— Mam nadzieję, że to nie miała być właściwa odpowiedź... — wysyczał Shadow, wisząc do góry nogami.
— ...na co? — odparł Carl, starając się powstrzymać od śmiechu.
— Na moje pytanie. Jeszcze chwila, a następne zadam ci wyłącznie siłą.
Gdy odpowiedział żołnierzowi, uścisk Zavoka wokół jego kostek natychmiast zacieśnił się. Nie czuł rażącego bólu, ale pozycja, w jakiej obecnie znajdowały się jego spalone buty, była na tyle niewygodna, że rogaty wielkolud zdawał się je powoli miażdżyć, dopóki nie zostaną całkowicie zredukowane do miernej kupki pogniecionego metalu i poplątanych przewodów elektrycznych.
— Możesz je powtórzyć? — żołnierz poprawił swój noktowizor — No wiesz, to pytanie.
— Pocałuj mnie w dupę.
— Jak mam to zrobić, kiedy jej nie masz?
— Czego?
— No dupy!
— To był tylko kolokwializm, idioto.
— Kolokwializm to będzie, kiedy poproszę mojego przyjaciela o zbadanie twojej podobnie nieistniejącej prostaty!
— Jasna cholera, chyba się załamię... — westchnął z rezygnacją — Czego ode mnie chcecie?
Carl rozejrzał się dookoła mostka kapitańskiego, po czym zatrzymał się zaskoczonym wzrokiem na najemniku.
— Jak to? Naprawdę mnie nie kojarzysz?
— Gówno mnie obchodzi kim jesteś! — odpyskował, krzyżując ramiona — Kto cię tu przysłał? Doktor? Dowództwo?!
— Rety, uspokój się... — delikatnie odsunął się od jeża, odpychając powietrze rękami — Czy widzisz wokół siebie cokolwiek, czym mógłbym ci niespodziewanie odrąbać twoją uroczą, pyzatą buźkę?
Shadow wskazał bez większego namysłu na obojętnego Zavoka, który go trzymał.
— No... prawie? — przerwał — Tylko nie zrozum mnie źle, broń Chaosie! Nie chce cię skrzy— tfu! Nie mam NAJMNIEJSZEJ ochoty, żeby cię skrzywdzić!
— A jeśli ja mam na to ochotę? — dziwoląg trzymający jeża niespodziewanie wtrącił się do rozmowy.
— Zamknij się. Nie mówiłem do ciebie...
Zawiedziony wielkolud przewrócił oczami; żołnierz tymczasem przykucnął naprzeciw dyndającego Shadowa, po czym spojrzał mu prosto w odwróconą twarz.
— Nie okłamuj mnie, syntetyczna smarkulo — pokiwał palcem — Pamiętasz mnie bardzo dobrze, prawda?
— Dlaczego miałbym chcieć wspominać twoją krzywą gębę?
Żołnierz w żwawym tempie skierował się do osobistego biurka przy ścianie. Odsunął stojące tam krzesło i usiadł na nim, by następnie spleść palce obu dłoni, spoglądając złowrogo na kolczastego zakładnika.
— Bo muszę jakoś subtelnie podkreślić, dlaczego zamierzam się na tobie zemścić.
— ...znowu? — wtrącił się Zavok, patrząc na niego błagalnym wzrokiem.
— Uuu! Znooowu? — prychnął, drażniąc się z nim — Wytrzymałeś za pierwszym razem, to wytrzymasz i za drugim!
Dziwoląg odwrócił trzymanego przez siebie jeża głową do góry, a następnie usiadł z nim na podłodze, krzyżując swoje nogi. Chcąc mieć całkowitą pewność, że jego ofiara nie wpadnie na pomysł, żeby wyrwać się mu z łap, mocno ją chwycił za tylne kolce i przysunął bezpośrednio do siebie.
— Lubisz natrętną ekspozycję, szczurze? — burknął, patrząc się na jeża.
— Do tej pory zawsze wybijała mnie z rytmu. Resztę wywnioskuj sam.
— No cóż... — zamyślił się — Powiedzmy, że przez tę krótką chwilę będziemy dzielić się naszym wspólnym bólem...
Gdy czarno-czerwona para niechętnie usiadła, Carl chrząknął i rozłożył się wygodnie na swoim siedzisku. Delikatnie odwrócił głowę w stronę blatu pobliskiego biurka i bez wahania chwycił nową puszkę napoju gazowanego, która stała ukryta między stertami poufnych papierów. Szybkim ruchem ręki otworzył jej wieczko, po czym zerknął przez nowo powstały otwór do gazowanego środka i odłożył ją z powrotem na blat.
— Wszystko zaczęło się dawno temu, gdy ukończyłem szkolenie w obozie dla rekrutów — zaczął opowiadać — Po wielu latach wypełnionych niezliczonymi wyrzeczeniami, w końcu otrzymałem szansę na spełnienie mojego największego marzenia... zostałem wybrany przez G.U.N. do czynnej służby wojskowej! Dowództwo przydzieliło mnie do eskadry 'Pająków', gdzie mia—
— Nie wyglądasz mi na pająka — przerwał mu jeż — Od razu mogę poznać, że jesteś człowiekiem.
