kilkanaście pieczątek przeznaczonych dla ekstremalnie kruchych i delikatnych towarów. Od razu wpadł na pewien pomysł: zabrał przesyłkę i chwycił się jej z całej siły dłoni, zamykając swoje zmęczone oczy. Nie obchodziło go, co się miało za chwilę wydarzyć; nie miał najmniejszej ochoty wracać na tarczy.
— Kontrola...
Kolczasty najemnik poczuł, jak jego własne ciało zostaje w ułamku sekundy wypełnione jakże znajomą energią. Czy to rzeczywiście był jego szczęśliwy dzień? Czy przesyłka, którą miał zamiar dostarczyć, była warta dużo więcej, niż wydawało się to Alice? Czy praca miejskiego kuriera, którą postanowił podjąć dla świata, w którym nauczył się żyć, wreszcie zwróciła się jakąś pozytywną karmą? Coraz bardziej skupiał się na swoim nowym źródle energii...
— ...CHAOSU!
Był gotów wykorzystać pełną moc zawartości paczki, gdy nagle cała zgromadzona siła... niespodziewanie wygasła.
— "...o chole—"
Jeż poczuł, jak jego pyszczek wita się z rozpędzoną pięścią, przyjmując na siebie niewyobrażalne pokłady bólu. Dziwoląg uderzył go tak mocno, że odleciał w kierunku pobliskiego odrzutowca, który rozsypywał się ze starości, a jego blachę rozgrzały promienie Słońca. Gdy wylądował, zniszczył swoimi tylnymi kolcami zaniedbany kadłub, a jego pozostała siła do walki rozpłynęła się, uciekając z jego poparzonego, bezwładnego ciała. Ostatnią rzeczą, jaką zdążył zobaczyć przed całkowitą utratą przytomności, był potężny zarys rogatego dziwaka, który złapał go za nogi i wyrwał z wraku samolotu. Od tego momentu, miał przed sobą wyłącznie ciemność...
Shadow nie wiedział, jak długo musiał czekać na odzyskanie swojej przytomności. Kiedy się obudził, a jego rozmazana wizja stała się znacznie wyraźniejsza, zauważył, że siedzi na krześle, do którego był mocno przywiązany, a także oparty o chłodną ścianę. Oprócz skórzanych pasów i liny z tworzywa sztucznego otaczającej jego słabe ciało, zastał na sobie biały kaftan bezpieczeństwa z rękawami, w których spoczywały jego ramiona, przyłożone do piersi. Jeż zaczął się delikatnie wierzgać na swoim siedzisku, leniwie skacząc wzrokiem dookoła otoczenia: wisiała nad nim smętna żarówka, która przeraźliwie zimnym światłem oświetlała tylko fragment pokoju, w którym znajdował się wraz z krzesełkiem. Reszta pomieszczenia była pogrążona w niepokojąco bezgranicznej ciemności, jakby został zamknięty w szafie, aniżeli na lotniskowcu, gdzie przed chwilą walczył o życie. Niespodziewanie jego oczy przeszyła ściana intensywnych świateł, która zaświeciła się dosłownie tuż nad jego pyszczkiem; zimne dreszcze przeszły mu przez kark, a obie tęczówki zmieniły swoją obecną ostrość. Gdy był w stanie rozróżnić od siebie poszczególne żarówki, jeż zobaczył przed sobą ogromne pomieszczenie, które wyglądało mu na pokaźną salę sądową; nie był w stanie dostrzec niczego innego, poza szeregiem kilkudziesięciu krzeseł, przed którymi znajdował się szeroki stół z granitu, spoczywający naprzeciwko jego niewygodnego krzesełka. Niedługo później na wszystkich eleganckich siedziskach pojawiły się rozmazane sylwetki, które pulsowały wyblakłym światłem; bezpośrednio za stołem pojawiła się zaś sylwetka pewnego mobianina.
Wyglądał on na dużego fioletowego kocura, któremu z malutkiej głowy wystawała para uszu dłuższych od niejednego jachtowego żagla. Jego ogromny brzuch pokrywała rozsądna warstwa białego futerka, a długi pasek ze złotą klamrą w kształcie pierścienia dokładnie otaczał opasłe biodra. Fioletowy grubas stał bezpośrednio za stołem, śmiało opierając się o jego granitową nawierzchnię swoimi wyprostowanymi ramionami w ciemnofioletowe paski; czarno-czerwony jeż kojarzył go, lecz za nic w świecie nie był w stanie przypomnieć sobie jego imienia. Na tej samej nawierzchni leżała również mała cyfrowa kamera, która sygnalizowała swą aktywność małą diodą z przodu obudowy, która rytmicznie migała czerwonym światłem.
