Rozdział czwarty: Sprowadzanie go do pionu

– Naprawdę wydaje mi się, że podjął pan dobrą decyzję – powiedziała Aurora, starając opanować impuls do stracenia cierpliwości, bo głowa już tętniła jej z frustracji. – Nie możemy teraz pozwolić sobie na żałowanie tego, jak wszystko się potoczyło. Musimy naciskać dalej, bo wiemy, że obrana przez nas ścieżka wiedzie do dobrobytu naszych ludzi.

Erasmus ucichł z namysłem i ręką zawieszoną nad leżącą przed nim robotą papierkową. Aurora miała nadzieję, że odpowiednio zamaskowała swoją zazdrość, kiedy się mu przyglądała. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, że zarządzanie ministerstwem, czy nawet pomaganie w zarządzaniu nim, okaże się tak cholernie wykańczające. Oczywiście, nie spodziewała się, że po śmierci Scrimgeoura nagle znajdzie się u władzy; tego rodzaju zmiana powinna być łagodniejsza. Tym niemniej zmęczenie już powoli zżerało jej nerwy, podczas gdy Erasmus zdawał się być tym wszystkim kompletnie nieporuszony.

– Skoro tak uważasz – powiedział wreszcie Erasmus.

– Owszem – powiedziała stanowczo Aurora. Po cokolwiek dramatycznym występie Harry'ego, w którym odzyskał swoich byłych śmierciożerców, Erasmus i Aurora podjęli wspólną decyzję, by jednak nie wysyłać edyktu do „Proroka Codziennego" o zakazaniu korzystania z daru absorbere. Byłby to otwarty atak, skierowany wyłącznie w Harry'ego. Aurora nie miała zamiaru pozwolić Erasmusowi teraz w to powątpiewać. Mieli inne sprawy do załatwienia.

Na szczęście, kiedy pełniący obowiązki ministra przerzucał uwagę na nowy cel, poświęcał mu całą uwagę. Podniósł zaoferowaną przez Aurorę listę taktyk, z czego część była pomysłami ich innych sojuszników, i ponownie przyjrzał się jej uważnie.

– Naprawdę myślisz, że zadziałają?

– W normalnych okolicznościach? Nie. – Aurora zmusiła swoją rękę do opadnięcia ze skroni i zwinięcia się spokojnie na podołku. – Ale teraz, kiedy Harry w bardzo nierozsądny sposób wciąż nie wydał publicznego obwieszczenia względem tego, jak wyglądają jego obecne stosunki z ministerstwem? Tak, naprawdę mi się tak wydaje. Nie ogłosił się z niczym, ponieważ nie chce wydawać się buntownikiem, albo kimś, kogo prawo zwyczajnie nie dotyczy. W ten sposób zmusimy go do rozgłoszenia swojego stanowiska, jakie by ono nie było. Jeśli się nam sprzeciwi, będziemy mieli wszelkie prawo do sięgnięcia po ostrzejsze środki. Jeśli stanie po naszej stronie, to będzie musiał to powiedzieć wprost, co będzie łączyło się z odpowiedzialnością podjęcia z nami współpracy bez podminowania nas za naszymi plecami.

– Hmmm – powiedział Erasmus.

Aurora zwalczyła w sobie pokusę do wywrócenia oczami. Ilekroć pełniący obowiązki ministra wydawał z siebie taki dźwięk, oznaczało to, że chciał zwrócić uwagę na jakąś wyjątkową okoliczność, w której plan mógłby się nie powieść. Okazał się mieć znacznie więcej oporów do podejmowania jakichkolwiek działań, niż Aurora podejrzewała, kiedy wchodziła w nim sojusz. Być może na tym właśnie polega różnica między teorią i praktyką.

– Tak, proszę pana?

– Po prostu nie wiem, czy nam co cokolwiek faktycznie zagwarantuje – powiedział Erasmus, stukając palcami w listę zagrywek. – Jak do tej pory chłopak okazał się irytująco nieprzewidywalny. Co się stanie, jeśli nie podejmie żadnej z przewidzianych przez ciebie decyzji?

Aurora odprężyła się. Przewidziała tego rodzaju niepewność.

– Wówczas i tak wyciągniemy z tego korzyści – powiedziała. – Niczego na tym nie stracimy.

– Chyba, że chłopiec poczuje się przez nas zagrożony i wyda nam wojnę – mruknął Erasmus.

– Naprawdę nie sądzę, żeby doszło do czegoś takiego – powiedziała Aurora, podczas gdy wspomnienia o Harrym przebiegały jej przez głowę. Wiele zajęło mu zebranie się w sobie i zawalczenie o swoje prawa, a i wtedy po prostu rozwiązał komisję nadzorczą, nie przeklął nas i nie spróbował się zemścić. – Może przestać nam ufać i zacząć prowadzić odrębną od nas wojnę z Sam–Wiesz–Kim. Uzna nas za wrogów dopiero, kiedy zaczniemy mu w tym przeszkadzać. Ale nie zapomni się na tyle, żeby spróbować się zemścić. Nie jest tego rodzaju człowiekiem, ministrze. Nie jest mroczny.