— Och, no co ty nie powiesz?! — warknął — Poza tym, nie przerywaj mi zdania. Tak jest nieładnie...
— Hmph!
— Tak więc... na czym to ja skończyłem?
— Na eskadrze, Carl — powiedział mu Zavok — Skończyłeś na eskadrze 'Pająków'.
— Ach, no tak, racja. Tak więc zostałem przydzielony do eskadry 'Pająków', gdzie miałem dumnie reprezentować hart ducha całej organizacji na terenie Zjednoczonej Federacji... a może nawet całego świata! Mogłem od tamtej pory pracować z najlepszymi pilotami, jakich wydała na świat ta żyzna ziemia, lecz stało się coś okropnego... Och, tak bardzo okropnego, że do dziś nie mogę przestać myśleć o dniu, w którym otarłem się o to złośliwe cholerstwo!
— ...cholerstwo? — jeż podniósł brwi — Brzmisz strasznie enigmatycznie...
— Mówiąc 'cholerstwo', miałem na myśli ciebie, szczurku — odparł mu, wskazując na niego palcem — Zrujnowałeś połowę mojego życia. Wiedziałeś o tym?
Na pyszczku zaskoczonego kuriera pojawił się bardzo mały, aczkolwiek zauważalnie szarmancki uśmieszek.
— Czy mógłbym poznać okoliczności tego... wydarzenia? — zapytał, nastawiając uszy.
— To był mój pierwszy dzień w pracy. Turkusowe morze rozpościerało się na horyzoncie, podczas gdy lotniskowiec, na którym początkowo stacjonowałem, odwiedził brzeg Prison Island. Niedługo później trafiłem na ląd, gdzie zacząłem poznawać nowe eskadry, obserwowałem ich nudne obowiązki, aż wreszcie otrzymałem przyzwolenie na sesję próbną z B-3x, najpotężniejszym pojazdem bojowym, jaki G.U.N. miało wtedy do zaoferowania. Wszyscy piloci tego cudownego maleństwa nazywali go 'Hot Shotem', ponieważ była to jedyna dwunożna maszyna, która mogła wystrzelić całą salwę samonaprowadzających pocisków rakietowych, nie przewracając się przy tym jak zabawka. Można było więc śmiało powiedzieć, że jak na dziwaczną puszkę wielkości słonia, to był kawał zacnego drania! Sam widok jego majestatycznego kokpitu był zachwycający sam w sobie...
Zanim pilot przerwał, by wziąć szybki łyk Chaos Coli, czerwone źrenice Shadowa rozszerzyły się kilkukrotnie, a jego szczęka mimowolnie opadła, lekko otwierając mu usta; wyglądał na całkowicie oniemiałego, jakby zgubił po drodze swoją piątą klepkę.
— A cóż to? — Carl przysunął się do najemnika — Czyżbym powoli porządkował twoją zagraconą łepetynę?
— Kontynuuj — natychmiast odparł, próbując się uładzić — Po prostu kontynuuj...
— Bardzo dobrze — przytaknął — Wsiadłem więc do środka i byłem całkowicie pochłonięty podziwianiem kokpitu tego cudu inżynierii, dopóki nie usłyszałem głośnego ryku syren alarmowych na wyspie. Nie mogłem w to uwierzyć! To nie były ćwiczenia! Tak się złożyło, że jakiś grubas w blaszanym siedzonku dla niemowlaków pojawił się na jednej z bram i zaczął nacierać naprzód, rozwalając nasz bezcenny sprzęt! Wierzyłem, że obowiązkiem każdego patrioty była obrona sprzętu finansowanego z pieniędzy podatników, dlatego natychmiast przystąpiłem do wykonania niezbędnych procedur, aż wreszcie odpaliłem kolosa. Czym prędzej ustawiłem odpowiednią częstotliwość radiową dla wbudowanego systemu łączności i ruszyłem w tym samym kierunku, dokąd zmierzał intruz. Do wejścia na poziom siódmy podziemnego składowiska broni! Szybko dotarłem na miejsce i już miałem go w zasięgu celownika, gdy nagle zobaczyłem, jak wklepuje coś do panelu sterowania, po czym wskakuje do nowo otwartej dziury. Cokolwiek zamierzał tam zrobić, nie mogłem do tego dopuścić! Od razu ruszyłem naprzód, lecz zatrzymałem się na widok gęstej mgły, która niespodziewanie wystrzeliła z ciekło-azotowej mogiły, a towarzyszyło jej oślepiające światło. Pod moją wspaniałą maszyną zobaczyłem niskiego, czarno-czerwonego dziwoląga, który spojrzał wprost na mnie! 'Ociebaton!', pomyślałem, 'Ten wąsaty pederasta ma plan B!' Od razu odpaliłem wszystkie układy, jakie miałem pod ręką i ruszyłem do ataku. Zgrabnie pociągnąłem drążek sterowy do siebie, podnosząc moją maszynę z metalowego gruntu i rozpoczynając gonitwę po całym pomieszczeniu: karabiny maszynowe wypluwały z siebie kolejne litry ołowiu, a ten mały wariat wciąż uciekał! Ba! On był nawet szybszy niż działko laserowe z przodu kadłuba! Nie mając innego wyboru, włączyłem radyjko i zażądałem dodatkowego wsparcia; nikt mi jednak nie odpowiedział. Zacisnąłem zęby i włączyłem system rakietowy, o którym moi koledzy po fachu wypowiadali się wyłącznie w samych superlatywach. Wylądowałem na skraju składowiska, wycelowałem w tego małego smarkacza i z całej siły pociągnąłem za spust. Maszyna wypluła z siebie salwę, która od razu skierowała się na niego. Myślałem, że już mi nie ucieknie... dopóki nie zaczął unikać wszystkich wystrzelonych pocisków!
