Dobra. Miało być po weekendzie, ale co tam :) Jak zwykle dziękuję komentującym i czytającym (GinnyLFC i M!) ;)
Tym razem tańczymy do "Crazy Little Thing Called Love" Queen (serio polecam raz spróbować przeczytać całość do rytmu piosenki, bo mniej więcej tak powstają rozdziały "Przełomu").
This thing called love
I just can't handle it
Lily zazwyczaj chodziła na spotkania Klubu Ślimaka z ochotą. Lubiła profesora Slughorna, który zawsze był dla niej bardzo miły i wspierał ją w nauce eliksirów, dając chociażby dostęp do swojej pracowni po godzinach lekcyjnych, czy pozwalając korzystać ze szkolnych zapasów składników. Imprezy te były może trochę snobistyczne, to prawda. Slughorn lubił bowiem „kolekcjonować" ludzi, którzy według niego mieli potencjał: pochodzili z prominentnych rodzin, czy mieli wyjątkowy talent magiczny. Lily zawsze była trochę dumna z tego, że udało jej się tam trafić mimo swojego mugolskiego pochodzenia. Wiedziała, że nie wszyscy w czarodziejskim świecie patrzyli na nią równie entuzjastycznie. Słowo „szlama" usłyszała po raz pierwszy już na pierwszym roku nauki...
Były czasy przed szóstym rokiem, gdy imprezy te spędzała w towarzystwie swojego byłego przyjaciela - Severusa Snape'a. Teraz jednak ledwie ograniczali się do powitania i wymienienia neutralnych komentarzy, jeśli zostali do tego zmuszeni. Slughorn nadal uważał ich za doskonałą drużynę i często zmuszał do wspólnej pracy.
Tym razem jednak Lily czuła się dziwnie poddenerwowana na myśl o przyjęciu. Po raz pierwszy będzie w nim uczestniczył James Potter. Ten sam James, za którego dotykiem tak bardzo tęskniła przez ostatnie parę dni, które zdawały się ciągnąć w nieskończoność.
Nie, żeby była skłonna się do tego przyznać, nawet jeśli to oznaczało konieczność kłamania przed samą sobą.
— Gotowa? — spytał Malcolm Abott, czekając na nią na korytarzu przed portretem Grubej Damy. Spojrzał z uznaniem na jej turkusową szatę. — Bardzo ładnie wyglądasz.
Nachylił się, by złożyć pocałunek na jej policzku. Pachniał jakimś zapachem, który od razu zakręcił się w nosie Lily tak, że omal nie kichnęła.
— Dzięki — odparła z nerwowym uśmiechem.
Miała nadzieję, że nie wpadnie teraz na Jamesa!
— To powiedz mi, Lily, jak zazwyczaj wyglądają te słynne imprezy Ślimaka? — zagadnął ją Malcom, zapewne wyczuwając jej napięcie.
— Hmmm... — mruknęła Lily, oglądając się w napięciu przez ramię, ale Gruba Dama ani drgnęła. — Zazwyczaj jest całkiem miło. Czasem to tylko kolacja, ale teraz mają być też tańce... — Próbowała się skupić na rozmowie, ale jej myśli co chwilę uciekały.
— Fajnie! — ucieszył się Malcom.
— Czasem Slughorn zaprasza jakieś sławne osobistości... Graczy quidditcha, pisarzy...
— I mistrzynię eliksirów, Lily Evans! — Malcom ukłonił jej się nieznacznie, na co Lily wyszczerzyła zęby, nie mogąc się powstrzymać. — Czy jest jakiś przedmiot, w którym nie jesteś najlepsza?
Lily szturchnęła go lekko łokciem, przewracając oczami.
— Przesadzasz! — odpowiedziała, po czym dodała w zamyśleniu: — Transmutacja.
— To się nie liczy. Transmutacja jest na tyle skomplikowana, że mało kto jest w niej dobry.
Lily skinęła głową, myśląc, że James zawsze był bardzo dobry w transmutacji.
Rozmawiając niezobowiązująco, skierowali się do lochów, gdzie w jednej z sal Slughorn zwykł urządzać swoje przyjęcia. Już z daleka dobiegły ich dźwięki jazzowej muzyki. Malcolm uśmiechnął się do Lily, po czym wysunął ramię, oferując jej bez słów, by się go złapała.