Aurora zobaczyła, że właśnie tego rodzaju językiem trzeba było rozmawiać z Erasmusem, bo już widać były efekty. Jego mina zrobiła się bardziej stanowcza, kiedy kiwnął głową.

– Wiem, że nie jest – powiedział miękko. – Znałem już wielu porządnych, niezadeklarowanych czarodziejów i Potter jest jednym z nich. Nie zwróci się ku Mrokowi. – Zacisnął palce na pergaminie przed sobą. – Po prostu trzeba mu przypomnieć, że to jest wojna i ministerstwo będzie potrzebowało różnej pomocy w czasie wojny.

Aurora uśmiechnęła się, bo jej ból głowy po raz pierwszy tego ranka wreszcie zelżał.

– Dokładnie.


– Jeszcze raz.

Harry odetchnął powoli i skupił się na oczach Snape'a. Były ciemne i płonęły na sposoby, od których Harry robił się nerwowy przez wzgląd na wspomnienia z nocy, kiedy chwilowo znalazł się pod kontrolą Voldemorta i spróbował zamordować McGonagall. Ale Harry już mu ufał. Był w głowie Snape'a, kiedy jego opiekun wywalczył sobie drogę na wolność. To lśnienie oznaczało wyłącznie silną wolę.

Legilimens – wyszeptał.

Jego wola pomknęła przed siebie i prześlizgnęła się między zewnętrznymi tarczami Snape'a. I wtedy Snape wzniósł kolejną ścianę i Harry zorientował się, że minął pierwsze tylko dlatego, że pozwolono mu się rozochocić i nabrać pewności siebie.

Właśnie tak, mówił mu Snape bez słów, mimo że znajdowali się głęboko w jego umyśle, że bez trudu mogli dzielić się myślami. A potem tak i tak i tak...

I tak to się ciągnęło, kiedy pokazywał Harry'emu rzadziej stosowane techniki oklumencyjne, taktyki, które rozwinął i wykorzystał na samym sobie w czasie roku szpiegowania dla Dumbledore'a i przeciw Mrocznemu Panu. Mimo, że jego koncentracja wciąż była w strzępach, a ból ran psychicznych go czasem obezwładniał, wciąż był najlepszym, znanym Harry'emu oklumentą. Jego tarcze były cienkie i giętkie, stale znajdowały się w ruchu, a co najlepsze, nie miały żadnego konkretnego kształtu. Jak tylko legilimenta poznawał kształt umysłu swojej ofiary, jak na przykład las, czy dom, był w stanie bez trudu zidentyfikować obrony, jakich takie miejsce mogło się podjąć, podczas gdy ściany Snape'a stale mutowały, wiecznie zmieniały się w coś innego. Harry mógł zaatakować coś, co wyglądało na jedną z nich i odkryć, że to był tylko cień, albo obrócić się i znaleźć kolejną mijającą go szerokim łukiem, ale blokującą mu drogę naprzód, albo chroniącą wspomnienie, do którego chciałby zyskać dostęp.

Naprawdę wiele uczył się od Snape'a w czasie tych sesji, ale pamiętał też, że pokładał wiarę w swoje pierwsze tarcze, jakimi owinął połączenie z blizną, a Voldemort i tak przebił się przez nie bez większego trudu.

Jego wola zachwiała się i Snape bez problemu wypchnął go ze swojego umysłu. Jego brwi wydawały się Harry'emu łagodniej ściągnięte, niż to było jeszcze przed wojną.

– Musisz mocniej się skoncentrować, Harry – powiedział cicho. – Tylko w ten sposób utrzymasz go z dala od swojej głowy.

Harry spuścił wzrok i kiwnął głową. Naprawdę nie wierzył, żeby ktokolwiek był w stanie zamknąć to połączenie, ale poddanie się w tym momencie byłoby gorsze od podjęcia się jakiegokolwiek wysiłku. Przynajmniej uczył się zagrywek, które w przyszłości pozwolą mu w bardziej efektywny sposób bronić swojego umysłu.

Na przestrzeni ostatnich kilku dni czuł się pod tym względem bardzo bezbronny. Voldemort atakował go wizjami setek przyczajonych pod ziemią wampirów i znajdującą się pośród nimi królową, momentalnie rozpoznawalną dzięki obszernym, białym połaciom skóry. Wysyłał wizje złapanych ofiar, które były torturowane na śmierć, a Harry nie wiedział nawet, czy były prawdziwe, czy nie; wiedział tylko, że gazety nie raportowały jakichkolwiek zaginięć, ale mięśnie i tak bolały go od klątw, jakby naprawdę nimi oberwał. Ciało i umysł już pływały mu od eliksirów, z których musiał korzystać, żeby się w ogóle rozbudzić i pozostać czujnym, a czasem złapać choć chwilę prawdziwego odpoczynku. Wiedział, że nie da rady tak dłużej funkcjonować, ale też nie sądził, żeby oklumencja była w stanie mu pomóc.

