Witam niedzielnie z nowym rozdziałem.

Cytaty pochodzą z pierwszego tomu Harry'ego Pottera: "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Ten rozdział ma spore związki z kanonem, ponieważ pewne sceny mi pasowały do każdego settingu.

Co do postaci, to widziałam Albusa Dumbledore'a jako nietuzinkowego czarodzieja, ale który nieraz okazywał nadmierną tolerancję, ale tutaj nie będę iść w żadne Dumbledore!bashing. Dlatego będzie tak a nie inaczej zachowywać wobec Draco wierząc, że ten nie jest taki zły i będzie widział w nim więcej dobrych cech niż ktokolwiek inny poza Narcyzą.

No to lecimy z pierwszymi dniami Harry'ego i Hermiony w szkole.

Rozdział nie betowany.


Dzień pierwszy września, jak w każdym czarodziejskim domu, był ważnym dniem. Przejęte dzieci już poprzedniego dnia miały spakowane walizki, zaczarowane tak by były lekkie jak piórko. Na śniadanie zeszli przebraniu już w stroje, jakie zwykle nosili pod szkolnymi szatami uczniowie. Wszelkie zmyśle suknie czy szaty pozostawili w domu, w szkole bowiem nie tolerowano rewii mody. Zarówno Harry jak i Hermiona byli tak przejęci, że ledwie byli w stanie zjeść śniadanie. Chmurne spojrzenia opiekunów jednak zmuszały ich do zjedzenia owsianki. Gellert i Ariana oczywiście troszczyli się o podopiecznych, ale nie tolerowali grymaszenia przy jedzeniu.

„Wujku, możemy już jechać?"- Gellert przygryzał wargi słysząc owo pytanie raz po raz. Dzieci były tak podniecone rozpoczęciem nauki, że wytłumaczenie im czasu jazdy do Londynu było niemożliwe. A już na pewno by nie przyjęli tłumaczenia, że zawsze mogą się przenieść kominkiem do gabinetu dyrektora.

Do Londynu zamierzali udać się samochodem. Gellert mówił gardzić mugolami, ale nie przeszkadzało mu to, podobnie jak wielu czarodziei, posiadać ulepszonej magicznie wersji wygodnego, mugolskiego pojazdu. Mogli jechać szybciej, niewidzialni i podróżować podobnie co „Błędny Rycerz", ale znacznie spokojniej. Dzieci siedziały z tyłu będąc przejęte tak jazdą samochodem, jak i tym co ma nastąpić potem. Harry jak przez mgłę pamiętał jak wujek Vernon oceniał każdego przez pryzmat samochodu, a także tego co na sobie nosi. Gdyby teraz spotkał Gellerta, nie poznałby w nim czarodzieja: czarnoksiężnik nosił skrojony na miarę, granatowy garnitur i białą koszulę co upodabniało go do mugolskiego urzędnika lub biznesmena. Harry był pewien, że nawet Vernon Dursley nie rozpoznałby w nim czarodzieja. Ariana z kolei założyła prostą, sięgającą za kolano sukienkę z rękawami trzy czwarte w podobnym odcieniu co garnitur męża. Szyję zdobiła sznurem podwójnych, grubych pereł a w uszach nosiła podobne kolczyki. Wyglądała jak mugolska arystokratka, co zauważyła Hermiona, a Harry był pewnie, że ciotka Petunia chętnie by gościła taką panią u siebie w domu.

Dojechali do Londynu znacznie szybciej niż ktokolwiek samochodem, co nie dało dzieciom dobrego wrażenia o odległości. Mogli też nieco rozejrzeć się po dworcu King's Cross, co stanowiło dla Harry'ego i Hermiony także atrakcję bowiem nigdy ich tutaj nie było. Ich opiekunowie zgodzili nieco się przejść, zwłaszcza, że faktycznie zostało im nieco czasu. Dworzec był zatłoczony, a ktokolwiek by ich zobaczył wziąłby ich za bogatą rodzinę ślącą dzieci do ekskluzywnych szkół.

Małżonkowie pokazali dzieciom jak przejść przez barierę na peron 9 i ¾ . Stanęli z boku, by jak tłumaczyli im spokojnie się z nimi pożegnać. Harry i Hermiona nie protestowali, bowiem faktycznie bycie szturchanym przez tłum to nic przyjemnego. Nie zwracali uwagi na inne rodziny na peronie, zresztą wszyscy byli zajęci pożegnaniami. Tak sądziły dzieci, bowiem nikt na raz nie zwracał na ich uwagi, a nie widzieli, że istniały zaklęcia na takie sprawy.

- Piszcie do nas regularnie, co najmniej co tydzień a jak coś się zdarzy to od razu – nakazała Ariana – każde swój list, nie jeden wspólny.

- Tak ciociu – obiecali chórem.

- I nie wdawajcie się w awantury – powiedział Gellert – macie się uczyć a nie włóczyć po zamku i szukać przygód. Ignorujcie zaczepki, jesteście moim wychowankami i czarodziejami nic więcej nie ma znaczenia.

- Tak wujku – zapewnili.

- I macie się dobrze uczyć, przygotowaliśmy was do zajęć. Teraz czas na naukę – dodał – zajęcia z innymi, młodymi czarodziejami bardzo się przyda. Nie ma powodu by wasza średnia nie była wysoka – mówił Gellert – jesteście zdolni magicznie, pracowici i tylko lenistwo może wam stanąć na przeszkodzie, nic więcej – spojrzał na Hermionę.

- Chodzi o mój status krwi – szepnęła.

- To bzdura z tym statusem krwi księżniczko – zapewniał Gellert – udowodnij im, że się mylą swoimi wynikami w nauce. A jak ktoś ci będzie dokuczał idź do Minerwy albo kogoś z nauczycieli.