— Gdzie jestem? — zapytał się Shadow.
— Ludzkość ciebie zdradziła, a wśród obcych też zdrada... — usłyszał kogoś obok kota — Biada tobie potworze, twoim butom też biada!
Najemnik odwrócił głowę w prawo i zobaczył, że obok pulchnego kocura pojawił się jeż Sonic, który usiadł na krześle, utrzymując splecione ręce i twarz niewyrażającą żadnych emocji poza gromkim rozczarowaniem. Obok niego usiadł dobrze mu znany żółty lisek z parą ogonów, który skupił się bezpośrednio na jego skrępowanej czarno-czerwonej sylwetce. Minęło dużo czasu, odkąd najemnik widział tą nierozłączną dwójkę z tak poważnymi wyrazami swoich pyszczków.
— Ręce mył wojsk dowódca, gdy na zbrodnię się godził... — powiedział lisek — Rzekł, że lepiej by było, gdybyś się nie narodził!
— ...do czego zmierzacie?!
Po prawicy spaślaka nagle pojawiła się lawendowa kocica, która była od niego niezaprzeczalnie chudsza i mniejsza. Jeż zobaczył, że dzierżyła na czole mały czerwony klejnot, z tyłu głowy futerko spięte w śliczną kitkę, a na swoim zgrabnym ciele wyszukaną fioletową szatę. Znalazła się wśród gości w towarzystwie jednakowo drobnego jeża z popielatym futerkiem, białym puchem na piersi oraz dziwaczną fryzurą przypominającą mu liście klonu palmowego... lub konopi indyjskich.
— Nienawiści skarbniku, na co taka ci bieda? — zapytał się popielaty jeż, a jego złote źrenice błysnęły się szczerym żalem — Na co liche przesyłki, gdy sam siebie żeś sprzedał?
— Stara stacja kosmiczna, gdzie mu stało się zadość! — dodała mu kocica, wskazując na przykutego kuriera — Na śmierć wiodąc niewinną, roztrzaskując swą radość!
W pewnym momencie jeż spostrzegł, że obok niego pojawili się jego najbliżsi przyjaciele: nietoperzyca Rouge i robot Omega. Nie wyglądali na zadowolonych: była agentka wyglądała na taką, jakby miała za chwilę rozpłakać się ze wściekłości, a Badnik (jak zazwyczaj) miał wszystko w przysłowiowej dupie.
— Omega, o co im chodzi? — kolczasty delikwent zwrócił się do robota — O co im wszystkim, cholera, chodzi?!
— NIECHAJ BŁAGALNE MODŁY, BY TĘ WINĘ ODKUPIĆ... — wydukał mechanicznie — ZA SHADOWA, CO PODŁY, ZA GERALDA, CO GŁUPI...
— Ręce mył każdy w koło, sam żeś z światem się zgodził... — wysyczała Rouge — Rzekłeś, że lepiej będzie, gdybyś wnet go porzucił...!
Zagubiony jeż niespodziewanie poczuł, jak coś mokrego spada mu na głowę, unieruchamiając ją jeszcze bardziej oraz mocno dociskając do krzesła; wydawało mu się, że jego niezliczone kolce zostały przygniecione ciężkim ręcznikiem, który niedawno wyciągnięto z lodowatej wody. Było to zarazem przyjemne i niepokojące uczucie.
— Siedzi tu ktoś złowieszczy, śmierć nam sprowadzał chrzęśnie! — w końcu wykrztusił z siebie otyły kocur — Ludzkość werdykt wydała, jego światło niech zgaśnie!
Każdy uczestnik rozprawy spojrzał na siebie, przyjmując odpowiednią postawę wyrażającą wstręt.
— NIECH SKWIERCZY! — wszyscy ryknęli zgodnym chórem, co odbiło się echem wśród bezkresnej ciemności sali.
Shadow ze zgrozą zdał sobie sprawę, co naprawdę go dotykało; za chwilę miała się odbyć jego egzekucja na krześle elektrycznym, a gąbka wewnątrz hełmu była nasączona słoną wodą, która miała lepiej przewodzić przez jego wątłe ciało kilka cykli prądu przemiennego o niewyobrażalnie wysokich napięciach. Wiedział, że był nieśmiertelny, ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że nie był niezniszczalny, tym bardziej wobec porażenia prądem.
— ...dlaczego? — czarno-czerwony jeż warknął, czując narastający ucisk na jego głowie i torsie — Co ja wam takiego zrobiłem?!
— Za katastrofę na ARK! — wstał Sonic — Skwiercz!