– Co chciałbyś teraz zrobić? – zapytał Snape, łagodnie głaszcząc Harry'ego po głowie. Jego głos nie miał w sobie nawet śladu po zwykłym dla siebie chłodzie, czy ostrości.

Harry zamrugał na niego z zaskoczeniem, zastanawiając się, czy nie oznacza to, że coś było nie tak. Wówczas zorientował się, że Snape najprawdopodobniej zachowywał się w ten sposób, żeby nie zestresować go jeszcze bardziej, albo żeby Harry nie poczuł się zagoniony w kozi róg. Harry zachowywał się podobnie, ilekroć Snape był w paskudnych nastrojach, unikając, na przykład, drażliwych tematów. Parsknął śmiechem i Snape podniósł na niego brew.

– Po prostu myślałem o tym, jak nasze role znowu się odwróciły – powiedział Harry i przeciągnął ręce nad głową, żałując, że ta chwilowa ulga i poczucie odprężenia, nie mogą potrwać nieco dłużej.

Snape mruknął zaklęcie, którego zwykle używano na ofiarach trafionych klątwami kompresyjnymi, dzięki czemu Harry poczuł, jak napięcie opada mu z karku i ramion. Kiwnął głową do Snape'a.

– Wróciły do tego, czym zawsze powinny być – powiedział Snape, a jego głos był zachrypnięty od emocji, których Harry nie był w stanie zidentyfikować, ale wiedział, że jego opiekun nigdy by ich przed nim nie okazał, gdyby jego umysł był w swoim naturalnym stanie. – Strzegę cię, chronię i pokazuję możliwe ścieżki, Harry. Nigdy nie powinno było dość do sytuacji, w której przejąłeś na siebie moje obowiązki.

Harry spuścił wzrok. Nie widział powodu do wdawania się teraz o to w kłótnię. Merlin jeden wiedział, że miał dość zmartwień i wystarczająco wiele spraw wymagało jego uwagi.

– Powinieneś odpocząć – powiedział cicho Snape. – Minęły już trzy dni, odkąd wziąłeś jakikolwiek wywar bezsennych snów. Możesz wziąć kolejny.

Harry ponownie się spiął. Nie znosił tego, jak czuł się rano po tym eliksirze, oszołomiony i odurzony, bo mogło to się okazać potencjalnie śmiertelnie niebezpieczne, zwłaszcza jeśli przyjdzie mu podjąć decyzję, kiedy wciąż będzie znajdował się pod jego wpływem. Już miał zacząć się o to wykłócać, kiedy trzepot skrzydeł zapowiedział, że sowa znalazła ich w lochach, więc westchnął lekko i obrócił się, żeby się z nią uporać. Ostatnimi czasy poczta nigdy nie oznaczała dobrych wieści.

Zmarszczył brwi, kiedy zorientował się, że przyniesiony list miał na sobie oficjalną pieczęć ministerstwa. Snape wymamrotał kolejne zaklęcie odprężające, ale Harry prawie go nie usłyszał. Praktycznie rozerwał kopertę.

List był krótki i konkretny, czego Harry zwykle nie był w stanie powiedzieć o czymkolwiek, co otrzymywał z ministerstwa.

17 czerwca 1997

Vatesie,

Piszę, by poinformować pana, że budynek należący do organizacji znanej jako Przymierze Słońca i Cienia został na czas wojny przejęty przez ministerstwo. Potrzebujemy zawartej w nim przestrzeni, jak i pras drukarskich, których przymierze do tej pory używało do drukowania ulotek. Poinformowaliśmy już o wszystkim ludzi, którzy mieszkali i pracowali w tym budynku, dzięki czemu mogą od zaraz zacząć szukać gdzie indziej pracy i zamieszkania.

Gloria Hopewell,

Podkomitet Rozporządzeń Wojennych w Ministerstwie

Harry zaklął cicho. Budynek, z którego korzystało „oficjalne" biuro przymierza, nie był niczym nadzwyczajnym – po prostu były sklep w środku ulicy Pokątnej – ale ludzie przynajmniej wiedzieli, gdzie mogą się udać, jeśli chcieli dowiedzieć się więcej o samym przymierzu, albo złożyć jego przysięgi, w dodatku oferowało pracę kilku wilkołakom, które porzucono i pozbawiono pracy po rewolcie w Leśnej Twierdzy.

Co więcej, był w stanie odczytać zawartą w tym wszystkim wiadomość od Junipera. Mam dla ciebie ważniejszą pracę niż to twoje przymierze, które i tak powinno zostać zaabsorbowane przez ministerstwo, zanim stanie się niezależną od niego potęgą.

Czy też, upraszczając: Niczego z tym nie zrobisz.