Razem z Harrym obiecali dobrze się uczyć, pisać regularnie i unikać kłopotów. Następnie przytulili się do swoich opiekunów jak na dobrych podopiecznych przystało i ruszyli w kierunku pociągu. Bez trudu wnieśli bagaże, gdyż były one lekkie jak piórka. I tak jak Hermiona poszła szukać Dafne, tak Harry zasiadł w pustym przedziale czekając na Erniego. Jeśli tamten nie przyjdzie to zacznie go szukać, ale na razie siedział patrząc na pociąg i na peron. Nie widział swoich opiekunów, którzy już wracali do samochodu.

-Przepraszam czy mogę się dosiąść? – pukanie do szyby oraz głos rudowłosego chłopaka oderwał Harry'ego od obserwacji peronu – wszędzie straszny tłok – dodał chłopiec.

- Jasne, wsiadaj – odparł uprzejmie Harry.

- Dzięki, jesteś miły z paru przedziałów mnie pogonili, że niby jestem źle ubrany – powiedział chłopak wskazując na swoje skromne ubranie.

- Jedziesz do Hogwartu i jesteś czarodziejem tylko to się liczy – odparł Harry – a tamci są głupi.

- Dzięki, tak w ogóle to jestem Ronald Weasley, ale mówią mi Ron – wyjaśnił rudzielec.

- Harry Potter – odparł Harry na co Ron wytrzeszczył oczy dokładnie tak jak Harry'ego ostrzegał wujek Gellert.

- Ten… Harry Potter? – wyjąkał Ron.

- Jeśli "ten" znaczy tego, któremu Lord Voldemort zamordował rodziców to tak – odparł Harry.

- Nie chciałem cię obrazić, ale jesteś sławny i…

- Wiem, ale zapomnijmy o tym dobrze? – spytał Harry – wolę rozmawiać o Quidditchu, niż Voldemorcie.

- Wymawiasz jego imię? – spytał Ron nieco zielony na twarzy – Czarny Pan..

- Czarny Pan to inaczej Mistrz Czarnej Magii, a Voldemort to morderca i przywódca bandy morderców – powiedział ostro Harry – mordował każdego na swej drodze i nie zasługuje na nazwanie go inaczej niż morderca.

- No chyba tak – powiedział Ron nieco oszołomiony – jaką lubisz drużynę Quidditcha?

Rozmowę o drużynach i spory o najlepszą przerwało wejście Erniego Macmilliana. Jasnowłosy chłopiec ochoczo dołączył do rozmowy o grze na miotle. W którymś momencie rozmowa zeszła na czekoladowe żaby i karty w takowych, a dokładnie kolekcję, którą każdy posiada. Zajadanie słodyczy i narzekanie na niemożność posiadania miotły połączyła chłopców, zaś kiedy rozważali, jak przemycić sobie miotłę wyścigową byli już bliscy nazwania się parą przyjaciół. I wtedy ktoś, bez pukania, otworzył drzwi do przedziału.

Trzej chłopcy natychmiast spojrzeli na intruzów, a dokładnie trzech innych chłopców. Pośrodku stał jasnowłosy nieznajomy, którego Harry poznał u Madam Malkin, a obok niego dwóch dryblasów wyglądających jak jego ochroniarze. Atmosfera natychmiast się zagęściła, a śmiechy zamilkły.

- W pociągu mówią, że jedzie z nami Potter – zaczął blondyn – nie przedstawiłeś się, a szkoda! Jestem Malfoy, Draco Malfoy – dodał tam pompatycznie, że Harry z trudem opanował śmiech.

Ron jednak parsknął co nie było może grzeczne, ale zrozumiałe biorąc pod uwagę ton Malfoya. Harry to rozumiał, nawet jeśli nie uważał podobnego zachowania za właściwe. Ciotka uczyła ich dobrych manier, ciotka i wuj wbijając do głów, ile znaczy uprzejmość.

- Bawi cię moje imię – wycedził Draco – nie musisz się przedstawiać, szaty po starszym bracie, używania różdżka, jesteś Weasley. Potter, są różne rodziny czarodziejów, lepsze i gorsze. Ja cię wprowadzę, nie musisz tracić czasu na te gorsze – dodał wyciągając dłoń.

- Sam wybiorę z kim się zadaję Malfoy – odparł chłodno Harry – więc dzięki za poradę.

- Pożałujesz tego Potter! – zagroził Draco.

- Kogo nazywasz gorszym Malfoy? – wycedził Ernie patrząc na trójkę jak na zgniłe jaja – moja rodzina należy do Nienaruszalnej 28, a siostra mego dziadka, Melania to matrona rodu Black i rodu twojej matki. Jak rozumiem – syknął – nazywasz żonę pater familias Blacków, gorszą rodziną?

- Nie chcę zatargów z tobą Ernest – zapewniał Draco.

- To się ucisz – wycedził Ernie.

- To nie koniec, mój ojciec ... – zaczął Draco.

- Chętnie usłyszy co powiedziałeś o rodzie Black! – przypomniał Ernie – babka Melania też!

Po tych słowach Draco poczerwieniał, po czym wyszedł z takim impetem aż prawie uszkodził drzwi. Harry i Ernie wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a Ron patrzył nieco ogłupiały. Nie wiedzieli bowiem, że obraza Melanii Black z domu Macmillian to nie największa wpadka jaką zaliczył Draco.

- Okropny chłopak i do tego wulgarny – podsumował sprawę Harry – wszystko w porządku Ron? – spytał Harry.