— Nie mogłem nic wte—
— Za nawałnicę Black Arms! — przerwał mu żółty lisek — Skwiercz!
— To nie była mo—
— Za Imperium Eggmana! — dołączyła się do niego kocica — Skwiercz!
— Ja tylko chcia—
— Za tych wszystkich niewinnych, których pozostawiłeś! — zaszlochał popielaty jeż, krzycząc najgłośniej ze wszystkich zgromadzonych — SKWIERCZ!
Towarzysz kocicy mocno zacisnął swoją prawą dłoń w pięść, po czym wyciągnął ją wysoko w powietrze i zaczął rytmicznie intonować ostatnie wykrzyczane przez siebie zdanie. Nie musiał długo czekać, żeby dołączył się do niego żółty lisek, niebieski jeż, jego własna sąsiadka, otyły kocur, a nawet nietoperzyca wraz z robotem.
— SKWIERCZ! — wszyscy zgromadzeni w sali skandowali z wściekłością — SKWIERCZ! SKWIERCZ! SKWIERCZ!
Przez podświadomość kolczastego najemnika błyskawicznie przepłynął niewyobrażalny gniew; stracił rachubę, ile razy pomógł uratować innym świat. Stracił rachubę, ile razy przekraczał granicę między dobrem, a złem, żeby robić to, co było słuszne; stracił rachubę, ile razy myślał o ostatnim życzeniu małej Marii, po tym, jak wpadła w sidła politycznych gierek i stale rozpędzającego się wyścigu szczurów. Nie był na nich zły, lecz po prostu wściekły do szpiku swoich syntetycznych kości.
— BYŁEM WASZYM STRAŻNIKIEM! — wrzasnął, próbując powstrzymać się od płaczu — CHRONIŁEM WAS! POMAGAŁEM! TAK MI SIĘ TERAZ ODPŁACACIE!?
— Twe dni są policzone, żałosny ty morderco... — usłyszał obok siebie kolejny głos — Trzeba dziś cię tu uśpić, obleśny ty krwiopijco...
Roztrzęsiony czarno-czerwony jeż przeskoczył swoimi wściekłymi oczami na bok. Przy włączniku zasilania krzesła elektrycznego stał ten sam rogaty dziwoląg, który go pokonał na wraku porzuconego lotniskowca; pomachał w jego kierunku, utrzymując za swoją wysuniętą szczęką nadzwyczaj szyderczy uśmieszek.
— Ty przeklęta kreaturo... — wysyczał Shadow.
— Chcesz coś jeszcze nam powiedzieć?
— Niewdzięcznicy! — warknął, rozglądając się po wszystkich obecnych — Zabraliście mi wszystko! KIEDYŚ POCZUJECIE MÓJ GNIEW I ROZPACZ!
— Hmph! — dziwak podniósł swoje krzaczaste brwi — Ale pozer...
Czarno-czerwony rogacz złapał się rączki przełącznika wysokiego napięcia i z hukiem przerzucił ją wprost na dół. Przerażony jeż poczuł, jak jego głowa została w momencie przebita przez setki tysięcy iskier, które od razu wgryzły się we wszystkie mięśnie jego skrępowanych kończyn, a następnie...
...nagle otworzył oczy. Intensywne bicie serca jeża uspokoiło się, gdy zobaczył przed sobą identyczne pomieszczenia, przez które się przedzierał, chcąc dorwać złodziejskie Mono Beetle. Mimo że oglądał cały świat do góry nogami, widok znajomego złomu był niezbitym dowodem na to, że miał za sobą bardzo zły sen. Czuł też, jak czyjaś łapa mocno trzymała go za kostki. Gdy delikatnie obrócił swoją głowę, Shadow ujrzał czarno-czerwonego dziwoląga, który go niedawno powalił.
— Obudziłeś się? — mruknął — Widzę, że jesteś twardszy, niż myślałem...
— Jak długo mnie tak trzymasz?
— Na tyle, żeby mieć dość twoich wygibasów — odparł — Kiedy zacząłeś jęczeć przez sen, myślałem nad tym, żeby wyrzucić ciebie za burtę i mieć to już z głowy.
Dwójka zatrzymała się tuż przed grubymi drzwiami, które przypominały swoim zaokrąglonym kształtem wejście do podziemnego bunkra; dziwoląg złapał znajdujące się na nich metalowe pokrętło, którym zakręcił, żeby otworzyć wejście do środka.