— Jak to... 'unikać'? — jeż zapytał.
— NORMALNIE! — żołnierz wściekle potrząsnął głową — POCISK. ZA. POCISKIEM. Skakał między każdym z nich, jakby to była dla niego jakaś przedszkolna zabawa!
Shadow całkowicie zamarł w miejscu, nie mogąc wymyślić kąśliwej odpowiedzi wartej jakiejkolwiek uwagi; przystąpił do delikatnego kiwnięcia głową.
— Zrozumiałeś? Miło o tym wiedzieć — podrapał się po hełmie — Nigdy nie byłem dobrym mówcą... Tak czy owak, ten czarno-czerwony szczyl zaczął unikać wszystkich posłanych pocisków. W akcie desperacji miałem zamiar rzucić się na niego całą kabiną maszyny, ale on niespodziewanie rzucił się wprost na szybę kokpitu, zwijając się podczas lotu w kolczastą kulkę. Uderzył mnie z takim hukiem, że wszystkie granaty i wabiki, którymi dysponowaliśmy na wyspie, brzmiały jak jakieś niedostrojone instrumenty! To było coś przerażającego. On całkowicie zrujnował mojego 'Hot Shota' w mniej niż minutę, a następnie czmychnął w siną dal. Lata nauki, setki godzin praktyki... a wszystko po to, by skończyć zdegradowanym do roli majtka na najgorszym lotniskowcu w całej flocie!
— Chwila... — kolczasty najemnik wtrącił się w zdanie pilota — Teraz cię pamiętam! Jesteś pierwszą osobą, którą pokonałem w walce po moim przebudzeniu w Iron Gate!
Carl niczym wściekły wąż chwycił się otwartej puszki, a następnie przystąpił do jej całkowitego opróżnienia. Kiedy w niecałe dziesięć sekund wypił resztę napoju, machnął dłonią, stylowo rzucając aluminiowym opakowaniem w stronę najbliższego kosza na śmieci, dodatkowo trafiając tam za pierwszym razem.
— Ha! — uśmiechnął się szeroko i przeskoczył wzrokiem na Zavoka — Widziałeś to?!
— Ten rzut do kosza?
— Nie, rogaty kretynie! — zacisnął dłonie — Widziałeś, jak szybko przypomniałem temu szczurowi z próbówki o moim istnieniu? Wisisz mi stówę!
— Skąd ja ci wezmę stówę na tym pustynnym zadupiu? — warknął — Zresztą dobrze wiesz, że jestem anarchistą. Nie znoszę gotówki...
— Zmienisz zdanie, jak nasz mały plan zakończy się sukcesem!
Shadow spojrzał zakłopotanym wzrokiem zarówno na żołnierza, jak i jego rogatego wspólnika.
— Jaki debilizm przyszedł wam do głowy? — zapytał.
— Wiedziałem, że o to zapytasz... — zatarł ręce z uciechy — To coś tak prostego, że... yyy...
— ...musisz poznać jego kontekst? — dokończył mu Zavok, smętnie wzdychając.
— Przestań stękać! — wyburczał — Kiedy to robisz, wyglądasz jak ten dinozaur z gier o dziadzie w szelkach!
— To był żółw.
— POWIEDZIAŁEM, PRZESTAŃ STĘKAĆ!
Carl i Zavok opuścili mostek kapitański i skierowali się spokojnym krokiem na powierzchnię lotniskowca, zabierając ze sobą Shadowa. Kolczasty dostawca czuł się poważnie osłabiony, lecz niósł w sobie skromną iskierkę nadziei na to, że uda mu się opuścić okręt pary szaleńców i wznowić swoją podróż. Po dłuższym spacerze po rozgrzanym górnym pokładzie, trójka zatrzymała się przy ciasnym rządku zewnętrznych hangarów, które powoli rozpadały się ze starości.
— To tutaj, kochani! — uradował się żołnierz — Za chwilę zostaniemy świadkami narodzin nowej, wspaniałej epoki!
— Jesteś tego pewien? — zapytał go Zavok, trzymając jeża zarzuconego na plecy.