Harry zamknął oczy. Jak do tej pory nie ogłosił publicznie swojego stanowiska tak, jak wszyscy go o to prosili, bo miał nadzieję uniknąć otwartego konfliktu z ministerstwem. Przecież mogli się tak po prostu nawzajem zignorować. Nie był pewien, czy w ogóle naszczałby na Junipera, gdyby ten niespodziewanie stanął przed nim w ogniu, ale nie miał też zamiaru ingerować w wysiłki wojenne ministerstwa tak długo, jak oni nie ingerowali w jego. Kooperacja była niemożliwa; koegzystencja już nie. Kłamstwo sprawiłoby, że źle by wyglądał, gdyby ministerstwo posunęło się do czegoś, czego nie aprobował; wroga wypowiedź zaoferowałaby Voldemortowi wgląd w ich brak przygotowania; coś neutralnego nikogo by nie zadowoliło.

A teraz to.

Juniper stara się popchnąć mnie w kierunku otwartego konfliktu. Czemu? Czy do niego nie dociera, jak źle to się na wszystkich odbije?

Po chwili zastanowienia Harry doszedł do wniosku, że już rozumie, w jaki sposób podchodził do tego Juniper. Naprawdę wierzył, że nie mogą pozwolić sobie na podziały i chciał, żeby Harry opowiedział się po jego stronie. Był jednak zdeterminowany do przejęcia kontroli nad tą... koalicją; Harry nie był w stanie zmusić się do uznania czegoś takiego za sojusz. Dlatego musiał zademonstrować, że miał nad Harrym kontrolę, i to w taki sposób, po którym Harry po prostu ustąpi i posłusznie do niego przyłączy. Skoro wszystko było lepsze od otwartego konfliktu, to z pewnością takie poddanie się nie będzie wielkim problemem?

Tylko że Harry już zmienił zdanie pod tym względem i nigdy więcej nie przekaże nikomu kontroli nad sobą, a jak do tej pory każdy podejmowany przez Junipera krok tylko utwierdzał go w przekonaniu, że to była dobra decyzja.

– Harry!

Zamrugał, orientując się nagle, że Snape nawoływał go już od dobrych kilku minut. Podał mu list i zaczął chodzić po gabinecie swojego opiekuna, w zamyśleniu przygryzając mocno wargę.

Co byłoby w tym momencie najlepszym wyjściem?

Nie chciał na dobre odcinać się od ministerstwa, ale wyglądało na to, że Juniper nie przestanie na niego naciskać, póki tego nie zrobi, a jeśli dalej będzie milczał, to ludzie nie przestaną wymyślać tych koszmarnych kłamstw na jego temat, jak te, które pojawiły się po ataku wampirów – że bardziej zależało mu na magicznych stworzeniach, niż ludziach, przez co poświęcał im więcej uwagi. A to tylko jeszcze bardziej go zestresuje i...

Harry wydał z siebie przeciągłe, głębokie westchnienie. Nie mogę do tego dopuścić. Już i tak jestem wystarczająco dręczony i przyduszany ze wszystkich stron, a Voldemort mi nie odpuści; nie zrzucę go z siebie, póki go nie zabiję. A skoro Juniper i wszyscy wokół namawiają mnie, powiedz coś, powiedz coś, powiedz coś, to niech będzie. Już ja im nagadam.

– Nie możesz dopuścić, żeby uszło mu to płazem – powiedział miękko Snape, podnosząc wzrok. – Wydawało mi się, że dostał nauczkę po tym, jak otwarcie postawiłeś mu się na terenie ministerstwa, ale wygląda na to, że jednak nie.

– Wydaje mi się, że nabrał po tym pewności, bo odbyło się to w miejscu prywatnym – powiedział Harry. – W dodatku nigdzie tego nie opublikowałem. Pewnie wydaje mu się, że prędzej przyjmę od niego sojusz, niż się komukolwiek przyznam. – Wziął głęboki oddech. – A znam znakomity sposób na pokazanie mu, jak bardzo się myli.


Draco przyglądał się otrzymanemu listowi już od dobrych pięciu minut, starając ustalić, co najlepiej zrobić w takiej sytuacji.

17 czerwca 1997

Bank Gringotta

Drogi panie Malfoy,

Przemawiam w imieniu hanarz, przywódczyni południowych goblinów. Domyślam się, że jest panu znana, skoro jest pan kochankiem vatesa.

Ministerstwo skontaktowało się dzisiaj z nami, nakazując przejęcie pańskich skarbców i zakazania panu dostępu do nich. Włączyli w to nie tylko fortunę Malfoyów, którą pozostawił po sobie pański ojciec, ale też każde konto, do którego zyska pan dostęp; gdyby vates przekazał panu dostęp do, na przykład, pieniędzy Blacków, te skarbce automatycznie zostałyby przejęte przez ministerstwo. Najwyraźniej zapomnieli o niedawnej lekcji względem naszej niezależności. Nie otrzymaliśmy jednak pogłosek, jakoby interesy vatesa i pełniącego obowiązki ministra na dobre się rozeszły, więc oczekujemy na pańską decyzję.