Shadow zobaczył dobrze oświetlone, szaro-brunatne pomieszczenie wyglądające mu na mostek kapitański. Na jego krańcu rozwijał się szereg ciasno ułożonych dziur po rozbitych szybach, a pod nimi rozsypująca się aparatura, która niegdyś służyła do zarządzania trasą okrętu i systemami obronnymi; na sześciennych monitorach zalegały grube warstwy kurzu, a cały panel sterowania był pokryty brudem uniemożliwiającym odczytanie nazw funkcji, jakie pełniły poszczególne przyciski, pokrętła oraz wajchy.
Mimo lekkiej dezorientacji w terenie, jeż od razu rozpoznał na ścianie mapę całej Południowej Wyspy, jaką powieszono po prawej stronie panelu; znajdowała się w nienagannym stanie i została starannie podzielona kreskami mazaka na poszczególne strefy, takie jak rezerwat Green Hill, pobliskie wioski, a nawet Sunset City, którego teren posiadał ręcznie narysowane granice miasta. Na tej samej mapie znajdowały się również liczne szpilki trzymające do kupy sieć z włóczki przeplatającej niektóre pozycje otaczające wyraźnie zaznaczoną pozycję statku. Poniżej stała mała, niedomknięta lodówka, z której wydobywało się ciepłe buczenie pomarańczowych jarzeniówek, a przez szparę między drzwiami a obudową można było zobaczyć kilka puszek Chaos Cola i garść kiełbasek wyglądających na zdatne do spożycia.
Na ścianie po lewej stronie przyrządów wisiał kalendarz na bieżący rok i tarcza do darta, do której przybito kilkoma lotkami lekko podziurawioną kartkę papieru z agresywnie naszkicowanym zarysem jakiejś mobianoidalnej istoty, która w najmniejszym stopniu nie przypominała tego dziwnego stworzenia, które trzymało go głową na dół. W pobliżu stał także biurowy fotel wraz ze skromnym biurkiem, na którym leżał stos dokumentów, długa lampka i lekko obita puszka z identycznym napojem, który zajmował dużą część wnętrza lodówki. Najemnik zastał daleko w rogu pokoju małą i schludną kabinę sanitarną z jasnoniebieską plastikową obudową; takie kompaktowe instalacje zwykle znajdowały swoje miejsce na placach budowy lub przy tłocznych plażach, ale na pewno nie w opuszczonych sterówkach.
— Carl! — zawołał rogaty dziwoląg — Jesteś tam?
— Jeszcze chwila! — odparł mu głos zza kabiny — Muszę się tylko wytrzeć!
Po krótkiej chwili ciszy, czarno-czerwony jeż usłyszał gromki dźwięk spłukiwania toalety i kliknięcie odblokowywanego zamka. Ku jego zdziwieniu, ze środka budki wyszedł ktoś, kto wyglądał na wieloletniego żołnierza G.U.N. — jego granatowy mundur zazębiał się swoją barwą z czarną kamizelką, parą rękawic i nakolanników oraz twardymi wojskowymi obuwiami. Na głowie nosił charakterystyczny ciemnoszary hełm z wbudowanym noktowizorem, którego obudowa zasłaniała większość twarzy; widoczna była tylko jego niedokładnie ogolona broda i krzywy uśmiech z zauważalną szparą pomiędzy siekaczami.
— No i jak tam, Zavok? — żołnierz podrapał się po swoim tyłku — Co tam znalazłeś na pokła—
Kiedy tajemniczy człowiek spojrzał w kierunku Shadowa, natychmiast przerwał swoje zdanie, zarazem zatrzymując się w miejscu. Uśmiechnął się jeszcze szerzej i zaczął nerwowo chichotać, od razu podchodząc do tarczy na ścianie i podnosząc kartkę z rysunkiem. Zerknął na podziurawiony szkic, a następnie na jeża. Gdy zrobił to jeszcze kilka razy dla własnej pewności, żołnierz upuścił kartkę i chwycił się obiema rękami za głowę, lekko przykucając.
— Czy to... czy to...!?
Zavok podniósł trzymanego Shadowa na tyle wysoko, żeby ten mógł mu spojrzeć prosto w oczy, nie robiąc przy tym jakiegoś głupiego wybryku.
— Możesz się nam przedstawić, mały koleżko? — zapytał się, utrzymując z nim stały kontakt wzrokowy.
— Jestem Shadow — jeż odparł ze śmiertelną powagą — Jestem ostateczną formą życia, która zostawiła swoją przeszłość daleko za sobą. Czego wy do cholery ode mnie chcecie!?
Żołnierz padł na kolana i wybuchnął psychotycznym śmiechem; to był najszczęśliwszy dzień jego całego nudnego życia.
— ON NAWET ZASTĘPUJE PRZECINKI CHOLERĄ! — zawył, śmiejąc się wniebogłosy — PIEPRZONĄ CHOLERĄ!