— A jakże! — naburmuszył się — Zanim skończyłem na tych przeklętych wzgórzach, zdążyłem obejrzeć wszystkie filmy szpiegowskie wydane w ciągu ostatnich 30 lat! Doskonale wiem, co należy robić, gdy masz nagłą ochotę zarżnięcia swojego własnego nemezis!
— Nie jestem twoim nemezis — wtrącił się Shadow — I będzie lepiej, jeśli tak pozostanie...
— Na twoim miejscu postarałbym się szybko zmienić zdanie. W końcu masz za sobą ponad 50 lat... spędzonych głównie w ciekłym azocie, czy coś.
Kiedy jeż usłyszał tę nieco bezczelną odpowiedź, jego oczy zabłysły ze widocznego na wiele kilometrów zdziwienia.
— Hej! — warknął, odwracając głowę w kierunku byłego pilota — Dlaczego tak uważasz?!
— A bo ja wiem? Tak sugerują dokumenty, które udało mi się do tej pory przeczytać.
— PRZECZYTAĆ?! — odruchowo wzdrygnął się — Nie ma mowy! Większość tajnych raportów dotyczących niektórych badań została zniszczona natychmiast po ich zakończeniu!
Na twarzy Carla znów pojawił się szeroki uśmiech. Tym razem wyglądał o wiele bardziej rozsądnie i stonowanie.
— Och, jeżyku... — prychnął — Dowództwo G.U.N. w życiu nie pozwoliłoby sobie zapomnieć o czymś tak ambitnym, jak o Projekcie Shadow! Naprawdę jesteś taki głupiutki?
— Nie obchodzi mnie to, co możesz o mnie powiedzieć — westchnął odpowiadając — Czy zamierzasz mi wyjaśnisz, co ja mam wspólnego z tym twoim 'planem'?
— Zapowiadał się dla mnie kolejny nudny dzień, jak każdy inny... no, za wyjątkiem tego, że zmarnowałem całe popołudnie na walkę z zapchanym klozetem, podczas gdy reszta załogi była zajęta sprzątaniem syfu, jaki pozostawił po sobie na wyspie tamten wąsaty pierdołek. Gdy skończyłem, powróciłem na górny pokład, pragnąc zameldować moim przełożonym, że powierzone mi zadanie zostało wykonane. Ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłem tam żywej duszy! Byłem tylko ja, odrzutowce i sterta robotów dezaktywowanych po to, by mogły przejść przegląd techniczny; nie znalazłem też żadnej łodzi ratunkowej. Zaniepokojony, że przegapiłem jakąś próbną ewakuację, zerknąłem na pobliskie Prison Island, a tam... ŁUP! ŁUP-ŁUP! ŁUP! Wyspy już nie było! Na jej miejscu pojawiło się kilka ognistych kul, które niemal przewróciły statek i odcięły za jednym zamachem całe zasilanie okrętu, w tym systemy łączności! Natychmiast zdałem sobie sprawę, że zostałem sam jak palec; nie pisałem się na takie rzeczy! Zamiast bawić się w jakieś durne wołanie o pomoc, postanowiłem spędzić czas badaniem nieznanego mi otoczenia, pozostawiając dryfujący lotniskowiec samemu sobie. Nie minęło wiele czasu, gdy natknąłem się na archiwa znajdujące się w głębi dolnego pokładu. Najpierw chciałem poczytać o podwyżkach, lecz kiedy w moje ręce ZUPEŁNIE przypadkowo wpadł plik dotyczący rządowych drobiazgów, było już... hmm... troszkę za późno? Można tak powiedzieć. Nie zmieniło to jednak faktu, że czytając te rzeczy miałem kupę frajdy! O ludzie, niektóre z nich kompletnie ryją banię! Nie no, serio. Słyszałeś kiedyś o incydencie czasoprzestrzennym w Soleannie?
— Nie i nie zamierzam — oznajmił stoicko — Czy to z tych dokumentów dowiedziałeś się, czym naprawdę jestem?
— Eee... może? Nie zagłębiałem się w twoją biografię, dopóki nie zobaczyłem pewnego wieczoru na niebie fikuśnej laserowej wiązki, która następnie wysadziła sporą część księżyca. Ciekawe, kto ją wystrzelił? Jeśli dobrze czytałem ze zrozumieniem, to mogła pochodzić z działa na tamtej kolonii kosmicznej, którą zamknięto z powodu naruszeń zasad BHP... lub jakoś tak.
Słysząc to, Shadow poczuł, jak ogromne poczucie winy miażdży jego własną podświadomość.