Wkroczyli razem do gwarnej sali, pełnej odświętnie ubranych uczniów. Na małym podium grał prawdziwy zespół jazzowy, składający się z czterech goblinów. Jeden z nich trzymał wiolonczelę dwa razy przerastającą go wzrostem! Wielkie stoły, ustawione pod ścianami uginały się od pyszności, a między gośćmi krążyły latające tace z kieliszkami szampana.
— Ale ekstra! — powiedział Malcolm, skanując wzrokiem wnętrze sali.
Lily także rozejrzała się bacznie w koło. Gdzieś przy stoliku z punchem dostrzegła Syriusza Blacka i Petera Pettigrew, z bardzo podejrzanymi uśmiechami na twarzach, a profesor Slughorn kręcił się wśród tłumu uczniów w swojej odświętnej, ciemnozielonej tiarze. Nigdzie jednak nie było Jamesa. Lily nie była pewna, czy ten fakt bardziej ją rozczarował, czy ucieszył.
— Patrz! To Thomas Scott — szepnął Malcolm, podekscytowany. — Gra dla Tajfunów... Mogę...?
Spojrzał na Lily wyczekująco, jakby nie chciał jej obrazić. Był takim miłym chłopakiem - pomyślała Lily, rozgoryczona. Dlaczego nie mógł jej się podobać? Jej życie byłoby wtedy znacznie prostsze.
— Jasne — odparła. — Ja wezmę nam coś do picia.
Rozeszli się w dwóch różnych kierunkach. Lily zaczęła przedzierać się przez wesoły tłum, witając po drodze wszystkie znajome jej twarze.
— Lily! — zawołał profesor Slughorn. — Cudownie cię widzieć!
— Dzień dobry, profesorze — przywitała się z uśmiechem, zatrzymując. — Świetne przyjęcie. I ta muzyka...!
— Wiem! — Slughorn zatarł dłonie z przejęcia. Policzki miał już lekko różowe od szampana. — Musiałem zarezerwować Jazzujące Gobliny już pół roku temu. Uwierzysz? Później chciałbym cię z kimś zapoznać. Czy dobrze pamiętam, że chciałabyś być uzdrowicielem?
— Tak — potwierdziła Lily.
— Świetnie! — Poklepał ją po ramieniu. — Będzie tutaj jedna z legend wydziału Zakażeń Magicznych. Myślę, że może ci udzielić bardzo przydatnych porad.
— Dziękuję! — szczerze ucieszyła się Lily, choć na chwilę zapominając o swoich zmartwieniach.
Gdy ruszyła dalej w stronę stołu z jedzeniem, na twarzy miała już wielki uśmiech. Marzyła o karierze uzdrowiciela od kiedy tylko dowiedziała się, że taki zawód istniał w magicznym świecie. Zawsze wyobrażała sobie, że w przyszłości będzie pomagać ludziom, a jak lepiej to robić, niż poprzez leczenie ich?
— Uch... — sapnęła, zderzając się z kimś. — Prze...
Spojrzała na chłopaka przed sobą i mina nieco jej zrzedła. Severus Snape wpatrywał się w nią z tym swoim typowym ostatnio, chłodnym wzrokiem. Zupełnie nie przypominał teraz chłopca, z którym kiedyś przesiadywała w domku na drzewie w swoim ogrodzie.
— Cześć — powiedział.
— Cześć — odparła Lily, przestępując z nogi na nogę.
O czym można rozmawiać z kimś, z kim kiedyś było się bardzo blisko? A potem nagle ta osoba zaczęła uważać, że czarodzieje dzielą się na kategorie, z czego jedna nie ma racji bytu...
— Przyszłaś z Abottem? — spytał podejrzliwie, na co Lily jedynie przewróciła oczami.
— To nie twoja sprawa, Sev — mruknęła. — Lepiej wracaj do Mulcibera i Avery'ego...
— Czemu zawsze musisz...? Au! — Jęknął, bo ktoś uderzył go z całej siły ramieniem.