Po chwili dołączyła do nich Hermiona, pytając czy wszystko w porządku. Ona spędziła ten czas rozmawiając z Lavender Brown i Dafne na temat artykułów z „Czarownicy". Lavender okazała się wesołą blondynką z loczkami, która wiedziała wszystko o modzie i urodzie, a w każdym razie więcej od Hermiony. Szybko wyszło, że państwo Brown, pomniejsza rodzina czystej krwi to zwolennicy stronnictwa równowagi i wielcy poplecznicy Lorda Grindelwalda. Lavender jasno mówiła, że jej matka uważała go za kogoś, kto poprowadzi nację czarodziejów do lepszego jutra. Jak na zwolenników Grindelwalda przystało, gardzili oni śmierciożercami i tymi co wyznają ideologię czystej krwi, chociaż wierzyli możliwość nawrócenia rodzin jak Weasleyowie. Lavender jednak nie interesowała polityka i nazwała Gellerta Grindelwalda „przystojnym", ale nie aż tak jak Gilderoy Lockhart. Potem wyznała, że właściwie Lucjusz Malfoy też jest przystojny, i właśnie wtedy Hermiona poszła szukać Harry'ego.

- Hermiona – powitał ją Harry – czemu jesteś czerwona na twarzy?

- Bo słuchałam jak Dafne i Lavender Brown debatują czy Lucjusz Malfoy czy Gilderoy Lockhart są przystojniejsi – wypaliła.

- Malfoy, to jakaś klątwa – zaczął Harry po czym opowiedział o zajściu.

- Coś okropnego – podsumowała sprawę Hermiona – to ja już wolę plotki Lavender, o tak, ona się po prostu zachwyca.


Ani Harry, ani Hermiona nie mieli jakiś wyobrażeń o tym do którego Domu chcą trafić. Harry, odkąd usłyszał kiedyś, ze jego rodzice byli w Gryffindorze, chciał tam trafić. Hermiona nie miała pewności czy widzi się bardziej w Ravenclawie czy Gryffindorze, ale na pewno nie chciała trafić do znanego z uprzedzeń Domu Slytherina.

Tiara Przydziału umieściła ją w Gryffindorze, toteż szybko zajęła miejsce obok Lavender. Wesoła paplanina blondynki bawiła ją, a do tego dziewczyna była z właściwej rodziny, stronników wujka. No i przecież nazwanie wujka „przystojnym" to komplement. Nieco się zmartwiła, że jej dobra znajoma, Dafne trafiła do Slytherina, ale jeszcze przed wyjazdem dziewczęta obiecały sobie spotkania w bibliotece. Mogła tylko współczuć blondynce bycia w Domu z Malfoyem, ale rodzina Dafne to stara rodzina czystej krwi więc nietykalna. Ku wielkiej radości Hermiony, Harry także dołączył do ich Domu. Większość Gryfonów głośno klaskała, jakby zdobyli trofeum.

Hermiona przygryzła wargę. Będzie miała na niego oko, jest w końcu dojrzalsza. Wujek i ciotka zawsze rozmawiali z nimi jak dorosłymi, a wujek często dodatkowo rozmawiał z nią o różnych ludziach i stronnictwach. Owszem, pokazywał, jak polować na magiczne motyle, ale najczęściej rozmawiał z nią poważnie, nie jak z dzieckiem ale z kimś poważnym. Ostrzegał, że czarodzieje także wierzę w nieracjonalne rzeczy, jeśli chcą a Harry to symbol. I teraz tak właśnie zareagowali. Zanotowała w głowie by napisać o tym do swego przyszywanego wujostwa.

„Traktowali Harry'ego jak jakieś trofeum lub rzadkie znalezisko" – pisała – „najgłośniej krzyczeli Weasleyowie, tak ci Weasleyowie, bo sami powiedzieli, że ich tata pracuje w ministerstwie nad mugolskimi gratami. Harry trzyma się z najmłodszym z nich, poznał go w pociągu niedługo po tym jak Draco Malfoy zaczął proponować wprowadzenie we właściwie kręgi. Dołączył też do nas Neville Longbottom, który ciągle mówi coś o babci, której się boi. To chyba ta okropna kobieta, którą spotkałyśmy z ciocią w atrium banku. Ja jestem w dormitorium z Lavender Brown i Parvati Patil. Rodzice Lavender popierają politycznie ciebie wujku, a Parvati nic nie mówiła. Dziewczyny są naprawdę miłe i mają parę pomysłów jak ułożyć moje włosy. Malfoy chyba będzie sprawiać kłopoty" – wspomniała, nieświadoma jak owe słowa są prorocze.

Harry dzielił dormitorium z Ronem, Deanem Thomasem, Seamusem Finniganem oraz Neville'em Longbottomem. Z przyjemnością wyciągnął nogi na łóżku z czterema kolumienkami, przypominjącym mu łóżko w domu wujostwa. Całe dormitorium było mniejsze niż jego pokój w domostwie w Yorkshire, ale chłopca cieszyła wyraźnie wizja mieszkania z rówieśnikami. Rozmowa szybko zeszła na kwestie rodzinne.

- Ja mam pięciu braci – wyjaśnił Ron – dwaj najstarsi skończyli szkołę, a trzej się jeszcze uczą. Fred i George są w drużynie jako pałkarze – dodał z dumą.

- Ja jestem pół na pół, ojciec mugol, matka czarownica nieźle nim wstrząsnęło jak się dowiedział – wyjaśnił Seamus.

- Ale nie miał nic przeciw? – spytał ostrożnie Harry.

- Nie, a czemu by miał? – odparł Seamus.

- Niektórzy mugole boją się magii – wyjaśnił Harry – na pewno byłeś podekscytowany mogąc w końcu czarować!

- No, mama twierdzi, że wreszcie nie będę wysadzać rzeczy w domu – zaśmiał się Seamus – a ty Harry?

- Moi rodzice byli czarodziejami, co chyba wszyscy wiedzą – zaczął Harry – teraz mieszkam u ciotki i wuja, oni są czarodziejami i moimi magicznymi opiekunami – dodał – i chcą bym się dobrze uczył i nie pakował w kłopoty.