— To prawda — opuścił głowę — Mogę to potwierdzić, ponieważ samodzielnie aktywowałem tę broń, czyniąc ją dostępną do użycia przez tego naukowca, z którym zniszczyłem całą wyspę, na której miałeś stacjonować. Kiedy z nim współpracowałem, byłem wściekły... lecz nie na niego. Nie mogłem znieść widoku rządowych pachołków, którzy rozstawili się po całym Central City krótko po tym, jak ukradłem jeden z siedmiu Szmaragdów Chaosu. Nie potrafiłem godnie pożegnać się ze swoim poprzednim życiem, wliczając w to wszystkich, których znałem, a nawet kochałem. Gorzej, mój umysł wypełniało nieposkromione pragnienie zemsty na tych, którzy skrzywdzili moją jedyną rodzinę! Po prostu... chciałem pozbyć się całej ludzkości raz na zawsze. Byłem głęboko przekonany, że jeśli nie zasługuję na szczęśliwą przyszłość, to nikt na nią nie zasługuje. Żałuję tego. Do diabła... wciąż nie mogę uwierzyć, że zamiast dotrzeć do prawdy o moim prawdziwym przeznaczeniu, nieświadomie robiłem wszystko, czego oczekiwał ode mnie mój stwórca, zanim został wymazany z kart historii! Kierowałem się najbardziej prymitywnymi emocjami, kontynuując jego chore dzieło zniszczenia. Żałuję wszystkiego, co zrobiłem w jego ramach. Byłem żałosny. Dokładnie tak jak wtedy, gdy zwariował. On był tak blisko uszczęśliwienia całej ludzkości... wraz ze swoją najukochańszą wnuczką.
Carl zastygł w miejscu i uważnie spojrzał się na najemnika, którego chęć do walki znów wyparowała, ustępując miejsca dziwnej melancholii.
— Aha...? — skrzywił głowę — Nie będę wchodził w szczegóły. W sumie nie spowodowało to nic złego... poza tym, że poziom oceanu trochę się obniżył, przez co statek utknął dokładnie w tym miejscu, w którym jesteśmy. Na szczęście miałem coś, co mnie zajmowało, jak już zauważyliście.
— Mogę cię o coś zapytać?
— ...siłą?
— Nie do końca — dostawca wskazał na Zavoka — Jakim cudem trafiłeś na to... coś?.
— Och! To tylko Zeti, które pewnego razu postanowiło odwiedzić mój statek — luźno odpowiedział — Początkowo miałem zamiar przerobić go na papkę za pomocą robotów znalezionych w hangarach pod burtą statku, ale szybko się dogadaliśmy i od tamtej pory odbyliśmy ze sobą wiele ciekawych rozmów. Opowiedział mi o jakimś latającym kontynencie, o dalszych losach tamtego otyłego pederasty w kubraczku, o pewnym niebieskim jeżu... Rety! Bez niego już dawno bym tu oszalał!
Kolczasty najemnik spojrzał na rogatego dziwaka, który ponownie przewrócił oczami, starając się przy tym wyglądać na kogoś zdecydowanego i opanowanego. Czyżby w taki sposób próbował ukryć swoje zakłopotanie? Jeż myślał, że było to bardzo prawdopodobne; wszystko wskazywało na to, że pilot zbyt często mówił o wszystkim i o niczym.
— Carl? — wielkolud zakaszlał — Nie zauważyłeś, że... byłeś tak zajęty tą rozmową o 'kontekście', że nie zdążyłeś przedyskutować twojego... no... planu?
— Jasny gwint, masz rację! — złapał się za głowę — Czy mógłbyś być tak dobry i pokazać mojemu gościowi, co udało mi się do tej pory zrobić?
Dziwoląg zwrócił się do najbliższego hangaru, po czym lekko uderzył pięścią w przycisk, jaki znajdował się obok rozsuwanej bramy. Przed jego towarzyszem, nim samym oraz czarno-czerwonym jeżem, ukazał się widok kapsuły średniej wielkości, do której prowadziła wąską ścieżka tworzona przez ścianki generatorów prądu zajmujących pozostałą powierzchnię wnętrza; każdy model przypominał nieporadnie sklecone szafki o różnych rozmiarach, szerokościach i wzorach, a także wydawał z siebie ten sam męczący dźwięk, który przypominał wszystkim coś, co było skrzyżowaniem szumu lodówki z sykiem starego ekspresu do kawy. Samo urządzenie było z nimi połączone gąszczem grubych kabli, często zakrywających ich czubki oraz walając się po zakurzonej podłodze, plącząc się ze sobą i ściskając. Cała instalacja wyglądała dziwacznie amatorsko, jakby była dziełem jakiegoś szalonego naukowca z kiepskiego filmu nakręconego za parę chilli-dogów.
— Czy to przypadkiem nie jest...?
— ...komora kriogeniczna! — dokończył mu żołnierz — Tak! To jest dokładnie to, o czym myślisz!
Shadow całkowicie skupił swoją uwagę na grubej, kuloodpornej szybie, która pokrywała dużą część przedniej obudowy urządzenia. Nie mógł zaprzeczyć, że kapsuła była tym, o czym przed chwilą wspomniał mu Carl; wyglądała niemalże identycznie do tej, w której został ewakuowany z ARK, po czym zamrożony w czeluściach Prison Island.
— Teraz przejdę do właściwej rzeczy — Carl kontynuował — Z racji tego, że w pobliżu znajduje się całkiem zgrabnie wyglądające miasteczko, miałem okazję kilka razy wpaść tam na zakupy. Wtedy uda—
— Co, proszę? — szybko przerwał mu jeż — Odwiedzałeś Sunset City?
— Tak, a co?
— ...kilka razy?!