Lily uniosła brwi na widok znajomej, rozczochranej, czarnej czupryny, znikającej w tłumie.
— Potter — wycedził Severus przez zaciśnięte zęby. — Co on tu robi, do cholery?
Lily jedynie wzruszyła ramionami, za wszelką cenę starając się stłumić uśmiech.
— Baw się dobrze, Sev — rzuciła w stronę Severusa i ruszyła w stronę stołu z jedzeniem.
Już po chwili wypatrzyła Jamesa, stojącego w towarzystwie Marlene, Syriusza i Petera. Śmiał się z czegoś, wyglądając tak, jakby świetnie się bawił. Miał na sobie odświętną szatę w kolorach Gryffindoru i wyglądał tak, jakby był stworzony do udziału w tego typu przyjęciach. Marlene nie odrywała od niego wzroku, cały czas się uśmiechając i trzymając go za rękę...
Lily poczuła ukłucie zazdrości w piersi.
xxx
This thing called love
I must get 'round to it
Całkowicie obiektywnie, z perspektywy chyba każdego faceta, Marlene McKinnon wyglądała bardzo ładnie. Jej długie, czarne włosy spięte były w elegancki kucyk, a fuksjowa szata podkreślała oliwkową karnację skóry. Jej oczy zabłysły, gdy zobaczyła Jamesa. Uśmiechnęła się promiennie, po czym pocałowała go w policzek.
— Cześć — powiedziała i złapała go pod ramię.
Ruszyli w stronę lochów, rozmawiając o wszystkich pogłoskach, które krążyły na temat przyjęć Klubu Ślimaka.
Życie byłoby takie łatwe, gdyby James tylko mógł odwzajemnić jej zainteresowanie...
Może gdyby dał sobie trochę czasu, to mógłby ją szczerze polubić? Może powinien dać im szansę? Pójść na parę randek, poznać ją lepiej? Miała bardzo miły charakter, niewymuszone poczucie humoru, łagodne usposobienie - na pewno wielu chłopców w Hogwarcie mu zazdrościło.
Może powinien odpuścić tę drogę do nikąd, w jaką brnął ręka w rękę z Lily Evans? Ich wspólne momenty były niesamowite, ale to były tylko momenty. Potem wychodzili z ukrycia i byli znowu tylko parą Gryfonów, których oprócz wspólnego godła z lwem na piersi różniło prawie wszystko.
Może powinien dać sobie spokój?
— Ale ekstra! — powiedziała Marlene, stając na progu sali, w której odbywała się impreza. — Patrz! Jazzujące Gobliny! Słyszałam, że są świetni...
I wtedy James wyłowił Lily z tłumu. Rozmawiała ze Slughornem i wyglądała absolutnie zjawiskowo. Jej rude włosy były zebrane w luźny kok, odsłaniając białą, długą szyję, kontrastującą z turkusowym kolorem jej szaty... A może był po prostu tak ślepo zakochany, że mogłaby przyjść w poszewce na poduszkę, podebraną skrzatom domowym, a on i tak by pomyślał, że jest najpiękniejsza?
Jakim cudem miałby sobie dać spokój? To było fizycznie niemożliwe.
Uśmiechnęła się do Slughorna, najwidoczniej za coś dziękując, po czym z gracją ruszyła dalej przez salę, by po chwili wpaść na...
— Chodź — mruknął James, mrużąc oczy na widok bladej, chudej twarzy Severusa Snape'a.
Złapał Marlene za rękę i pociągnął dziewczynę w głąb sali. Oczywiście, że Snape też tutaj był i oczywiście, że musiał niby przypadkiem wpaść na Lily. Tak samo, jak przypadkiem ich szpiegował w parku i przypadkiem zawsze siadał tuż za nią na lekcjach, by móc się na nią gapić.
Snape był tak zapatrzony w Lily, że nawet nie zauważył nadchodzącego Jamesa. Czując narastającą złość, chłopak uderzył z całej siły w jego ramię, z zadowoleniem słysząc, jak Snape jęczy z bólu. Dobrze mu tak.
— Hej! Rogaczu! — Usłyszał wołanie, wyrywające go z zamyślenia. — Tutaj!