Z poważaniem,

Ragsong

Draco zamknął oczy.

Chciał, oczywiście, złapać z miejsca za pióro i pośpiesznie poinstruować gobliny, żeby nie pozwoliły, by ktokolwiek tknął cokolwiek, co należało do niego. Ale nie tylko on miałby po czymś takim kłopoty. Draco nie był na tyle głupi, żeby uważać, że zostałby wysłuchany przez ministerstwo. Byliby gotowi najechać na Gringotta, żeby przejąć znajdujące się w nim pieniądze, a gobliny by się im postawiły, co doprowadziłoby do rozlewu krwi. Albo zażądaliby dostępu do kont, a gobliny by odmówiły, co Juniper wykorzystałby do siania strachu pośród czarodziejami względem tego, kto właściwie sprawował kontrolę nad złotem w Gringotcie, co mogłoby zjednoczyć niektórych wrogów Harry'ego w chęci przejścia na stronę pełniącego obowiązki ministra.

Ostatnie, czego nam w tej chwili potrzeba. Voldemort jest wystarczająco upierdliwy.

Draco pozwolił, by na twarzy pojawił mu się niewielki, ale zacięty uśmiech. Przede wszystkim nie musiał się obawiać, że nagle nie będzie go stać na jedzenie, czy coś; Harry upewni się, że będzie miał dość na własne potrzeby. Nie cenił sobie pieniędzy z wyjątkiem tego, co mógł zyskać za ich pomocą, więc nie będzie miał problemów z tym, żeby Draco czerpał sobie z fortuny Blacków tyle, na ile pozwoli mu Regulus, albo dokumenty Blacków. Dlatego też nie musiał reagować na groźbę ministerstwa o zamrożeniu również jego przyszłych kont.

Równie dobrze mógł z pozorną gracją wyrazić na to wszystko zgodę i trzymać to w zanadrzu jako broń na czasy, kiedy najlepiej się przyda. Może nadejść godzina, w której skłonność goblinów do chronienia czegoś wyłącznie dlatego, że należało to do osoby, która należała do vatesa, może okazać się użyteczna. Najprawdopodobniej dojdzie do tego z okazji znacznie gorszych wydarzeń, ale Draco był zdeterminowany, żeby tego jednego ciosu nie dało się prześledzić z powrotem do niego.

Było to ślizgońskie z jego strony, takie nie reagowanie na prowokację, której celem było wywołanie nienawiści i otwartego oburzenia.

Usiadł i odpisał spokojnie, instruując gobliny, że ministerstwo otrzymuje od niego prowizoryczną zgodę na dostęp do skarbców Malfoyów. Jeśli spróbują pobrać z nich jakieś pieniądze, zamiast po prostu ograniczać Draconowi dostęp do jego własnego majątku, Draco chciałby momentalnie usłyszeć o tym od Ragsonga. Dopiero wtedy zadecyduje co zrobić, bo zbyt wiele zależało od tego, czy Juniper okaże się na tyle bezczelny, żeby skorzystać z fortuny Malfoyów na rzecz wojny.

Poprosił też, jakby mimochodem, o list, który ministerstwo przysłało do Gringotta ze swoim żądaniem.

Zawsze dobrze było mieć w zanadrzu więcej, niż tylko jedną broń.


Harry uśmiechnął się tak uprzejmie, jak tylko był w stanie w kierunku zielonych płomieni połączenia fiuu i pochylił głowę.

– Madam Whitestag – powiedział. Nie sądził, żeby zgrzytnął przy tym zębami. Jego ból głowy narastał znacząco, ilekroć zaczynał za mocno zaciskać szczęki, a póki co pozostawał statecznym, pulsującym tętnieniem. – Chciałem porozmawiać z panią w związku z listem, który otrzymałem od pełniącego obowiązki ministra. Chodzi o drobną kwestię zamknięcia organizacji Przymierza Słońca i Cienia.

Aurora uśmiechnęła się do niego lekko.

– Naprawdę mi przykro z tego powodu, Harry – powiedziała. – Ale potrzebujemy tej przestrzeni i pras. Tak już bywa w czasie wojny. – Podniosła wzrok z fotela, który zajmowała. – A oto i pełniący obowiązki ministra. Oczywiście, że chciał o tym z tobą porozmawiać.

Juniper wszedł do gabinetu. Harry zorientował się, że czekał na jego delikatne kulenie. Zwalczył w sobie pokusę do zamknięcia oczu i zwieszenia głowy. Tak, tęsknił za ministrem Scrimgeourem, ale on już nie żył i nie można już było go bardziej skrzywdzić, bo nie pozostawił po sobie nawet ducha. Harry musiał skupić się na żyjących.