- Moja matka jest mugolką, nie wiem kim jest ojciec – powiedział Dean – bardzo się cieszę, że tutaj jestem a mama jest ze mnie bardzo dumna.

- Mnie wychowuje babcia – zaczął Neville – bardzo ją ucieszył list z Hogwartu, no wcześniej obawiała się, że jestem charłakiem.

- Nie mogę doczekać się latania na miotle – wyznał Ron – razem z braćmi praktycznie żyliśmy na miotłach!

- Ja latałem po ogródku w domu rodziców, nie macie pojęcia, ile razy… – zaczął Seamus.

Po tych słowach Seamus oraz Ron zaczęli opowiadać nieprawdopodobne historie o ucieczkach na miotłach przed mugolskimi pojazdami. Harry śmiał się razem z nimi, Dean patrzył na nich z niedowierzaniem, zwłaszcza na opowieści o ucieczce przed helikopterami a Neville był zielony na twarzy. Harry nie wierzył w ani jedną z tych rewelacji, ale chętnie tego słuchał jak dobrej opowieści. Zasypiał z przekonaniem, że lata szkolne będą naprawdę udane.


Harry wyczekiwał lekcji eliksirów. Zarówno on jak i Hermiona poznali podstawy pod okiem Wilhelma, który sam będąc Mistrzem nie sprawiał zachwyconego koniecznością nauczania dzieciaków. Spełnił jednak prośbę rodziców, woląc uniknąć ich ciągłego wiercenia mu dziury w brzuchu. To nie tak, że nie lubił dzieci czy był o nie zazdrosny. Nic podobnego, Wilhelma cieszyło, że rodzice mieli podopiecznych: jego bracia mieszkali za granicą, wnuki tylko co jakiś czas ich odwiedzały a Wilhelm nie chciał dzieci. O nie, jemu czasem brakowało cierpliwości do dzieci. Wolał jednak zająć się „maluchami" jak o nich mówił niż słuchać próśb rodziców by wziął się za płodzenie własnych potomków.

Humoru nie psuło dzieciom im nawet to, że lekcje były ze Ślizgonami. Zajęli z Hermioną miejsce z przodu klasy, a po drugiej stronie zasiadł Draco rzucając im wyzywające spojrzenie. Severus Snape, ich nauczyciel eliksirów wiedział, jak wejść, by zrobić wrażenie. W swej długiej, powłóczystej szacie wyglądał jak nietoperz z lochów, który się nie uśmiechał.

- Nie będzie tu głupiego machania różdżkami – zaczął – dlatego nie sądzę by wielu z was doceniło subtelną sztukę warzenia eliksirów – spojrzał na uczniów Gryfindora – Potter „Co mi wyjdzie, jeśli dodam sproszkowany korzeń asfodelusa do nalewki z piołunu"? – spytał.

- Wywar żywej śmierci profesorze – odparł Harry – bardzo niebezpieczny i chyba spoza curriculum pierwszego roku.

- Interesujące Potter – powiedział Snape ze słabym uśmiechem – lecz czy wiedza ma curriculum? Gdzie będziesz szukać bezoaru?

- W żołądku kozy sir, albo prościej w szafce w tej klasie – dodał Harry.

- Faktycznie, prościej Potter, Weasley – zaczął- „Jaka jest różnica między mordownikiem a tojadem żółtym".

- Nie wiem – powiedział Ron – ale Harry wie – wskazał na kolegę z podniesioną w górę ręką.

- Jakbym chciał pytać Pottera, to bym zapytał – syknął Snape – to ta sama roślina. Potter, zdobyłeś piętnaście punktów dla swego domu, Weasley straciłeś pięć a teraz zajmiesz się...

Severus uważnie patrzył na Pottera. Wyglądał niczym młody James Potter z oczami Lily. Wiedział, gdzie mieszkał Potter przez ostatnie lata, wiedział to od Wilhelma. Severusa nie zaskoczyła wiedza Pottera znacznie wykraczająca poza to, co mieli znać uczniowie pierwszej klasy. Wiedział co starszy czarodziej uważał o „niańczeniu" dzieci, ale jako szanowany w całej Europie Mistrz Eliksirów przerobił teorię ponad pierwszy rok. Malfoy z kolei wyglądał jakby dostał w twarz, wyraźnie oczekiwał upokorzenia Pottera.

Severus wiedział jaką grać rolę: jego dwaj panowie: Albus i Gellert nakazali mu mniej więcej to samo. I wiedział, że nie może zawieść żadnego z nich. Ten pierwszy wymusił na nim Wieczystą Przysięgę, a ten drugi więcej zapomniał o czarnej magii niż kiedykolwiek wiedział Lord Voldemort. Miał faworyzować Ślizgonów, zaś nienawidzić Gryfonów. To ostatnie było naprawdę proste, ponieważ Weasleya łatwo nie znosić a Longbottom to zakała sztuki eliksirów. Było to oczywiste po pierwszej lekcji, kiedy nie dał sobie rady z prostym eliksirem uczonym niejako na „rozgrzewkę".

- Dobrze przygotowałeś dzieci Mistrzu Wilhelmie – mówił potem.

- Syn Lily nie ma jej talentu, ale może być przyzwoitym warzycielem i lubi o zajęcie – wyjaśnił Wilhelm – a ty nie możesz ciągle patrzeć w przeszłość Severusie. Nie cofniesz czasu, ale możesz pomścić Lily.

- Wiem i przepraszam ja…

- Cierpisz od bardzo dawna, wiem o tym. Wiesz jaki jest wuj Albus, ma jeden z tych swoich wielkich planów, a tym chcemy wiedzieć jaki – przypomniał Wilhelm.

- Wiem, to wolę w twoim ojcu, Lordzie Grindelwald, że on mówi w czym rzecz – dodał Severus.

-I dlatego zwycięży – dodał Wilhelm.

- Na pewno, a James Potter na zawsze pozostanie cierniem mojej egzystencji.