Syriusz i Peter stali przy wielkiej misie z ponczem. Obydwoje mieli już lekko zaczerwienione twarze.
— Cześć, Marlene — powiedział Peter, szczerząc do niej zęby. — Ładnie wyglądasz!
— Dzięki — odparła Marlene, najwidoczniej zadowolona, że James nadal trzymał ją za rękę.
— Wyglądacie podejrzanie — powiedział James, przyglądając się Syriuszowi.
— Dolaliśmy wódki do ponczu — szepnął zadowolony Syriusz. — Obserwujemy, jak świat powoli płonie.
James zaśmiał się głośno, biorąc od Petera dwa kubki i jeden podając Marlene. Podczas gdy wznieśli toast, wesoło rozmawiając, James znów odnalazł w tłumie Lily. Stała z Abottem przy jednym z wysokich, koktajlowych stolików, popijając szampana i rozmawiając. Wyglądała tak swobodnie w jego towarzystwie... Nie martwiła się wcale, kto ją teraz widzi i co może o tym pomyśleć.
— Uwielbiam tę piosenkę! — ucieszyła się Marlene, teraz już też lekko zaczerwieniona od doprawionego ponczu. — Może zatańczymy, co? Nie daj się prosić.
James oderwał wzrok od Lily i spojrzał na Marlene, uśmiechającą się do niego uroczo. Skinął głową, po czym dał się poprowadzić na parkiet. Przez chwilę wydawało mu się, że Lily się mu przygląda, ale gdy podniósł wzrok, stała do niego tyłem, śmiejąc się z jakiegoś żartu.
Abott trzymał dłoń na jej plecach.
xxx
I ain't ready
Crazy little thing called love
Lily zaciskała kieliszek szampana w ręce, obserwując jak Marlene McKinnon ciągnie Jamesa na parkiet. Dziewczyna zakołysała swoimi kształtnymi biodrami, po czym zarzuciła mu ręce na szyję, a on objął ją w talii i zaczęli poruszać się w rytm muzyki...
Lily nie mogła na to dłużej patrzeć. Dlaczego to było aż tak bolesne? Przecież nie powinno być. Nie miała prawa być zazdrosna o Jamesa. Nie miała prawa od niego niczego wymagać. Nie chciała związku. Nie chciała, by ktokolwiek się o nich dowiedział...
A jednak czuła, jak jej wnętrzności skręcają się w bardzo nieprzyjemny sposób.
Stanęła tyłem, by choć chwilę odpocząć. Prawie nie słyszała, co mówił do niej Malcolm. Przestała uważać zaraz po tym, jak pochwalił się autografem tego gracza w quidditcha jakmutam i zaczął z przejęciem relacjonować jej swoją rozmowę. Źle odczytując jej intencje i myśląc, że celowo stanęła bliżej niego, przysunął się do niej i oparł dłoń na jej plecach.
— Może masz ochotę zatańczyć, Lily? — spytał uprzejmie.
Malcom wszystko robił uprzejmie - zauważyła Lily. Był tak uprzejmy, że aż miała ochotę zrobić coś naprawdę głupiego i obserwować jego reakcję...
Zamiast tego jednak tylko przytaknęła, łapiąc jego dłoń, którą wyciągnął w jej stronę.
Poprowadził ją na sam środek parkietu i złapał jak do walca, zaczynając wirować w koło z gracją, którą Lily nieudolnie starała się naśladować. Trzy obroty w prawo, dwa w lewo, pięć kroków do przodu i trzy w tył... I nagle znaleźli się tuż obok Jamesa i Marlene, którzy nadal lekko kołysali się do taktu, rozmawiając cicho. A właściwie, to Marlene mówiła, a James słuchał. Lily poczuła nutę satysfakcji, zauważając jego wzrok na sobie. A więc jednak...!
— Cześć, James! — przywitał się nagle Abott, zupełnie przyjacielsko. — Nie sądziłem, że tu cię spotkam. O, cześć Marlene.
Marlene skinęła mu głową z uśmiechem. James uniósł brwi, taksując Malcolma wzrokiem.