Vatesie – powiedział Juniper, przyciągając kolejny fotel. Nachylił się w kierunku płomieni i pozwolił Harry'emu uważnie przyjrzeć się jego surowej twarzy. Harry odniósł wrażenie, że chciał mu w ten sposób zaimponować faktem, że przecież pełniący obowiązki ministra miał wiele na głowie i teraz musiał zrobić miejsce w swoim wyjątkowo zajętym grafiku, żeby móc z nim porozmawiać. Harry też był cokolwiek zajęty, więc w ogóle mu to nie zaimponowało. – Prawdopodobnie chcesz zapytać o to, co zrobiliśmy z niewielką grupą wilkołaków i czarodziejów, którzy pracowali w przejętym wczoraj przez ministerstwo budynku?

Harry pokręcił głową.

– Miałem pewne pytania. Ale już nie, pełniący obowiązki ministra.

Juniper podniósł brwi.

– W takim razie zgadza się pan, że ministerstwo potrzebuje wszelkiego wsparcia, jakie może otrzymać w czasie tej wojny, panie Pott... vatesie? – Po raz pierwszy wymówił ten tytuł z entuzjazmem i prawdziwym szacunkiem.

– Rozumiem, że potrzebujecie mojego wsparcia – powiedział Harry.

Juniper kiwnął głową.

– Rozumiem, że jesteście skłonni zamknąć organizację, która wam w żaden sposób nie zaszkodziła i mogła nawet pomóc poprzez zachęcanie ludzi do nie panikowania i przemyślenia swojej sytuacji i to wyłącznie dlatego, że chcieliście dać mi popalić – ciągnął dalej Harry tym samym beznamiętnym, niemal znudzonym głosem. Był naprawdę zaskoczony, jak proste to wszystko stało się od chwili, w której przyjął do wiadomości, że nic już nie zdoła pogodzić go z Juniperem i czas najwyższy na zerwanie tej relacji.

– Nie ująłbym tego w ten sposób – powiedział Juniper.

Oczywiście, że by pan tego tak nie ujął. – Harry nachylił się do niego. – Ale wie pan, coś nie widzę, żebyście próbowali przejąć prasy Proroka, a musi zdawać pan sobie sprawę, jak wiele ich mają. Moje przymierze było w posiadaniu zaledwie dwóch. W dodatku byliśmy w stanie zakupić ten budynek wyłącznie dlatego, że był opuszczony już od lat. Na ulicy Pokątnej znajdują się znacznie rozleglejsze i wygodniej położone budynki, które mogliście przejąć.

– Ale należą do legalnych biznesów – powiedział Juniper.

Prawdopodobnie chciał, żeby to również zabrzmiało imponująco, a przynajmniej karcąco; jego głos nabrał tonu rodzica besztającego rozzłoszczone dziecko. Harry uśmiechnął się powoli. Ten człowiek powiedział niemal dokładnie to, na co Harry miał nadzieję od niego usłyszeć.

– A Przymierze Słońca i Cienia nie może być legalne – powiedział. – Czemu, pełniący obowiązki ministra? Ponieważ jest związane ze mną? Czy też dlatego, że pracują w nim głównie wilkołaki?

Juniper przymrużył oczy.

– Ani jedno, ani drugie – powiedział. – Chodziło mi wyłącznie o to, że pracujący w przymierzu ludzie nie musieli polegać wyłącznie na nim, żeby się utrzymać, panie Potter.

– I po raz kolejny zwraca się pan do mnie nazwiskiem, którego wyrzekłem się niemal dwa lata temu – powiedział cicho Harry. – Nie tylko minister Scrimgeour, ale nawet większość moich wrogów jest wobec mnie na tyle uprzejma, że zwracają się do mnie wyłącznie tym imieniem, którym się przedstawiam.

Juniper był zbyt dobrym politykiem, żeby przeczesać w tym momencie włosy dłonią, ale Harry'emu wydawało się, że widział w jego oczach ślady impulsu, żeby to właśnie zrobić.

– Nie jestem twoim wrogiem, vatesie.

– Próbował pan zmusić mnie do przyłączenia się do pana – powiedział Harry. – Niesprawiedliwie obrał pan za cel moich najbliższych, kiedy mógł pan przejąć majątki i posiadłości własnych sojuszników, co zrobiłby pan, gdyby faktycznie przejmowałby się pan wyłącznie dobrobytem ministerstwa i utrzymaniem go w czasie wojny. Proszę mi powiedzieć, pełniący obowiązki ministra. Jeśli to nie podpada pod definicję wroga, to co może pod to podpadać? Jak pan może to sobie tłumaczyć, jak pan może tak się zachowywać, skoro pańskim głównym celem w tej wojnie jest odseparowanie się od taktyk Voldemorta tak bardzo, jak będzie pan w stanie?