Ani Harry, ani Hermiona rzecz jasna nie spotkali nigdy Severusa. Uważali go za wrednego nauczyciela eliksirów i tyle. „Snape to dupek" – mawiał Ron, a oni kiwali głowami. I nie tylko oni, bo Severus Snape był znany ze swego faworyzowania Ślizgonów kosztem innych uczniów. Oburzona Hermiona pisała o tym w liście do swego ukochanego wujka, a on tylko uśmiechał się czytając na głos list dziewczyny. W każdym innym wypadku kazałby dziewczynę spróbować zrozumieć przyczynę postępowania, ale niech teraz po prostu nie lubi wrednego nauczyciela. Wymienili z żoną zadowolone spojrzenia, Snape był ich najlepszym agentem w Anglii. Miał mieć oko na Albusa, ale głównie na Malfoyów. A ten próżny paw nie widział, że ma szpiega pod nosem. Gellert i Ariana do upadłego debatowali czy Lucjusz Malfoy to kretyn czy takiego udaje. Doszli jednak z czasem do wniosku, że bogaty arystokrata był tak przekonany o swej bezkarności gwarantowanej przez pieniądze oraz znamienite nazwisko, że nie przyszło by mu do blond łba, że ktokolwiek może się ośmielić go szpiegować. Próżność, bogactwo oraz skłonność do wystawnego życia to niebezpieczna mieszanka, ale Gellert dbał by ktoś taki przewodził stronnictwu konserwatywnego. Przemowy Malfoya robiły więcej dla sprawy Grindelwalda niż wiele z działań Gellerta, na co czarnoksiężnik się uśmiechał. Inni z owej grupy, jak Perseusz Parkinson byli bystrzejsi i przez to groźniejsi. Na szczęście, dla Gellerta, najgłośniejsi byli Malfoy i Nott a ci proponowali tylko korupcję, zastraszenie i ślepą przemoc a takie środki niczego nie budują. Przemoc musi czemuś służyć, zawsze tak uważał i dlatego planował niejedno. I nawet spędzanie upojnych chwil z żoną nie przeszkadzało rozmyślać co dalej. Cieszył się namiętnością i wszystkim co robił z nią, a dzielili ze sobą naprawdę wiele: od przyjemności ciała po przesłuchiwanie więźniów.


Minerwa, myśląca o sobie McGonagall chociaż wyszła za mąż jakiś czas temu, obserwowała uważnie swego męża, Albusa. Harry Potter budził jego, no prawdę mówiąc nie tylko jego, zainteresowanie od lat, ale tylko on jednocześnie sprawiał wrażenie tak przejętego warunkami dorastania chłopca. Czarownica wiedziała o tym jak jej mąż miał trudne relacje rodzinne, delikatnie mówiąc. Przyjaźnił się ongi z Gellertem, ale potem doszła niechęć Aberfortha i fakt, że Ariana zakochała się w Gellercie ze wzajemnością. Czasem Minerwa podejrzewała, że niechęć męża do szwagra wynika z zazdrości o siostrę. Minerwa umiała obserwować i nim poślubiła Albusa, byli wieloletnimi przyjaciółmi a ich związek wynikał raczej z przyjaźni i serdeczności a nie namiętności. Skonsumowali swoje małżeństwo co było wymagane przy ślubach czarodziei i podtrzymywali pewne sprawy, ale ich zbliżeniom brakowało ognia. Przy pierwszym mężu wszystko wyglądało inaczej, a chociaż drugiemu mężowi nie mogła zarzucić ni tego, że o nią nie dbał, ni że nie otaczał troską czy serdecznością to jednak słowo „małżeński obowiązek" tutaj pasowało. I nie mogła nigdy zarzucić mu bycia złym mężem, czy tego, ze jej nie kochał, ale nie kochał w takim sensie. Dlatego zawsze podejrzewała, że zamiłowanie Gellerta do okrucieństwa miało w ich sporze tak wiele znaczenie, jak i fakt, że Gellert traktował Albusa jak przyjaciela, ale wyraźnie wolał odwiedzać nocami jego siostrę. I chociaż wśród czarodziei związki osób tej samej płci budziły dużo mniej emocji niż wśród mugoli, to jednak ani wielki czarnoksiężnik i twarz ruchu supremacji magicznej, ani inny wybitny czarodziej znany z idei tolerancji nie przyznawali się by łączyły ich kiedyś bliższe relacje. Minerwa też nie wyciągała tych tematów w rozmowie, po prostu.

- Nie masz powodu do zmartwień – mówiła łagodnie – obserwowałam Harry'ego i Hermionę na mojej lekcji, są dobrze przygotowani i uprzejmi. To raczej Draco Malfoy stanowić może problem.

- Draco nie dorastał w domu czarnoksiężnika – przypomniał Albus – jest niewinny.

- Albusie, chyba sam w to nie wierzysz – parsknęła Minerwa – Draco to typowy, szkolny dręczyciel widziałam wielu takich już to pokazał. Próbuje wziąć Harry'ego na cel, ale on się nie daje. I tylko czekać aż zacznie prześladować Hermionę z powodu statusu krwi. To nadmiernie chętna do udzielenia odpowiedzi na lekcji dziewczynka, ale widać, że chce pomagać słabszym uczniom. To dobre dzieci.

- Albo dobrze grają, Gellert … – zaczął Albus.

- Wiem jak nie cierpisz swego szwagra, ale sam mówisz, że każdy jest niewinny, dopóki wina nie dostanie wykazana. A mówimy tutaj o grzecznych dzieciach.

- Nie mam zastrzeżeń do ich zachowania – zapewniał – ale nie wiem do czego są potrzebni Gellertowi, co on knuje.

- Obserwuj i naprawdę nie chcę więcej o nim słuchać. Dzisiaj jest ten dzień – dodała – nie sądzę by rozmowa o twoim szwagrze miała dodać temperatury w sypialni.