— Taaak?
— Dlaczego nie przeprowadziłeś się tam na stałe?! — wydukał w szoku — Nawet najgorsze bloki mieszkalne wydają się tam przytulniejsze od tego wraku! To znaczy... nie są otoczone piaskiem, duchotą i robalami, które wyglądają jak z tamtej powieści science-fiction napisanej na kolanie!
— Och, daj mi spokój! — burknął — Przyzwyczaiłem się do tego wraku. To mój dom! Poza tym twój argument nie ma sensu, bo sam wyglądasz jak ten mięczak z kreskówki o smoczych jajach...
— To nie były jaja, tylko kule.
— Wypchaj się. Nie lubię chun-nańskich bajek — wzruszył ramionami — Yyy... wróćmy do tematu! Miałem okazję kilka razy wpaść tam na zakupy. Przeważnie były one o charakterze spożywczym, lecz raz na promocji zgarnąłem zestaw narzędzi, który pomógł mi zrealizować mój plan zemsty. Otóż uznałem, że skoro jesteś 'ostateczną formą życia', będzie dla mnie lepiej, jeśli nie rozerwę cię na strzępy, ale zwrócę bezpośrednio do nadawcy! A raczej... nadawcom.
— Phi! Już to widzę... — Shadow prychnął — Dumny żołdak pojawia się w miasteczku pełnym antropomorficznych zwierzątek, by przewieźć przez granicę podejrzanie wyglądającą kapsułę z agresywną hybrydą w środku... Powodzenia na odprawie celnej, idioto.
— STUL PYSK! — krzyknął — Kiedy skończyłem ją naprawiać; kapsułę, oczywiście; zmodyfikowałem ją tak, aby jej zawartość mogła być używana jako źródło stabilnej energii! Dzięki temu, moje drogie stworzonko, zasilisz systemy łączności na całym lotniskowcu, abym mógł powiadomić dowództwo Zjednoczonej Federacji o ich gburowatej zgubie. Czy to nie brzmi dumnie?
— Nie chcę, żeby to zabrzmiało natarczywie... — Zavok nagle wtrącił się do rozmowy — ...ale obiecałeś mi, że będę mógł zatrzymać jego czaszkę jako trofeum.
— Bo tak będzie! Nie słuchałeś mnie?! — wysyczał przez zaciśnięte zęby — Kiedy ten szczur z probówki zostanie zamknięty na dobre, ja zostanę awansowany na kogoś znacznie ważniejszego, a on przejdzie odświeżony proces prania mózgu, dzięki któremu będzie go można klonować w nieskończoność. Pozwolę ci zarżnąć jednego, a potem zatrzymać jego czaszkę. Ba, możesz nawet zatrzymać jego cały cholerny szkielet! W międzyczasie zajmę się moimi nowymi planami, które będą obejmować podbój całego świata, ponieważ robieniem tego są zajęci wszyscy szanujący się multimiliarderzy z armiami genetycznie zmodyfikowanych mobian!
Fala nieskrępowanego zażenowania zalała zarówno czarno-czerwone Zeti, jak i trzymanego przez niego czarno-czerwonego jeża.
— ...prawda? — dodał — Proszę, powiedzcie mi, że to prawda...
— Cholera — kolczasty najemnik westchnął — Rzeczywiście jesteś tym, na kogo wyglądasz.
— C-co to oznacza?! — oczy Carla zabłysły radością, a uśmiech powrócił na jego twarz.
— Oznacza to, że masz nierówno pod sufitem i powinieneś jak najszybciej szukać pomocy psychologicznej.
Magia całego momentu prysła, a uśmiech zniknął tak prędko, jak się tylko pojawił na gębie żołnierza; znowu naburmuszył się, przeskakując wzrokiem na Zavoka.
— Zav, możesz zająć się tym smarkaczem za mnie? — pedantycznie wskazał na Shadowa — Tak mnie skręciło, że aż muszę to rozchodzić...
Kiedy opuścił swojego towarzysza, Zavok mocno chwycił zakładnika za brzuch, wyciągnął przed siebie i zaatakował go z kompletnego zaskoczenia, z całej siły uderzając go prosto w pyszczek. Jeż starał się do tej pory zachować trzeźwość umysłu, ale najwyraźniej okazało się to niezbyt przemyślanym pomysłem; kiedy wielka pięść wielkoluda ponownie spotkała się z jego zmęczoną twarzą, poczuł paraliżującą falę bólu, która przebiła się nią niczym seria przewracających się kostek domina. W jednej chwili poczuł, jak wszystkie zmysły drętwieją mu jeden po drugim, po czym zaczął stopniowo tracić czucie głowy, która wciąż dzielnie trzymała się jego wątłego torsu. Zavok wyżywał się na nim, jakby zamienił go w gruszkę bokserską; jeż błagał los, aby jego pulsujące ciało w końcu się poddało, podczas gdy rogaty agresor systematycznie przyspieszał tempo uderzeń, potęgując jego zawroty głowy i przeraźliwe dzwonienie w uszach. Wydawało mu się, jakby jego własna świadomość miała się za chwilę oderwać od elastycznego tułowia, którego mięśnie miękły w zastraszającym tempie, a kości służyły za cymbałki, dzięki którym dziwoląg popisywał się imponującą symfonią bezgranicznego sadyzmu. Nie mogąc wytrzymać ani chwili dłużej, najemnik wydał z siebie płaczliwy skowyt, zwracając uwagę żołnierza, który do tej pory zdążył się oddalić na kilka metrów. Mimo ciemności powoli narastającej przed jego oczami, zdołał zauważyć, że Carl pojawił się dosłownie tuż za dziwolągiem; nie wyglądał na zadowolonego, wręcz przeciwnie.