– Nikt inny nie zajmuje twojej pozycji – powiedział Juniper. Pozostał w bezruchu, ale oczy płonęły mu równie mocno, co wcześniej Snape'owi, albo co nagle narastającemu bólowi głowy Harry'ego. – Nikt inny nie jest w stanie równie mocno wpłynąć na nasze działania, Harry. Niczyja nieobecność nie zdoła zaszkodzić nam równie mocno, co twoja. Musimy mieć cię po swojej stronie.

– To prawdopodobnie – powiedział Harry – najgorszy możliwy sposób osiągnięcia tego celu, pełniący obowiązki ministra. Nigdy mnie pan nie rozumiał i nigdy mnie pan nie zrozumie. Mam coś wspólnego z magicznymi stworzeniami, które staram się wyzwolić: nie znoszę, jak się mnie zagania w kozi róg.

Magia wzrosła wokół niego po szybkim obróceniu nadgarstka. Srebrny płyn wspomnień przewędrował z jego czoła do złotego bąbelka, który nagle pojawił się w powietrzu na kilka stóp of niego. Bąbel podzielił się zaraz po przyjęciu wszystkich wspomnień, a potem zrobił to ponownie i jeszcze raz, i jeszcze. Wciąż pączkował, kiedy wylatywał z pokoju. Harry skierował go do Hogsmeade. Pozostałe, pomniejsze bąbelki podążą za nim i „nauczą się", jak należycie wykonać to, czego Harry od nich potrzebował, po czym rozwieją się po wszystkich wyspach brytyjskich.

– Coś ty zrobił? – zapytał wyczekująco Juniper, niemal podrywając się na nogi.

– Te bąble to zmodyfikowane myślodsiewnie – powiedział spokojnie Harry, odchylając się w fotelu. – Będą szukały każdej czarodziejskiej wioski o dowolnym stopniu zaludnienia na terenie Brytanii i Irlandii i przedstawiały wspomnienia odbytej właśnie rozmowy. Każdy zainteresowany będzie mógł złapać jeden z nich i włożyć do niego głowę, żeby zweryfikować, że działają dokładnie jak wspomnienia z myślodsiewni. Będą prawdziwe, pełniący obowiązki ministra, a pan właśnie przyznał się do spraw, które naprawdę mocno panu zaszkodzą.

Aurora wręcz wydała z siebie cichy skrzek, po czym przesłoniła dłońmi usta i przyglądała mu się szeroko otwartymi oczami. Juniper pokręcił głową i nachylił się, ściszając głos, zupełnie jak Snape, ilekroć był naprawdę zły. Harry nie sądził jednak, żeby Juniper był teraz zły. Raczej brzmiał, jakby kompletnie nie pojmował, co się właściwie stało.

– Czemu, Harry? Jak mogłeś zrobić coś takiego?

– Ponieważ – powiedział Harry, wstając, bo jego ból głowy zelżał nieco po wykorzystaniu tak wielkiej magii – mam dość bycia popychadłem.

Twarz Junipera pociemniała.

– I chcesz, żebyśmy przegrali wojnę przez twój dziecięcy temperament?

– Gdybyście podeszli do mnie, jak do kogoś wam równego – powiedział Harry – gdybyście zaakceptowali, że nie mam zamiaru dopuszczać do takich środków jak zamknięcie mojego ojca w więzieniu, albo obieranie mnie, specyficznie, na cel poprzez jakieś prawa, czy przejmowanie budynków, to nigdy nie musiałby się pan tym przejmować, pełniący obowiązki ministra. Doprowadził pan jednak do sytuacji, w której już musi pan zacząć się tym przejmować. Miłego dnia. – Zamknął połączenie fiuu lekkim machnięciem ręki, po czym zawrócił i wyszedł z pokoju.

Nie powiedział, oczywiście, Juniperowi o wszystkim, do czego były zdolne te bąble. Po co rujnować sobie zabawę? Ktoś z pewnością ruszy z tym do gazet, albo do ministerstwa z raportem, więc usłyszą o tym wystarczająco szybko.

Mieszkańcy zobaczą również ogłoszenie, że Harry był gotów przyjąć do siebie każdego skłonnego do zobowiązania się udzielenia pomocy w wysiłkach wojennych. Ludzie wściekli i sfrustrowani, ponieważ nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, nagle otrzymają coś do roboty. Ci zirytowani działaniami ministerstwa przekonają się, że to nie było jedyne miejsce, w którym można oprzeć się Voldemortowi. Ci, którzy nie mieli gdzie się udać, znajdą miejsce dla siebie. Ci, którzy chcieli poznać potężniejsze zaklęcia obronne, dzięki którym będą mogli wrócić do domów i skuteczniej się ochronić – do czego Harry naprawdę wszystkich zachęcał, bo dzięki temu nie będzie musiał martwić się równie mocno o ataki, do których może dojść na terenie całej Brytanii – mogą się ich nauczyć.

Nigdy nie zostanie Lordem, ale mógł zmodyfikować ich taktyki. Lordowie wielokrotnie przyjmowali do siebie zaprzysięgłych kompanów. Harry robił to samo, traktował ich na równi ze sobą i uważał za prawdziwych towarzyszy, korzystając z ich pomocy, a nie tylko uważając, że powinni go bawić i chronić.