- Wiem Minerwo i naprawdę przepraszam, że tak to wygląda. Wiesz jak martwię się o uczniów i..

- Jeszcze słowo o nim a cię przeklnę.

Harry i Hermiona wiedzieli oczywiście, że dyrektor i jego żona, profesor transmutacji będą ich uważnie obserwować. Ciotka i wuj ich ostrzegli o wielkiej nieufności jaką z pewnością okaże Albus Dumbledore, który po prostu zawsze podejrzewa o najgorsze Gellerta. Oni zaś mieli zachowywać się uprzejmie i nie szukać kłopotów. Solennie to obiecali, ale niestety czasem to kłopoty zaczęły znajdywać ich.

Ani Harry ani Hermiona nie podejrzewali jaką niechęć żywi do nich Draco Malfoy. Draco był dumnym chłopcem i znienawidził Harry'ego za nie podanie mu ręki. Oliwy do ognia dodał fakt, że Harry odpowiedział na trudne pytania, a przecież wedle ojca Harry trafił po śmierci rodziców do jakiś mugoli i powinien być tłukiem.


Hermiona była wściekła na akcję z lekcją latania. Zła na Harry'ego że zrobił coś tak idiotycznego, na siebie że go nie powstrzymała i bała reakcji wujostwa. Może i wraz Harrym dorastali z dala od wielu spraw, ale zdawali sobie sprawę kim są ich opiekunowie i że ludzie się ich boją. Nie wiedzieli które plotki są prawdziwe, ale w plotach zwykle tkwi ziarno prawdy. A i wujek mawiał, że w walce o słuszną sprawę trzeba stosować wiele środków, a świetlana przyszłość nacji czarodziejów to taki cel. Rodzice się jej bali i oddali, a Harry był gnębiony za bycie czarodziejem. Ciotka Ariana przeszła coś strasznego, tylko dlatego że bawiła się w domu rodziców. Znała wiele takich wypadków i postrzegała, że mugole stanowią zagrożenie. Z zagrożeniem się walczy… wieloma sposobami. I chociaż ani ona, ani Harry nie zostali ukarani w sposób jakiś ciężki to jednak nawet mając jedenaście lat Hermiona Granger nie wątpiła, że nikt nie zostaje Mistrzem Czarnej Magii ot tak. Wujek i ciotka kazali jej pilnować Harry'ego a ona zawiodła za co przepraszała.

„Nie jesteśmy na ciebie źli, być może oczekiwaliśmy za wiele" – pisali do niej – „Harry został sprowokowany, to wina tego Malfoya. Unikaj tego paskudnego chłopaka". Hermiona uśmiechała się czytając list od wujostwa, ale i tak była wściekła tak na Harry'ego jak i Malfoya. Pisała nawet do ciotki czy wszyscy chłopcy są głupi i myślą miotłami, na co Ariana tak się śmiała, że aż wylała kawę. Zaciekawiony Gellert aż sprawdził co takiego przeczytała w liście od dziewczynki i też zaśmiał się ze słów Hermiony, która pewnie nawet nie rozumiała co pisze. A oto co zaszło.

Pod koniec pierwszego tygodnia zajęć, miała miejsce lekcja latania na miotle. Pierwszy tydzień zasadniczo zakończył się dobrze dla dwójki dzieci: oboje zdobyli punkty dla swego domu, pokazali nieźle na każdej lekcji i nie miało miejsce nic niewłaściwego. Hermiona coraz lepiej dochodziła do porozumienia z Lavender i Parvati, bowiem wszystkie trzy interesowały się szatami i układaniem włosów. Hermiona owszem lubiła książki, ale kobiece próżność nie była jej obca. Wymieniały z Parvati wrażenia o magicznym Paryżu, a Lavender słuchała zaciekawiona.

- Myślałam, że jesteś z rodziny mugoli, to nie problem w ogóle – zaczęła Lavender – ale skąd znasz magiczny Paryż?

- Jestem czarownicą w pierwszym pokoleniu – wyjaśniła Hermiona – i jestem dumna z daru magii, uważam się za taką samą czarownicę jak inne. A znam świat magii, bo trafiłam do rodziny czarodziejów, mam magicznych opiekunów.

- Jasne – powiedziała Lavender – przepraszam, chciałam wiedzieć... ci czarodzieje należą do zwolenników Lorda Grindelwalda, prawda? Tylko oni uważają czarodziei mugolskiego pochodzenia za równych innym.

- Tak – odparła Hermiona – twoi rodzice też, prawda Lavender?

- Tak, ale polityka to nie moja działka – zapewniała Lavender – słuchał nie chciałam być wścibska, byłam ciekawa.

- Nie ma sprawy Lav, jesteś miła, ale chyba wolisz rozmawiać o modzie niż polityce?

- No pewnie, słuchajcie dziewczyny co sądzicie o tej szacie..

Ta rozmowa miała miejsce w przeddzień lekcji latania. Trzy dziewczynki długo przeglądały modele szat w „Czarownicy" zawzięcie debatując która jest najlepsza. Były przez to nieco niewyspane, ale żadna z nich nie uważała zajęć z latania za coś ciekawego. Wszystkie trzy oczywiście latały na dziecięcych miotełkach i nie przepadały za tym środkiem transportu, ale i tak szły na lekcje jak należy. Parvati i Lavender zastanawiały się jak inni sobie poradzą. I dostały więcej wrażeń niżby chciały.

Hermiona jęknęła widząc Ślizgonów. Kiedy Malfoy zaczął coś mówić wskazując to na Neville'a to na Harry'ego była zaniepokojona co też im strzeli do głów. Może i nie miała wiele doświadczenia z chłopcami, ale Lavender i Parvati opowiadały o wygłupach swoich kuzynów. Natomiast Malfoy na kilometr wyglądał na dręczyciela.