— TY MAŚLANY DURNIU! — wrzasnął, agresywnie szturchając Zavoka w plecy — MÓWIĄC 'ZAJĄĆ SIĘ', MIAŁEM NA MYŚLI 'ZAMKNĄĆ W KOMORZE', A NIE 'SPRAĆ DO NIEPRZYTOMNOŚCI'!
Zeti stanął na baczność i odwrócił głowę, przez którą błysnęła pewna świadomość; zatrzymał swoją pięść, pozwalając odpocząć swojej ofierze.
— Och... pardon!
— Zanim to zrobisz, zdejmij te wszystkie gadżety, które na sobie nosi. Mogą one uszkodzić kapsułę.
Zavok spojrzał na posiniaczonego jeża, którego trzymał: oprócz pary zniszczonych odrzutowych butów, jego ofiara nosiła grube, złote pierścienie poprzedzające dwie rękawice. Bez namysłu chwycił za lewą rękę, po czym przełamał jeden z nich na pół, natychmiast zdejmując go z nadgarstka; postąpił identycznie z pierścieniem na prawej dłoni, który odpadł równie szybko. Kiedy skończył rozprawiać się z górną częścią kolczastego ciała najemnika, Zeti obróciło go do góry nogami, łapiąc się za Air Shoes, w których siedziały jego stopy przyodziane białymi skarpetami; obuwie początkowo utrzymywały ospałego jeża nad ziemią, ale szybko wyślizgnęły się ze skarpetek, zmuszając go do upadku na własną głowę. Mógł przejść do kolejnej części wykonanego planu.
— Bardzo dobrze — Carl splótł ręce — ...a teraz ZAMKNIJ go WEWNĄTRZ KOMORY. Tylko delikatnie...
Rogaty dziwak podniósł jeża, podszedł z nim do kapsuły wewnątrz hangaru, ostrożnie stąpając po walających się wzdłuż ścieżki kablach, a następnie odsunął szybę, by umieścić go w środku. Shadow nie stawiał mu większego oporu, głównie dlatego, że resztki jego świadomości wyparowały po dotkliwym pobiciu, jakie niespodziewanie otrzymał. Zavok szybko zasunął kapsułę, zanim pobity jeż padł na nią bezwładną głową i zamknął swoje ciasne oczy; wpatrywał się w niego przez kilka sekund, po czym odwrócił się z powrotem w stronę zniecierpliwionego żołnierza, splatając dłonie.
— ...to tyle? — podniósł brwi — Miałem zostawić go w środku... i tyle?
— Tak. To tyle.
— I czy na pewno powinien się tak opierać na tej swojej głowie?
— Prawdopodobnie połamałeś mu przed chwilą wszystkie kości. Jak inaczej miałby tam stać? Na rękach?!
— To komora kriogeniczna, czyż nie? Nie są one przypadkiem używane do hibernacji organizmów żywych?
— O, brawo! — odparł sarkastycznie — Nasz chłopaczek! Jeszcze chwila, a dostaniesz Nagrodę Pickle'a.
— Chyba się źle zrozumieliśmy. Czy jest to model, który powinien się włączać automatycznie, czy trzeba go ustawiać ręcznie?
— ...ręcznie? O czym ty pierdzielisz?
— Z tego co pamiętam, automatyczne zamrażanie stało się standardem dopiero po premierze X1-1XX3.
— Skąd o tym wiesz?
— Nie wiem — odparł, jeszcze mocniej zaciskając dłonie — Pomagałem ci wyłącznie przy szukaniu potrzebnej dokumentacji. Być może przypadkowo powiedziałeś mi wtedy coś takiego?
— Yyy... może, kretynie?
— Więc dlaczego nie sprawdzisz tego modelu samodzielnie?
— Niby z jakiego powodu?
— Bo nie umiem czytać.
— Ugh...! Dobra, wygrałeś...
Żołnierz Carl podszedł do kapsuły, w której znalazł właśnie włożonego jeża: jego wyprostowane ciało mieniło się intensywnym czerwono-złotym blaskiem, a wstęgi przerażająco jasnych złotych błyskawic przechodziły przez wszystkie jego kończyny, często przeskakując na grube szkło i inne zagłębienia wewnętrznej obudowy urządzenia.