A dzięki temu nie dopuszczę, żeby ta wojna stała się wojną Światła i Mroku, podczas gdy Juniper ewidentnie za taką ją uważa. Istnieją świetliści czarodzieje, tacy jak Weasleyowie, których mam nadzieję powstrzymać przed obraniem strony ministerstwa, ale może im się wydawać, że nigdzie indziej nie będą mile widziani. Nie dopuszczę też do tego, żeby mroczni i niezadeklarowani czarodzieje nagle musieli z paniką się kryć, albo zmieniać deklarację po prostu dla własnego bezpieczeństwa, kiedy mogliby tak wiele wnieść z tego, kim są teraz.

Zorientował się nagle, że wcale mu się nie wydawało. Jego nieustanny ból głowy faktycznie nieco zelżał. I doszło do tego nie przez wzgląd na przyjemne myśli, jak mu się w pierwszej chwili wydawało, ale dzięki wyzwoleniu ogromnych połaci magii.

Ciekawe, czy dochodzi do tego, ponieważ pobieram magię z miejsca, które płynie między mną a Voldemortem, dzięki czemu pozostaje mu mniej sił na atakowanie mnie za pomocą wizji?

Harry poczuł, jak za kąciki ust ciągnie go coś, co mogło być uśmiechem, ale równie dobrze mogło być również krzywym uśmieszkiem. Nie wszystko potoczyło się po mojej myśli. Juniper jest idiotą i byłoby znacznie łatwiej, gdyby po prostu ze mną współpracował, albo gdyby istniał jakiś sposób, który pozwoliłby mi podążać za nim bez pogwałcania własnych zasad.

Ale przynajmniej teraz już wszyscy się dowiedzą i zorientują, że istnieje faktyczna alternatywa od ministerstwa. Już nie są jedynym graczem na tym polu.

Przykro mi, że tak to się skończyło, Scrimgeour. Ale jeśli mam rację względem dziedzictwa, jakie po sobie pozostawiłeś, w trzonie nowego, lepszego ministerstwa pojawią się i twoi ludzie – bez względu na to, czy powstanie ono w tych samych ścianach, czy gdzie indziej.

Podniósł rękę i posłał wokół siebie pasmo lśniącej tęczowo magii, ponieważ mógł, ponieważ dzięki temu przestawała go boleć głowa i ponieważ wydawało mu się, że tym razem usłyszał lekkie warknięcie Voldemorta. Harry roześmiał się w odpowiedzi. Jego śmiech też był po części warknięciem.

Jeśli mogę ci jakoś zaszkodzić, ty łajzo, to będę. I chuj.


– To... nie – powiedziała bezbarwnie Aurora, opadając ciężko na fotel.

Erasmus dalej wpatrywał się w zamknięte połączenie fiuu. Ze wszystkich sposobów, na jakie wyobrażał sobie, że ta rozmowa może się potoczyć, to jedno nigdy nie przyszło mu do głowy. Chłopiec mógłby ustąpić i cicho przejść na ich stronę, albo wybuchnąć wrzaskiem i płaczem, co było typowe dla dzieci w tym wieku. Mógł zrobić coś niedorzecznie ekstrawaganckiego, co nie będzie miało znaczenia dla nikogo poza nim i o czym wszyscy zapomną w przeciągu tygodnia. Mógł wreszcie wydać publiczne orzeczenie, wyjaśniając swoją pozycję, jak wszyscy tego od niego chcieli.

Zamiast tego postanowił zrobić coś, co wywoła chaos wśród magicznej populacji Brytanii, dzieląc ją praktycznie na pół.

Erasmus odchylił się w fotelu i wreszcie zmusił się do skonfrontowania z kolejnym elementem rzeczywistości, który do tej pory ignorował.

Zależy mu bardziej na własnej wolności i niezależności, na tym jak wygląda i się zachowuje, niż na zjednoczonym froncie, jaki powinniśmy pokazać jego wrogom. Zaakceptował podział między nami jako coś nieuniknionego i skorzystał z tego dla własnych korzyści.

Erasmus uznał, otwierając oczy, że skoro tak, to nie będzie już dłużej tracił czasu na dalsze próby przyciągnięcia chłopca do siebie. Nie mógł też pozwolić sobie na walkę z nim. Ruszy inną ścieżką, skoro Harry tak bardzo tego chciał i rozwinie swój nowy Zakon, którego inaugurację planował na wieczór przesilenia.

Czyli Światło samotnie stawi czoła Mrokowi. Trudno, tak właśnie zawsze było.

Musiał przyznać, że poczuł się nieco lepiej na tę myśl, ale w chwilę potem jeden z aurorów przybył biegiem z raportem, że Harry jednak wydał publiczne orzeczenie i to takie, którego nikt się po nim nie spodziewał.