Pani Hooch wyjaśniała im zasady latania na miotle. Lekcja miała pokazać pewne rzeczy tym, co nigdy nie latali na miotle, a przypomnieć innym. Każde z nich miało zasiąść na jednej ze szkolnych mioteł i przelecieć parę metrów. Zadanie nie wydawało się trudne i nawet nie znający latania uczniowie, tacy jak Dean Thomas, nie sprawiali wrażenia przerażonych. Za to Neville, wychowywany przez surową babcię był zielony na twarzy. I właśnie, kiedy nauczycielka wyjaśniała im jak hamować i lądować na miotle, przerażony chłopiec nieoczekiwanie wystrzelił do góry. Wszyscy, łącznie z nauczycielką, zamarli bowiem wyraźnie takie wypadki stanowiły rzadkość.

Ale i Neville był chłopcem wyjątkowym. Nie trzeba bystrego obserwatora, by dostrzec jak nieśmiałe i lękliwe dziecko stanowił. Przerażało go latanie, przerażał nauczyciel eliksirów i Hermiona pisała nawet w liście „wszystko go chyba przerażało". Zupełnie nie kontrolował miotły, a chociaż Hermiona nie przepadała za lataniem na miotle, znała podstawy. Dwóch niemieckich wnuków wuja Gellerta ją nauczyło (mając przy tym ubaw, a na koniec zjedli tyle lodów że ich brzuchy bolały), a chociaż daleko jej było do ich sprawności potrafiła sobie w radzie czego poradzić. I nigdy nie była tak przerażona jak Neville, bała się, ale to coś całkiem innego.

- Złamany nadgarstek – powiedziała pani Hooch, kiedy w końcu zdołała sprowadzić do na ziemię – idę z nim do Skrzydła Szpitalnego, a wy nie ważcie się ruszać – nakazała reszcie uczniów – żadnych głupot.

Hermiona jęknęła, bowiem widząc złośliwy uśmiech na twarzy Malfoya. Chłopiec podszedł do jakiejś kulki i podniósł ją z podłą satysfakcją. Stała obok Lavender i Parvati, wymieniając z nimi zaniepokojone spojrzenia. Wszystkie trzy czuły kłopoty, a Hermiona nawet nie musiała rozpoznać czym była owa kulka.

- Longbottom zgubił Przypominajkę – kpił Draco – gdyby tłuścioch jej nie zgubił, pamiętałby jak lądować!

- Oddaj to Malfoy, to nie twoje – powiedział ostro Harry.

- Potter – zaśmiał się Malfoy podrzucając kulkę – zabierz mi to, jeśli umiesz – rzucił mu wyzwanie, wskakując na miotłę.

- Umiem – zapewnił Harry wskakując na miotłę.

- Harry nie! – krzyknęły chórem Hermiona, a także Lavender i Parvati.

- Masz cykora Potter? – spytał Malfoy wykonując młynka na miotle.

- Chciałbyś - syknął Harry podlatując do niego sprawnie – oddawaj własność Neville'a.

- Złap ją jeśli potrafisz – zakpił Draco, ciskając Przypominajką.

Harry natychmiast poleciał złapać własność kolegi, ignorując krzyki dziewczyn z dołu. Hermiona krzyczała by wracał nim dostanie szlaban, a dołączyły do niej Lavender i Parvati, krzycząc by nie był głupi i wracał na ziemię nim skręci kark. Dołączyli do nich też Seamus i Ron, ale Harry ich słyszał bo był za daleko. Bezbłędnie wykonał lot na miotle i złapał Przypominajkę nim uderzyła w okno, a dokładnie w okno biura Minerwy. Czarownica złapała się za serce widząc owo zdarzenie, ale widząc jak chłopak lata nie bała się o niego. Otwierała oczy patrząc na lot godny zawodnika szkolnej drużyny, a na jej ustach zakwitł nieprofesjonalny uśmiech.

Gryfoni klaskali widząc ów lot. Hermiona wyglądała na wściekłą, ale i poruszoną tym, że ruszył pomóc koledze. Pamiętała przecież co słyszała o jego dorastaniu i jak był prześladowany. Ale i tak chciała mu nagadać za głupotę i łamanie zasad.

- Czy wyście powariowali?! – wrzasnęła pani Hooch – Potter co ci strzeliło do głowy?

- Malfoy zabrał Przypominajkę Neville'a i – zaczął Harry, a koledzy z klasy potwierdzili jego słowa.

- Jakkolwiek doceniam moralną postawę to podobna niesubordynacja jest niedopuszczalna – powiedziała pani Hooch – twoja opiekunka Domu, zostanie powiadomiona i… o Minerwa!

- Rolando – powiedziała z uśmiechem Minerwa – wszystko widziałam cały lot obecnego tutaj pana Pottera, ten chłopiec to fenomen! Ale oczywiście dostanie za to szlaban i napiszę do jego opiekunów, a na razie pozwól, że go wezmę na chwilę.

Minerwa pośpiesznie odeszła z Harrym, patrząc na niego z ukosa i nic nie mówiąc nim nie doszli do szkoły. Harry wyraźnie nie wiedział co powiedzieć i czy pytać żonę dyrektora co zamierza. W końcu jednak zebrał się na odwagę.

- Pani Profesor, przepraszam, ale Malfoy – zaczął Harry mówiąc co zaszło.

- Potter, widziałam Przypominajkę i wiem, że z waszego roku tylko pan Longbottom taką dostał – powiedziała poważnie Minerwa – widziałam, jak dostał paczkę od babki, ale apeluję byś uważał i nie dawał się prowokować. Gdybyś nie latał tak dobrze jak latasz to by mogło się skończyć naprawdę źle, będę musiała napisać do twoich opiekunów, bo tak każą zasady. Ale ostrzegam: Gellert Grindelwald nie jest najbardziej wyrozumiałym z ludzi, a jeśli zależy im na dyskrecji to lepiej byś nie zwracał na siebie niepotrzebnej uwagi.