— Och! Widzisz? — odwrócił się do Zeti — Coś się jednak dzie—
Maszyna zadudniła, niespodziewanie wystrzeliwując w jego stronę cały przód obudowy, łącznie z grubą szybą. Zanim zdążył dokończyć swoje zdanie, wspólnie z nią wyleciał prosto z hangaru, mijając Zavoka i wylatując za burtę. Ostatecznie z krzykiem wylądował na piachu kilkadziesiąt metrów poniżej rdzewiejącego wraku lotniskowca. Wszystko działo się tak szybko, że przerażony Carl przypominał podczas lotu ciemnoniebieską smugę. Rogaty dziwoląg westchnął i wolnym krokiem podszedł do krawędzi statku, za którą zniknął żołnierz: wśród ciemnożółtego piaskowego płótna spoczywającego na ziemi leżał jego pechowy, na wpół zakopany towarzysz. Dokładniej obserwując skrawek pustyni przy skarpie okrętu, były pilot wyglądał na niej jak maleńka pchełka w czyichś niechlujnie utrzymanych blond włosach; wyczołgał się z potrzasku i spojrzał w górę, zastając tam zarys wpatrującego się w niego wielkoluda, który towarzyszył mu przed chwilą.
— ZAVOOOK! — wrzasnął, machając ramionami — TY ŁYSA PAŁO! CO TY ZROBIŁEŚ?!
— JA?! — zawołał głośno, chcąc mieć pewność, że jego towarzysz broni go usłyszy — NIC! TY ZAŚ NIE ZASTOSOWAŁEŚ SIĘ DO PODSTAWOWYCH ZASAD BEZPIECZEŃSTWA!
— ZAMKNIJ JAPĘ! KTÓRĘDY MAM TERAZ WEJŚĆ NA OKRĘT?!
Zanim Zavok miał zamiar przypomnieć mu o dziurze, przez którą przeszedł, żeby dokonać ostatniej wyprawy do sklepu spożywczego w mieście, usłyszał za sobą podejrzany elektryczny szelest.
— ZACZEKAJ TU! CHYBA COŚ SIĘ STAŁO Z KAPSUŁĄ!
Zeti odwrócił się i podszedł odrobinę bliżej zewnętrznego hangaru, w którym zamknął czarno-czerwonego jeża; komora kriogeniczna stała całkowicie pusta! Chcąc być przygotowanym na najgorsze, zatrzymał się w miejscu, powoli rozglądając się po horyzoncie całej powierzchni lotniskowca. Kiedy elektryczny szelest powrócił, Zavok momentalnie odwrócił się, błyskawicznie rzucając się na źródło tajemniczego hałasu: jego kolczasta ofiara powróciła i wyglądała na bardziej wściekłą niż kiedykolwiek wcześniej! Zgodnie z duchem wschodnich sztuk walki, rogaty dziwoląg i jeż naelektryzowany czerwono-złotym blaskiem zaczęli naprzemiennie uderzać i blokować własne ciosy tak szybko, że gołe oko nie byłoby w stanie pojąć całej sytuacji. Po kilkunastu sekundach intensywnej zabawy w "odbijanie pięści", rozwścieczona dwójka zaczęła powoli zmniejszać tempo swoich ataków, aż w końcu przestała się atakować, jedynie patrząc sobie głęboko w rozgniewane oczy.
— Czyli byłeś na mnie przygotowany, prawda? — zapytał go, zaciskając pięści — Jesteś chytrą bestią...
— ...dla ciebie!
Zavok i Shadow poczuli, że przez wrak statku zaczęły się przetaczać silne wstrząsy, które skutecznie wybiły ich z rytmu walki.
— Kuźwa — dziwoląg burknął — Zaczekaj tu. To prywatna sprawa.
Agresor jeża kompletnie zignorował swojego przeciwnika, odwracając się i czmychając pod krawędź, gdzie zastał Carla stojącego na piasku.
— CO ZNOWU?! — żołnierz za burtą znowu wrzasnął — ZNUDZIŁA CI SIĘ JUŻ TA KAPSUŁA?!
— OBAWIAM SIĘ, ŻE MASZ O WIELE WIĘKSZY PROBLEM NIŻ JA! DOSŁOWNIE!
— HA! NIBY JAKI?!
Nagle spod piasku wyskoczyła wielka, jasnoniebieska larwa i z impetem połknęła praktykującego geniusza zła. Następnie z głośnym hukiem zniknęła głęboko pod statkiem, zabierając ze sobą falę wstrząsów i pozostawiając grobową ciszę wraz z nadzwyczaj zaskoczonym Zavokiem nad krawędzią lotniskowca. Kiedy rogaty wielkolud w końcu otrząsnął się z tej niecodziennej sytuacji, delikatnie odwrócił swoją głowę, znajdując obok siebie tego samego czarno-czerwonego jeża, z którym przed chwilą walczył. Wyglądało na to, że on również był świadkiem całego zajścia; wyglądał na spokojniejszego niż zwykle, a jego ciało wciąż jarzyło się identycznym złotym blaskiem jak wewnątrz kapsuły. W pewnym momencie postanowił zwrócić swój posiniaczony pyszczek w jego stronę.
— Niech mu Ziemia lekką będzie... — westchnął.