— Dałem się przekonać argumentom o dobrym żarciu — zażartował, obracając zadowoloną Marlene wokół własnej osi. — Cześć, Evans. Masz taką skwaszoną minę, że nie wiem, czy ktoś ci powiedział, po co się chodzi na imprezy... — zwrócił się do niej złośliwie. — Sekret w jest w tym, że chodzi o zabawę...
Wiedziała, że prawdopodobnie zraniła jego uczucia (jeśli ten dupek i idiota i troll miał jakieś! ugh!) i dalej był na nią zły za to, że go odrzuciła, ale czy musiał być aż tak niemiły? Na domiar złego, Marlene zachichotała. Jej chichot brzmiał jak dźwięk paznokci drapiących o tablicę... A może to tylko ta zazdrość?
— Bardzo zabawne, Potter — mruknęła Lily, patrząc na niego spod byka. — Nie potrzebuję porad od kogoś takiego, jak ty.
— Kogoś takiego, jak ja? — James zaśmiał się.
— Dla ciebie dobra zabawa to jedynie obrażanie innych i pakowanie się w szlabany...
James wzruszył ramionami, mrużąc oczy.
— Widziałeś, że jest tu Thomas Scott? — powiedział niezrażony Abott, jakby zupełnie nie dosłyszał ich wymiany zdań.
A może - pomyślała Lily — wszyscy już tak przywykli do ich przekomarzania się i wiecznych kłótni, że nie robiło to już na nikim większego wrażenia? Po prostu... dzień jak codzień w wykonaniu Evans i Pottera.
— Serio? — spytał James, teraz już nieco bardziej zainteresowany rozmową.
No i oczywiście, quidditch... Lily chciała wymienić znudzone spojrzenie ze swoją towarzyszką w niewoli, Marlene, ale ta spijała każde słowo z ust Jamesa z równym zainteresowaniem. Pewnie mógłby zacząć recytować Historię Magii, a ona uznałaby to za szalenie interesujące.
— Dał mi swój autograf — pochwalił się Malcolm.
— Marlene, będziesz mieć coś przeciwko, jak się za nim rozejrzę? — spytał James, zatrzymując się i robiąc krok do tyłu od wtulonej w niego dziewczyny.
— Nie, oczywiście — odparła McKinnon z zawiedzioną miną, mówiącą, że stanowczo miała coś przeciwko.
— Za chwilę wrócę — powiedział, po czym skinął głową w stronę Malcolma i wmieszał się w tłum.
— Muszę skorzystać z toalety — mruknęła Lily i nie czekając na odpowiedź swojego partnera, ruszyła za Jamesem.
Przepchnęła się przez salę, bacznie obserwując bordową szatę Jamesa. Zdziwiła się, gdy okazało się, że chłopak kieruje się prosto na korytarz.
Zatrzymała się w progu sali, obserwując go przez chwilę.
xxx
There goes my baby
She knows how to rock and roll
She drives me crazy
She gives me hot and cold fever
She leaves me in a cool, cool sweat
James miał w głowie wybuchową mieszankę myśli, która omal uniemożliwiała mu normalne funkcjonowanie. Był zły na Lily i tego głupiego Abotta, który musiał być takim sympatycznym i normalnym gościem, że bycie niemiłym dla niego było wprost niemożliwe. Bardzo chciał go zgasić, rzucić jakąś złośliwą ripostą, ale nie mógł! Bo Abott był naprawdę okej. I to go wkurzało do niemożliwości.
Zamiast tego uczepił się Lily, ale pożałował tego jeszcze w tej samej chwili, gdy zobaczył jej zranione spojrzenie.
Sam już się gubił w swoich uczuciach.
Gdyby mógł tak po prostu się w niej odkochać i zdecydować, że od teraz będzie mu się podobała Marlene, to zrobiłby to bez zastanowienia. Wszystko byłoby dużo mniej skomplikowane.
Ale nic nie mógł zrobić. W jego głowie na dobre rozgościły się rude włosy i piegi.
Wyszedł na korytarz, by na chwilę odetchnąć od zgiełku i głośnej muzyki.
I Marlene.
Nic nie mógł na to poradzić.