- Wujek coś takiego mówił – zaczął Harry – ale skąd pani profesor...

- Potter takie dane jak informacje o rodzinach czy opiekunach są w danych osobowych każdego ucznia, by nauczyciele wiedzieli z kim się kontaktować w razie potrzeby. A zarówno w twoich jak i tych panny Granger widnieje nazwisko Gellerta Grindelwalda. Poza tym przecież wiesz, że twoja magiczna opiekunka jest siostrą dyrektora!

- Ciocia Ariana, myśli pani, że będzie zła? – spytał Harry.

- Zapewne, ale twój wuj bardziej.

Harry tylko skinął głową, ale nie zdążył powiedzieć za wiele, ponieważ poznał starszego chłopaka, Oliwera Wooda. Oliwer był kapitanem drużyny Gryffindora, wyraźnie zaciekawionego potencjalnym rekrutem. Dlatego pewnie Harry wracał do wieży swego domu uradowany, zaś pozostali uczniowie powitali go niczym bohatera. Za to Hermiona była wściekła i nazwała go głupcem.

Jej uczucia podzielał wuj i ciotka, a na pewno wuj. Kiedy oboje jedli śniadanie, prawie jednocześnie przyleciała sowa od Minerwy oraz od Hermiony informująca o tym samym zdarzeniu. Harry też napisał świadom, że ukrywanie prawdy nic nie da, ale to sowy Minerwy i Hermiony doszły wcześniej. Ariana czytała list uważnie, a jej mąż też uważnie, ale i ze wściekłością. Nie tolerował brawury.

- Dzieciak przypomina coraz bardziej swego bezmyślnego ojca – syknął – ignoruje polecenia nauczycieli, popisuje się i wdaje w głupie, szczeniackie przepychanki.

-To jeszcze dziecko Gellercie – powiedziała łagodnie Ariana.

- Gdyby nie to, inaczej bym z nim rozmawiał – odparł chłodno Gellert – co nie znaczy, że zamierzam tolerować i pochwalać taką głupotę. Nie oczekiwaliśmy od dzieci cudów, a jedynie by się uczyły i nie pakowały w kłopoty. Czy ja oczekuję gwiazdki z nieba?

- Nie, ale Harry tylko – zaczęła Ariana.

- Ściąga niepotrzebną uwagę – przerwał jej – nie ogłaszaliśmy publicznie przyjęcia ich do naszego domu, by dać dzieciom jaki taki spokój. Po co Harry wdaje się w pyskówki i daje podpuszczać synowi tego pawia ze wszystkich czarodziei?! inne dzieci umieją zrobić co należy, czyli go ignorować. Prosząc o odrobinę dyskrecji chyba prosimy o niemożliwe?!

Harry i Hermiona wysłuchali jakiś czas potem wykładu Gellerta na temat zachowania. Harry nigdy nie widział swego opiekuna tak wściekłego. Gellert nie podnosił głosu, nie musiał a zamiast tego przemawiał zimnym, niskim tonem który przerażał. Nigdy wcześniej tak do nich nie mówił, a przeraził ich tym.

- Wzięliśmy was z żoną do naszego domu, zapewniliśmy wszystko o czym mogą marzyć mali czarodzieje. Niczego wam nie brakowało – wyliczał – a przed rozpoczęciem szkoły prosiliśmy byście uczyli się pilnie i przestrzegali szkolnego regulaminu. Którego z tych punktów nie zrozumiałeś Harry Potterze?! – wycedził takim tonem, że Harry zadrżał.

- Ale Malfoy zabrał Nevillowi – zaczął Harry.

- To mnie nie obchodzi i nie powinno obchodzić ciebie – wycedził Gellert – to sprawa między Malfoyem a Longbottomem, nie twoja.

- Mam nie reagować na prześladowania? – spytał Harry.

- Masz nie wchodzić w kompetencje nauczycieli. Kiedy coś złego ma miejsce, powiadom nauczyciela jak choćby opiekunkę Gryffindoru. To nauczyciele są od pilnowania zasad i wymierzania kar, a nie uczniowie! Czy to jasne?

- Tak wujku – zapewniał – ale Malfoy..

- Mam dość słuchania wymówek, to nauczyciele są od pilnowania porządku a nie uczniowie. Poza tym czyś ty spał na wszystkich moich lekcjach o polityce? – kontynuował Gellert – jesteś dla ludzi symbolem i nie powinieneś przyciągać większej uwagi niż to ma miejsce z racji tego, że jesteś Harrym Potterem. Czy chcesz mi powiedzieć o czymś jeszcze młody człowieku?

- Przepraszam wuju i ... tak – wybąkał – chodzi o nauczyciela Obrony przed Czarną Magią.

- Co z nim? – spytał Gellert łagodniej.

- Na lekcji z nim zawsze boli mnie blizna, a kazałeś mówić wujku jakby coś było nie tak – tłumaczył Harry.

- Bardzo dobrze uczyniłeś Harry, powiedz mi coś więcej o nauczycielu..


Oczywiście tutejszy Harry powie opiekunom, którym bardzo ufa o bliźnie i tym jak go boli obok Quirella ponieważ ufa dorosłym, którzy traktowali go jak syna. A ci rzecz jasna zgadną całkiem sporo. W końcu to mający ponad 100 lat, bardzo potężni czarodzieje. Jeśli w uniwersum HP mogą być super potężni, genialni czarodzieje rozwalający resztę to powinni być to Albus Dumbledore i dopakowany Czarną Różdżką Gellert Grindelwald. Ma to dla mnie więcej sensu niż powerful!Harry co zostaje Lordem wielu nazwisk po teście w Gringotcie i naraz kop mocy.