Westchnął głęboko, chowając ręce do kieszeni i obserwując księżyc, który już za parę dni miał objawić się w pełni. Pewnie znów udadzą się do lasu, żeby móc trochę swobodnie pobiegać. Zawsze uwielbiał te wypady - były tak zupełnie beztroskie... No, może oprócz faktu, że Remus przemieniał się w wilkołaka i w każdej chwili mógł ich zabić.
— Potter — usłyszał nieprzyjemnie znajomy głos, dobiegający z cienia. — Jak niemiło cię widzieć.
Snape wyłonił się z ciemności, jak jakiś wychudły nietoperz, owinięty w długie, czarne szaty. Świetnie. Jeszcze tego James potrzebował.
— Chociaż raz się zgadzamy — mruknął James, odruchowo upewniając się, czy jego różdżka nadal spoczywa w prawej kieszeni.
Ze Snapem nigdy niczego nie mógł być pewien. Doskonale pamiętał, gdy ten parę razy po prostu rzucił w niego urokiem na korytarzu, bez żadnego ostrzeżenia. James oczywiście nie był mu dłużny, ale ich wojna była równie zaciekła po obu stronach barykady.
— Gdzie twoi kumple? — spytał ironicznie Snape. — Wilczek już czeka w chacie?
James odwrócił się gwałtownie do Snape'a, mierząc go wściekłym spojrzeniem. To stanowczo nie był dobry moment, by z nim zadzierać.
— A gdzie twoi kumple? — odciął się, bacznie obserwując prawą rękę Ślizgona, która zniknęła teraz w połach szaty. — Znów kogoś prześladują? A może piją herbatkę z tym waszym śmiesznym Lordem?
Snape przez chwilę obnażył zęby, jakby zamierzał pogryźć Jamesa, a jego dłoń lekko drgnęła.
— Ciekawe, czy niedługo będzie ci równie do śmiechu, Potter.
— Na widok twojej brzydkiej gęby? Zawsze — prychnął James. — Mój ghul na strychu jest przystojniejszy od ciebie.
— Jesteś debilem, Potter — warknął Snape.
James sięgnął po różdżkę, ale nim zdążył ją wyjąć z kieszeni, usłyszał kroki za plecami.
— Chyba nie zamierzacie się pojedynkować, co? — spytała Lily, opierając dłonie na biodrach. — Snape, Slughorn cię szukał.
Severus rzucił ostatnie złowrogie spojrzenie na Jamesa, po czym powiewając szatami udał się do sali. James prychnął, wyjmując rękę z kieszeni. Spojrzał na Lily, która przyglądała mu się w milczeniu.
— Przyszłaś tu za mną?
— Zobaczyłam, że znowu się kłócicie ze Snape'm i pomyślałam, że...
— Oczywiście, musiałaś się wtrącić, bo byśmy sobie nie poradzili, co nie? — rzucił ironicznie James, krzyżując ręce na piersi.
Lily westchnęła z rezygnacją. Jej czerwone loki kontrastowały z kolorem sukienki, sprawiając nieco nierealne wrażenie. Wyglądała naprawdę bardzo ładnie.
— Czy musisz być dla mnie taki niemiły? — spytała ze złością. — Rozumiem, że jesteś zły...
James zaśmiał się, przeczesując włosy palcami.
— Rozumiesz? — zirytował się. — To przynajmniej jedno z nas wie, co się dzieje, bo ja nie mam pojęcia, Evans, czego tak naprawdę ode mnie chcesz. Nie chciałaś tu ze mną przyjść, a potem chodzisz nadąsana, jakbym ci coś zrobił...
— To nie tak — żachnęła się Lily, robiąc krok w jego stronę. — Ale nie musisz być tak ostentacyjny... Trzymasz ją za rękę, jakbyście już byli parą...
— I kto to mówi? Dajesz się obściskiwać Abottowi... — odciął się James, też robiąc krok w jej stronę.
— Co? Chyba żartujesz...?
— Nawet jeśli zachowujemy się, jakbyśmy byli parą... Co cię to obchodzi, co?
— Wcale mnie to nie obchodzi... — jęknęła Lily, zaciskając dłonie w pięści.
— No to świetnie! — niemal krzyknął James. — Nie wszystkie dziewczyny są takimi wariatkami, jak ty!
Stali teraz tak blisko siebie, że gdyby tylko chciał, mógłby ją do siebie z łatwością przyciągnąć. Lily, wzburzona, wpatrywała się w niego tymi swoimi intensywnie zielonymi oczami, w których James tak często się zatracał, a jej piersi falowały razem z ciężkim oddechem.
— Jesteś idiotą, Potter — warknęła.
xxx
I gotta be cool, relax
Get hip and get on my tracks
James może i był idiotą, ale kim była w tej chwili Lily?
I czego tak naprawdę chciała?
Dałaby górę galeonów, których nie posiadała pierwszej osobie, która wyjaśniłaby jej to, co teraz działo się w jej głowie. W sali czekał na nią Malcolm - bardzo miły i uprzejmy chłopak, a ona nie czuła nic! Jeśli przez „nic" rozumiemy znudzenie i tą okropną, palącą zazdrość, która wzniecała się w jej wnętrznościach za każdym razem, jak widziała Marlene McKinnon uwieszoną na Jamesie. Jej Jamesie! No, może nie do końca, ale...
James zrobił ostatni krok w jej stronę, a Lily poczuła jak opiera się plecami o kolumnę, za którą się chowali.
— Pewnie masz rację, Evans — odparł cicho, a jego głos był teraz tak niski i gładki, jak aksamit. — Ale przynajmniej wiem, czego chcę. Pozwól, że trochę ci pomogę w tej łamigłówce... — Uśmiechnął się w ten swój cudowny i arogancki sposób, opierając obie dłonie po jej bokach. — Za chwilę cię pocałuję, Lily, a potem wrócisz na salę do tego swojego Abotta i mimo że to on będzie trzymał rękę na twoich plecach, poda ci drinka czy zaprowadzi na parkiet, jedyne o czym będziesz w stanie myśleć, to ten pocałunek. I może wtedy choć trochę rozjaśni ci się w tej twojej szalonej głowie... Gotowa?
Lily przytaknęła głupkowato, nie będąc w stanie oddychać, a co dopiero mówić.
Ledwie usta Jamesa dotknęły jej ust, a poczuła się tak, jakby cała ziemia osuwała jej się spod nóg. To nie był ten ich zwyczajowy, desperacki pocałunek, jakim zazwyczaj obdarzali się, gdy nikt nie patrzył. Nie. Ten pocałunek był głęboki i niemal boleśnie powolny. Zawładnął natychmiast nie tylko jej całym umysłem, ale też ciałem, sprawiając, że Lily chciała momentalnie więcej i szybciej i...
Jęknęła z frustracji, gdy jego usta oddaliły się, a James zniknął w sali, wtapiając się w tłum. Na chwiejnych nogach, Lily podążyła za nim.
Co to było, do cholery?
— O, jesteś wreszcie — powiedział Malcolm, wręczając Lily kieliszek szampana. — Już myślałem, że mnie tu zostawiłaś samego.
Lily uśmiechnęła się z trudem, poprawiając fryzurę, która nieco rozsypała się wokół jej głowy. Usta wciąż ją piekły od pocałunku, a puls nadal biegł szaleńczym tempem. Miała wrażenie, jakby całe jej ciało zostało naelektryzowane.
— No coś ty — odparła, biorąc łyka szampana. — Nie opuściłam jeszcze ani jednej imprezy Klubu Ślimaka.
Rozejrzała się po sali, wyławiając z tłumu Jamesa, który towarzyszył Marlene McKinnon przy stole z przekąskami. Podniósł wzrok i spojrzał wprost na nią, a na jego przystojnej twarzy pojawił się tryumfalny cień uśmiechu.
Zdawało jej się, jakby czytał jej w myślach, wiedząc dokładnie, że tego wieczoru wspomnienie jego pocałunku będzie jej towarzyszyło aż do momentu, gdy wreszcie nie zaśnie.
— Wracamy na parkiet? — spytał Malcolm, wyciągając dłoń w stronę Lily, na co dziewczyna przytaknęła, ani na chwilę nie spuszczając oczu z Jamesa.
Przeklęty Potter...
Until I'm ready
Crazy little thing called love
No więc, jak zwykle będzie mi bardzo miło, jak poświęcicie choć chwilę czasu na komentarz :)
